Metoda w szaleństwie

Marcin Zwierzchowski Marcin Zwierzchowski
18.10.2016

„Myślę, że każdy z nas ma w sobie trochę obłędu” – mówi Aleksandra Zielińska, która w swoich powieściach właśnie szalonym oddaje głos. Nowa, świetna „Bura i szał” niedawno trafiła do księgarń.

Metoda w szaleństwie

Dziwić może, że w kraju takim jak Polska debiutancka powieść Aleksandry Zielińskiej przeszła bez większego echa. Wprawdzie książkę doceniło jury Nagrody Conrada, poza tym jednak wokół Przypadku Alicji nie wyrosła żadna dyskusja. A wydawać by się mogło, że gdzie jak gdzie, ale nad Wisłą opowieść o studentce, która zachodzi w ciążę z przypadkowym facetem i później desperacko stara się dokonać aborcji, aż związana z tym gehenna wpycha ją w objęcia obłędu, powinna być przyczynkiem do rozmowy na ten wciąż kontrowersyjny temat.

Trzeba się zastanowić, o czym to świadczy. Bo czy chodzi o to, że za autorką nie stało nazwisko Tokarczuk czy Plebanek, dlatego jej głos brzmiał zbyt słabo, czy może po prostu książka w Polsce zatraciła zdolność inicjowania dyskusji, chyba że mowa o jakimś pseudowydawnictwie celebryty, czy grafomańskim fenomenie pokroju „Pięćdziesięciu twarzy Greya”; jeżeli się zastanowić, to faktycznie w ostatnich latach naprawdę głośnymi były książki z półki z literaturą faktu, z zacięciem politycznym czy historycznym, ewentualnie płynące z Zachodu bestsellery. Tymczasem pobudzanie dyskusji i podnoszenie/przepracowywanie trudnych tematów to jedna z ról literatury – książki, jako nośniki pewnych idei, kiedyś były w stanie katalizować o tych ideach dyskusje.

Taką książką jest „Przypadek…” Zielińskiej, który jako punkt wyjścia do rozmowy o aborcji nadaje się idealnie, bo, bez wartościowania i ideologicznego oceniania, zagląda do głowy osoby, dla której ciąża jest przekleństwem. Widzimy dziewczynę, która do bycia matką nie dojrzała, której – z powodu doświadczeń z matką i siostrą – macierzyństwo kojarzy się jak najgorzej, którą dziecko uwięziłoby w związku (a związek oparło na kłamstwie), która wreszcie nie jest w stanie zapanować nad własnymi emocjami i myślami, a co dopiero później wychowywać małego człowieka.

Kreacja tytułowej Alicji zasługuje tu na największe uznanie, bo w niej samej zawiera się wspomniany dyskurs o aborcji. Z jednej strony jej współczujemy, widzimy, jakie ma problemy, rozumiemy, że akurat dla niej dziecko byłoby tych problemów eskalacją, że już jest, bo przyczynia się do postępującego obłędu dziewczyny – jej imię to nawiązanie o Lewisa Carrolla, nie jedyne zresztą, bo cała powieść opiera się na schemacie podróży do Krainy Czarów i pełna jest postaci przypominających jej mieszkańców. Z drugiej strony jednak Alicja bywa okrutna, zwraca się do płodu z nienawiścią, świadomie truje papierosami czy alkoholem, świadomie też krzywdzi swojego chłopaka, który dowiedziawszy się o ciąży staje na głowie, by ułożyć dla nich życie i o nią zadbać. Upór, z jakim stara się zniszczyć tworzące się w niej dziecko miejscami przeraża.

Jeżeli połączyć to wszystko z faktem, że „Przypadek Alicji” to po prostu wyjątkowo dojrzale opowiedziana historia, zarówno w warstwie językowej, jak i konstrukcyjnej, że styl Aleksandry Zielińskiej, ta mieszanka ponurości, lekkiej makabry z surrealizmem wizji szaleńców oraz czarnego humoru to nowy, ciekawy głos w rodzimej prozie, można się tylko tym bardziej dziwić, że powieść nie zyskała należnej jej atencji.

