cytaty z książki "Diabeł ubiera się u Prady"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Gdzie miejsce na radość w twoim idealnie zaplanowanym, zaprojektowanym, wypełnionym zasadami życiu?
Oczywiście chociaż starałam się przed tym bronić, w kółko przypominać sobie, że to ja jestem normalna, a oni nie, stałe “komentarze tłuszczowe” nie mogły nie mieć na mnie wpływu.
Powinniśmy byli rozmawiać przez minione miesiące, przez miniony rok, a nie próbować wcisnąć to wszystko teraz w jedną rozmowę.
Wiedziałam, że nie powinnam nic więcej mowić, wiedziałam, ze sama sobie kupię grób, ale po prostu nie mogłam się powstrzymać.
Po prostu zapomniałam zrobić coś tak prostego dla kogoś, kto właściwie nigdy niczego ode mnie nie chciał.
Może umrze, zanim wrócę, pomyslałam, dochodząc do wniosku, że teraz przyszedł moment, żeby poszukać w tym jasnej strony. Może, ale tylko może, mogłaby wyciągnąć nogi z powodu czegoś rzadkiego i egzotycznego i wszyscy zostalibyśmy uwolnieni od tego źródła naszych nieszczęść. Zaciągnełam się ostatni raz przed przydeptaniem papierosa i nakazałam sobie myśleć racjonalnie. Nie chcesz, żeby umarła, pomyślałam, wyciagając się na tylnym siedzeniu. Ponieważ jeśli umrze, stracisz wszelką nadzieję, by zabić ją osobiście. A to rzeczywiście byłaby szkoda.
Codziennie wydawałam na kawę o dwadzieścia cztery dolary więcej , niż to było konieczne (jedno latte dla Mirandy powinno kosztować skromne czterydolary), żeby zafundować firmie koleny pasywno-agresywny przewał, moją osobistą reptymandę za swobodne rzady Mirandy. Wręczałam kubki brudasom, smierdzielom, swirom, ponieważ to właśnie - a nie stracone pieniądze - by ich wkurzyło.
- Telefon dzwoni, Andrea, ale kiedy odbieram... ponieważ ty najwyraźniej nie jesteś tym zainteresowana... nikt się nie zgłasza. Czy możesz mi wyjaśnić ten fenomen? — zapytała.
Oczywiście mogłam to wyjaśnić, ale nie jej. Przy tych rzadkich okazjach, gdy Miranda znalazła się w biurze sama, niekiedy odbierała telefon. Naturalnie dzwoniący byli tak zaszokowani, słysząc jej głos, że szybko się rozłączali. Nikt tak naprawdę nie był przygotowany na rozmowę z nią, gdy telefonował, ponieważ prawdopodobieństwo natychmiastowego połączenia było równe zeru. Dostałam ze dwadzieścia maili od redaktorów i asystentów, którzy informowali mnie — jakbym nie wiedziała — że Miranda znów odbiera telefony. „Dziewczyny, gdzie jesteście???". Jedno po drugim głosiły alarmistyczne pisma. „Ona odbiera własny telefon!!!!".
Wymamrotałam coś, że ja też odbieram czasem głuche telefony, ale Miranda straciła już zainteresowanie tematem.
Nieźle, pomyślałam, spoglądając w jedno z wszechobecnych wielkich luster. Nikt by sie nie domyslił, żę ledwie parę minut temu byłam niebezpiecznie blisko mysli o zamordowaniu samej siebie i wszystkich w pobliżu.
Dokładnie w tym momencie zaczełam rozpaczliwe chcieć tej posady w sposób, a jaki ludzie pragną rzeczy, które uważają za nieosiągalne. Może nie było to porówywalne z dostaniem się na prawo albo publikowaniem eseju w uniwersyteckiej gazecie, ale było, w moim spragnionym wówczas sukcesów umysle, prawdziwym wyzwaniem - wyzwaniem ponieważ występowałam z pozycji oszustki, i to niezbyt zręcznej. Od chwili gdy weszłam na piętro zajmowane przez Runway, wiedziałam, żę nie należę do tego miejsca. Moje ubranie i włosy były w oczywisty sposób niewłaściwe, ale w bardziej jaskarawy sposob niestosowne było moje zachowanie. Nic nie wiedziałam o modzie i nic mnie to nie obchodziło. Kompletnie. I własnie dlatego musialam dostać tę pracę. A poza tym, milion dziewczyn dałoby się za nią zabić.
