rozwiń zwiń

Nieużywane słowa. Kryminał w Meksyku

Tomasz Pindel Tomasz Pindel
12.02.2017

Z Martínem Solaresem - meksykańskim pisarzem, rysownikiem, krytykiem i wydawcą rozmawia jego polski tłumacz Tomasz Pindel. Panowie rozmawiają o tym skąd Solares czerpie pomysły na swoje książki, dlaczego „strach” jest najważniejszym słowem dla meksykańskich dzieci oraz o ekranizacji powieści „Czarne minuty”. Zapraszamy do lektury!

Nieużywane słowa. Kryminał w Meksyku

Córka lokalnego biznesmena zostaje porwana, a jedyną osobą, która może ją odnaleźć, okazuje się Carlos Treviño – były policjant prowadzący hotel w nadmorskim Veracruz. Za namową ojca dziewczyny oraz amerykańskiego konsula zgadza się pomóc w dochodzeniu. Carlos Treviño opuścił La Eternidad przed laty i nie sądził, że jeszcze kiedyś tam wróci. Jego spokojne życie zostało jednak przerwane wraz z pojawieniem się wysłanników pewnego biznesmena, zdesperowanego ojca, którego córka została porwana. Zawieziony do La Eternidad wbrew swoim protestom, Treviño stanął przed wyborem: albo pomoże w odnalezieniu dziewczyny, albo jego bliscy poniosą poważne konsekwencje. Nie mając wyjścia, były policjant rozpoczyna dochodzenie w mieście przeżartym przez korupcję i rządzonym przez gangi narkotykowe, gdzie szefem policji jest jego były przełożony i groźny wróg, Margarito. Śledząc kolejne tropy, Treviño napotyka różnych przedstawicieli kryminalnego półświatka z pobliskich miast. Nie tylko on musi jednak uważać na niebezpiecznych ludzi – w tym samym czasie komendant Margarito próbuje wyrównać dawne porachunki, przygotowując się do emerytury i przyjazdu następcy, którym jest jego jedyny syn.

Tomasz Pindel: Czarne minuty to bez wątpienia kryminał i to miejscami bardzo mroczny, ale zarazem pełno w nim literackich aluzji i puszczania oka do czytelnika: ma się wrażenie, że pisząc dobrze się bawiłeś. Nie przysyłajcie kwiatów wydaje mi się powieścią chyba nawet jeszcze lepszą niż Minuty, ale jest to książka dużo surowsza. To decyzja o charakterze literackim, czy też może Meksyk boli cię bardziej niż kiedyś?

Martín Solares: W pierwszej powieści pisałem o kraju mojego dzieciństwa; w drugiej zamierzałem opisać kraj mojej młodości, ale od 2005 roku do dziś bezkarność i korupcja osiągnęły w Meksyku bezprecedensowe rozmiary, przede wszystkim w niektórych miastach, dlatego nikt nie może i nie powinien pisać tak jak kiedyś. Mieliśmy kilku prezydentów z prawicy, którzy – przez niekompetencję albo z czystej perwersji – po prostu umywali ręce i odwracali wzrok, podczas gdy różne przestępcze grupy walczyły między sobą o przejęcie monopolu nad handlem narkotykami i inną działalnością przestępczą na danym obszarze kraju. To szczególnie widać na północy, na przykład w stanie Tamaulipas, skąd pochodzę. Różne historie o nadużyciach kryminalistów, pełne lęku i koszmaru, jakie opowiadali mi znajomi, krajanie, a nawet krewni, najpierw jako plotki, potem jako coraz bliższe nam fakty, a wreszcie jako relacje z pierwszej ręki, zrobiły ze mnie innego pisarza.

