Robert Ziębiński wyjaśnia, dlaczego uwielbia Stephena Kinga
Stephena Kinga można cenić za celność opisu małych miasteczek lub umiejętność snucia historii, od których nie można się oderwać. Robert Ziębiński, autor przewodnika po twórczości Mistrza Grozy, mówi jednak, że uwielbia słynnego pisarza z jednego prostego powodu. Jakiego? Odpowiedź znajdziecie w felietonie.
Co łączy Stephena Kinga z księżną Dianą?
Co wspólnego mają ze sobą młotek, pornosy i jego opowiadania?
Której swojej powieści Król Grozy najbardziej nie lubi?
I wreszcie: co robił w piwnicy domu Kinga zespół Ramones?
„Stephen King. Instrukcja obsługi” to pierwszy kompleksowy przewodnik po literackim i filmowym świecie twórcy „To”. Omówiono tu wszystkie książki, jakie wydał (oraz kilka tych, które chciał napisać), każdą adaptację filmową. Znajdziecie tu miniprzewodnik po miasteczku Castle Rock i historię powstania „Mrocznej Wieży”. „Stephen King. Instrukcja obsługi” to także rozmowy z twórcami, którzy pracowali z Kingiem: Mickiem Garrisem („Lśnienie”, „Bastion”), Peterem Straubem („Talizman”, „Czarny dom”), Zakiem Hilditchem („1922”), Tommym Lee Wallace’em („To”), czy z tymi, którzy stali się częścią ikonicznych adaptacji jego prozy (jak Lisa i Louise Burns, czyli bliźniaczki Grady z „Lśnienia” Kubricka). Amerykański rynek powieści grozy podsumowuje Robert McCammon, wyróżniony nagrodą Brama Stokera twórca takich bestsellerów, jak „Magiczne lata” i „Łabędzia pieśń” (pięć milionów sprzedanych egzemplarzy). Z kolei popularni pisarze (Katarzyna Puzyńska, Wojciech Chmielarz, Remigiusz Mróz, Jakub Małecki, Robert J. Szmidt, Rafał Kosik, Mort Castle i Artur Cieślar) podzielili się opowieściami o ich „pierwszym razie z Kingiem” i tym, co w jego twórczości najbardziej ich przeraża.
„Stephen King. Instrukcja obsługi” to najpełniejszy przewodnik po twórczości Stephena Kinga, jaki dostępny jest na polskim rynku. I jedyny taki stworzony przez autora z Europy. Poniżej krótki felieton Roberta Ziębińskiego, wyjaśniający powody, dla których Mistrz Grozy cieszy się takim uznaniem na całym świecie.
Dlaczego uwielbiam Stephena Kinga?
Kiedy w prasie pojawia się tak sformułowane pytanie, możecie być pewni trzech najbardziej wyświechtanych odpowiedzi. Pierwsza brzmi: „Uwielbiam Kinga, bo jest mistrzem narracji”. Owszem, jest, ale czy jedynym we współczesnym świecie? Nie sądzę. Jest wielu innych pisarzy, którzy radzą sobie z narracją równie dobrze jak on. Z miejsca przychodzi mi do głowy niedoceniony wciąż w Polsce Peter Straub – znany u nas głównie z tego, że napisał dwie książki… z Kingiem – który, na szczęście, zgodził się zabrać głos w tej książce.
