rozwiń zwiń

W cieniu Sherlocka Holmesa. Nieregularni i nie tylko

Bartek Czartoryski Bartek Czartoryski
27.03.2021

O ile nic się nie zmieniło, to, biorąc pod uwagę liczbę adaptacji filmowych, z Sherlockiem Holmesem może rywalizować jedynie Dracula. Przy czym ten pierwszy ma niejaką przewagę, gdyż jego stoi istna armia postaci godnych co najmniej swoich seriali. Teraz doczekali się go Nieregularni z Baker Street.

W cieniu Sherlocka Holmesa. Nieregularni i nie tylko Sherlock Holmes i doktor Watson, ilustracja - Sidney Paget, domena publ.

Nieregularni z Baker Street, ulicznicy i urwisy, którzy potrafili przechytrzyć i starego wygę, i szczwanego lisa, przy paru okazjach pomogli Sherlockowi Holmesowi na tyle, że zasłużyli na więcej niż jeden akapit pióra doktora Watsona, kronikarza i wiernego przyjaciela londyńskiego detektywa, który latami spisywał ich wspólne przygody.

Rzecz jasna chłopcy należący do swoistej siatki informacyjnej — swoją drogą opłacanej przez zleceniodawcę nie najlepiej, bo otrzymywali dziennie równowartość obecnych trzydziestu złotych na głowę — byli jedynie wytworem wyobraźni literackiego ojca Holmesa, pisarza Arthura Conana Doyle’a. Czemu to w ogóle podkreślam? Bo kto nie śledził uważnie historii brytyjskich, na poły tajnych stowarzyszeń, choć może lepiej byłoby zastanowić się, kto je śledził, może przyjąć z niejakim zdziwieniem, że przed prawie stu laty fani prozy rzeczonego autora uszczknęli sobie odrobinę fikcji i namaścili się na prawdziwych Nieregularnych.

Oczywiście nie biegali umorusani po ulicach i nie nagabywali napotkanych po drodze policyjnych śledczych, raczej spotykali się przy trzaskającym kominku, siedzieli na głębokich, wyściełanych fotelach, raczyli się brandy i opowiadali sobie przeróżne kocopoły. Szczególnie że członkowie (do których należy Neil Gaiman) bawią się konceptem, jakoby Sherlock istniał naprawdę i, jak podejrzewam, ich zebrania przypominają role-playing przy kielichu.

Zależnie od tego, czy lubicie tradycję, czy kwitujecie podobne zwyczajne ironicznym uśmieszkiem, klub nadzianego czytelnika The Baker Street Irregulars działa po dziś dzień i choć kryteria przyjęcia są niejasne, zapewne mierzy się je grubością portfela i trudno nie dostrzec w tym ironii, wszak swoją nazwę przyjęli po pospólstwie bez szylinga przy duszy.

Dość jednak wyzłośliwiania się, bo, jako że stowarzyszenie założono już w 1934 roku, czylI cztery lata po śmierci Doyle’a, dowodzić to może, że chłopcy z londyńskich ulic zajmują wyjątkowe miejsce w serduchach i pamięci fanów Sherlocka Holmesa. I faktycznie tak jest, bo do tej pory Nieregularni regularnie (sic!) przewijali się przez teatralne sceny, telewizyjne ekrany, radiowe odbiorniki, domowe komputery i plansze z poustawianymi nań pionkami. Ba, doczekali się nawet swojej serii książek autorstwa Terence’a Dicksa, mieli komiksy, no i, nareszcie, ukoronowano ich karierę, bo skoro trafili pod strzechy, wszędzie tam, gdzie tylko dociera Netflix, to już jednak coś.

Zawsze byli postaciami drugiego planu, a z imienia, jeśli mnie pamięć nie myli, znani byli tylko ich szef, niejaki Wiggins, oraz Simpson, którego Holmes raz stawia na czujce. Chłopcy pojawili się w trzech opowieściach o Sherlocku (cóż, i Irene Adler, i profesor Moriarty występują tylko w jednej) i najczęściej proszono ich o odszukanie tego czy owego, co raz im się udawało, innym razem nie.

Ich znajomość londyńskich ulic oraz pewna niewidzialność wynikająca z niskiego statusu społecznego pozwalała im dotrzeć tam, gdzie angielski dżentelmen nie miałaby dostępu, oraz pogadać z tymi, którzy z detektywem nie zamieniliby ani słowa. Holmes cenił sobie nie tylko zatrudnionych na swoistym etacie Nieregularnych, miał też i innych zaufanych, jak Billy (trzy opowieści), Cartwright (jedna) czy były kryminalista Shinwell Johnson (też jedna).

Nie mam pojęcia, co kierowało twórcami serialu „Ferajna z Baker Street”, ale podejrzewam, że klasyczne przedstawienie Nieregularnych byłoby dlań nudne, dlatego, za przeproszeniem, dowalili do pieca. Kiedy piszę te słowa, serial jeszcze nie miał swojej światowej premiery, a ja zdążyłem obejrzeć jedynie trzy odcinki udostępnione prasie, i mimo że Holmes nawet się jeszcze nie pojawił per se, tylko mignął tu i tam, to nie mogę się oderwać. Trochę mi było z tego powodu z początku głupio, bo to serial iście młodzieżowy, z romansami, upiorami i innymi pierdółkami, ale jest to jedna z ciekawszych interpretacji literackiego mitu, jaki wyewoluował z prozy Doyle’a.