Żeby pisać o przemocy musisz zbadać, jakie są słowa niosące przemoc. Dowiedzieć się nie tylko, jak mówią przestępcy, ofiary i policjanci, ale także jakie słowa przestają być używane w danym miejscu. Kiedyś rozmawiałem z dziećmi, uczniami z podstawówki, i zapytałem je, jakie są najważniejsze słowa w ich mieście – to było moje rodzinne Tampico, w stanie Tamaulipas. I odpowiedź mocno mną poruszyła: dzieci podały tyle synonimów słowa „strzelanina”, ile dla słowa „śnieg” znają Eskimosi. Podały określenia takie jak „balazo, tiroteo, ráfaga, granadazo, tracatraca, escopetazo, descarga”, i wiele, wiele innych, aż mi zabrakło miejsca na tablicy. A poza tym słowa takie jak „strach”, „niebezpieczeństwo”, „przestępczość” i inne w tym stylu. Kiedy słyszysz, że „strach” jest jednym z najważniejszych słów dla dzieci mających po sześć, siedem lat, musisz zdać sobie sprawę, że coś jest nie tak. Bardzo wyraźnie widzę, że w miarę jak wcześniej przez dekady zakazane w mediach słowo „narcotráfico” – handel narkotykami – zaczęło się codziennie pojawiać w prasie i telewizji, inne słowo – „sprawiedliwość” – przestawało być stosowane najpierw przez polityków, a potem zwykłych ludzi. Wobec fali strachu, porwań, napadów, zaginięć i wymuszeń nikt, nawet politycy, nie obiecywał już, że sprawiedliwości stanie się zadość. A co się dzieje, kiedy w danym mieście przestaniesz używać słowa „sprawiedliwość”? Wszystko całkowicie się zmienia. Świadom, że w takim właśnie żyję kraju i że zaraz wszędzie pojawią się słowa „cenzura” czy „rozpacz”, napisałem powieść o kraju, w którym wyraz „sprawiedliwość” zniknął na zawsze. Postanowiłem, że ani raz nie użyję go w książce (ostatecznie, jak wiesz, pojawia się dwa razy) i zrozumiałem, dlaczego mówi się, że powieść jest laboratorium ludzkiego życia: w historiach moich bohaterów zobaczyłem, co stanie się z każdym miejscem na Ziemi, w którym zrezygnujemy z używania podstawowych słów koniecznych do międzyludzkiego współżycia.

Dlaczego tak poważny temat podejmujesz właśnie w powieści kryminalnej?

Bo kryminał, w odróżnieniu od innych gatunków, pozwala zanurzyć się w najczarniejszych aspektach danej rzeczywistości i zagłębiać się w nich tak daleko, jak to potrzebne. Jak mówił Mario Vargas Llosa, kryminał to skalpel, za pomocą którego możesz przeprowadzić operację na społeczeństwie, by je spróbować zrozumieć. W „Czarnych minutach” skorzystałem z konwencji kryminalnej, żeby zrozumieć kraj, w którym dorastałem, te wszystkie opowieści o przemocy i zbrodniach, jakich się nasłuchałem w dzieciństwie, przede wszystkim ta o Szakalu z Tampico, który napadał na dziewczynki. Jak wiesz, rozmawiałem z jakimś tuzinem policjantów, żeby zobaczyć, jak oni mówią, jak opowiadają swoje historie i jak żyją. Nie chciałem powtarzać błędu wielu słabych pisarzy, którzy do znudzenia ogrywają tego samego szorstkiego i donkiszotowskiego detektywa, który zawsze umie znaleźć sprawcę i postawić go przed sądem, bo ten schemat robi się w dzisiejszym Meksyku coraz mniej prawdopodobny. Żeby napisać „Nie przysyłajcie kwiatów”, przez osiem lat otaczałem się, niestety, opowieściami o przestępstwach i bezkarności, co ostatecznie zmieniło mój styl i, zdaniem niektórych, go wyrafinowało. Nie możesz pisać o przemocy tak samo, kiedy wiesz, że niektórzy twoi znajomi czy sąsiedzi odczuli ją na własnej skórze. Z szacunkiem, ale konsekwentnie wnikając w te historie, musisz szukać nowych środków, żeby dotknąć sedna opowieści i postaci, dokonać tych niespodziewanych odkryć i poznać prawdy o człowieku, które tylko powieść umie odsłonić.