Druga odpowiedź brzmi: „Uwielbiam Kinga, bo jest królem literackiego horroru”. Jest, to nie ulega wątpliwości. Ale nie niedościgłym. Żyjemy w specyficznym kraju, w którym gatunek literacki zwany horrorem jest przekleństwem wydawców, a nie błogosławieństwem. Po tym, jak w latach 90. ubiegłego wieku przez nasz rynek przetoczyła się dosłownie lawina szmatławych − dobra, będę uczciwy, doskonałe też się trafiały − powieści grozy, rynek się nasycił. I ten stan utrzymuje się do dziś. Powieści grozy nie sprzedają się tak, jak powinny, i potwierdzi to każdy polski wydawca (a jeśli twierdzi inaczej − zwyczajnie kłamie). Owszem, horrory osiągają swoje malutkie nakłady, ale nie powalają one nikogo. Dobrze sprzedają się u nas oczywiście King, Masterton czy… No właśnie. Oto, co się ostało z horrorowego boomu. Światowa gwiazda i taki nasz horrorowy Jonathan Carroll. Clive Barker umarł dla polskich czytelników dawno temu, Peter Straub nie miał szansy zaistnieć, Ramsey Campbell i Dan Simmons wciąż mocniej kojarzą się z fantastyką, Richard Matheson to wielki nieobecny… Tę litanię moglibyśmy ciągnąć w nieskończoność. Dobrze sprzedaje się – czy raczej sprzedawał − Dean Koontz, ale zwróćcie uwagę na drobny szczegół: jego powieści zwykle opatrywano u nas szyldem „thriller”. Chcesz się u nas sprzedawać – uciekaj jak najdalej od określenia „horror”.
Wreszcie trzecia odpowiedź: „Uwielbiam Kinga, bo pod płaszczykiem grozy snuje opowieści o ludziach i małych amerykańskich miasteczkach”. Taaa… Jakby robił to on jedyny! Setki amerykańskich pisarzy wychowanych na brytyjskiej wiktoriańskiej prozie (bo tego uczą ich w szkołach) kontynuują dickensowską narrację, czego najlepszym przykładem niech będzie kariera Richarda Russo czy Johna Irvinga.
No więc dlaczego uwielbiam Stephena Kinga?
Otóż uwielbiam go z jednego prostego powodu. Nie ma na tym świecie drugiego pisarza, który jak King uosabiałby cały rynek wydawniczy. Kiedy myślę: „King”, nie myślę: „groza, psychologia postaci, narracja”. Myślę: „historia rynku wydawniczego w pigułce”. Chcecie dowiedzieć się, jak osiągnąć sukces? Chcecie się przekonać, jak zmieniały się zasady wydawania powieści, styl promocji, układania list bestsellerów? Chcecie poznać każdy znany ludzkości model kariery literackiej? Wystarczy, że przyjrzycie się bliżej życiorysowi Stephena Kinga. Jest tam wszystko. Lata wykładów na bibliotekoznawstwie czy w szkołach marketingu zamknięte w życiorysie jednego faceta z amerykańskiego prowincjonalnego miasteczka.
Potrzebujecie dowodów? Proszę bardzo.
King pisał od zawsze. Taką wersję podają wszyscy znani biografowie, i sam autor potwierdza ją w autobiografii. Pisanie stało się dla niego ucieczką: od biedy, chorób, dzieciństwa, które upłynęło mu na ciągłych przeprowadzkach. Od zawsze – czyli mniej więcej odkąd skończył pięć lat – interesowała go proza gatunkowa i doskonalił się w niej. Najpierw, jak na małego chłopca przystało, pisał o króliczkach, potem o cmentarnych hienach i postapokaliptycznych wizjach upadku ludzkości, by wreszcie dorosnąć do debiutu − powieści o dręczonej przez bliskich i przez wyrzuty sumienia dziewczynce posiadającej tajemne moce. Wprawdzie po drodze dopuścił się − bodaj jedynego w karierze – plagiatu, czyli przepisał po swojemu „Studnię i wahadło” Edgara Allana Poe, czy raczej jej adaptację dokonaną przez Rogera Cormana, ale to zupełnie inna historia. Wspominam o tym, aby pokazać, jak płynnie początki kariery literackiej Kinga wpisywały się w klasyczny model kariery pisarskiej panujący wówczas na rynku literatury popowej. Pod tym względem King nie różnił się niczym od Richarda Mathesona czy Philipa K. Dicka. Całe życie chciał pisać, pisał i pragnął się z tego utrzymywać. Publikował hurtowo opowiadania, zarówno w pismach pornograficznych, jak i w tanich magazynach SF. Nieistotna była jakość gazety, liczyła się publikacja. Im częściej pojawiało się nazwisko, tym lepiej. Portfolio rosło, agenci od czasu do czasu trafiali na jego teksty, ale przede wszystkim King dbał o to, co najważniejsze – dziś nazwalibyśmy to bazą użytkowników, czyli czytelników, którzy zaczynali kojarzyć jego nazwisko. „Kariera przez wytrwałość” – tak działali Mickey Spillane, Raymond Chandler, Jim Thompson, John D. MacDonald i wielu, wielu innych.
