Śpiący Kopciuszek Piotr Allan Murphy 6,4
ocenił(a) na 77 lata temu Nie czytuję najnowszej polskiej literatury pięknej, wyznając zasadę, że sięgam tylko po książki liczące kilkadziesiąt / kilkaset lat. Jedyny żyjący jeszcze polski autor współczesny, którego przetrawiłam to R. Mróz, choć też szału nie było. Zygmunta Miłoszewskiego wyrzuciłam po niecałych 100 stronach mordęgi, doprowadzona do ostatecznej wściekłości.
A ten debiut sprzed kilku miesięcy doczytałam.
I to jest moje pierwsze i najważniejsze zaskoczenie, że zdołałam dokończyć, a nawet kończyłam tę polską nowość w stanie lekkiego napięcia późną nocą.
Trzy rzeczy bardzo doceniłam w "Śpiącym kopciuszku" i chciałabym je podkreślić, ponieważ jak dla mnie są to wielkie zalety, które decydują o tym, czy książka jest dobra czy nie:
1. piękny język (subtelny, elegancki, bez-wysiłkowy, taki lekko płynący)
2. zdolność pisania w taki sposób, że odbiorca ma prostą przyjemność czytania i nawet przy 600 stronach nie nuży się, ani nie męczy. Wielu uznanych autorów swoimi książkami najnormalniej w świecie męczy ludzi, a ludzie w imię klasyki pozwalają się męczyć, ponieważ nie wypada negować wielkiego dzieła. Ja jednak uważam, że książka która mnie udręcza nie jest dobra. Zdolność zaś pisania, który daje przyjemność, to podstawowa umiejętność dobrego pisarza. I tę zdolność autor niewątpliwie ma.
3. zdolność do wciągania w świat książki - tej książki, już od pierwszych stron, nie chce się odkładać i to nawet pomimo tego, że momentami postacie i sytuacje drażnią.
Książce nie brak jednak i wad. Drażniła mnie pierwsza część aż do wyjazdu do Krakowa. Drażniły mnie postaci. Z natury nie znam gorszego gatunku ludzi niż baby - nieroby, niepokalane pracą, których jedyną aspiracją życiową jest złowienie męża, dającego utrzymanie, a potem - gdy przez uciążliwość własną - taki nabytek odchodzi, okradające męża w majestacie prawa. Okradające, udręczające, leniwe. Moja złość na takie jest wprost nieograniczona. Pamiętam minę pewnego księdza, który dowiedziawszy się, czym się zajmuję, na swoje pytanie o treści "A to Pani pomaga tym biednym matkom, porzuconym przez mężów, uzyskiwać alimenty" usłyszał moją odpowiedź: "Nie proszę księdza, ja pomagam tym biednym mężczyznom, gnębionym przez leniwe samotne matki". Nie wiem, czy zrozumiał czy nie, ale teologicznie powinien, ponieważ jednym z głównych grzechów jest lenistwo, a Pismo Święte mówi, kto nie pracuje, niech też nie je.
Z takim moim nastawieniem uczynienie bohaterkami dwóch leniwych klaczy (z góry przepraszam wszystkie konie wszystkich płci)podziałało na mnie jak płachta na byka.
Moim zdaniem autor popełnił błąd zatrzymania się na nizinach, kiedy mógł poszybować w niebo. W drugiej części, kiedy zaczął rozwijać wątek znanej dziennikarki od razu skierował książkę na zupełnie inne tory i poziom poszedł bardzo w górę. Podobnie przy wątku bieszczadzkim. Zawsze uważałam, że literatura piękna ma być odskocznią, w związku z czym postaci nie mogą być szare, zwyczajne. Tutaj całość za bardzo była unurzana w tej zwyczajności.
Druga wada to ta, o której pisała jedna z czytelniczek: wiele wątków, które mogłyby być arcyciekawe zostały brutalnie przygaszone, schowane, nierozwinięte (jak np. działalność przestępcza pewnych osób).
Ponadto sposób ujawnienia intrygi w czasie rozmowy z Policją to najsłabszy punkt książki. Ludzie: autor, który pisze TAKĄ polszczyzną i z taką łatwością buduje napięcie w zakończeniu i który potrafi zaskoczyć - piszący jak krowie na rowie w połowie książki i niszczący całą zabawę, kiedy zaczyna być przyjemnie po prostu zasługuje na baty. Jak to robiła A. Christie, zaraz na początku pisała jak krowie na rowie jak i dlaczego, czy zwodziła i zdradzała dopiero po wciągnięciu czytelnika? Intryga końcowa napisana jest moim zdaniem świetnie ale intryga z pierwszej części książki zasługuje na normalną fizyczną karę, ponieważ autor umie, a tylko jakby machnął ręką.
Reasumując: sądzę, że autor umie pięknie pisać, z jakąś niesamowitą subtelnością i łatwością, a zakończenie zdradza, że umie on też zbudować napięcie i poprowadzić akcję, ale sposób wyjaśnienia pierwszej intrygi (rozmowa z policjantem i psychologiem),nie pociągnięcie najciekawszych wątków oraz pierwsze strony zachwalające styl życia babsztyla nieroba - okropnie mnie wkurzyły.
Z pewnością jednak mimo tego sięgnę po kolejną książkę autora, ponieważ nie mam wątpliwości, że autor ma duży potencjał. Kwestia tu tylko gruntowniejszego przemyślenia, poza głównym wątkiem, wszystkich szczegółów i wyzwolenia się z tematów małych oraz poszybowania w górę.