Wróćmy do „Nie przysyłajcie kwiatów”: na pierwszym planie mamy dwie postaci Treviño i komendanta Margarito, porządnego ekspolicjanta i drugiego, o którym powiedzieć, że jest skorumpowany, to za mało... Skąd oni się wzięli?

Kiedy zdałem sobie sprawę, że piszę powieść o przestępczości na wybrzeżu Zatoki Meksykańskiej i o słowach, których przestaje się w Meksyku używać, zastanowiłem się, co by się stało, gdyby taki Sherlock Holmes musiał prowadzić śledztwo w kraju ogarniętym wojną. Jak podążać tropem, który znika, jak przesłuchiwać świadków, którzy wolą uciec z miasta, jak prowadzić dochodzenie, jeśli nikt nie zagwarantuje, że detektyw przeżyje przejście na drugą stronę ulicy? Zastanawiałem się, jak długo utrzymałby się przy życiu i na wolności ktoś tak inteligentny i fascynujący, jak Sherlock, gdyby musiał przejechać przez wybrzeże nad Zatoką, z południa na północ, w stronę amerykańskiej granicy, przez te wszystkie widmowe miasta, niebezpieczne szosy, najgorsze zaułki i nawet obozy szkolące paramilitares – i z tego powoli wyrastała postać Carlosa Treviño, byłego policjanta, który przez lata zajmował się spokojniejszymi sprawami, ale godzi się podjąć śledztwo. Jak wspominałem, nie jestem zwolennikiem importowania postaci od Conan Doyle’a czy Raymonda Chandlera i wsadzania ich do lokalnego kontekstu, jakby to był terenowy wóz opancerzony, który wszędzie się sprawdzi. Tutaj to nie przejdzie. Moja robota polegała na tym, że zdemontowałem ten znakomity wynalazek, jakim jest detektyw, zrozumiałem, jak działa, wybrałem najlepsze jego części i zbudowałem z nich pojazd zdolny poruszać się po najgorszych terenach wybrzeża. Treviño to postać fascynująca, ma umysł, który w mig wszystko pojmuje; nie da się go zastraszyć i lubi być o krok przed bandziorami, bo jest pewien, że sobie poradzi ze sprawą.

Ale jesteśmy na takim etapie, że nawet najgenialniejsza wyobrażalna postać nie jest w stanie dotrzeć do pewnych rejonów miasta, więc staje się jasne, że musisz stworzyć kogoś nie tyle jeszcze inteligentniejszego, ile kogoś znacznie gorszego, złowrogiego aż do szpiku kości, kto będzie doskonale znał przestępczy światek, bo jest częścią tego korupcyjnego układu. Tak narodził się komendant Margarito: szef policji tego wyimaginowanego miasta, który musi zająć się sprawą, choć wolałby się nią nie zajmować. Margarito nienawidzi Treviña, bo to był jego najlepszy człowiek, ale nie chciał ubrudzić się jak inni, dlatego komendant poprzysiągł mu śmierć. Pościg Margarita za Treviñem, podczas gdy Treviño próbuje prowadzić swoje śledztwo, sprawia, że Nie przysyłajcie kwiatów ma bardziej gorączkowy charakter niż moja poprzednia powieść.

Jaka jest proporcja prawdy i fikcji w tej powieści? Bo ma się silne wrażenie, że wiele wątków i scen to nie jest żadne zmyślenie...

