cytaty z książek autora "Aleksandra Rumin"
(...) jak każdy pracownik budżetówki, nienawidził poniedziałków. Właściwie nie znosił też wtorków, nie przepadał za środami, pałał niechęcią do czwartków i z bliżej nieokreślonych powodów nie cierpiał piątków, ale tych przeklętych poniedziałków nienawidził w szczególności.
Przed wejściem do budynku wydziału postawiono skromną ławeczkę, która miała upamiętnić żywot:
- ...znakomitego pedagoga, Ernesta Karasia... - męczył się dziekan i gromił wzrokiem każdego studenta, który chociaż przez ułamek sekundy cichutko zachichotał - ...wybitnego naukowca... - tym razem to wykładowcy ledwo powstrzymywali parsknięcie - ...dobrego człowieka... - brnął dalej, chociaż i jemu samemu zrobiło się głupio, że wygaduje takie brednie.
Przez kilka godzin męczyliśmy się z babką, która w ataku szału zaciukała męża, bo podczas lektury złamał grzbiet jej ulubionej książki i pozaginał rogi okładki, więc cieszymy się z chwili zasłużonego wytchnienia.
Przed przystąpieniem do pracy obejrzał aż cztery filmy instruktażowe na YouTubie, bo chciał mieć pewność, że mordowanie pójdzie mu jak z płatka.
- Gdzie ja jestem? - zapytał niepewnie Karaś, dusząc się dymem.
- Zgadnij! - odpowiedział głos.
- W Niebie?
- Dobre, kolego, naprawdę dobre! Spróbuj jeszcze raz! - Śmiech nieznajomego prawie go ogłuszył. - Fifi! Fifi! Podgrzewaj smołę! I dawaj kocioł, bo mamy następnego klienta!
- Jaki kocioł?! - wychrypiał przerażony Ernest. - Wypraszam sobie! Ja jestem profesorem!
- Fiu, fiu profesorem!? A to zmienia postać rzeczy. Bardzo przepraszam szanownego pana! Fifi! Fifi! Kolejny profesorek nam się trafił! Dawaj kocioł de luxe!
Politykę uważa się za drugi najstarszy zawód świata. Doszedłem do wniosku, że jest bardzo podobny do pierwszego.
Ronald Reagan.
Marzyła o nowych wyzwaniach, ale żadne do tej pory nie pojawiły się na horyzoncie.
Nie każę ci startować na prezydenta czy innego figuranta o zasięgu ogólnopolskim. Zero stresu. Zero nieprzespanych nocy. Pochodzisz po domach, porozmawiasz z sąsiadami, uściśniesz parę dłoni, pocałujesz kilka niemowlaków, podjesz regionalnych wypieków i wygrasz w cuglach!
Nie uciekł z kraju, bo kochał władzę, a w Grzeszynie urządził się na cacy. Poczuł się bezpiecznie. Rozstawiał ludzi po kątach. Był kimś, ale zapomniał, że stare grzechy mają długie cienie.
I to go zgubiło.
Polak był kandydatem od zaledwie dwustu czterdziestu siedmiu minut i już miał tego kandydowania serdecznie dosyć.
W życiu nie słyszałam większej głupoty. W tym kraju nikt nigdy niczego nie wygrał uczciwie. Jesteś teraz politykiem, zacznij myśleć jak polityk.
Znam jednego, co żony nie miał, nie ma i mieć nie będzie, i jakoś nikomu to nie przeszkadza.
- A ten cały Dostojewski nie był Polakiem, co? Bo u nas morderstwa ciągle uchodzą ludziom na sucho.
Jej mąż nadział się na nóż. Osiemnaście razy. Utrzymywała, że podczas obierania ziemniaków. Zupełnie przypadkowo, panimajesz? Policja stwierdziła nieszczęśliwy wypadek.
- Ja bym temu patafianowi w twarz nie napluła, gdyby na moich oczach zdychał z pragnienia.
Wszyscy świadkowie zdarzenia zostali poproszeni o pozostanie w strefie rekreacyjnej na parterze budynku. Zawsze śmieszyła ją ta nazwa, bo czy dwa stoły, kilka krzeseł i zdychającą paprotkę można nazwać strefą rekreacyjną?