Wieć powiedz, kochanie, czy jesteś szczęśliwa, pracując dla mojej żony? - Czy byłam szczęśliwa pracując dla jego żony? Hm. Niech się zastanowię. Czy mlode ssaki kwiczą z radości, kiedy drapieżnik połyka je w całości? Ależ oczywiście, ty fiucie, jestem obłędnie szczęsliwa, pracując dla twojej żony. Kiedy obie jesteśmy wolne, nakładamy sobie maseczki z błota i plotkujemy o naszym życiu miłonym. Jesli chcesz wiedzieć, to zupełnie jak przyjecie pidżamowe z przyjaciółkami.Jedna wielka kupa smiechu.
- Kocham swoją pracę, proszę pana i uwielbiam pracować dla Mirandy. - Wstrzymałam oddech i modliłam się, żeby odpuścił.
Popedziłam do jednej z minikuchanek i chwyciłam pełną garść kostek lodu, dmuchając na nie, żeby lód nie parzył mi rąk. Dmuchanie było tylko o włos od oblizania - czy to zrobię? Nie! Bądź ponad to, wznieś sie ponad to. Nie pluj do jej jedzenia i nie bierz do ust jej kostek lodu, jestes ponad to!
Miałam nadzieję, jak wzykle, gdy przerwała mi w pół zdania, że któregoś dnia komórka przytrzaśnie jej idealnie wymanikiurowane palce i połknie je w całości, bez pośpiechu przeżuwając te nieskazitelne czerwone paznokcie. Do tej pory nie miałam szczęścia.
- Zmieniła zdanie, oczywiście -powiedziałam cicho, wyczuwając jej irytację. - Postanowiła zrobić dokładnie to, co Linda od początku sugerowała, ale dopiero wtedy, gdy miała pewność, że wszyscy zatańczą, jak im zagra.
- Cóż, ja mam wieści - stwierdziłam, starając sie mówić z entuzjazmem, mającym przekonać mnie samą i Alexa o tym, że to radosne wydarzenie. (...)
- Tak? Co jest?
- No cóż! Właśnie otzrymałam telefon. Jadę na tydzień do Paryża! - powiedziałam to z entuzjazmem, z jakim mówi sie bezpłodenj parze, że będą mieli bliźniaki.
- Dokąd jedziesz? - zapytała Lily, wyglądając na zdumioną, oszołomioną i niezbyt zainteresowaną.
- Dlaczego jedziesz? - dokładnie w tym samym momencie zapytał Alex. Wydawał się równie zadowolony, jak gdybym oznajmiła, że mialam dodatni wynik na teście na syfilis.
(...) Serce waliło mi z prędkością mniej więcje miliona uderzeń na minutęi czułam, że twarz mi czerwienieje z upokorzenia. Upokorzenia, że ktoś się do mnie w ten sposób odzywa, ale przede wszystkim ze wstydu, że na to pozwalam. Właśnie przeprosiłam - jak najszczerzej - że nie zdołałam doprowadzic do tego, by międzynarodowy lot się nie spoźnił, a potem za to, że nie byłam dośc sprytna, by wykombinować, jak uniknąć francuskich celników.
Podniecająco, seksownie, stylowo - ale nie przesadnie elgancko - i w dodatku nie wyglądałam jak struś, pozostałość z lat osiemdziesiatych ani dziwka. Czego więcej mogłabym chcieć?
Stanełam w miejscu jak wryta i spojrzałam w dół. Miałam na sobie zabawne tenisówki z rodzaju tych, które zaprojektowano wyłącznie po to, żeby wyglądały odlotowo. Zasady ubierania się - te niewypowiedziane i inne - uległy oczywiście rozluźnieniu podczas nieobecności Mirandy i chociaż absolutnie wszyscy w biurze wyglądali fantastycznie, każdy miał na sobie cos, czego za żadne skarby świata nie włożyłby w obecności Mirandy. Moje jaskrawoczerwone tenisówki były tego idealnym przykładem.
