Z mlekiem matki

Sylwia Sekret Sylwia Sekret
20.07.2014

A mój ojciec w ogóle nie czyta książek. Gazet w zasadzie też nie - no, poza programem telewizyjnym. Naprawdę, jeśli ktoś zobaczy go kiedyś zaczytanego w jakiejś powieści - chylę czoła, bo wtedy ten przypadkowy widz dokona niemożliwego. Kiedyś jego żona, a moja - jak się zapewne słusznie domyślacie - mama czyniła pewne próby i, idące na marne, podstępy zasadzające się na przykład na tym, że dawała mu jakąś powieść w prezencie. Efektem tego była albo zakurzona książka gnijąca gdzieś na najodleglejszym planie domu, albo najnowsza własność obdarowującej. Kiedyś jednak zdradził mi pewien sekret (tak, tak - to po nim odziedziczyłam nazwisko). Powiedział mi, mianowicie, że są dwie książki, które przeczytał w całym swoim życiu. Jedną z nich są „Pamiętniki Fanny Hill” czyli - jestem już na tyle duża, że wiem - zwierzenia prostytutki; drugiej natomiast nie wymienił z tytułu, jednak mogę się domyślać, że były to „Nowe pamiętniki Fanny Hill”. Jeśli zatem chodzi o bezgraniczną miłość do książek, nie odziedziczyłam jej po nim. Pan Sekret - jeśli już o nim mowa - ma chyba w ogóle jakiś wstręt do książek w czystej postaci, a nie tylko do czynności z nimi się wiążącej. Ilekroć bowiem dostawałam od rodziców książki - a swego czasu dostawałam naprawdę bardzo często, czy to z okazji, czy bez - nie mogłam ubłagać go o dedykację. A dla mnie książka, która jest prezentem nie może zostać podarowana bez dedykacji - to absolutna konieczność. W związku ze wspomnianym wcześniej wstrętem dedykacje pisała mi jedynie mama (swoją drogą zawsze niezwykle wzruszające - ostatnio na przykład trafiła ponownie w moje ręce pięknie wydana książka „Usypianki Kubusia Puchatka” z dedykacją z 1997 roku), najczęściej w liczbie mnogiej, że niby tata też mnie kocha, wspiera i życzy jak najlepiej. Oczywiście nigdy w to nie wątpiłam, jednak swego czasu ile bym oddała, za choć jedną dedykację wypisaną jego ręką, specjalnie dla mnie! I - nie uwierzycie - wreszcie się doczekałam. Nie dość, że została wpisana na jedną z moich ukochanych powieści, „Oskarżony Pluszowy M.”, to przez swoją wyjątkowość i bycie jedyną, jaką kiedykolwiek otrzymałam - dedykacja ta stała się dla mnie swego rodzaju amuletem. Lubię zerkać na nią od czasu do czasu kiedy w siebie zwątpię, albo kiedy po prostu zatęsknię za rodzicami (choć mieszkają jedynie na drugim końcu miasta). Dzięki tato. Za dedykację i za to, że na całe szczęście nie odziedziczyłam po Tobie wstrętu do książek.

Z mlekiem matki

Za to moja mama! Z niej jest czytelniczka na medal. To od niej zresztą się wszystko zaczęło - zarwane noce i odsypianie w dzień, książki Chmielewskiej i Saga o Ludziach Lodu. „Maria i Magdalena” w mitycznej już teraz, niebieskiej i czerwonej oprawie. Zawsze, jak jeszcze byłam mała - i nie do końca zdawałam sobie sprawę kim jest Pawlikowska-Jasnorzewska, a co dopiero Samozwaniec - fascynowały mnie te dwie książki z wyrysowanymi dwiema paniami w dużych, dziwnych dla mnie kapeluszach. Wielokrotnie czytane przez mamę i spotykane w najprzeróżniejszych zakamarkach domu - pachniały jej drobną postacią i dobrym słowem. Teraz każda z nas ma swoje egzemplarze - identyczne, bo tak samo potraktowane przez czas; takie same - bo uparłam się żeby znaleźć je właśnie w tej dwukolorowej wersji; naładowane tamtymi emocjami - bo takich wspomnień po prostu człowiek się nie pozbywa.

