Urodzona na Sri Lance, absolwentka orientalistyki na Uniwersytecie Jagiellońskim, Agnieszka Podolecka od dzieciństwa fascynowała się innymi religiami i kulturami. Dorastała otoczona magią egzotyki i zawsze poszukiwała głębi w innych tradycjach. Gdy los rzucił ją na kilka lat do RPA, wykorzystała ten czas na poznawanie jej mieszkańców. Medytowała pod opieką szamana, rozmawiała z ludowymi uzdrowicielami. Pod wpływem swych przeżyć napisała „Za głosem sangomy”, powieść, która pokazuje jej zafascynowanie Afryką i magią. Agnieszka Podolecka mieszka z mężem, córkami, jednookim kotem i dwoma świnkami morskimi na wsi pod Warszawą. Przygotowuje doktorat o szamanizmie południowoafrykańskim.http://www.podolecka.com
Anna jest żoną polskiego dyplomaty, mają trójkę dzieci - dwóch studiujących synów i córkę w klasie maturalnej. Małżeństwo jest już nie najmłodsze - oboje mają po ok. 50 lat, więc ich małżeństwo przeżywa pewien kryzys. Anna czuje się niekochana, mąż wypomina jej to, że nie pracuje, tylko wydaje jego pieniądze. To tylko jeden z wielu powodów do kłótni.
Anna jest kobietą, która medytuje, wierzy w energię przekazywaną sobie za pomocą rąk, uczy się tego typu rzeczy. Jeżdżąc z mężem po wielu placówkach, na każdej chciała dotrzeć do miejscowych wierzeń, religii.
Bella - jej córka, to druga główna bohaterka - jest w klasie maturalnej, niestety ojciec dostaje przydział do kolejnej placówki, więc dziewczyna po raz kolejny zmienia szkołę.
Książka ukazuje przede wszystkim życie tzw. expatów (po raz pierwszy spotkałam się z tym słowem) - to ludzie bez ojczyzny - pracujący w dyplomacji i rzadko mieszkający w swojej ojczyźnie lub pracownicy wielkich międzynarodowych korporacji prowadzący interesy na całym świecie. Częste przeprowadzki, brak stałego miejsca do życia, szybkość przystosowywania się do nowych warunków - to są zwyczajne sprawy dla tych ludzi.
Jest to też książka o Afryce. I w tym miejscu napiszę to, co nasunęło mi się jako pierwsze spostrzeżenie po lekturze - autorka pokochała Afrykę i chciała napisać o niej książkę. Być może książkę podróżniczą chciała okrasić fabułą, jakąś akcją. Czytanie o poszukiwaniach wewnętrznej siły i harmonii też lepiej wychodzi, jeśli wplecione jest w jakąś historię. Oczywiście to są tylko moje domysły, mogą być błędne, ale tak to mi wyglądało - Afryka i życie duchowe wyraźnie wysuwały się na plan pierwszy. To nie jest wadą książki, zwłaszcza, że zostało zilustrowane pięknymi zdjęciami. Tylko po prostu ja to widzę jako pewną nieporadność, bo gdyby ten zabieg nie rzucał się tak bardzo w oczy - wtedy byłoby lepiej.
Jeszcze jedna rzecz zwróciła na siebie moją uwagę - brak spójności. Otóż przeskakiwanie tematyczne od jednego bohatera do drugiego nieco mnie dezorientowało. Przydałoby się jakieś zaznaczenie graficzne - jakaś przerwa między akapitami. Ewentualnie nawiązanie słowne.
Generalnie książkę czytało mi się dość przyjemnie - w końcu Afryka to egzotyczny Czarny Ląd, a o Sahelu jako krainie geograficznej nie wiedziałam zgoła nic. Zatem za przybliżenie obrazu Mali i Senegalu - należą się autorce podziękowania.
Bardzo mi się podobała. Trafiłam na nią przez przypadek w bibliotece, gdy jakaś zniechęcona pani odłożyła ją z niesmakiem na półkę. Z ciekawości zobaczyłam co ją tak odrzuciło, ale nie doszukałam się niczego takiego, więc sama ją wzięłam i bardzo dobrze zrobiłam.
Czytałam kilka opowieści afrykańskich, ale dopiero po tej stwierdziłam, że bardzo podoba mi się ten klimat. Zwłaszcza opis zderzenia się dwóch światów: białego i czarnego.
W książce znalazło się wszystko co lubię: tajemnicze afrykańskie plemiona, Europejczycy pomiędzy nimi, wyraziście nakreśleni bohaterowie, element romansowy (bardzo dobry) i coś, co spowodowało, że zostałam tak wciągnięta, że nie mogłam przestać czytać.
Ponadto autorka zaserwowała czytelnikom sporą lekcję zarówno geografii, jak i historii. Z ciekawością czytając kolejne kartki wpatrywałam się w mapę i starałam się zlokalizować kolejne opisywane miejsca.
Polecam.