Ta zasadnicza historia, czyli porwanie córki milionerów, to moje zmyślenie, ale niestety większość opowieści przytaczanych przez postaci nie jest mojego autorstwa, tak jak i obraz miasta poddanego ciągłej i skrajnej przemocy. Relacje o wymuszeniach, uprowadzeniach, zaginięciach, różne twarze bezkarności i to, jak dana okolica oswaja się z koszmarem, pochodzą od moich licznych znajomych i nawet bliskich ze stanów Tamaulipas, Coahuila, Nuevo León i Veracruz. Słuchałem ich przez tych osiem lat, od 2006 do 2014 roku. Najważniejsze zadanie polegało na tym, żeby nie opowiadać tego samego, co gazety, bo to lepiej ode mnie zrobią dziennikarze, tylko pójść nieco dalej: stworzyć grupę postaci, które będą miały interesujące przeżycia i będą walczyć ze śmiercią, żeby odkryć albo ukryć jakąś prawdę. My, autorzy, mamy obowiązek przetwarzać koszmar przemocy we wciągające historie, które poruszą czytelnikiem, ale dadzą mu też pewną satysfakcję, żeby na zawsze to zapamiętał.

Osiem lat pracowałeś nad tą powieścią. Jak wygląda twój proces pisania: najpierw się skrupulatnie przygotowujesz, czy rzucasz na żywioł i piszesz czekając, co z tego wyjdzie?

Tak, „Nie przysyłajcie kwiatów” zajęło mi osiem lat. Oprócz historii, które czytam w gazetach czy wysłuchuję, ważną rolę przy pisaniu odgrywają też sny i koszmary. „Czarne minuty” wzięły się z mojego snu, w którym jakiś głos pytał mnie: „Prawda, Martín, że w życiu każdego człowieka jest pięć czarnych minut?”. Udzielenie naprawdę szczerej odpowiedzi na to pytanie zajęło mi siedem lat i czterysta stron. Jedyną satysfakcjonującą odpowiedzią na to nocne pytanie okazała się powieść kryminalna, której akcja toczy się za dnia, w palącym słońcu wybrzeża Zatoki Meksykańskiej.

W przypadku „Nie przysyłajcie kwiatów” nie było żadnego koszmaru sennego, tylko seria przerażających historii demaskujących poziom bezkarności w wielu meksykańskich miastach i skalę powiązań między przestępcami i politykami – albo z zaniedbania, albo przez wspólne interesy. Zrozumiałem, że muszę odłożyć inne projekty na bok i zabrać się za tę powieść, kiedy przyśnił mi się dziwny sen. Śniło mi się, że bardzo ciemną nocą biegnę w tłumie ludzi, bo goni nas stado lwów. Od czasu do czasu ktoś padał i więcej już o nim nie słyszeliśmy. W chwili, kiedy tłum się zatrzymał dla złapania oddechu, popatrzyłem do góry i nie zobaczyłem nawet jednej gwiazdy. I powiedziałem do siebie w tym śnie: „Ależ bym chciał poznać historię, która mi powie, jak żyć w takiej sytuacji”. Zbudziłem się i przez osiem lat i sześćset stron pisałem taką właśnie historię.

W swoim zbiorze esejów „Jak narysować powieść” prezentujesz schematyczne szkice różnych powieści. Narysowałbyś swoje książki?

Pewnie, mogę ci nawet opisać te rysunki. „Czarne minuty” to biały wieloryb, który ma w brzuchu czarnego rekina, a ten z kolei połknął małą, śliczną wyspę. Z kolei „Nie przysyłajcie kwiatów” to będzie wielki młody rekin ścigany przez większego odeń drapieżnika, oba zapuszczają się w mrok, oddalając się od plaży – acz starałem się, żeby w powieści pojawiła się przynajmniej jedna przepiękna plaża, żeby czytelnik skorzystał.

Sporo się nauczyłem o tym, jak pisać o strachu. Mam nadzieję, że czytelnik doceni te moje różne strategie, pozwalające mu zapuścić się w środek ciemności i stamtąd wrócić. Starałem się, żeby nigdy nie zabrakło mu tlenu i żeby ostatni haust świeżego powietrza pod koniec tej przygody miał naprawdę wyjątkowy smak. Nad tym pracowałem przez te lata.

Czarne minuty” trafią na wielki ekran, według twojego scenariusza. Jak to jest przenosić swoją powieść w tak zupełnie odmienny format?