Cóż, Sherlock jest większy niż życie, o czym przekonał się zresztą i sam jego twórca, bo przecież, pod naporem fanów wzburzonych jego decyzją o uśmierceniu detektywa, musiał ostatecznie chłopa ocucić. „Ferajna z Baker Street” to swoista wypadkowa „Plotkary”, „Z archiwum X” i „Skins”, choć proszę nie brać mnie dosłownie, to, po prostu, pierwsze skojarzenia, jakie przychodzą mi do głowy. Nie sposób napisać zbyt dużo o fabule, bo praktycznie każdy odcinek przepisuje znane z prozy Doyle’a (i popkultury) postacie praktycznie na nowo, łącznie z doktorem Watsonem i Mycroftem, bratem Sherlocka, a Nieregularni to dzieci twórcy serialu, Toma Bidwella.

Szefową bandy jest Bea, a towarzyszą jej młodsza siostra o mediumicznych mocach, Jessie, bystrzacha Spike, Billy o twardych piąchach i uciekinier z wyższych sfer, oczytany Leopold.

Razem zostają wciągnięci w awanturę o podłożu okultystycznym i ścierają się z mocami wykraczającymi poza poznanie czysto rozumowe. Stąd można niejako zrozumieć dotychczasową nieobecność Sherlocka, który przecież jest czempionem zdrowego rozsądku i logiki, a tutaj mamy kruki wydziobujące ludziom oczy, wróżkę-zębuszkę i magiczne stowarzyszenia. I chyba kupiłem ten serial dlatego, że poczyna sobie z owym mitem naprawdę odważnie, nie bacząc na świętości.

Poza tym przypadek i kariera Nieregularnych wydają mi się ciekawe z jeszcze innego powodu, bo to, co dzieje się z postaciami z drugiego i trzeciego planu, a nawet i epizodycznymi, które ledwie się o Holmesa otarły, jest nader interesujące. Oczywiście łatwo wytłumaczyć popularność Irene Adler, o której sam zainteresowany mówił, że to jedyna kobieta, która go pokonała, oraz legendę profesora Moriarty’ego, przecież to on Sherlocka prawie że uśmiercił, lecz co z paroma innymi bohaterami, dzisiaj będącymi fundamentem uniwersum Baker Street?

Inspektor Lestrade też dziwić nie powinien, pojawia się w kilkunastu dziełach Doyle’a, a z czasem blisko zaprzyjaźnia się z Holmesem i zaskarbia sobie jego szacunek, choć z początku obrywa mu się od imbecyli. Ale już pani Hudson, od której detektywi wynajmują mieszkanie, to postać marginalna, choć trudno sobie wyobrazić bez niej jakąkolwiek adaptację. Mycroft pojawia się na dłużej jedynie dwukrotnie, lecz jako człowiek dorównujący intelektem Sherlockowi, stanowi inspirujący materiał. Na swoje odkrycie nadal czeka Sebastian Moran, przyboczny Moriarty’ego, „drugi najbardziej niebezpieczny człowiek w Londynie”, utalentowany morderca. Ale nie tylko on.

Są przecież jeszcze łowca plotek Langdale Pike, Mary Morstan, czyli przyszła pani Watson, niezliczeni gliniarze przewijający się przy okazji przeróżnych dochodzeń, no i, oczywiście, pies Toby. Czyli jest w czym grzebać. A po „Ferajnie z Baker Street” mam szczerą nadzieję, że ktoś, gdzieś, czyta zebrane dzieła Doyle’a bardzo, ale to bardzo uważnie.


komentarze [4]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
jacqueline 30.03.2021 17:49
Bibliotekarka

z powodu tytułu - Ferajna z Baker Street” - podeszłam do tego serialu jak do jeża, nastawiona na jakąś nudny detektywistyczny serial dla dzieciaków i byłam pewna, że zrezygnuje po 1 odcinku stąd też moje ogromne zaskoczenie jak bardzo mroczna jest ta produkcja. wciągnęłam się już od 1 odcinka i każda z postaci jest bardzo fascynująca i rewelacyjnie zagrana.

uwielbiam...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Sheri 27.03.2021 23:14
Czytelniczka

Jestem w trakcie oglądania i muszę przyznać, że twórcy rzeczywiście ostro pojechali z tą mieszanką Holmesa, okultyzmu i zjawisk paranormalnych. XIX wieczny Londyn w którym magia i duchy współistnieją z rozwijającą się nauką i technologią to bardzo dobry materiał na serial albo książkę.... tylko czy trzeba jeszcze wsadzać w to Sherlocka Holmesa? W prawdzie istnieje coś...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Augustyn 27.03.2021 18:56
Czytelnik

Sądząc tylko po tym, co powyżej przeczytałem i obejrzanym zwiastunie, to serial jest czymś w rodzaju discopolowej aranżacji "Stairway To Heaven". Może i odważnie, ale czy warto?

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Bartek Czartoryski 26.03.2021 08:50
Tłumacz/Redaktor

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post