cytaty z książki "Zajeździmy kobyłę historii. Wyznania poobijanego jeźdźca"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
W polityce odpowiada się również za niezamierzone skutki własnych działań i słów.
Emocjonalny stosunek Polaków do sąsiednich narodów jest obciążony wspomnieniem doznanych krzywd, odniesionych ran (rzecz jasna tych, które nam zadano, a nie tych, które my zadawaliśmy) oraz rachunkiem poległych i pomordowanych. Łatwo rozdmuchać tlący się żar tej wrogości oraz pragnienie wyrównania rachunku. Robią to czasem politycy dla doraźnego, wyborczego zysku. Taki zysk zmienia się jednak w narodową stratę. Stosunki z sąsiednimi państwami zależą od psychologicznej tkanki stosunków między narodami. Dla każdego polskiego rządu – obojętne czy premierem będzie Kaczyński, czy Tusk – rozniecona wrogość wobec Rosjan, Niemców lub Ukraińców będzie jak kula u nogi, która nie pozwoli na układanie wzajemnych stosunków gospodarczych i politycznych w najlepiej pojętym interesie narodowym. Słono za to zapłacimy.
Nacjonalizm powraca też w Polsce i w Europie w dawno niewidzianej wersji, która żywo przypomina ideologie i ruchy faszystowskie. Nic nie jest dokładnie takie, jak w Republice Weimarskiej, ale nie ma co zaprzeczać podobieństwom i udawać, że to żaden problem. Do tamtego faszyzmu przyczynił się Wielki Kryzys, dzisiejszym odpowiednikom faszyzmu sprzyja kryzys globalny, ogólna niepewność jutra, brak perspektyw życiowych i frustracja młodzieży.
Wartości zaś nie są sprawdzalnymi informacjami, lecz normami, które nam wskazują, jakie cele powinniśmy uznać za nadrzędne nad innymi. Spór o wartości rozstrzyga się przez wybór, a nie przez logiczną lub empiryczną weryfikację.
Nieustająca popularność tej formacji (mowa o PiS - red.) mówi wiele o stanie polskiego społeczeństwa. Trwały podział na zwolenników i przeciwników PiS ujawnia coś istotniejszego od zwykłych (i na ogół zmiennych) opcji politycznych. Jest to kulturowe pęknięcie. Z jednej strony mamy ludzi lepiej wykształconych, lepiej sytuowanych, lepiej oceniających bilans polskiej transformacji i swoje własne perspektywy życiowe. To Polska oświecona. Tej Polsce krytyczne opinie o PiS łatwo trafiają do przekonania, głos profesorów prawa ma tu wielką wagę, a decyzje i słowa ministra Ziobro podczas awantury o komisję kodyfikacji prawa budziły politowanie i złość. Po drugiej stronie mamy jednak wielką rzeszę ludzi, których liberalna modernizacja kraju zdegradowała i pozostawiła za burtą. To Polska ludowa (nie mylić z PRL). Tu nie docierają argumenty obrońców liberalnej demokracji. Tu żadna burza medialna nie naruszy pozytywnego obrazu PiS. Polskę ludową dzieli od Polski oświeconej szczelna bariera komunikacyjna, przez którą w jedną ani w drugą stronę nie przenikają oceny, argumenty, informacje. Mamy do czynienia z pęknięciem więzi społecznych i rozbiciem polskiego społeczeństwa na dwie części obce, a nawet wrogie sobie nawzajem. Dla mieszkańców Polski ludowej mieszkańcy Polski oświeconej to złodzieje i zaprzańcy, renegaci obcy prawdziwej polskości. Dla mieszkańców Polski oświeconej mieszkańcy Polski ludowej to „moherowe berety”. Daleko odeszliśmy od braterstwa pierwszej solidarności. Chwilami wygląda to nawet tak, jak byśmy tracili świadomość, że stanowimy jeden naród.
(...) naruszanie podmiotowości robotników (...) budziło mój sprzeciw z powodów, których nie da się wyprowadzić z empirycznych i logicznych przesłanek ani uzasadnić pragmatycznie. Sprzeciw ten podyktowany był samoistną normą, która wskazywała mi nadrzędną zasadę postępowania. Takie normy nazywamy wartościami, a sporów o wartości nie rozstrzyga się w kategoriach prawdy i fałszu.
Komunistyczna dyktatura – pozwolę sobie to powtórzyć – opierała się nie tylko na terrorze, a to, że budziła strach, nie było jedynym ani nawet najistotniejszym powodem uległości obywateli. Kamieniem węgielnym dyktatury był nade wszystko konformizm. Postawy i zachowania konformistyczne były tak rozpowszechnione, że uchodziły za normę. Nawet uczestnicy opozycji demokratycznej, zanim przekroczyli Rubikon buntu, praktykowali powszednie rytuały uległości. Przeciętny obywatel PRL, mimo że nie identyfikował się ideowo z komunizmem, nie widział w tych rytuałach nic hańbiącego. Ale to jego uległość, nawet jeśli pozorowana, była „ostoją mocy i trwałości” reżimu. Po upadku komunizmu, gdy zapanowały nowe kryteria poprawności, nasz domowy konformista uznał je posłusznie i odkrył, że to, co w PRL uważał za normalkę, było w rzeczywistości straszną hańbą.
Życie z brzemieniem takiej hańby jest niekomfortowe. Trzeba przeprowadzić rachunek sumienia, co jest zabiegiem szalenie niemiłym – lub zrzucić ciężar swojej winy na kogoś gorszego. Tylu było przecież gorszych od nas: członek partyjnej egzekutywy, dyspozycyjny dziennikarz, zwłaszcza zaś kapuś – podstępny, zdradziecki, z pozoru jeden z nas, a naprawdę oko i ucho wrażej władzy. Trzeba go wykryć, postawić pod pręgierzem i w ten sposób samemu oczyścić się z hańby. Lustracja ma w sobie coś z autoegzorcyzmów, jakbyśmy wypędzali Złego z siebie samych. Pogońmy więc wspólnymi siłami zdemaskowanego kapusia. Kto pierwszy rzuci w niego kamieniem, ten będzie bez grzechu. Jak w Ewangelii, tylko że na odwrót.
Odpowiedziałem z satysfakcją, że urodziłem się w Moskwie w listopadzie 1937. Rozmówczyni moja aż jęknęła: Ależ pan sobie znalazł miasto i rok, żeby się urodzić.