Zaczęło się jednak od książek dla dzieci - mama nie mogła karmić mnie przecież od razu erotycznymi scenami z sagi Margrit Sandemo! Jeśli chodzi o czytanie na dobranoc, to ani ja, ani moja starsza siostra nie znajdziemy chyba nic lepszego z tamtych czasów niż „Ferdynand Wspaniały”. Ludwik Jerzy Kern i moja mama stworzyli razem coś niesamowitego i niepodrabialnego - nic nie powstrzyma mnie od czytania swoim dzieciom o psie, który pewnego dnia po prostu wstał, i zaczął zachowywać się jak człowiek. Kto wie, czy to nie Ferdynand właśnie sprawił, że do tej pory coś ciągnie mnie do historii opisywanych z perspektywy zwierząt. Zwierzę jest narratorem? - zatem muszę to przeczytać, nie ma rady! Jednak nauka płynnego czytania przebiegała u mnie w gronie dzieciaków o śmiesznych dla mnie - przynajmniej wtedy - imionach. Lisa, Britta i Anna, a także Lasse, Bosse i Olle towarzyszyli mi przez wiele dni, bym później - kiedy moja siostrzenica była na tyle duża, aby nie zasnąć od razu podczas lektury ze zmęczenia i na tyle mała, aby nie zasnąć z nudów - wróciła do nich znowu i przekonała się, że ani oni, ani ja za bardzo się nie zmieniliśmy. Mimo otaczającego nas postępu, mimo zmieniającego się ciała i kształtującego się charakteru - okazało się, że nadal jesteśmy tymi samymi dzieciakami, a nową koleżankę powitaliśmy z uśmiechem na ustach. Przy wspominaniu książek z dzieciństwa, nie mogłabym pominąć - wspomnianego już wcześniej - ulubieńca małej wersji mnie, Kubusia Puchatka (po cichu wspomnę, licząc, że nie wyjdzie to poza nasze grono, że nadal jest on moim faworytem). Stara, zniszczona wersja książki, na okładce której Krzyś ciągnie po schodach swoją pluszową zabawkę nadal gdzieś jest, tak samo zresztą jak nowsza już nieco „Chatka Puchatka”, na której już nie mogło zabraknąć dedykacji od mamy.

Z czasem mama zaczęła podsuwać mi kolejne książki ewoluujące razem ze mną, moim wiekiem i postrzeganiem rzeczywistości. Wspólne wypady do spożywczego ustąpiły miejsca wspólnym wyprawom do biblioteki, a ukrywanie się przed nią podczas zabawy w chowanego zastąpiło unikanie bibliotekarki, kiedy przekroczyłyśmy termin zwrotu książek. Obawiam się, że wciąż mamy kilka wypożyczonych wspólnie powieści, które ładnych kilka lat temu powinnyśmy oddać. Zawsze jednak w kwietniu pamiętamy, że : „Mamo, w maju jest miesiąc bez kary! Powieśmy książki na klamce biblioteki i ucieknijmy!”, tak samo jak zawsze w czerwcu obiecujemy sobie : „Sylwia, w przyszłym roku w maju już na pewno to zrobimy. Ale ja zaczekam w samochodzie”. Po kilku latach mogłam już pozwolić sobie na to, abym również ja mogłam podsunąć mamie jakąś książkę z obietnicą, że na pewno jej się spodoba. Teraz odbywa się to zazwyczaj właśnie w ten sposób. Przebyłyśmy jednak długą drogę - ucząc się od siebie nawzajem miłości zarówno wzajemnej, jak i tej do literatury. Przechodziłyśmy kolejne etapy, które niemal zawsze szły zgodnie z etapami mojego dorastania. Mam to szczęście, że moja mama jest bardzo otwarta i tolerancyjna - nigdy nie zraziłaby się do jakiejś książki tylko dlatego, że jest w niej za dużo seksu, przekleństw czy Boga, do którego obie mamy stosunek raczej... obojętny, by rzec eufemistycznie.

