cytaty z książki "Pamiętnik z Powstania Warszawskiego"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Warszawa. Wstałem. Z łóżka. Podłoga. Kapeć. Ona. Ja na niej. Ona na mnie. Nogami. Śpiącymi, splątanymi. Wczoraj.
Dziś - sam. Staję na nogach. Swoich.
Tak, właśnie to, że to już spokój. Koniec. Po wszystkim. Dwieście tysięcy ludzi leży pod gruzami. Razem z Warszawą.
Od bomb i samolotów - wybaw nas, Panie,
Od czołgów i goliatów - wybaw nas, Panie,
Od pocisków i granatów - wybaw nas, Panie,
Od miotaczy min - wybaw nas, Panie,
Od pożarów i spalenia żywcem - wybaw nas, Panie,
Od rozstrzelania - wybaw nas, Panie,
Od zasypania - wybaw nas, Panie...
Było gorąco. Jakieś kobiety wyniosły wiadro z kawą, czy kilka wiader, i rozdawały wszystkim. Były rozczulająco dobre, pogodne. (…) Mój Boże! Ile w tej Warszawie było wtedy dobroci. Po prostu dobroci. Ile!
Dużo tu mówię o tych zabytkach. Ale to było ważne, bo z nami ginęły.
Wróćmy do powstania. Sierpniowego. Jak wtedy myśleliśmy. Że zostanie nazwane na wieki. W całej Polsce. Ale Polska już w Młocinach, już we Włochach była nie-Warszawą, żyła swoim życiem. Dla Polski Warszawa przede wszystkim paliła się. To robiło wrażenie. [...] Więc-wracając do Polski-to Polska nie była Warszawą. I powstanie zostało powstaniem warszawskim.
Bo wojna jest niby zbiorem nieszczęśliwych wypadków, a powstanie-wybuchem zbioru.
(Używam tu określenia "Niemcy", i nie tylko tu, bo inaczej wypadnie sztucznie. Tak jak własowców miało się często za Ukraińców. Wiedzieliśmy, że hitlerowcami byli nie tylko Niemcy. Nawet widzieliśmy. W 1942 roku po likwidacji małego getta pamiętam Łotyszów. Z karabinami. Cali na czarno. Stali wzdłuż siennej. Gęsto. Na aryjskim chodniku. I całymi dniami i nocami wypatrywali w oknach żydowskiej strony Siennej. [...] I pamiętam, jak jeden co i raz strzelał. W te okna).
To byli wehrmachtowcy. Inni niż ci przy barykadzie. Pokrzykiwali bez złości. Z humorem. Ze szwargotaniem. Rwali marchwie, pomidory. Wołali do kobiet:
-Marija! E! Marijaa!
I dawali, co im się wyrwało. Warszawskie "Mariije" przyjmowały i jadły. Coś tam odpowiadały, w kombinowanym języku. Przy którymś korku zaczęliśmy przysiadać. Werhmachtowcy przyzwalali, bardzo grzecznie. Jak tylko się odtykało, pokrzykiwali znów.
-E! Mariijaa!-i coś tam, żeby iść.
Ta Wawelska rozpogodziła ludzi. Bo i Pole Mokotowskie pachniało, i bomby nie waliły, i ci werhmachtowcy. Zobaczyło się, że i Niemcy są ludzie-jak powiedział Konrad Wallenrod po słowach "Dosyć już zemsty".
Dla Polski Warszawa przede wszystkim paliła się.
Aż dostrzegłem szparę-lukę w cegłach w ścianie, czy okienko, przed którym stanęła Zocha, Halina i Ojciec. Nie wiedziałem, czego wypatrywali. Zobaczyłem na pionowo, tyle co w strzelnicy, kawałek domu narożnego, jezdni i chodnika. Zza rogu wyszedł i skręcił w słońcu elegancko ubrany pan w kapeluszu. Po prostu poszedł sobie. Więc poza Warszawą był normalny okupacyjny ciąg życia i spraw... W tej chwili pod okienko od ulicy, od "tamtych", podeszła kobieta. Coś przez szparę z Zochą i Haliną mówiły do siebie. Coś one jej podawały. Za moment zobaczyłem w ich rękach gomółę masła.
-To pieniądze idą?-spytałem się Haliny.
-No pewnie.
-I są ważne?
-Ważne-kiwnął głową Ojciec.
No tak. Dlaczego poza Warszawą pieniądze miały być nieważne? Tutaj nie musieli prowadzić handlu, budować kuchni z trzech cegieł. Tutaj nie panowała pierwotna jaskiniowa wspólnota.
-Ukraińcy idą od Woli i rżną. I palą na stosach! [...] A najgorsze, że idą ci Ukraińcy. I rżną. Wszystkich. Wciąż o tym mówią. Ludzie. Po dwudziestu latach-właśnie teraz, w 1964 i 65 roku-podano dokładne liczby od światków z obydwóch stron. Nasze pisma podały wykazy, ile rozwalono ludzi na samej Woli w samą sobotę i niedzielę, 5 i 6 sierpnia. Kilkadziesiąt tysięcy osób. Niektóre niedostrzeliwane podpalano razem z tamtymi niby zabitymi. Rzucało się ich na wspólne stosy. Ze szpitala Świętego Stanisława, róg Wolskiej i Młynarskiej (teraz Szpital Zakaźny nr 1), ostrzeliwali i wyrzucali żywcem chorych przez okna na dziedziniec. Tam podpalali, jak szło. Żywych czy nie. Zagrzebywali na miejscu. Też jak szło.