rozwiń zwiń

„Zawsze coś“ - rozmowa z Martą Kisiel

LubimyCzytać LubimyCzytać
16.05.2023

Z Martą Kisiel rozmawiamy o życiu i relacjach, poruszamy tematy związane z rolą rodziny w naszym życiu oraz inspiracjami czerpanymi z życia prywatnego. Autorka opowiada także o swoim stylu pisania i talentach do pakowania bohaterów w kłopoty, a także o więzi z bohaterką jej powieści - Tereską.  Czytelnicy dowiedzą się również, dlaczego czasem trzeba obciąć rodzinne zdjęcie i jakie są sekrety budowania udanych relacji.

„Zawsze coś“ - rozmowa z Martą Kisiel Materiały Wydawnictwa Mięta

[Opis – Wydawnictwo Mięta] W życiu Tereski Trawnej w końcu zapanował spokój. Co prawda jedno dzieciątko wyniosło jej się na przeciwległy kraniec Europy, a drugie z wrażenia odnalazło język w gębie, ale wszystko w końcu układa się należycie.

Żadnych przygód, żadnych śledztw, a przede wszystkim – żadnych więcej trupów. Do czasu, rzecz jasna.
Kiedy Tereska z Maciejką przybywają z wizytą do rodzinnego domu jej ojca, spodziewają się nudnej imprezy ku czci dziewięćdziesięcioletniej nestorki rodu Jędrzejczyków. Nieoczekiwanie z urodzin wychodzi jednak pogrzeb z konsekwencjami, których nikt nie mógł przewidzieć. A to dopiero początek nieboszczyków…

– Zjawił? – powtórzył Jan Jakub z niesmakiem. – Nazywajmy rzecz po imieniu. Wtargnął, proszę pana! Wszedł jak do siebie! Zawłaszczył przestrzeń, znieważył święte prawo własności, zelżył mir domowy!

– Ale czy to się godzi tak o nieboszczyku?… – wtrąciła ciotka Wanda, marszcząc czoło na znak konfliktu wewnętrznego.

– Mama jest za dobra dla ludzi. Jeszcze go chciała posiłkiem podjąć!

– Och, ty mi nie przypominaj… – Ciotka jedną ręką chwyciła się za gors, drugą zaś za kuchenny blat. – Ja się do dzisiaj pozbierać nie mogę, proszę pana władzy.

Cytat z książki „Zawsze coś”

Lubimyczytać, wywiad z Martą Kisiel

Agnieszka Czajkowska : Jako autorka tęskniłaś za Tereską Trawną?

Marta Kisiel: Och, obawiam się, że Tereska rzadko mnie opuszcza. Bądź co bądź ze wszystkich postaci, jakie wyszły spod mojego pióra, to właśnie Tereskę łączy ze mną najwięcej. I nie, nie mam tu na myśli moich niezliczonych zalet… Ale owszem, zatęskniłam za jej temperamentem, bo jest bohaterką nad wyraz wdzięczną, fabułogenną, że tak to ujmę. A do tego wyśmienicie się bawię, pakując Tereskę w kolejne tarapaty.

„Zawsze coś” jest cudowną, bo prawdziwą książką o rodzinie. Czy zgadzasz się z powiedzeniem, że z rodziną to najlepiej wychodzi się na zdjęciu, i to z boku, żeby można było obciąć?

Odpowiem wymijająco: to zależy. W życiu prywatnym patrzę na rodzinę jako azyl i fundament, taką też rodzinę staram się budować. Ale umówmy się — niektórym bliżej raczej do pola minowego. W końcu to, jaka jest dana rodzina, zależy od ludzi, którzy ją tworzą, a jak wiadomo, ludzie są… cóż, ludźmi. Po prostu. Są niedoskonali, słabi, niecierpliwi, mają lepsze i gorsze dni, inaczej patrzą na świat, inaczej go interpretują. Czasem coś palną, coś zbagatelizują albo wprost przeciwnie, wyolbrzymią ponad miarę — cudzą miarę, rzecz jasna. I konflikt gotowy. A nie wszyscy potrafią otworzyć usta i głośno zaprotestować, wytyczyć granicę, walczyć o swoje. Albo przeprosić. To wbrew pozorom wymaga siły, którą nie wszyscy mają.

