Rio de Janeiro – szansa na nowe życie?

LubimyCzytać LubimyCzytać
31.07.2017

Co czuli polscy imigranci, którzy wyjechali do Brazylii podczas II wojny światowej lub niedługo po jej zakończeniu? Czy można zapomnieć o Polsce? Przeczytajcie poruszające fragmenty książki Droga do Rio. Historie polskich emigrantów, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Naukowego PWN.

Rio de Janeiro – szansa na nowe życie?

Emigracja, pamięć, historia i tożsamość – to wokół tych tematów osnute są opowieści polskich imigrantów w Rio de Janeiro, z którymi rozmawiała Aleksandra Pluta.

Co łączy ze sobą bohaterów tej książki? Większość z nich przybyła do Brazylii podczas II wojny światowej lub niedługo po jej zakończeniu. Jedni nie mogli odnaleźć dla siebie miejsca w Polsce, która znalazła się pod okupacją, a później pod władzą komunistów. Innym trudno było zapomnieć koszmar Holocaustu. Wszyscy zaczęli nowe życie w odległym kraju, którego język, klimat i zwyczaje daleko odbiegały od tych rodzimych. Emigracja, będąc utratą tego, co znane i swojskie, okazała się jednak dla większości bohaterów wyzwaniem i szansą na nowe, często lepsze, życie.

Wspomnienia bohaterów tej książki, których tłem są jedne z najbardziej tragicznych wydarzeń XX wieku, stanowią dziś cenne źródło historyczne. A ich publikacja w Polsce niech będzie dla nich symbolicznym powrotem do kraju.

Aleksandra Pluta jest doktorantką w Instytucie Teorii Literatury Universidade de Brasília, magistrem dziennikarstwa na Università La Sapienza w Rzymie. Jest autorką książek: „Na fali historii. Wspomnienia Polaków w Chile” (2009), „Raul Nałęcz-Małachowski. Wspomnienia z dwóch kontynentów” (2011), „Długa podróż w bardzo krótkim czasie. Biografia Andrzeja Bukowińskiego” (2013) oraz „Ten piekielny polski akcent. Ziembiński na brazylijskiej scenie” (2015). Jej książki były tłumaczone na język hiszpański i portugalski.

Przeczytajcie fragmenty książki:

Alina Felczak:

Wszyscy Polacy tęsknią. Wszystko jedno, czy ich wygnała wojna, czy sami wybrali wolność, bo wolność była tutaj, a w PRL-u jej nie było. Imponujące to było, zaskakujące. Bo nas oddzielano od świata. Jak ktoś słuchał Radia Londyn, to mu zagłuszano transmisje. Słuchano tego w szczelnie pozamykanych pokojach. Drzwi zamknięte, okna zamknięte, strach wielki, czy nigdzie tego nie słychać. To wszystko razem porównane z tą wolnością, którą się tu odczuwało, sprawiało różnicę. Te plaże, darmowe plaże dla wszystkich, poczucie równości, demokracji. Siedzą sobie na plaży panie
z bardzo bogatych domów razem z ludźmi bardzo biednymi z pobliskich faveli. To bardzo piękne było. Jedno miejsce, gdzie wszyscy mają prawo przebywać, nieodpłatnie. Prawo do wody, prawo do piasku. Dla nas to była taka prawdziwa demokracja. My tego w PRL-u nie znaliśmy.

Władysław Dzięciołowski:

Mieliśmy nadzieję, że wygramy tę wojnę. Co do tego nigdy nie mieliśmy wątpliwości. Nie wiedzieliśmy co prawda, jak będzie z Rosją, bo to ciągle było jeszcze niejasne, celowo niejasne. Wyobrażaliśmy sobie, że jak się skończy wojna, to wrócimy do domu do Lwowa, do Polski, ale to się niestety nie spełniło. Mieliśmy polskie gazety, które były wydawane i rozdawane za darmo wśród wojska. Dla nas polskie słowo drukowane było bardzo ważne, tym bardziej że potem starano się nam wmówić, że Polski już niet. Nie ma Polski. Generał Anders był dowódcą, który ani przez chwilę nie tracił nadziei. My wrócimy, na pewno wrócimy do wolnej Polski. On, biedaczysko, wierzył w to, ale też nie wrócił.

Aleksander Laks:

Mój ojciec zrobił w domu kryjówkę. Schowani byliśmy za drzwiami. W mieszkaniu mieszkało dwanaście osób. W getcie kobiety nie mogły mieć dzieci, ale my mieszkaliśmy z ludźmi, którzy mieli małe dziecko. Rodzice tego dziecka weszli z nim razem z nami do kryjówki. Przed budynkiem stała dziewczynka, która miała informować, kiedy mamy być cicho, żebyśmy nie zostali zastrzeleni. Kiedy widziała jakiegoś Niemca, biegła do nas i nas uprzedzała, szepcząc:

– Idą! Idą!

