Czerń ustąpiła miejsca szarości. Rozmowa z Małgorzatą Rejmer

Grzegorz Przepiórka Grzegorz Przepiórka
09.09.2019

Lata terroru straumatyzowały rzesze ludzi w Albanii. Jak gruba jest jeszcze warstwa błota, które dzisiaj pokrywa ten kraj? I czy jego mieszkańcy potrafią marzyć? O trudnym wydobywaniu głosów komunistycznej Albanii, współczesnym obliczu Shqipërii oraz o nowej książce „Czekają nas piękne dni” rozmawiamy z Małgorzatą Rejmer – której „Błoto słodsze niż miód” to jedna z siedmiu książek zakwalifikowanych do finału Nagrody Literackiej Nike.

Czerń ustąpiła miejsca szarości. Rozmowa z Małgorzatą Rejmer

[Opis wydawcy] „Błoto słodsze niż miód” to opowieść o kraju udręczonym terrorem Envera Hoxhy, komunistycznego dyktatora, dla którego nawet stalinowska Rosja i maoistyczne Chiny były zbyt liberalne. O ludziach z dnia na dzień skazywanych na zesłanie tylko dlatego, że urodzili się w niewłaściwej rodzinie lub szeptem w czterech ścianach próbowali samodzielnie myśleć. O krwawych buntach w obozach pracy, tragicznych ucieczkach z kraju zamienionego w bunkier, o życiorysach ofiarowanych na ołtarzu ideologicznego raju i o tych, którzy je miażdżyli, nie bacząc na konsekwnecje.

Układając opowieści swoich bohaterów w chór przejmujących głosów, autorka odsłania fragment najczarniejszego okresu w historii Albanii i zapisuje kolejną kartę w księdze upadku wartości humanistycznych XX wieku.

Grzegorz Przepiórka: Szkodra i jej przedmieścia – trochę mrocznie, bezpańskie psy, czas jakby cofnął się o 20-30 lat. Tirana – znów jestem w europejskiej współczesności. Niewyobrażalne, że dostęp do samochodów w tym kraju można było uzyskać niecałe 25 lat temu. Wszędzie bunkry i mercedesy. To moje pierwsze wrażenia i zadziwienia po przyjeździe do Albanii. A co panią najbardziej zaskoczyło na samym początku?

Małgorzata Rejmer: Że ceny często podawane są zarówno w starych, jak i w nowych lekach, mimo że denominację przeprowadzono ponad pół wieku temu, w 1965 roku! Na początku zupełnie nie orientowałam się w wartości produktów. Czy wymiana dętki w rowerze kosztuje 50 nowych leków (1,5 złotego), czy 500 leków (15 złotych)? Jak się okazuje – 50. A bukiet kwiatów – 100 leków czy 1000 leków? Raz tak, raz tak. Gdzie kupić sztućce, grzejnik, kolendrę? Dlaczego busy do Korczy odjeżdżają spod piramidy, a busy do Szkodry mają dworzec na drugim końcu Tirany? To są takie kwestie, które ciężko zrozumieć w naszym polskim, oficjalnie zorganizowanym świecie. Albania jest wielką improwizacją. W Polsce gdziekolwiek chcę pojechać, znam rozkład, w Albanii bus pojedzie zazwyczaj wtedy, kiedy się zapełni. Ale jeśli się na niego spóźnisz, to dzwonisz do kierowcy, on się zatrzymuje, przypadkowa osoba cię dowozi tam, gdzie bus czeka, i nikogo to nie dziwi. Bo wszyscy wiedzą, że system jest zawodny, dlatego trzeba sobie nawzajem pomagać, a reguły są po to, żeby je nieustannie zmieniać i negocjować.

Musiałam przyzwyczaić się do albańskiego rytmu życia, bo gdybym myślała po polsku, to bym była wiecznie sfrustrowana, że nic się nie zgadza. Skoro rzeczywistość funkcjonuje według odmiennych reguł, to trzeba je poznać i zaakceptować.

„Dlaczego właściwie chcesz to wiedzieć?”. To pytanie, które zadaje jeden z bohaterów książki „Błoto słodsze niż miód”. Z jakich powodów chciała pani usłyszeć głosy komunistycznej Albanii oraz pozwolić im wybrzmieć? Co było punktem zapalnym do napisania tej książki?