Masz wrodzony talent do pakowania bohaterów w kłopoty. Tym razem zamiast urodzin pogrzeb i zwłoki pojawiają się już od progu. Dlaczego tak mocno nie lubisz Tereski?

O przepraszam, że niby ja nie lubię?! A proszę mi znaleźć czytelnika, który zamiast afer z nieboszczykami chciałby czytać o tym, jak Tereska Trawna przez osiem godzin dziennie klepie VAT, CIT i PIT albo koresponduje z urzędem skarbowym. I to bez budzenia się ciągot morderczych! No nie, to już by była chyba czysta fantastyka… I autorzy, i czytelnicy lubią, kiedy bohaterowie wychodzą z bąbelka komfortu, tego błogiego fortu codzienności zbudowanego z wygodnych dresów, kawy w ulubionym kubeczku i kilogramowej paczuszki kasztanków pod ręką, żeby stawić czoło teściowej, zbrodzieniowi albo zdegustowanej ciotce. Wtedy się dzieje, wtedy się czyta!

A zalążek „Zawsze coś” wziął się z dwóch źródeł, pozornie niepowiązanych, a nawet można by rzec, że wprost sobie przeciwnych. Po pierwsze z tak zwanego życia. Mam na stanie męża (acz nie labradora), psa, kota i dwoje dzieci w wieku szkolnym. I gdy już nam się z jaśnie małżonkiem wydaje, że oto w końcu nastał Święty Spokój, żadnych wyjazdów, żadnych spotkań, żadnych chorób, że wyrobimy się z pracą, chwile wolne będziemy spędzać beztrosko i radośnie, noce zaś przesypiać bez żadnych pobudek — cóż… właśnie wtedy ktoś z tej wesołej czeredy generuje komplikacje.

A to gorączka i glut do pasa, a to nocne koszmary, a to szkoła zgłasza obiekcje i inne wnioski racjonalizatorskie, a to trzeba jechać tu, potem tam, pamiętać o tamtym i siamtym, a to drzwi spadają z futryny, a to samochód rzęzi jak Słowacki w czterdziestym dziewiątym, a to pies stłukł sobie łapę, a to „mamo, na jutro potrzebuję bibuły, styropianowych jajek, bąków jednorożca i makiety Tadż Mahal z patyczków po lodach”. I w takich chwilach jedno z nas zawsze wznosi oczy ku niebu i wzdycha: „zawsze coś…”. No, może czasem z wtrąceniem nieparlamentarnym.

Po drugie zaś… ze śmierci. A dokładnie to z pewnego pogrzebu, a jakże. Otóż gdy po tymże pogrzebie żałobnicy zaczęli ściągać do mieszkania, gdzie miała odbyć się stypa, okazało się, że nikt z obecnych nie ma kluczy. Jeden komplet znajdował się w mieszkaniu, drugi kilkaset kilometrów dalej, trzeci zaś w kieszeni osoby, która wracała z cmentarza na piechotę. Sęk w tym, że szła niespiesznie, a przy tym zapomniała po pogrzebie włączyć z powrotem telefon. Przez dwie godziny siedzieliśmy na klatce schodowej, starając się nie wdepnąć w patery z roladami ani w gar z rosołem, aż wreszcie odważna dusza z ciągotami do parkouru dostała się do środka przez uchylone okno w łazience. Była to najbardziej absurdalna i wesoła stypa, w jakiej brałam udział, ale wszyscy uczestnicy stwierdzili zgodnie, że ten pożegnalny numer doskonale pasował do nieco uszczypliwego poczucia humoru jaśnie nieboszczyka. I nawet wdowa stwierdziła wtedy, że historia w sam raz do książki.

Po takim zalążku cały ciąg dalszy wykiełkował sobie, zanim się obejrzałam.

Tereska, nauczona ponadprzeciętnym doświadczeniem na tym polu, wiedziała doskonale, że w kontaktach z policją warto zachować zdrowy rozsądek i powściągliwość, nawet gdy się coś wie. Czy raczej – szczególnie, gdy się coś wie. Nic tak bowiem nie pogrąża niewinnego człowieka jak nadmiar wiedzy w pewnych tematach. Na przykład w temacie miejsca wiecznego spoczynku niezbyt lubianego sąsiada czy tym podobnych krępujących drobiazgów.