Nie mogliśmy wtedy nawet oddychać. A ukryte z nami dziecko płakało. Płakało i płakało. Nic nie można było zrobić, żeby przestało płakać. Myśleliśmy, że to już koniec, że zaraz odkryją naszą kryjówkę i zastrzelą nas wszystkich. W końcu ktoś zaczął przykrywać dziecko pierzynami, żeby nikt na zewnątrz nie usłyszał jego płaczu. Jak długo to trwało, nie wiem. Jedna minuta trwała tak długo, jakby to było dziesięć lat. Baliśmy się oddychać. Na zewnątrz słychać było, jak Niemcy biją i katują ludzi na ulicach. A na naszym dziecku kładziono coraz więcej pierzyn i wszystko, co znalazło się pod ręką, żeby jego płacz nas nie wydał. Aż w końcu dziecko przestało płakać. Już nie żyło.

Widziałem to dziecko. Miałem kilkanaście lat i to widziałem. Do dzisiaj nie mogę tego zapomnieć. Wszyscy mają prawo żyć. To dziecko nie miało, bo to było żydowskie dziecko i płakało.

Krzysztof Głuchowski:

W Brazylijczykach doceniam to, że nie mają końskich klapek, przez które patrzyliby tylko w jednym kierunku. Oni potrafią znaleźć alternatywy, które może nie są idealne, ale w każdym razie doprowadzają do celu. Polak podobnie, Polak jest geniuszem w improwizacji. Nie wiem, czy w organizacji, ale w improwizacji na pewno. Wystarczy spojrzeć na powstanie warszawskie – to przecież była improwizacja. I służba sanitarna była, wszystko było, wszyscy popierali ten wysiłek zbrojny, były szwalnie, były fabryki broni, były robione miotacze. To wszystko była improwizacja. Powstanie jest jednym z przykładów, ale jest mnóstwo innych. Brazylijczyk też potrafi myśleć równolegle. Poza tym on ma jedną charakterystykę: jak chce, to jest świetnym organizatorem. Pod warunkiem, że chce. Tylko z tym chceniem jest trochę gorzej. Ale weźmy taki karnawał. Wszystko działa i wszystko działa bardzo dobrze. Kiedyś rozmawiałem z generałem wojska brazylijskiego, byłem właśnie zachwycony tą organizacją karnawału, a on mówi:

– Dzięki Bogu, że wojsko tego nie organizuje, bo tak dobrze by to nie wyszło.

Alicja Sikorska-Glass:

Kiedy tu przypłynęliśmy – to była katastrofa. […] Kobieta nie mogła iść sama do kina. Ja nadal chodziłam, ale siadałam gdzieś po cichutku, z brzegu. I zawsze dosiadał się do mnie jakiś facet, obmacywał. Ja wstawałam, przesiadałam się do innego rzędu, a on za mną. Zaczęłam chodzić do kina z taką długą szpilą i jak ktoś się do mnie dostawiał w kinie, to mu ją wbijałam. I przestali się do mnie dosiadać. Przynajmniej mogłam spokojnie dokończyć seans. To nie było to, o czym marzyłam.

Alessandra Kepinski:

Na spotkaniu pan Kępiński zaczął wypytywać się, skąd pochodzi moja rodzina, a ja nie potrafiłam mu odpowiedzieć. Wtedy uświadomiłam sobie, że nic nie wiem na temat moich rodziców. Zupełnie nic. Nie umiałam mu odpowiedzieć na podstawowe pytania. A potem wyświetlono film na temat Polski.
I to był dla mnie szok. Bo przecież dla mnie Polska była czarno-biała, jak te zdjęcia w książce, którą matka przywiozła z jednej z pierwszych podróży do Polski. Pełna zbombardowanych, zrujnowanych miast. Kiedy więc zobaczyłam pierwsze sceny tego filmu, z pejzażami, kolorami, kwitnącymi kwiatami, niebieskim niebem, zielonymi polami, to był dla mnie szok. Ciarki przeszły mi po plecach. Czyli jednak Polska istnieje w kolorach?

Książka ukazała się nakładem PWN pod patronatem lubimyczytać.pl.


komentarze [2]

Sortuj:
więcej
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
MIXER  - awatar
MIXER 31.07.2017 14:56
Czytelnik

"Wszyscy Polacy tęsknią. Wszystko jedno, czy ich wygnała wojna, czy sami wybrali wolność..." - jako emigranta, sens tych słów dotyka mnie bardziej niż kogoś, kto mieszka w Polsce.
Inne czasy, inna przyczyna emigracji, inne realia na świecie a jednak uczucie tęsknoty bardzo podobne do tych sprzed 70-75lat.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
LubimyCzytać  - awatar
LubimyCzytać 31.07.2017 10:28
Administrator

Zapraszamy do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post