rozwiń zwiń
Augustyn

Profil użytkownika: Augustyn

Ełk Mężczyzna
Status Czytelnik
Aktywność 3 dni temu
65
Przeczytanych
książek
140
Książek
w biblioteczce
46
Opinii
290
Polubień
opinii
Ełk Mężczyzna
Dodane| Nie dodano
Używam słów. Na różne sposoby.

Opinie

Okładka książki Piknik na skraju drogi i inne utwory Arkadij Strugacki, Borys Strugacki
Ocena 7,5
Piknik na skra... Arkadij Strugacki, ...

Na półkach:

Dostałem w prezencie cegłę. Czym trzeba podpaść, aby dostać taki prezent? Otóż trzeba regularnie marnotrawić czas na czytanie, zamiast przeznaczyć go na jakieś wartościowe działania, typu odkurzanie, zmywanie, zbieranie stolców w ogrodzie, tudzież jakiekolwiek inne -anie, byle nie czyt-anie.

Może to też być biblijnie inspirowana zemsta wedle zasady: cegła za cegłę* (oko za oko współcześnie nie ujdzie bezkarnie). Jakkolwiek by jednak nie było, to cegła ta mnie wzruszyła. W końcu to prezent. Obracałem ją, dotykałem, ściskałem, głaskałem, wąchałem przez kilka dni. Odkładałem i wracałem do niej nie tylko sentymentalnie, ale też fizycznie. Przekładałem z miejsca na miejsce — ciągle w pobliżu, ciągle na widoku. Wreszcie nadszedł dzień, aby się w cegle zanurzyć.

* Kiedyś sam dałem w prezencie cegłę. Była to Trylogia Tolkiena w jednym kawałku. Wydanie wyjątkowe, bo, jak powszechnie wiadomo, autor tak właśnie życzył sobie, aby była wydawana. Nieporęczne to trochę, ale czegóż się nie robi, aby uratować świat przed ciemnością i złem?

***
Piknik na skraju drogi

Taki prosty język, a takie mądre słowa. Tak uniwersalna literatura, a tak rosyjska. Tacy zwykli ludzie, a tak prawdziwi bohaterowie. Tak trudny temat, a tak przystępnie opisany.

Mnóstwo radości dał mi ten powrót do przeszłości. A był to powrót wielopłaszczyznowy. Czytałem tę powieść jako nastolatek i jak się okazało, oprócz tytułowego konceptu nic mi w pamięci nie zostało. I nic dziwnego, co ja tam mogłem wtedy rozumieć? Przeczytałem powieść s-f i raczej czułem, niż rozumiałem, że to coś wybitnego. Takie przeświadczenie mi pozostało.

Dzisiaj to, że bohaterowie dużo piją i palą wszędzie i często to taka ciekawostka, odległa już i czasowo i kulturowo, ale bliska mi jednak, bo wdrukowana w dzieciństwie jako standard, normalność. Mam do tego nawet pewien sentyment.

Raczej trudno polubić któregokolwiek z bohaterów. Jak to w dobrej literaturze, nikt nie jest ani dobry, ani zły, wszyscy są za to prawdziwi, choć przecież zmyśleni. W pewnym momencie złapałem się na tym, że jak jakiś młokos zaczynam się identyfikować z głównym bohaterem. W końcu przeczytałem akapit, wewnętrzny dialog i wspomnienie bohatera brnącego przez śmierdzące bagno:

„«Rudy, z ciebie jest wichrzyciel, naruszasz równowagę, tobie, Rudy, każdy porządek przeszkadza, dobry jest czy zły, bez różnicy. To przez takich jak ty nigdy na ziemi nie będzie królestwa niebieskiego.» Tak… przeszkadza mi? Ale co ty rozumiesz z tego wszystkiego, tłuściochu? Kiedy to ja widziałem dobry porządek? Kiedy ty mnie widziałeś w ramach dobrego porządku? Całe życie widzę tylko umierających Okularników i Kiryłów, a Ścierwojady pełzną między ich trupami, po ich trupach jak czerwie i srają, i srają, i srają…”

i zaśmiałem się w głos sam do siebie. Jakie to uniwersalne, jakie współczesne, jakże mi bliskie.

***
Poniedziałek zaczyna się w sobotę

Zaczynając tę powieść zaraz po Pikniku, zrobiłem (Strugaccy zrobili, ale nie ma co wnikać) stylistycznego fikołka, jakbym oglądał Monty Pythona i usłyszał: „A teraz z innej beczki”.