Przyjąłem tę propozycję, bo miałem ochotę przyjrzeć się granicy między kinem i literaturą. Po trzech latach pracy na cztery ręce, razem z reżyserem tego filmu, wielkim Mario Muñozem, dochodzę do wniosku, że scenariusz filmowy to bardzo dokładny przepis, którego celem jest uzyskanie magii, podczas gdy literatura musi być magią sama z siebie. To był bardzo ciekawy, intensywny i zabawny proces, który udało nam się szczęśliwie doprowadzić do końca i „Czarne minuty” niedługo staną się filmem, w roli głównej zobaczymy Diego Lunę, teraz znanego choćby z „Gwiezdnych Wojen. Łotr 1”. Zdjęcia ruszają w styczniu, niestety nie w Tamaulipas, bo przestępczość szaleje tam tak, że nie da się pracować z kamerą – będziemy to kręcić w innej części kraju. To duży zaszczyt i wielka przyjemność.

Meksyk słynie ze swojej literatury kryminalnej, choć w Polsce niewiele dotąd mieliśmy okazję jej poznać. Ty używasz tego gatunku w bardzo odpowiedzialny sposób, ale nie masz wrażenia, że nierozważnie pisana literatura o świecie narcos może być wręcz szkodliwa, może fałszować świat narkobiznesu, zbijać kapitał na przemocy?

Przemoc w Meksyku rozpętała się pod koniec sześcioletniej kadencji prezydenta Vicente Foxa, przede wszystkim w północnych stanach przylegających do granicy z USA. Kilka grup walczy tam o kontrolę nad kanałami przerzutu narkotyków do naszego północnego sąsiada. Do 2008 roku przemoc osiągnęła taki poziom, że nie dało się już dłużej utrzymywać medialnej zmowy milczenia, media dotąd przemilczały takie zajścia, i od tego czasu zabici i uciekinierzy z tamtych rejonów liczeni są w dziesiątkach tysięcy. My, Meksykanie, jesteśmy tak oswojeni z tą przemocą, że nawet najbardziej wyrafinowani poeci czy pisarze science fiction podejmują tę tematykę w swoich powieściach. Chodzi o to, by dawać świadectwo temu, co się wydarzyło i dzieje dalej.

Ja to nazywam „dynamiką przemocy”. Zaczynasz być tak podejrzliwy wobec innych, że sam stajesz się ofiarą. Zdajesz sobie wtedy sprawę, że jesteś sam, wkurzony, rozgoryczony, w rozpaczy i skazany na nieufność otoczenia. Za każdym razem, kiedy ktoś jest napadany, poddany wymuszeniu czy porwany, większość jego sąsiadów woli wierzyć, że ofiara tak naprawdę należała do światka przestępczego, że miała na bakier z prawem i tak naprawdę zasłużyła sobie na to, i zamiast prowadzić śledztwo w takich kryminalnych sprawach, rządzący wolą nie zauważać ludzkiej godności ofiar i zapewniają, że w większości przypadków przestępstwa te są po prostu porachunkami między kryminalistami. W wielu meksykańskich miastach grupa dwudziestu uzbrojonych bandytów jest w stanie trzymać w szachu dwa miliony mieszkańców, o ile tylko mają ci bandyci protekcję kogoś potężnego. I społeczność miasta zaczyna wierzyć, że bezkarność jest stanem naturalnym. Nie możemy jednak zapominać, że istnieje takie słowo jak „sprawiedliwość”. Musimy walczyć o to, żeby była ona obecna w naszym życiu każdego dnia, bo nie można rozmiękczać etyki. Nie możemy pozwolić na to, żeby ci, którzy kradną, porywają i zabijają, pozostawali bezkarni.

Przez ostatnie lata utrzymuje się tendencja, by każdego dnia liczyć zabitych i zaginionych, ale, niestety, o tym, że ci ludzie jakoś się nazywają i mają swoją godność, zapominamy. Widzimy liczby, ale nie straszną tragedię tych wszystkich rodzin, które tracą kogoś bliskiego. Wobec takiej skali problemu literatura stara się opowiadać o nielicznych, ale konkretnych ludziach, poprzez wyimaginowane życiorysy. Tego próbowałem w „Nie przysyłajcie kwiatów”: napisać kryminał, który będzie ciekawy, ale zarazem opowie o tym, co dzieje się w niektórych miastach mojego kraju.