Nabrała zwyczaju zwracania się zarówno do Emily, jak i do mnie "Emily", co sugerowało, że byłysmy nie do odróżnienia i w pełni do zastąpienia. Gdzieś głęboko w głowie czułam się obrażona, ale zdążyłam sie już do tego przyzwyczaić. A poza tym, byłam zbyt zmęczona, żeby szczerze przejmować się czymś tak mało ważnym jak własne imię.
Chwyciłam dwie kostki nierafinowanego cukru, mieszadełko i serwetkę z zapasu, który trzymałam w szufladzie biurka, i zwinęlam wszystko razem. Przelotnie rozważyłam, czy nie napluć do kawy, ale zdołałam się powstrzymać. Następnie wyciagnęłam porcelanowy talerzyk z pojemnika na górze, zsunełam z niego tłuste mięso i wilgotną drożdżówkę, wycierając ręce w przeznaczonedo prania rzeczy, ukryte pod biurkiem, by nie zorientowała się, zę nie zostały jeszcze oddane. Teoretycznie powinnam codziennie myc talerz w zlewie w naszejpokazowaje kuchence, ale jakoś nie mogłam się do tego zmusić. Upokorzenie związane ze zmywaniem po niej na oczach wszystkich natchneło mnie, żeby wycierać talerz chusteczkami, a resztki jajka i sea zaskrobywać paznokciem. Jeżeli był naprawdę brudny albo czekał przez dłuższy czas, otwierałam butelkę Pellegrinoi wylewałam trochę na talerz.Żywiłam uzasadnione podejrzenie, że osiągnęłam nowe dno morlane - niepokojące było to, że wylądowałam na nim tak naturalnie.
Emily przestała ronic łzy i zaczęła zbliżać się do strefy buntu, kiedy broniła Mirandy, o ile powiedziałam cokolwiek zbyt oburzającego, nawet gdy się ze mną zgadzała. Na psychologii uczyłam się o syndromie sztokholmskim, kiedy ofiary identyfikują się z tymi, przez których są trzymane w niewoli, ale właściwie nie rozumiałam, na czym to wszystko polega. Może powinnam nagrać na wideo jedną z naszych sesyjek z Emily i posłać nagranie profesorowi, żeby w nastepnym roku pierwszoroczniacy na wlasne oczyzobaczyli, jak to wygląda.
Ile było takich Anit? Młodych dziewczyn, które miały w życiu tak niewiele, że oceniały swoją wartość, pewnośc siebie, całą swoją egzystencję przez pryzmat ubrań i modelek, który widziały w Runwayu? Ile z nich postanowiło obdarzyć bezwarunkową milością kobietę, ktora co miesiąc składała to wszystko w calość - dyrygowała tak kuszącym marzeniem - mimo, że nie była warta nawet jednej sekundy ich adoracji? Ile dziewcząt nie miało pojęcia, że obiektem ich uwielbienia była samotna, głęboko nieszczęsliwa i często okrutna kobieta, która nie zasłuzyła na przelotne nawet objawy niewinnego uczucia i podziwu?
SGG naprawdę nazywał się Hunter Tomlinson. On i Miranda pobrali się latem, zanim zaczęłam pracę, po, jak słyszałam, dość nietypowych zalotach: ona naciskała, on się opierał. Zgodnie z tym, co mówiła Emily, uganiała się za nim bez wytchnienia, aż w końcu ustąpił z czystego wyczerpania ciągłą ucieczką. Zostawiła swojego drugiego męża (wokalistę jednego z najbardziej znanych zespołów z późnych lat sześćdziesiątych, ojca bliźniaczek) bez słowa ostrzeżenia do chwili, kiedy jej adwokat dostarczył mu papiery, i ponownie wyszła za mąż dokładnie w dwanaście dni po sfinalizowaniu rozwodu. Pan Tomlinson wykonał rozkazy i przeprowadził się do jej apartamentu przy Piątej Alei.