Mimo, że związałam swoje życie z kingowcem, to właśnie mama podsunęła mi - w jakichś zamierzchłych czasach - kieszonkowy egzemplarz „Zielonej mili” z filmową okładką, który był moim pierwszym spotkaniem z prozą Kinga. To od niej dowiedziałam się, że są kolejne części „Ani z Zielonego Wzgórza”, z czego moją ulubioną „Anię na uniwersytecie” czytałam już chyba pięć razy. To z nią mogłam podyskutować o lekturze książki „Emma i ja”, gdy tylko przewróciłam ostatnią stronę. Z mamą zaśmiewamy się do łez, kiedy przypominamy sobie o „kale basa” i „moczu tenora” z niezapomnianego „Lesia” Joanny Chmielewskiej. Razem oglądałyśmy ekranizację „Białego oleandra” i porównywałyśmy swoje wrażenia odnośnie literackiego pierwowzoru. To właśnie ona podsunęła mi przepiękną, ale też kontrowersyjną i przepełnioną tragedią powieść „Kolor purpury”, w ekranizacji której debiutowała na salonach Hollywood Whoopi Goldberg. Dzięki niej sięgnęłam po wstrząsającego „Władcę much”, po lekturze którego długo nie mogłam pozbierać myśli; podobnie jak po „Pannie nikt” Tomka Tryzny, do której także ona mnie nakłoniła. Świata, który przede mną otworzyła, nie da się opisać, ani tym bardziej streścić. Nie wiem, czy gdyby nie książki, którymi mnie karmiła, a już tym bardziej zamiłowanie do nich, które musiałam wyssać z jej mlekiem - byłabym tym samym człowiekiem, którym jestem teraz. I choć dzisiaj także ja podsuwam jej książki, czasami z czystej ciekawości, czy spodobają nam się tak samo - ostatnimi czasy był to na przykład „Cud chłopak”, „Magiczne lata” czy „Pokój” - to oczywiście nie zawsze zgadzamy się co do ich wspaniałości i wartościowego przekazu. Mimo że sama namówiłam mamę na lekturę „Życia Pi”, które spodobało jej się ogromnie, to nie mogłam przebrnąć przez powieść Martela; ja z kolei zachwalałam jej pod niebiosa „Co widziały wrony”, których ona chyba nigdy nie skończy, i podobnie rzecz ma się z powieścią „Cień wiatru”. Są to jednak wyjątki, nad którymi - szczerze mówiąc - musiałam trochę pomyśleć i nie obyło się też bez szybkiego telefonu.

Na szczęście nasza wspólna przygoda z literaturą się nie kończy i mimo, że nie mieszkamy już pod jednym dachem, to książki wędrują od jednej do drugiej przenosząc również mnóstwo uczuć, wspomnień i myśli. I choć znam ją już dwadzieścia sześć lat, to nadal potrafi mnie zaskoczyć, kiedy okazuje się, że przeczytała ukradkiem moje „Cząstki elementarne” kontrowersyjnego Houellebecqa - którego nigdy jej nie polecałam pewna, że kompletnie nie trafią w jej gust - i pyta, czy mam jeszcze inne książki tego autora. Mamy też wciąż niedokończoną historię książek polecanych przez siebie nawzajem, na które nie było czasu, albo chęci. Ja nadal pamiętam o „Uśpionych” i „Synu swego kraju”, które prędzej czy później przeczytam, tak jak ona - mam nadzieję! - nie omieszka sięgnąć po „Tracę ciepło” i „Atlas zbuntowany”. Wiem, że jest wiele rzeczy, spraw i emocji, które nas łączą - poczynając od DNA, przez nazwisko, a na sarkazmie kończąc - ale miłość do książek jest w pewien sposób wyjątkowa, bo wiem, że nikt nam tego nie odbierze, że nie zostało to uwarunkowane odgórnie, a zależy tylko od nas i stworzyłyśmy to od podstaw. Poza tym ani tata (jak już wspominałam) ani siostra - choć ona zdecydowanie bardziej niż on - nie pałają do czytania taką miłością, jak my, dlatego lubię myśleć, że pod tym względem mam ją tylko dla siebie. Egoistka? Nie, córka.