Jakie są powiedzmy trzy książki najważniejsze dla ciebie jak pisarza?

„Iliada”, „Pedro Páramo” Juana Rulfo i „Bufo & Spallanzani” Rubema Fonseki.

W tej pierwszej fascynuje mnie język i sposób opowiadania, istniejący już od tylu stuleci, a przecież wciąż działa. W „Iliadzie” wystarcza kilka wersów i ludzie zaczynają żyć razem z bogami, bohaterowie przezywają najintensywniejsze dni swojego życia, a namiętności są intensywne i ostateczne.

Choć w Meksyku „Pedro Páramo” czytany jest jako powieść o rewolucji, ja uważam ją za najlepszą historię o duchach, jaką napisano w Ameryce Łacińskiej, a nawet – jeśli byś nalegał – za najlepszą powieść o wampirach. Mógłbym to udowodnić, ale tylko rysunkami.

„Bufo & Spallanzani” Rubema Fonseki to dla mnie jedna z najlepszych powieści o przestępstwie napisanych na naszym kontynencie. Fonseca stworzył nową metodę pojmowania policjantów i przestępców, równie zabawną, co bezczelną, czegoś takiego wcześniej nie było. To jeden z najlepszych opowiadaczy, jakich czytałem. Uzależnia na maksa.

Napisałeś dwa kryminały, tom esejów literackich oraz książkę o potworach, dla dzieci. Skąd się wzięły „Potwory i ty”, ta ilustrowana przez Trino książeczka o dziecięcych lękach? Czy to efekt rozmów z twoimi dziećmi?

Kiedy zabrałem się za pisanie „Nie przysyłajcie kwiatów”, poczułem, że muszę sobie znaleźć jakieś antidotum przeciw temu koszmarowi, jaki przeżywamy w Meksyku. Ciągle się zastanawiałem, jak mojemu pierworodnemu wytłumaczyć, czym jest ta przemoc widoczna w niektórych miastach, a przede wszystkim, co mu odpowiem, kiedy już dorośnie i zapyta, co takiego zrobiłem ja, żeby z tą przemocą skończyć. Politykiem nie jestem – Boże uchowaj – żołnierzem i policjantem też nie, i jedyne, czego mogę próbować, to pisać dobre książki i opowieści. I tak – znów pod wpływem pewnego zabawnego snu – zacząłem pisać o wykładzie na temat sposobów odstraszania potworów. Tym sposobem narodziła się ta książka, w której chciałem pisać o lękach i tym, jak sobie z nimi radzić, co nie raz przyprawiało mnie o uśmiech i dało mi sporo radości. Wygląda na to, że została włączona do programu meksykańskich bibliotek, tak że niedługo wyjdzie nowe wydanie, wiele tysięcy egzemplarzy, i jeszcze powstanie z tego aplikacja. Ale najważniejsze dla mnie jest to, że moje dzieci i siostrzeńcy czytają ją chętnie, znają na pamięć niektóre kawałki i często proszą o egzemplarze, żeby rozdawać swoim kolegom i koleżankom.

Rozumiem, że prace nad trzecią powieścią są już mocno zaawansowane. Możemy liczyć na jakiś słowny trailer?

Ale bez spoilerów: po piętnastu latach pisania o przemocy, zdałem sobie sprawę, że muszę napisać kryminał o miłości, przy czym historia miłosna ma być opowiedziana z precyzją i tempem właściwym kryminałom. To będzie zarazem powieść historyczna, akcja toczyć się będzie we Francji w XX wieku, a wystąpią w niej znane postaci, których dzieło i życie fascynuje mnie od lat.


komentarze [1]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Tomasz Pindel 09.02.2017 13:52
Autor/Redaktor

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post