(...) trafiła do Szpitala Bielańskiego, została salową. Praca nie należała do lekkich, ale dawała dużo satysfakcji. A śmiechu ile było, bo lekarze to jednak straszni figlarze. Zawsze komuś coś źle przyszyli albo ucięli nie tam, gdzie trzeba. Ile afer przeżyła, ile skandali rozegrało się na jej oczach! Każdy dzień przynosił coś nowego.
(...) spotykał się z eksmałżonką Żanetą "de domo" Bryndzą, de facto" żmiją.
Polak wpatrywał się w strój przybyłego z wyraźną niechęcią, chociaż sam wyglądał jak z krzyża zdjęty, a jego prochowiec zmienił kolor z trudnego do określenia na kto to może wiedzieć, do cholery.
Chodzący z ciebie stereotyp. Aż dziw bierze, że nie jesteś bohaterem jakiegoś podrzędnego kryminału. I nawet prochowiec masz na sobie, chociaż termometr wskazuje dwadzieścia dwa stopnie. To się nazywa poświęcenie.
- [...] Widziałaś te kanciaste litery w lewym rogu? Po jakiemu to?
- Chyba po łacinie.
- Po łacinie?!
- W końcu tu sami humaniści studiują.
Jestem otwarty na poważny związek! - zadeklarował prezes. - Trzy razy wstępowałem w święty związek małżeński, ale to złe kobiety były! Dzieci się nie dorobiłem, ale nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa! Muszę mieć dziedzica, któremu przekażę aktywa!
Po pierwszym łyku poczuł, że umiera.
Po drugim całe życie przeleciało mu przed oczami.
Po trzecim zapomniał o bólu.
Po czwartym miał wrażenie, jakby urodził się na nowo.
Po piątym unosił się kilka metrów nad ziemią.
- Wynik byłby inny, gdyby nie nieobecność naszego kapitana.
- Złapał kontuzję?
- Nie, włosy mu się nie ułożyły i odmówił wyjścia na murawę.
[...] nawet najlepszy nauczyciel nie nauczy żyrafy latać. Tworzenie literatury nie jest dla każdego.
Żaneta wyglądała jak milion dolarów w fałszywych banknotach, wydrukowanych na domowej drukarce atramentowej starszego typu. Rozwód jej służył, co do tego nie było najmniejszych wątpliwości.
Kto nigdy nie spojrzał w oczy rozszalałego turysty, który chce zrobić zdjęcie, nie ma pojęcia, czym jest prawdziwy strach.
- Aneta?
- Dostarczyła zaświadczenie od lekarza. Fobia, ciężki przypadek.
- Czego się boi? Może jakoś da się obejść...
- Owiec, szefie, owiec!
- jasna cholera! Przecież to takie sympatyczne zwierzaki!
- Kilka lat temu zaciął się, biedaczce, odtwarzacz DVD i przez kilka tygodni oglądała wyłącznie "Milczenie owiec"...
- I jeszcze te dzieciaki tak wrzeszczą, że łeb mi pęka! - Wskazał na grupę maluchów rzucających kamieniami.
- Dziwne słowa w ustach szkolnego psychologa - zaśmiał się reporter.
- To już przeszłość, panie Piotrze. Rzuciłem robotę w naszej podstawówce. Okazała się ponad moje siły. Tyle zła i przemocy, tyle cierpienia. Sam w końcu wylądowałem u terapeuty. Nabawiłem się nerwicy, cierpiałem manię prześladowczą, nie mogłem spać po nocach. Przed wyjściem do pracy trząsłem się jak osika. Żona mnie musiała za drzwi wypychać. Grozili mi, zastraszali. Cztery razy dotkliwie mnie pobito, trzy razy przejechano hulajnogą. Piątoklasiści byli najgorsi. Kiedyś zatrzasnęli mnie w toalecie, a drzwi oblali benzyną. Dobrze, że akurat korytarzem przechodziła pani dyrektor, bo inaczej bym z panem teraz nie rozmawiał.
- Niewiarygodne! Przecież to dzieci...
- Potwory, a nie dzieci, panie Piotrze. Zresztą, co ja będę panu mówił (...) Zwolniłem się i znalazłem mniej stresującą pracę.
- O! i gdzie pan teraz pracuje?
- W więzieniu o zaostrzonym rygorze. Wspaniała robota! Spokój i cisza. Dokładnie tego potrzebowałem. Po stokroć wolę pracę z mordercami od użerania się z tymi bezwzględnymi krasnalami-terrorystami!