Bura – jak ten wiatr

Podobny los nie powinien już dotknąć drugiej w dorobku Aleksandry Zielińskiej powieści, Bury i szału. Przede wszystkim dlatego, że jest jeszcze lepsza od świetnego „Przypadku Alicji”, na niemalże każdym poziomie, co czyni ją książką ocierającą się o wybitność.

Językowo autorka zaczęła eksperymentować, do plastycznych, pełnych obrazowych i poetyckich porównań opisów dodając większą świadomość rytmu zdań, brzmienia słów, którym się w tej książce bawi, powtarzając wyrazy i zdania niczym mantrę czy zaklęcia. W połączeniu z pierwszoosobową narracją daje nam to znowu efekt „wejścia do głowy” bohaterki – poprzez słowa przyjmujemy jej sposób myślenia.

Specyficzny sposób myślenia, trzeba dodać. Bo tak jak w „Alicji”, również w „Burze” Zielińska oddaje głos osobie szalonej, której rzeczywistość jest zniekształcona – a ponieważ czytelnik świat powieści odbiera oczami bohaterki, otrzymujemy nie prawdę, ale jedną z prawd o świecie i wydarzeniach z życia Bury. Pociąga mnie sposób widzenia świata, który jest niezwykle subiektywny – opowiada Zielińska. Uwielbiam się zastanawiać, jak jedno wydarzenie może zostać zinterpretowane przez różnych ludzi. Poza tym mottem mojej pierwszej książki było zdanie, że realne jest to, co nam służy – postrzegamy świat tak, żeby zminimalizować krzywdy i zmaksymalizować komfort, sami decydujemy, co jest ważne. To mechanizm obronny, który jest niezwykle wdzięczny i interesujący do interpretacji literackiej – rozwija.

Wchodzimy więc do głowy, w której słychać przyciągający niczym magnes szum rzeki czy nakłaniający do różnych rzeczy głos sowy, który uciszyć mogą tylko leki. Zresztą, te mogą wszystko – niczym zaklęci w pigułkach dyrygenci sterują życiem Bury, wpływając na jej emocje, przytępiając zmysły, pomagając zasnąć; Zielińska ma dyplom z farmacji, tę stronę szaleństwa opisuje więc z wyjątkowym znawstwem.

Obłęd ma jednak i drugą twarz, a raczej twarze – innych ludzi, od najbliższych, poprzez znajomych, sąsiadów, aż do obcych. Chodzi o to, jak oni odbierają chorobę Bury, o to, kim Bura jest w ich oczach.

Temat stosunku ludzi normalnych do szalonych był już eksploatowany przez autorkę w „Przypadku Alicji”, w drugiej powieści wychodzi jednak na pierwszy plan i wraca ze zwielokrotnioną siłą, stając się motywem przewodnim opowieści. Metoda jest tu taka, że najpierw poznajemy Burę dorosłą, chorą, po przejściach, widzimy, jak podejmuje ostatnią próbę powrotu do normalności, zapanowania nad własnym życiem. Następnie zaś, krok po kroku, dowiadujemy się, czym dokładnie owe przejścia były, co doprowadziło bohaterkę do stanu, w którym ją poznaliśmy, ostatecznie też jesteśmy świadkami tej jednej chwili, która ją ukształtowała, a żeby być bardziej precyzyjnym – złamała. Choć pełna prawda wygląda tak, że Burę wszyscy wokół łamali potem nieustannie, nie dając jej szansy na zagojenie: matka raniła obojętnością, ojciec krzywdził fizycznie, siostra odtrącała, inni mieszkańcy wsi wytykali, a personel ośrodka, do którego trafiła, de facto ją torturował.