Cytat z książki „Zawsze coś”

Największe animozje i napięcia wywołuje w „Zawsze coś” wcale nie zbrodnia, lecz traumy i tajemnice rodzinne. Jaką rodzinę chciałaś pokazać czytelnikom?

Prawdziwą, czyli ludzką w swej niedoskonałości, wielowarstwowości i skomplikowaniu. Członków każdej rodziny łączą więzy krwi, ale też zwyczaje, wspomnienia. Banał, prawda? Oczywista oczywistość. Tyle że niejednokrotnie to nie wystarczy. Pokrewieństwo, choćby i najbliższe, czy najpiękniejsze wspomnienia z wakacji u babci nie gwarantują przecież porozumienia, wspólnego języka, dzielenia wartości, za to często wymuszają utrzymywanie relacji — chociażby w postaci spotkań przy świątecznym stole, „żeby babci zrobić przyjemność”, „bo co to za święta bez rodziny”, „bo kto wie, czy dożyję następnych świąt”. Myślę, że każdy z nas ma takiego krewnego, czy to z bliższej rodziny, czy też dalszej, z którym nie łączy go w zasadzie nic poza drzewem genealogicznym. I jeszcze pół biedy, kiedy jesteśmy sobie nawzajem obojętni i możemy przez te dwie, trzy godziny rozmawiać o pogodzie czy skokach narciarskich, a potem zapomnieć o sobie na kolejny rok.

A jeśli nigdy się nie znosiliśmy? Albo kiedyś trzymaliśmy się razem, a potem to przeklęte zawsze coś sprawiło, że straciliśmy kontakt i wspólny grunt? Albo jako dzieci znosiliśmy czyjeś przykre przytyki albo komentarze, lecz w dorosłym życiu ani myślimy tańczyć, jak nam zagrają, a tu nielubiany wujaszek sięga właśnie po skrzypki i rusza ostro ze starą melodią? Wtedy wystarczy byle pretekst, żeby sprawy przyjęły nieoczekiwany obrót. Na przykład rodzynki w serniku.

Gatunkowo się rozwijasz, dryfując od klasycznej komedii kryminalnej ku komedii obyczajowej z udziałem nieboszczyka. Czy kreujesz właśnie nowy trend?

Nie mam pojęcia, kreuję? Nigdy nie byłam dobra w trzymaniu się gatunków, szczerze mówiąc, uwielbiam uprawiać radosną amerykankę. Nawet moje powieści fantastyczne to de facto powieści obyczajowe w fantastycznym sztafażu, bo właściwie czemu by nie. Ramy gatunku są wygodne, żeby się o nie na chwilę oprzeć, ale żeby w nich tkwić? No weź. Podążam za pomysłem i tylko rozglądam się z zaciekawieniem, gdzie też tym razem mnie zaprowadził.

Na pierwszy plan w „Zawsze coś” wysuwają się różnice pokoleniowe i wojna generacji. Skąd czerpałaś doświadczenia?

Według mnie to naturalna kolej rzeczy, którą owszem, można łatwo rozdmuchać do rozmiarów wojny, ale wcale nie trzeba. Widzę to po własnej rodzinie. Mój syn ma siedem lat, córka dwanaście, moja prababcia — sto jeden. Piękna rozpiętość pokoleń, prawda? Pochodzą z zupełnie innych światów, byli wychowywani w innych warunkach, innych wartościach i pod wieloma względami nigdy się nie zrozumieją. Ja to wiem, akceptuję i załatwiam łagodnym „tak, babciu, wiem, że tobie się to nie mieści w głowie, ale mnie się mieści za nas dwie”. Rzecz jasna, trafiają się i takie egzemplarze, które granice mają w głębokim poważaniu, łagodność takoż, dlatego wtedy odpalam charakter. Czy wspominałam już, że jesteśmy z Tereską bardzo podobne?…

Takich różnic pokoleniowych jest mnóstwo, od spraw fundamentalnych po drobiazgi. Nie, co ja gadam, po duperele! A ja uwielbiam te różnice obserwować, czy to w wydaniu pokojowym, czy też niekoniecznie. Choć umówmy się, taka bohaterka jak Tereska aż prosi się o opcje wojenne.

