Ha ha Książka dla każdego. Jedni znajdą tu wzruszenia i morze łez targane porywistymi westchnieniami. Drudzy znajdą zaskakującą fabułę stu tysięcy zdarzeń i emocje od początku aż do brakującego zakończenia. Trzeci się dowiedzą, jak wygląda tęczowa zaraza i że to takich wrogów narodu jak Kamil trzeba się pozbywać ze świata, przy pomocy Zająców lub innych pedagogów. Czwarci znajdą inspirację do korzystania z Wikipedii, by się dowiedzieć, kto to ten Pavese, dlaczego Johnny Strabler był dziki, gdzie tak naprawdę leży śledziona i czy ma coś wspólnego ze śledziem. Piąci sobie przypomną, że nie mieszkają sami, i że może by faktycznie z dzieckiem pogadać, skoro już się je spłodziło, w paru przypadkach w wyniku braku edukacji seksualnej. Szóści (jak się to pisze?) tak się zbrzydzą penisami i erekcjami, że wreszcie będą się mieli z czego spowiadać odpowiednio dobranemu wielebnemu. Zaś óśmi (jak się to pisze?) tak nasycą się błędami wszelkiego rodzaju, że ich ubogie recenzenckie ego się rozrośnie i to bez dodawania substancji merytorycznych. Dziesiąci jak ja, będą sobie po prostu czytać z zadowoleniem, uśmiechając się pod nosem i popijając zimne trunki pod słonecznym wakacyjnym niebem. Cha cha ha ha.
Ta książka może być straszna przez to, że nie ma retuszu na rzeczywistość. Autorka nie owija w bawełnę, nazywa rzeczy po imieniu. Dlatego książka mi się podoba. Dzieciaki wytypowane na gejów, nawet jeśli gejami nie są, dostają łomot częściej niż Kamil. Ilu rodziców naprawdę zna swoje nastoletnie dzieci? Czy wobec liczby rozwodów i zdrad ślub to jeszcze sakrament czy już tylko miła tradycja? Książka nie szanuje tematów tabu. Nie mam tu na myśli tylko pojawiających się tu nastoletnich erekcji, o których wcale nie chcemy wiedzieć, bo przyjemniej jest myśleć, że dzieci pozostają dziećmi a dorastający chłopcy interesują się klockami, a nie penisami. Nie ma to jak komfort pozorów, starannie pozowane rodzinne zdjęcia, na których nie widać chłodu, bólu, wykluczenia czy samotności. Uwaga. Mimo brutalności, ta książka daje nadzieję.