 


komentarze [34]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Ula 06.08.2014 23:18
Czytelniczka

Słyszałam, że dzieci mogą polubić czytanie, jeśli przyuważą parę razy mamusię albo tatusia z książką :) W moim domu czytają wszyscy oprócz siostry, taka czarna owca ;)

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
nightshade 22.07.2014 19:45
Czytelniczka

A u mnie jest dokładnie na odwrót niż u autorki artykułu. Mój ojciec czyta wszystko co wpadnie mu w ręce, a moja matka książek nie znosi. Wszystkie są dla niej głupie i nie mają sensu(chyba, że to lektury szkolne). Jak dobrze, że nie odziedziczyłam po niej tej niechęci :)

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Miyako 21.07.2014 13:55
Czytelniczka

Jak tak czytam ten wątek to dochodzę do wniosku, że za jakiś czas pewnie naukowcy odnajdą gen odpowiedzialny za czytelnictwo, który aktywuje się dzięki spotkaniu z ludźmi, którzy książki czytają na tony lub z jakąś książką, która wywrze na nas jakieś wrażenie.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
nunachopin 21.07.2014 13:38
Bibliotekarka

Zazdroszczę. Moja mama wiecznie nad uchem mi wisiała powtarzając, że "głupotami się zajmuję", że "garba dostanę", wzrok stracę i wszelakimi plagami egipskimi straszyła. Tata natomiast czytywał, z wiekiem coraz mniej, głównie książki historyczne. Po jego śmierci jednak znalazłam w jego osobistych zbiorach ukrytych w szafce... "Człowieka z nożami" Heinricha Bölla i kilka...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
konto usunięte
21.07.2014 11:16
Czytelnik

Użytkownik wypowiedzi usunął konto

zorro 21.07.2014 00:11
Czytelniczka

Wzruszający piękny tekst przepełniony miłością do matki i książek.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
christmas2 20.07.2014 22:36
Czytelnik

U mnie podobnie :) Całe szczęście! Nie wyobrażam sobie, jakby miało wyglądać moje życie bez czytania i cieszę się, że miałam i mam dobry wzorzec w osobie moejej mamy. Mam nadzieję, że moim córkom też uda się przejść przez życie z książką w ręku...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Anna 20.07.2014 22:08
Czytelniczka

Tata. Nie widywałam Mamy z książką, wszystkie książki z dzieciństwa pamiętam czytane przez Tatę. On mnie zaprowadził do biblioteki miejskiej, z Nim wracałam z wypiekami na twarzy z kupionymi 7 tomami przygód Ani z Zielonego Wzgórza.

Mam trójkę dzieci. Wszystkim czytaliśmy, ale dopiero najmłodszy złapał bakcyla. Starsze może jeszcze polubią bardziej czytanie, a młodszemu...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
missly 20.07.2014 20:42
Bibliotekarka

Moja matka też miała duży wpływ na moją przygodę z książkami. Kiedy byłam mała, podsuwała mi Niziurskiego, a potem sama grzebałam w jej książkach skrzętnie omijając Lema, Czechowa i Kafkę, bo nie podobały mi się okładki! Mam teraz wszystkich panów na półce, ale nadal czekają na swoją kolej. Czyżby awersja z dzieciństwa? :) I podobnie jak autorka tekstu mam od mamy tomik...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
ścichapęk 20.07.2014 19:41
Czytelnik

Piękny tekst! Skojarzenie z "Przyślę panu list i klucz" (tu tym razem ojciec zamknięty w książkach, co również znacząco odbiło się na jednej z córek) i z "Ziele na kraterze" (King czytający Sienkiewicza!; nieustannie podsuwający książki dzieciom). Dobrze mieć obok kogoś, kto podsunie, puści impuls, "przekaże" bakcyla.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post