Tak narodził się Najstraszniejszy Facet w Ameryce. Przydomek, który King pielęgnował przez lata, potem stał się jego kulą u nogi. No ale jeśli ktoś występuje w telewizyjnych reklamach kart kredytowych jako postać demoniczna, to może mieć pretensje tyko do siebie…
Odpowiadając zatem na pytanie: „Dlaczego uwielbiam Stephena Kinga?”. Uwielbiam go, bo jego kariera to niesamowita lekcja historii rynku wydawniczego przełomu wieków. A przyglądanie się temu, jak sobie radził – i radzi – to niebywała lekcja pokory.
Jeszcze na koniec anegdota. Kiedy King był już wielką gwiazdą, poprzez swojego agenta wydał dyrektywę, która zaskoczyła wydawców i pokrzyżowała im plany: zakazał wyróżniania w jakikolwiek sposób swojego nazwiska na zbiorczych antologiach opowiadań. Miał być pisany tak samo jak inni. Powód? Jak sam tłumaczył: to, że nazywa się King i sprzedaje miliony książek, nie znaczy, że jest najlepszy w branży. Są lepsi, więc dlaczego ma przygniatać ich swoim nazwiskiem? I takie podejście bardzo mi imponuje.
Robert Ziębiński
Robert Ziębiński (ur. 1978 r.), pisarz, dziennikarz, redaktor naczelny polskiej edycji „Playboya”, specjalista od popkultury. Studiował dziennikarstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pracował i publikował w takich tytułach prasowych, jak „Tygodnik Powszechny”, „Gazeta Wyborcza”, „Rzeczpospolita”, „Przekrój”, „Newsweek”, „Nowa Fantastyka”. Pomysłodawca i właściciel kulturalnego serwisu Dzikabanda.pl. Autor powieści i opowiadań, a także pierwszej polskiej książki o Stephenie Kingu „Sprzedawca strachu”.
komentarze [7]
Uwaga!!! Wielce subiektywne opinie!!! 😉
Celność opisu małych miasteczek? Brrr a cóż to za szkaradztwo... 🤔 Ten pan chyba trochę nagina rzeczywistość... Z tymi uogólnieniami to bym aż tak daleko się nie posuwała, no chyba, że przyjmiemy za fakt, że w stanie Maine mieszkają sami zawistni, psychopatyczni, źli, wyzuci z pozytywnych emocji ludzie... King jest ostro lewicującym...
Ja jeszcze tylko dodam do przedmówcy: "co konia obchodzi, że się wóz wy... (no powiedzmy) przewrócił". Tak samo co mnie obchodzi za co R.Z. lubi Kinga. Ja wiem za co ja go lubię i to mi wystarczy.
I tak myślę, że lepiej jednak czytać Kinga niż R.Z. o Kingu. To jakaś aberracja jest.
„Stephen King. Instrukcja obsługi” to najpełniejszy przewodnik po twórczości Stephena Kinga, jaki dostępny jest na polskim rynku. I jedyny taki stworzony przez autora z Europy. Poniżej krótki felieton Roberta Ziębińskiego, wyjaśniający powody, dla których Mistrz Grozy cieszy się takim uznaniem na całym świecie.
Pan Ziębiński nie musi mi wyjaśniać i tłumaczyć ani fabuły i...
Lubię Kinga. Za całokształt. Raz jest lepiej, raz gorzej, ale nigdy nie jest beznadziejnie. A moja ulubiona rzecz to... Danse Macabre .
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten postObejrzałam mnóstwo znakomitych filmów według jego książek. W zasadzie, jeżeli był jakiś dobry horror, to okazywało się, ze według prozy Kinga. Natomiast chyba żadnej jego książki nie czytałam...
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten postUżytkownik wypowiedzi usunął konto