Po kilkustronicowym zwykłym, obyczajowym starcie na dalekiej prowincji ZSRR zostajemy łagodnie przeniesieni do ....

Zrezygnowałem z opisywania fabuły, bo to odebrałoby nieco przyjemności z czytania tym, którzy mają to w planach lub takim jak ja, którzy już to czytali, ale ni cholery nie pamiętali.

Krótko więc. Nauka to magia albo może lepiej: magia to nauka. Mnóstwo uciechy miałem hasając w intelektualnych wygibasach wśród bajek, mitów, wykwitów kultury nie tylko rosyjskiej, choć ta jest pięknie i szlachetnie dominująca.

***
Trudno być bogiem

Przygnębiającą to lektura. Z początku zdaje się łatwa, dość błaha, jeśli bierze się pod uwagę tytuł. Strona za stroną, powoli, puzzle układają się w tak smutny, refleksyjny obrazek. Akcja dzieje się na jakiejś planecie, ale w gruncie rzeczy mówi o ziemianach, o ludzkiej naturze. A jej ze współczesnością nie pociesza ani odrobinę. Niech cytat rzuci nieco światła:

„W oczach przybysza z Ziemi łączyła ich jakaś cecha wspólna. Zapewne to, że wszyscy, prawie bez wyjątku, nie byli jeszcze ludźmi we współczesnym znaczeniu tego słowa, lecz półfabrykatami, bryłami, z których dopiero krwawe stulecia historii wykują kiedyś prawdziwego, dumnego i wolnego człowieka. Byli bierni, zachłanni i wręcz nieprawdopodobnie egoistyczni. Co się tyczy ich psychologii, niemal wszyscy byli niewolnikami. Niewolnikami wiary, niewolnikami sobie podobnych, niewolnikami drobnych namiętności, żądzy zysku. I jeśli z woli losu któryś z nich rodził się lub stawał panem, nie wiedział, co począć ze swą wolnością. Usiłował czym prędzej znów stać się niewolnikiem — bogactwa, rozpasanego luksusu, rozwiązłych przyjaciół, niewolnikiem własnych niewolników. Ogromna większość nie ponosiła tu żadnej winy. Byli zbyt bierni i zbyt prymitywni, to niewolnictwo prowadziło ich do bierności i ciemnoty, a bierność i ciemnota wciąż na nowo rodziły niewolnictwo.”

Bracia Strugaccy nie wiedzieli chyba o jednym. Ten wykuty Człowiek to jedynie chwilowy twór kulturowy i w każdej chwili może wrócić do postaci „bryły” i znów stać się człowiekiem -półproduktem. Wydaje mi się, że właśnie to dzieje się teraz, tutaj, wokół nas. I to jest właśnie tak cholernie przygnębiające.

Mimo wszystko powieść daje nadzieję i jest niesamowicie wciągająca. Wczoraj, choć położyłem o północy, to obudziłem się o czwartej rano i pierwszą czynnością, którą zrobiłem, było sięgnięcie po książkę. Szczęśliwie dziś pierwszy dzień tygodnia — niedziela.

***
Miliard lat przed końcem świata

Dla odmiany znowu powieść w formie właściwie lekka, zabawna i świetnie w tle przedstawiająca rosyjską obyczajowość z połowy XX wieku. Jest tak do pewnego momentu. Do miejsca, kiedy zaczęło mi się wydawać, że coś się klaruje, że coś zaczynam rozumieć.

Później, choć nadal zabawnie, to już nie tak lekko. Jak na górskiej kolejce: wiem, a może jednak nie, a może rozumiem, jednak chyba nie, może chodzi o coś zupełnie innego? I tak do końca, wśród smutnych myśli wykwitłych z refleksji, do których skłania ta lektura. Jak wiele prawdy o ludziach, jak wiele uniwersalnych dylematów można zawrzeć w fantastycznej historyjce o radzieckich naukowcach? Mistrzostwo.
Ślimak na zboczu

Z tą powieścią mam problem. Czytałem z przyjemnością, spodziewając się, że w końcu wpadnę na jakieś wyjaśnienie, że oświeci mnie: w czym rzecz. I nie doczekałem się. Okazuje się, że wciąż jestem za głupi. A mądrzejszy już raczej nie będę. W powieści na pewno jest jakieś przesłanie, bo Strugaccy nie pisali dla samego pisania. To, co się tam dzieje w sferze fabularnej, to takie nagromadzenie absurdu, jakby połączyć Proces Kafki z filmami Szulkina. I tych dwóch twórców często mi przypominała ta lektura.