Na początku chciałam po prostu napisać „przewodnik po albańskiej duszy”, coś podobnego w formie do „Bukaresztu”, ale Albańczycy zaraz zdiagnozowali mnie jako kolejną dziennikarkę z Zachodu, która nie ma pojęcia o ich kraju i stawia na ograne, orientalizujące tematy, jak bunkry czy zaprzysiężone dziewice. Na poziomie pierwszego kontaktu Albańczycy byli serdeczni, ale kiedy próbowałam wchodzić głębiej, zbywali mnie. Nie umieli albo nie chcieli mówić o komunizmie, albo zasłaniali się zdaniami sloganami: „Nie znaliśmy Bitelsów, nie mieliśmy samochodów, do więzienia można było trafić za narzekanie na chleb”. Mówienie o komunizmie jest bardzo trudne, trudno znaleźć proporcje, właściwe słowa. Lata terroru straumatyzowały rzesze ludzi. Po co opowiadać o czymś tak bolesnym jakiejś dziewczynie z Zachodu, która zaraz stąd wyjedzie?

Ale im większy był opór Albańczyków, tym większą czułam potrzebę zrozumienia, czym był albański komunizm, czym był tamten świat. Powoli zaczęłam się wtapiać w Albanię, choć zajęło mi to lata. W instytucjach przedstawiałam się jako „dziennikarka z Polski”, wśród zwykłych ludzi byłam „albańską narzeczoną”. Nauczyłam się tak pytać, by ludzie opowiadali po prostu o sobie, a nie o faktach historycznych albo anegdotach z przeszłości. Dopiero po dwóch-trzech latach zaczęłam docierać do historii, które z jednej strony mówiły wiele o komunistycznym systemie, a z drugiej miały w sobie uniwersalność i głębię.

„Możesz przytaczać fakty i przedstawiać historie, ale nie dotkniesz naszego cierpienia”. Czy aby napisać takie książki, jak „Błoto słodsze niż miód” czy „Bukareszt. Kurz i krew”, trzeba dotknąć cierpienia? I czy jest to w ogóle możliwe?

Wydaje mi się, że tego nie można w pełni zrozumieć. To jest ciągle układanie mozaiki z kawałków szkła, bardzo subiektywny obraz, naznaczony ułomnością pamięci. Od lat zbieram historie albańskiego komunizmu, a jednak ciągle słyszę rzeczy, które mnie poruszają albo wyprowadzają z równowagi. „Poszedł za kratki, bo dostał pocztówkę z Ameryki”. „Trafił do więzienia na pięć lat, bo powiedział koledze, że zrobi sobie gacie z komunistycznej flagi”. „Gdy miałam dwanaście lat, mama zabroniła mi wychodzić na podwórko, żeby mężczyźni nie gapili się na moje piersi”.

Słucham tych historii z różnych porządków, a potem próbuję je opowiedzieć czytelnikom tak, by poczuli, czym jest inność Albanii, zaakceptowali ją i zrozumieli. A na kolejnym planie rysuje się potrzeba znalezienia odpowiedzi na uniwersalne pytania – czym jest szczęście, wolność, poczucie bezpieczeństwa, miłość, cierpienie.

Jak pisanie książki pełnej bólu i zła odciska się na piszącym? Czy na przykład śnił się pani Hoxha albo inni bohaterowie książki?

Hoxha nigdy mi się nie śnił, ale miałam sny naznaczone opowieściami, które słyszałam. Najdziwniejszy bywał stan tuż przed zaśnięciem – zdarzały mi się momenty, że traciłam poczucie bycia tu i teraz, a zamiast tego wydawało mi się, że żyję wtedy, jestem zatrzaśnięta w tamtym czasie. Zaraz po tym przychodził atak lęku, a potem ulga, że jednak jestem w swoim łóżku, w XXI wieku.

Wielu historii nie opisałam, bo za bardzo identyfikowałam się z bohaterami. Pisanie o ich cierpieniu było dla mnie za trudne, emocjonalnie i warsztatowo. Nie opisałam historii pierwszej albańskiej pisarki Musine Kokalari, która była torturowana, więziona i internowana, bo ciągle wydawało mi się, że mam za mało materiału, że nie oddam złożoności jej cierpienia i izolacji.

„Przecież i tak nie opiszesz albańskiego komunizmu”. Czy z powodu tej i podobnych wypowiedzi, trudnego nastawienia rozmówców, praca nad książką trwała aż 5 lat? Jak udawało się wzbudzić zaufanie u ludzi, którzy przez lata nauczyli się nie ufać – co było kluczem?