Czytając tekst powieści, łapałam się na tym, że „O, też tak mam!”. Uniwersalizm doświadczeń jest przytłaczający, ale jednocześnie wyzwalający, bo okazuje się, że w tym całym rodzinnym piekiełku tkwimy wszyscy dość mocno. Czy uważasz, że możemy od tego uciec, czy raczej jesteśmy skazani na powielanie tych wzorców?

Oczywiście, że możemy. Problem w tym, że to wcale nie jest takie proste. Również przez dość powszechną wciąż presję, że rodzina to rodzina, jaka by nie była, więc trzeba, wypada, bo co ludzie powiedzą i tak dalej. Ludzie potrzebują czasami wieloletniej terapii, żeby pewne rzeczy zrozumieć, poukładać sobie w głowie, ale nawet wtedy nie mają siły, żeby się skonfrontować z ludźmi, którzy byli z nimi zawsze, którzy ich ukształtowali. Bywa i tak, że łatwiej się odciąć, zerwać kontakt, przeprowadzić się, zmienić numer telefonu. I to też jest bardzo ludzkie. Niestety, nie zmienimy rodziny, z której wyszliśmy, ale zawsze możemy rodzinę, którą zakładamy, zbudować inaczej, w kontrze do tego, czego doświadczyliśmy na własnej skórze. Nie jesteśmy skazani na powielanie czegokolwiek, musimy tylko — ha, tylko! dobre sobie! — uczynić ten wysiłek i uświadomić sobie, że istnieje wzór do powielenia. I czyja ręka go narysowała.

Dokąd następnym razem wyślesz Tereskę na kolejne rodzinne występy? I czy masz już tytuł?

Nie przestaje mnie to dziwić, ale owszem, mam! Mam tytuł! I to od dawna, co już w ogóle zakrawa na cud, gdyż z tytułami zazwyczaj muszę się mocno nabiedzić. Czwarty tom przygód Tereski Trawnej będzie nosił tytuł Urocze różnice. Niczego więcej nie zdradzę, niech czytelnicza wyobraźnia radośnie popuści wodze.

O autorce

Marta Kisiel – pisarka i tłumaczka, z wykształcenia polonistka. Debiutowała w 2006 roku na łamach internetowego magazynu „Fahrenheit” opowiadaniem „Rozmowa dyskwalifikacyjna". Członkini grupy Fantastic Women Writers of Poland: Harda Horda oraz Stowarzyszenia Unia Literacka. Na swoim koncie ma kilkanaście utworów, m.in. ukochane przez czytelników cykle „Dożywocie" oraz „Małe Licho", jak również komedie kryminalne „Dywan z wkładką" oraz „Efekt pandy", „Nagle trup”. Jej powieści wielokrotnie nagradzano (Nagroda im. Janusza A. Zajdla, Nagroda Polskiej Sekcji IBBY, Nagroda im. Ferdynanda Wspaniałego, Książka Roku portalu Lubimyczytać).

Portret autorki - Marta Ksiel

Książka „Zawsze coś” jest dostępna w sprzedaży.

---
Artykuł sponsorowany, który powstał przy współpracy
z wydawnictwem.


komentarze [5]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Marzena_P 19.05.2023 08:39
Czytelniczka

Panią Martę miałam okazję spotkać na Targach Książki w Krakowie. Przesympatyczna osoba, zabawna z ogromnym dystansem. Podobno sama jest pierwowzorem Tereski ;)
Przy okazji chciałabym wspomnieć, że Pani Marta jest również tłumaczem.
Między innymi piękna książka "Dziewczynka, która wypiła księżyc" jest jej dziełem.  

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Bapi 18.05.2023 20:59
Czytelnik

Uwielbiam większość książek Marty Kisiel, jej komedie kryminalne mają w sobie odpowiednią dawkę absurdu. Dobrze jest poczytać coś współczesnego i na dobrym poziomie.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Kasia 17.05.2023 14:09
Czytelniczka

hmm   powiem tak, zaintrygował mnie ten wywiad. Nie czytałam wcześniej twórczości Pani Marty ale takie pomieszanie z poplątaniem, obyczajówka z kryminalnymi  zacięciami i dozą humoru - brzmi fajnie! 😀

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Myszka 16.05.2023 15:09
Czytelniczka

Już mam  Zawsze coś na swojej półce, więc wkrótce się za nią zabiorę.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
 Zawsze coś
LubimyCzytać 16.05.2023 14:00
Administrator

Zapraszamy do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post