Powieść rozpoczyna dwoma cytatami, jednym z nich jest:

Powoli, powoli pełznij
ślimaku po zboczu Fudżi
wciąż wyżej, aż na sam szczyt!

Issa, syn chłopa

To może być pewna wskazówka interpretacyjna, ale może też mocno zaciemniać obraz. Zabawa w myślenie.

***

Zdaje się, że wszystkie te powieści kiedyś czytałem, a jednak pamiętałem słabo, albo wcale. Nie dlatego, że były nijakie, ale dlatego, że przeczytałem je za wcześnie. Byłem zbyt głupi, aby je docenić, aby zrozumieć. Ciekawym, czy dożyję tylu lat, że po przeczytaniu ich kolejny raz będę miał podobną refleksję na temat tego aktualnego mego czytania? Prawdopodobnie nie, bo mądrzejszy to ja już raczej nie będę. Relatywnie oczywiście, bo mądry to nadal nie jestem, choć chyba mądrzejszy niż ja sprzed kilku dekad. Co mi jest z tą mądrością?

Taką to lekturą niespodziewanie uczciłem „Rok Lema”, bo choć samego Lema nie przeczytałem od dawna niczego (obejrzałem tylko przez przypadek ekranizację Solaris Tarkowskiego, która się podobno Lemowi nie podobała), to ponoć Lem cenił Strugackich. Rzekłem.

Dostałem w prezencie cegłę. Czym trzeba podpaść, aby dostać taki prezent? Otóż trzeba regularnie marnotrawić czas na czytanie, zamiast przeznaczyć go na jakieś wartościowe działania, typu odkurzanie, zmywanie, zbieranie stolców w ogrodzie, tudzież jakiekolwiek inne -anie, byle nie czyt-anie.

Może to też być biblijnie inspirowana zemsta wedle zasady: cegła za cegłę* (oko...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Porywać się na recenzję Barańczaka to tak, jakby próbować krytykować logiczny wywód członka Mensy, będąc wioskowym głupkiem. I na tym powinienem zakończyć ten tekst. Ale ja przecie wioskowym głupkiem jestem!

Takim cwanym głupkiem, co to całkiem nieźle umie się kamuflować. Mimikra utkana z grafomańskiej elokwencji. Wymyśliłem więc: chwalił jeno będę. Barańczak mistrzem jest, choć fizycznie już tylko: mistrzem był. Krytyka przez pochwałę — spryciarz ze mnie.

Dzięki tej książce poczułem się znowu dzieckiem. Mały, głupi, niczego nie rozumiejący, a świat mądrych dorosłych jawi się tak fascynującym i złożonym. Szkoda, że dziad, od bardzo dawna zagnieżdżony we mnie, natychmiast uniósł dłonią moją brodę, abym spojrzał mu w oczy i przeczytał w nich, że to bzdura. Owszem, świat jest złożony i fascynujący, ale jeśli chodzi o Barańczaka, to on był po prostu wybitnym specjalistą w pewnej dziedzinie. Rozumiał słowa — szczególnie te poukładane w wersy — lepiej, niż ktokolwiek mi znany. Widział ich znaczenie nie tylko poprzez definicję, czy informację, które niosą, ale też znaczenia ukryte, a wydobywane przez rytm, powtarzalność, bądź unikalność, miejsce w szyku, moment wystąpienia lub nawet ich brak tam, gdzie spodziewalibyśmy się je zobaczyć, bądź usłyszeć.

Nigdy nie lubiłem czytać poezji, a jeśli już czytałem, to jej nie rozumiałem. Prawdopodobnie nie lubiłem, bo nie rozumiałem. I nic się do dziś w tym względzie nie zmieniło. A jednak na przydechu czytałem „barańczakowe” analizy nieznanego mi wiersza Miłosza. Przerwałem dopiero wtedy, kiedy pociemniało mi w oczach z niedotlenienia. I to tylko po to, aby wziąć głęboki oddech. Fascynujące, ile znalazł w nim treści. Wyjaśnił wszystko klarownie, ja to nawet rozumiałem, a jednak, kiedy wracałem do samej treści wiersza, to nadal nic — żadnych wyjątkowych zachwytów doskonałą poezją. Co jest ze mną nie tak?