Zdarzały mi się momenty bezradności, gdy miałam poczucie, że opisuję czarną dziurę, piekło, że to jest literacko jałowe. Że historie, które słyszę, tworzą obraz niezmiennego ekstremum. Dopiero z upływem lat czerń ustąpiła miejsca szarości, zaczęłam widzieć więcej niuansów, rozumieć, że człowiek jest istotą nastawioną na przetrwanie, na odczuwanie szczęścia, potrafi znaleźć pocieszenie w najbardziej ekstremalnych sytuacjach.

Wydaje mi się, że jestem cierpliwą osobą, mam dużą tolerancję na sytuacje, które u innych wywołałyby dyskomfort i potrzebę ucieczki. Po prostu dużo potrafię znieść, jeśli wierzę w to, co robię. Kiedy coś mi się nie udawało, szukałam innych rozwiązań, do skutku. I wiedziałam, że potrzebuję czasu, że tej książki nie napiszę ot tak, bo muszę długo oswajać swoich bohaterów, budować z nimi relacje, przeżyć rozmowę, a potem wracać do równowagi psychicznej i zbierać siły na kolejny wywiad.

To nie jest dla mnie po prostu praca, to jest moje życie, życiopisanie. Myślę, że wielu moich rozmówców widziało, że emocjonalnie podchodzę do historii, które mi opowiadają. Czasami bohaterowie płakali, a ja wraz z nimi.

Jak w tym nieludzkim systemie ludzie bronili się przed lękiem? Jak nadawali sens życiu?

Często się nad tym zastanawiałam. Oświecenie przyszło w rozmowie z jednym z bohaterów, nauczycielem „cudownego chłopca”. On całe swoje trudne, pełne przeszkód życie umiał opowiedzieć, skupiając się na tym, co było w nim dobre. Donosili na niego sąsiedzi, ale jedna sąsiadka wzięła go w obronę w sądzie. Przyszedł agent Sigurimi, by zabrać go na przesłuchanie, ale po drodze kupił mu paczkę papierosów. Siedział w celi ze szpiclem, ale szpicel przyznał się w końcu, że na niego donosi, i poprosił o wybaczenie. To ciekawe, jak tworzymy narrację swojego życia – możemy skupić się na swoim cierpieniu, a możemy także odnajdywać w beznadziei drobne, codzienne piękno życia.

Nawet żyjąc w systemie totalitarnym, w ciągłym lęku, bohaterowie szukali swoich przestrzeni wolności. „Niczego nie było, więc zachód słońca czy kwiat wydawały nam się wspaniałe. System nie był w stanie zniszczyć codziennego piękna”, powiedział jeden z moich rozmówców, i to mnie poruszyło.

W obu wspomnianych książkach przybliża pani m.in. bohaterów niezłomnych, zarówno mężczyzn, jak i kobiety. Przy czym: „Nigdy nie widziałem, żeby albańscy mężczyźni byli choć w połowie tak silni jak albańskie kobiety. Bo kobiety cierpiały podwójnie: jako robotnice przy fabrycznej taśmie i jako służące w domu, jako matki, żony, córki, siostry i jako przodowniczki pracy, harujące w kooperatywach, niedoceniane, nierozumiane, zasklepione w poświęceniu”. Skąd czerpały siłę?

Bardzo dobre pytanie, ale jak na nie odpowiedzieć? Po prostu trzeba było żyć i nie pozwalać sobie na słabość, bo runąłby cały dom. Życie było czasownikiem, łańcuchem czynności. Albańskie kobiety przez stulecia szkolono do ciężkiej, fizycznej pracy i bierności, cały system opierał się na ich wytrzymałych kręgosłupach. Ostatnio usłyszałam od starszej kobiety: „Od rana siedziałyśmy przy robocie, sprzątałyśmy i płakałyśmy. Więcej było pracy i łez niż życia. Nie miałyśmy żadnego życia”.

O ile sytuacja kobiet uległa zmianie od czasów komunizmu? Kiedy byłem w Szkodrze, czy to w środku dnia, czy wieczorem, na ulicach, w kawiarniach, barach, widywałem licznie zebranych, gawędzących mężczyzn. Bardzo rzadko, niemal w ogóle, nie widywałem kobiet.