- Proszę mi to dać — stwierdziłam, ciągnąc worek z monogramem pełen brudnych rzeczy Mirandy, który mu dała, żeby mi przekazał. Uwolniłam go także od wyszywanej paciorkami
torby Fendi, która ostatnio często się przewijała. Była to jedyna w swoim rodzaju torba, ręcznie wyszywana kryształami w skomplikowany wzór, zaprojektowana specjalnie dla Mirandy przez Silvię Venturini Fendi w podziękowaniu za wsparcie i któraś z asystentek działu mody wyceniła jej wartość na jakieś
dziesięć kawałków. Zauważyłam jednak, że dziś jedna z wąskichskórzanych rączek znów była oderwana, mimo że dział dodatków już ze dwadzieścia razy zwracał jąFendi do naprawy. Torba została pomyślana do przechowywania delikatnego damskiego portfela w towarzystwie pary przeciwsłonecznych okularów czy, jeśli to
całkowicie konieczne, niedużego telefonu komórkowego. Miranda kompletnie się tym nie przejęła. Aktualnie wpakowała do niej wielką butlę perfum Bulgari, sandał ze złamanym obcasem, który prawdopodobnie miałam oddać do naprawy, ogromny elektroniczny notes, ważący więcej niż cały laptop, niezwykłych rozmiarów psią kolczatkę, co do której wciąż nie miałam pewności, czy należała do jej psa, czy miała
pojawić się na kolejnej sesji zdjęciowej, oraz Książkę, którą dostarczyłam poprzedniego wieczoru. Ja zastawiłabym torbę za dziesięć tysięcy dolarów i opłaciła roczny czynsz, ale Miranda wolała używać jej jako worka na śmieci.
Masz wybór! Andy, ta praca nie jest już tylko pracą, na wypadek, gdyby to uszło twojej uwagi, wchłonęła całe twoje życie!
W narożniku pod przykuwającym wzrok malowidłem stała wyprostowana jak świeca Miranda w naszywanej paciorkami Czerwonej sukni od Chanel, zamówionej, przykrojonej, dopasowanej i wyczyszczonej specjalnie na ten wieczór. I chociaż byłoby przesadą stwierdzić, że była warta każdego wydanego na nią grosza (skoro te
grosze sumowały się w dziesiątki tysięcy dolarów), jednak jej widok zapierał dech w
piersiach. Sama Miranda stanowiła dzieło sztuki, podbródek wysunięty w przód, mięśnie idealnie napięte, neoklasyczny relief w naszywanym paciorkami jedwabiu od Chanel. Nie była piękna — miała za małe oczy, za sztywne włosy, trochę zbyt ostre rysy twarzy — ale oszałamiająca w sposób trudny do opisania. I chociaż bardzo się starałam nie okazać zachwytu, udawać, że podziwiam salę, nie mogłam oderwać od niej oczu.
Co za suka! — pomyślałam, za bardzo wściekła i zmęczona, żeby wymyślać jakieś twórcze inwektywy albo metody pozbawienia jej życia. Zadzwonił mój telefon i ponieważ wiedziałam, że to ona, wyłączyłam dzwonek, po czym u jednej z pracownic
głównej recepcji zamówiłam dżin z tonikiem.
Na chwilę wystarczająco długą, żebym zdała sobie sprawę, że dziś wieczorem bawiłam się lepiej, niż zdarzyło mi się to od lat. Picie, taniec z przytulaniem, dotyk dłoni na plecach, gdy przyciągał mnie do siebie, sprawiły, że czułam się bardziej żywa niż podczas wszystkich tych miesięcy przepracowanych dla Runawya, miesięcy wypełnionych wyłącznie frustracją, upokorzeniem i otępiającym wyczerpaniem. Może dlatego Lily to robiła, pomyślałam. Faceci, imprezy, czysta radość płynąca ze świadomości, że jesteś młoda i oddychasz.
Lily wskazała na mnie jako najważniejszą osobę w swoim życiu, kontakt w razie nagłego
wypadku, który trzeba wskazać, ale nigdy, przenigdy nie bierze się tego serio. A teraz
naprawdę mnie potrzebowała — w rzeczywistości nie miała nikogo innego — a mnie
nie można było znaleźć. Przestałam się dusić płaczem, ale łzy wciąż leciały mi po
policzkach gorącymi, wściekłymi strugami, a gardło miałam jakby wyszorowane do
żywego mięsa pumeksem.