A może autor odnajduje sensy tam, gdzie tak właściwie ich nie ma? Może je dzięki swej inteligencji nieświadomie „dorabia”? Tak się chyba tylko próbuję pocieszyć, że moja ślepota jest tylko pozorna. A Barańczak był po prostu przenikliwy, wrażliwy nie tylko na słowa, ale i na zjawiska. Już w latach osiemdziesiątych pisał:

“W dzisiejszej zdawkowej, migawkowej, powierzchownej kulturze pośpiesznego czytania i obrazu zastępującego słowo [...]”

Prorok? Wtedy to była chyba jedynie forpoczta zjawiska, które dziś się zintensyfikowało, zamiast zaniknąć.

Barańczaka jako autora nie znam. Kojarzę nazwisko ze szkoły, ale nic więcej, ani tytułu, ani treści. Wypadałoby nadrobić chyba. Taka wrześniowa obietnica noworoczna.

Ta książka jest ponoć kultowa w niektórych środowiskach. Przez wiele lat była nie do kupienia, a jeśli pojawiła się na rynku wtórnym, to w horrendalnie wysokich cenach. I w końcu wznowienie. No to kupiłem. A czynu tego nie żałuję.

Tablica to książka objawiająca mi nie tylko technikalia pisania, ale i przybliżająca wielkie postaci literatury. Oto błyskotliwy Barańczak opowiada mi o osobowości Schulza (a przy okazji też o historycznej otoczce utkanej z Gombrowicza, Nałkowskiej i innych), o mądrości Havla.

Pięknie ujęła to w Posłowiu Joanna Szczęsna:

“[...] nad wszystkim, co wychodziło spod jego pióra, unosił się duch naukowej wnikliwości i erudycji oraz eseistycznej lekkości i wdzięku.”

Spotkanie z takim intelektem, jak Barańczaka jest mocno odświeżające; szczególnie dziś, kiedy rządzą nami cwani idioci, w mediach brylują pełniący obowiązki dziennikarzy półanalfabeci, a sztuką są przyśpiewki o majteczkach w kropeczki. Dobrze jest przypomnieć, czy też uświadomić, że są na świecie ludzie o umysłowości innego kalibru. Nie wiem dokładnie gdzie, ale na pewno są. Wzywam was: ujawnijcie się!

Porywać się na recenzję Barańczaka to tak, jakby próbować krytykować logiczny wywód członka Mensy, będąc wioskowym głupkiem. I na tym powinienem zakończyć ten tekst. Ale ja przecie wioskowym głupkiem jestem!