Ten system opiera się na eksploatacji kobiet i ich poświęceniu dla dobra rodziny. Dopiero od niedawna wyzysk kobiet przestaje być rzeczą przezroczystą. Zaczęto na przykład dyskutować o tym, że kobiety mają prawo do dziedziczenia tak samo jak mężczyźni, tylko nie zdają sobie z tego sprawy. Wcześniej w kulturze albańskiej majątek dziedziczyli tylko synowie. Nadal w wielu rodzinach zabezpiecza się finansowo synów, a córki zostawia same sobie. Z drugiej strony – na trzy studiujące osoby dwie to kobiety, bo one zdają sobie sprawę, że tylko edukacja może ich uchronić przed powtórzeniem losu matek, przed ciężką fizyczną pracą na wsi. Być może w przyszłości albańska rewolucja będzie miała twarz młodych, wykształconych kobiet.

Jak gruba jest jeszcze warstwa błota, które dzisiaj pokrywa Albanię? Co z dziedzictwa albańskiego komunizmu nadal przenika wraz z mlekiem matek?

Bardzo trudno jest mi odpowiedzieć na to pytanie. Ale powiem panu, co mówią moi albańscy znajomi, którzy urodzili się za granicą i wracają do Albanii, żeby poznać swój kraj. Wszyscy oni podkreślają, że czują się tu obco, bo Albańczycy są nieufni i brakuje im ciekawości drugiego człowieka. Jeśli rodzimi Albańczycy zadają im pytania, to z zestawu podstawowego: ile się u was zarabia, jaka jest płaca minimalna, czy warto do was wyjechać za pracą. To jest ciągle jeszcze walka o zaspokojenie podstawowych potrzeb życiowych. Nawet przedstawiciele społeczeństwa obywatelskiego rzadko kiedy widzą horyzont poza Tiraną. Z kolei w Kosowie, w Prisztinie, klimat jest zupełnie inny, tam intelektualiści są dużo bardziej otwarci, uważnie śledzą, co dzieje się w Europie, także w kulturze, zasypują pytaniami, mają mnóstwo pomysłów na projekty i chcą je robić wspólnie. W Tiranie realizowanie jakiegokolwiek projektu to wyrąbywanie maczetą ścieżki w dżungli – raz, że ciężko ludzi do czegoś przekonać, a dwa, że szybko tracą zainteresowanie, jeśli nie widzą natychmiastowych efektów. Pod tym względem czuć jeszcze w Tiranie ducha komunistycznej izolacji.

Zmodernizowany plac Skanderbega w Tiranie jest niczym obietnica nowej, wyobrażonej, demokratycznej, przyjaznej Albanii. Do tego Piramida Hoxhy, która pod kreską holenderskiego biura architektonicznego MVRDV ma stać się przestrzenią publiczną, pełną zieleni, z otwartą fasadą i dachem. Tyle symbole. A jak realnie zmienia się Albania?

Zmienia się bardzo szybko, ale nie w takim kierunku, jak bym chciała. Rośnie i tak już wielka dysproporcja między Tiraną a resztą kraju. Wszystkie pieniądze pakowane są w budowę kolejnych wieżowców, ale ceny mieszkań nie spadają, nadal są najwyższe w regionie i praktycznie niedostępne dla zwykłego śmiertelnika. Centrum szaleńczo się zagęszcza bez żadnych planów urbanistycznych, a państwo niemal nie inwestuje w projekty infrastrukturalne. W rezultacie za chwilę w centrum stanie kilkanaście nowych, luksusowych wieżowców, a ludzie ciągle muszą stać w kolejkach do beczkowozów, bo brakuje wody w kranie.

Zamożnym żyje się tu znakomicie, tak samo jak w każdym innym kraju, bo tworzą sobie enklawy luksusu. Ale zwykli ludzie muszą na co dzień borykać się z tysiącami problemów. Kobiety, które mają małe dzieci, chodzą z wózkiem skrawkiem jezdni, bo poza centrum nie ma normalnych chodników, nie ma placów zabaw, nie ma parków. Rośnie w ludziach poczucie niesprawiedliwości.

Komunizm przetrącił sny Albańczyków o przyszłości – „marzyć należało pragmatycznie”. Czy dzisiaj ludzie w Albanii mają marzenia, a jeśli tak, to jakie?

Żeby wyjechać z Albanii, i to jest bardzo przygnębiające. Według badań 62 procent dorosłych Albańczyków rozważa emigrację, 79 procent młodych mogłoby wyjechać w każdej chwili, na zawsze. Ludzie nie czują więzi ze swoim krajem, nie mają poczucia wpływu na swoje życie, nie wierzą w sprawiedliwość systemu. Często słyszę, że Albania to stracony kraj, że ludzie wokół to płaty mięsa z oczami. Panuje przeświadczenie, że jeśli jesteś utalentowany i przedsiębiorczy, to ten kraj cię zmarnuje, więc musisz szukać szczęścia za granicą.