Zielińska odważnie podejmuje temat niewygodny, nieprzyjemny, bo każe nam się przeglądać nie w obliczu Bury, ale w twarzach jej najbliższych. Pisze o wypychaniu na margines, ignorowaniu bądź podrzucaniu innym niczym kukułcze jajo – znamienna jest tu postać siostry głównej bohaterki, zamężna, z dzieckiem, dla której chora Bura jest tylko irytującą drzazgą, psującą jej wizję normalnego życia.

Jest też w tych opisach autorka bezlitosna, co przydaje „Burze i szałowi” siły – spirala nienawiści, odtrącenia, pogardy, bądź w najlepszym przypadku obojętności, z jaką mierzy się chora nakręca się tu ze strony na stronę, jej życie to pasmo cierpienia i strat, tak że w niecałych trzystu stronach powieści znalazło się miejsce dla ledwie jednej optymistycznej sceny, w której troskliwa i cierpliwa matka uspokaja swoją krzyczącą w tramwaju autystyczną córeczkę. Ale nie Burę – o Burę nikt się nie troszczył.

Ponurość i sporadyczny czarny humor stają się znakiem firmowym Aleksandry Zielińskiej. Tak jak szaleńcy. Tak jak wreszcie ukazywanie rodziny jako źródła cierpienia, a ułożonego życia z mężem i dziećmi jako pułapki – tak było w „Przypadku Alicji”, tak też jest w „Burze i szale”. Obie bohaterki na myśl o własnej rodzinie, czy to rodzicach i rodzeństwie, czy o mężu i dzieciach reagują alergicznie, obie mogą czerpać wyłącznie z fatalnych wzorców, dlatego takie wersje życia odrzucają. Może, ze względu na problemy z samymi sobą, nie widzą siebie w rolach żon i matek, może, przyglądając się udającym szczęście rodzicom i udającym szczęście siostrom, zbytnio obawiają się, że pójdą w ich ślady.

Co ciekawe, Zielińska nie czerpie tu z własnych doświadczeń i nie przelewa swoich przekonań. „Wychowałam się w dużej szczęśliwej rodzinie, mam świetny kontakt z rodzicami i rodzeństwem” – mówi. „Ale jednocześnie posiadam taką, a nie inną wrażliwość, interesuje mnie to, co pęknięte, złamane i brudne, taki materiał wolę wykorzystywać.”

Jej bohaterki są więc takimi popsutymi zabawkami, które w momencie, gdy przestają być idealne, zostają rzucone w kąt, w zapomnienie, i co najwyżej irytują, gdy ktoś się o nie potknie. Te historie poruszają i wkurzają, bo opisują ten najgorszy rodzaj cierpienia, zadawany przez najbliższych, zadawany bezbronnym i potrzebującym pomocy.

Jest to przy tym, abstrahując od tematyki, literatura świetna warsztatowo. Zwłaszcza „Bura” ma bardzo przemyślaną konstrukcję, w której krok po kroku odkrywamy tajemnicę szaleństwa bohaterki, zwłaszcza w tej nowej powieści na uwagę zasługuje język. Aleksandra Zielińska pokazuje, że ma pomysł na siebie, na to, co i jak chce nam powiedzieć. Pozostaje tylko słuchać.


komentarze [2]

Sortuj:
więcej
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
violino  - awatar
violino 19.10.2016 23:39
Czytelniczka

Nie napiszę wiele, bo słowa mi się wymykają w obliczu tej książki.
Od dawna proza malarska, artystyczna, poetycka mnie przytłaczała i odrzucała. Od dawna więc jej już nie czytałam. Tym większe było moje zdziwienie, że Bura mnie zwyczajnie pochłonęła, zaczarowała i dosłownie otumaniła. Zachwytem, oczywiście. Zachłysnęłam się nią i nie chce mi wyjść z głowy.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Marcin Zwierzchowski - awatar
Marcin Zwierzchowski 18.10.2016 13:06
Bibliotekarz | Oficjalny recenzent

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post