Takim cwanym głupkiem, co to całkiem nieźle umie się kamuflować. Mimikra utkana z grafomańskiej elokwencji. Wymyśliłem więc: chwalił jeno będę. Barańczak mistrzem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Skromny wikariusz na Podhalu, pracowity i lojalny sekretarz arcybiskupa krakowskiego Karola Wojtyły, osobisty sekretarz papieża Jana Pawła II, biskup, kardynał, a także — człowiek kreujący się na kustosza pamięci świętego Karola Wojtyły. Pozornie wszystko się zgadza, tyle tylko, że to jedynie fasada. Stanisław Dziwisz ma jeszcze co najmniej jedno oblicze. Trudno je dostrzec, bo obowiązuje dyskrecja. Omerta — jak się przyjęło tę specyficzną dyskrecję w kościele rzymskokatolickim od jakiegoś czasu określać.
Na szczęście są dziennikarze, którzy potrafią dotrzeć do choćby części prawdy, zdobyć zaufanie duchownych, w których jest jeszcze jakaś przyzwoitość i mają odwagę mówić o złych czynach i złych ludziach, dziennikarze umiejący wysłuchać i zweryfikować informacje od tych, którzy być może nie są wcale wiele lepsi, ale z sobie tylko znanych pobudek chcą upublicznić co najmniej wstydliwe fakty z życia mafijnej korporacji nazywającej się Kościołem Rzymskokatolickim.
"Don Stanislao" Marcina Gutowskiego to prawie monografia ciekawej i powszechnie znanej postaci duchownego, który — szczególnie w ostatnich latach życia papieża — wypracował sobie wyjątkowo mocną pozycję w Watykanie, a po jego śmierci wrócił do Polski, dosiadając, jak chyżego białego rumaka — kultu JPII. Szacunek, bałwochwalcze wręcz uwielbienie, jakim był i nadal jest darzony „polski papież” to dla St. Dziwisza jednocześnie miecz i tarcza. Wg niego, kiedy ktoś krytykuje kardynała, to właściwie atakuje Wojtyłę, kiedy nasz bohater czegoś potrzebuje, to nie można odmówić, bo przecież to na zbożny cel upamiętnienia dzieła Jana Pawła II. To oczywiście uproszczenie, ale historia opisana w książce wyraźnie pokazuje, że wikariusz Dziwisz bez Wojtyły byłby co najwyżej proboszczem na jakiejś prowincjonalnej parafii. Nie można zaprzeczyć, że miał (ma?) wiele cech, które świetnie służyły papieżowi. Nie da się jednak ukryć, że ma także takie, które służyły głównie grzesznemu człowiekowi — Stanisławowi Dziwiszowi. Wiecie, ile kosztuje relikwia I stopnia w postaci kropli krwi Jana Pawła II? Dysponuje nimi kardynał Dziwisz i nie kosztują nic. Dostaje się je w prezencie. Uhm, spytajcie tych, którzy się o taką relikwię starali.
Nie ma twardych dowodów, nie ma nagrań i zbyt wielu papierów (a przynajmniej do takich papierów nie ma dostępu, bo tajne — omerta instytucjonalna), jest jednak mnóstwo świadectw. Opowieści wyjątkowo do siebie podobnych i spójnych, z których wyłania się zupełnie inny obraz Don Stanislao, niż on sam stara się przedstawiać. Pamiętacie wywiad Piotra Kraśki, w którym na grzecznie zadawane rzeczowe pytania kardynał Dziwisz zachowywał się jak oskarżony, któremu adwokat doradził zaprzeczanie wszystkiemu i zasłanianie niepamięcią? Te jego „nie pamiętam”, „nic o tym nie wiedziałem” były tak żałosne, że oprócz słusznego oburzenia i szoku spowodowały wylew memów. Jeśli oglądaliście, to czy się czegoś dowiedzieliście? Śmiem wątpić. A książka Marcina Gutkowskiego odpowiada na te wszystkie pytania.
I znacznie więcej. Nawiązując i często cytując „Sodomę”, „Gomorę” oraz kilka innych publikacji obnażających instytucję KrK, autor przybliża postać jej prominentnego funkcjonariusza: Jego Eminencję Kardynała Stanisława Dziwisza. A warto go poznać bliżej, bo przecież PR-owo jest taki wspaniały. Gorzej z tym, jak go widzą i wspominają inni.

Książkę miałem przyjemność przeczytać nieco wcześniej niż inni dzięki uprzejmości Wydawnictwa Otwartego, za co dziękuję. W sprzedaży powinna pojawić się 29 września 2021 roku.

Skromny wikariusz na Podhalu, pracowity i lojalny sekretarz arcybiskupa krakowskiego Karola Wojtyły, osobisty sekretarz papieża Jana Pawła II, biskup, kardynał, a także — człowiek kreujący się na kustosza pamięci świętego Karola Wojtyły. Pozornie wszystko się zgadza, tyle tylko, że to jedynie fasada. Stanisław Dziwisz ma jeszcze co najmniej jedno oblicze. Trudno je...

więcej Pokaż mimo to

Więcej opinii

Aktywność użytkownika Augustyn

z ostatnich 3 m-cy
Augustyn
2024-04-13 08:24:14
Augustyn dodał książkę Psychologia osobowości na półkę Chcę przeczytać
2024-04-13 08:24:14
Augustyn dodał książkę Psychologia osobowości na półkę Chcę przeczytać
Psychologia osobowości Lawrence A. Pervin
Średnia ocena:
6.2 / 10
41 ocen
Augustyn
2024-03-23 19:07:51
Augustyn dodał książkę Podaj dłoń na półkę Chcę przeczytać
2024-03-23 19:07:51
Augustyn dodał książkę Podaj dłoń na półkę Chcę przeczytać
Podaj dłoń David Johnson
Średnia ocena:
7.8 / 10
4 ocen

statystyki

W sumie
przeczytano
65
książek
Średnio w roku
przeczytane
3
książki
Opinie były
pomocne
290
razy
W sumie
wystawione
58
ocen ze średnią 7,3

Spędzone
na czytaniu
384
godziny
Dziennie poświęcane
na czytanie
3
minuty
W sumie
dodane
0
cytatów
W sumie
dodane
0
książek [+ Dodaj]