A jednocześnie nikt przecież nie chce porzucać swoich rodzin, przyjaciół, języka. Jak by nie było – ten kraj jest domem, ojczyzną, Albańczycy są z niego dumni. Dlatego przepełnia ich gorycz wobec polityków, że przez nich muszą wyjeżdżać z tego straconego kraju, którego nienawidzą i który kochają.

Pracuje pani nad nową książką, również o Albanii, tym razem postkomunistycznej – „Czekają nas piękne dni”. Z jakim efektem? Jaka będzie ta książka? Kiedy będziemy mogli ją przeczytać?

Bardzo długo byłam w marazmie – wprawdzie zebrałam jakiś materiał, ale ślizgał się po powierzchni. Dopiero niedawno nastąpił zwrot, gdy przeczytałam książkę „Wiek empatii” Fransa de Waala – ona pozwoliła mi spojrzeć na albańskie problemy z zupełnie innej perspektywy. Mam nadzieję, że „Piękne dni” ukażą się pod koniec przyszłego roku.

Chodzi mi po głowie osiem pomysłów na książki, część dotyczy Bałkanów, a część nie, część to reportaże, a część powieści. Nie wiem w co mam ręce włożyć! Za to wiem, że chciałabym zachować bałkańską perspektywę i żyć między Polską a Bałkanami. Takie podwojenie zagęszcza życie i pozwala zmieniać punkty widzenia.

Napisała pani dwie książki reporterskie, choć genologia w tym przypadku to temat do dyskusji, i debiutancką powieść. Niektórzy reporterzy ostatnio zaczynają flirtować z fikcją, inni – jak pani – z nią zrywają na rzecz non-fiction. Pod wpływem czego dokonał się taki zwrot?

Po napisaniu „Toksymii” miałam poczucie pustki w głowie, wszystko, co gromadziłam w sobie, znalazło się w tej książce, nie było we mnie nic więcej. Zaczęłam więc czerpać inspiracje ze świata zewnętrznego. Ale mimo wszystko ciągle czuję się pisarką, nie reporterką. Słysząc historie, zaraz buduję je sobie w głowie jak film, zastanawiam się nad punktami dramaturgicznymi, każdy szczegół opowieści muszę mieć dokładnie opisany. Moje bałkańskie doświadczenie prędzej czy później przełożę na prozę, i to też będzie dla mnie ciekawe wyzwanie warsztatowe.

W tym roku otrzymała pani Paszport „Polityki” oraz nominację do finałowej siódemki Nagrody Literackiej Nike. Jaki ma pani stosunek do nagród? Jaki one mają na panią wpływ?

Nagrody w bardzo realny, choć doraźny sposób poprawiają zazwyczaj niewesołą sytuację finansową pisarzy. Dzięki Paszportowi „Polityki” spłaciłam długi, które zaciągnęłam, żeby skończyć książkę. Pisałam ją prawie cztery lata, w ostatnim okresie nie robiąc niczego innego. Patrzę więc na nagrody w sposób pragmatyczny. Myślę, że nie wolno się do nich przyzwyczajać ani poświęcać im zbyt wiele uwagi. Koniunktura bywa kapryśna, zdarza się, że autorzy są przeszacowani przez różne gremia, a potem niepostrzeżenie znikają z obiegu literackiego.

Bez względu na ostateczny rezultat, który poznamy 6 października – co czyni pisarkę/pisarza zwycięzcą?

Poczucie, że to, co robi, jest ważne dla innych. A jednocześnie, i to jest chyba jeszcze ważniejsze, trzeba mieć świadomość, że robimy to przede wszystkim dla siebie, że to jest projekt na całe życie, pełen rozczarowań, frustracji i poświęceń. Nikt nie zostaje dobrym pisarzem ot tak, nawet największy talent wymaga ciężkiej pracy nad warsztatem, miesięcy odizolowania od świata, mierzenia się z różnymi problemami.

Ja w ogóle nie zakładałam, że książka o Albanii może być sukcesem. Wszyscy wokół mówili mi, że marnuję najlepsze lata, siedząc w Tiranie, że nic z tego nie mam, że albański komunizm nikogo nie obchodzi, że wszystko to już znamy ze Związku Radzieckiego. A ja robiłam swoje, dlatego że w to wierzyłam i podziwiałam swoich bohaterów. Mnóstwo od nich dostałam, chociaż to nie były materialne rzeczy. Lubię swoją pracę i wreszcie jestem z nią pogodzona, dlatego już teraz czuję się zwycięzcą.

*Grzegorz Przepiórka – ukończył filologię polską (edytorstwo), kulturoznawstwo (Instytut Badań Literackich) oraz Polską Szkołę Reportażu. Pasjami czyta, podróżuje i przeprowadza wywiady. Autor artykułów – na temat książek, filmów, miejsc – oraz nielicznych wierszy. Zastępca redaktora naczelnego w periodyku architektoniczno-budowlanym.


komentarze [13]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Barbara_Pióro 14.09.2019 13:06
Czytelnik

"Dziewczynie z Zachodu"??? Od kiedy Polska znajduje się na zachód o Albanii? A i polityczno-historycznie też tak za bardzo zachodem nie jesteśmy, a na pewno nie byliśmy wtedy, kiedy w Albanii panował komunizm.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
malena 10.09.2019 18:34
Czytelniczka

Wywiad ciekawy, ciekawszy od książki. Czy planowane są rozmowy z wszystkimi nominowanymi do Nagrody Literackiej "Nike"? Gdyby jednak się nie udało, to dodałabym chociaż Mariusza Szczygła, przydałoby mu się takie wywiadowe wsparcie. Tylko proszę wybrać odpowiednie miejsce na tę rozmowę. Wszędzie, byle nie w saunie, bo jeśli Szczygieł wziął sobie do serca słowa ojca bohatera...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Grzegorz 10.09.2019 23:01
Redaktor

Był zamysł takiego wywiadu i na zamyśle się skończyło, więc ze spotkania w saunie raczej też nic nie wyjdzie :)

Teraz to Pani przygadała jurorom wszystkich nagród i nominacji, które zostały przyznane tej książce. Raczej nie poproszą Pani o napisanie laudacji :)

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
malena 12.09.2019 10:58
Czytelniczka

Trochę szkoda, ale z drugiej strony - może to i lepiej? Nie można oczekiwać od Pana takiego poświęcenia. ;)


Och, nie! Żal ogromny! A tak na to liczyłam. Już nawet kombinowałam, gdzie wpleść Norwidowskie "Klaskaniem mając obrzękłe prawice". Chociaż... Może to za mało oryginalne i pewnie wielokrotnie wykorzystywane. Nic to! Muszę to jakoś przeboleć i zawczasu ugryźć się w...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
artur 14.09.2019 11:33
Czytelnik

No tak... to najprostszy sposób pogłaskania włąsnego ego. Teraz przystepuję do pełnej ekspiacji. Pragnę oczyscic się ze skromnego zapleczea wiedzowego, podatności na manipulację i braku nieumiejętności samodzielnego myślenia oraz wyciągania wniosków... Jednym słowem Marlena byc! I na wyspach bananowych bananówke pić... A serio - pisarka ma zupełnie niezwykły sposób opisu...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
malena 14.09.2019 12:30
Czytelniczka

Jeśli problem sprawia prawidłowe odczytanie czyjegoś nicka, to nie wiem czy jest sens dyskusji na jakikolwiek temat, tym bardziej o "niezwykłym sposobie opisywania rzeczywistości i wybitnej wrażliwości na znaczenia rzeczy, które nas otaczają".

Na przyszłość uważaj z tą bananówką, bo widocznie za bardzo uderza Ci do głowy. ;)

Widzisz, daremnie się trudziłeś/trudziłaś z...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Kamila 10.09.2019 09:57
Czytelniczka

Byłam w Albanii tylko raz, ale na pewno jeszcze tam wrócę. To piękny kraj, pełen kontrastów, gdzie przeszłość przenika się z teraźniejszością w naprawdę magiczny sposób. Albania ma do zaoferowania wiele, zaczęłam ją poznawać od strony zabytków i przyrody, ale po przeczytaniu książki pani Małgorzaty przekonałam się też, że ma do zaoferowania zarazem porażające ale i piękne...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
konto usunięte
10.09.2019 07:27
Czytelnik

Użytkownik wypowiedzi usunął konto

Badhbh 10.09.2019 06:53
Czytelniczka

Po tym wywiadzie nie pozostaje mi nic innego jak wciągnąć książkę na listę lektur, które chce przeczytać. Nie żebym była jakąś wielką fanką Albanii, albo komunizmu, ale jestem wielką fanką literatury faktu na wysokim poziomie i widzę, że się raczej nie zawiodę.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Grzegorz 09.09.2019 14:15
Redaktor

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post