Jak zostałam audiobookowym potworem
Wiem, co sobie myślicie - że to kolejny tekst o tym, dlaczego audiobooki są lepsze od książek papierowych albo na odwrót. W tym momencie pewnie przewracacie oczami, ziewacie, co bardziej wrażliwsi pewnie wyrywają sobie włosy z głowy, a co bardziej stanowczy już dawno wyłączyli tę stronę lub po prostu zobaczywszy tytuł tego tekstu, nie rozwinęli go. Czy słusznie? Możliwe, że tak. Jeśli jednak boicie się, że spotka Was tutaj kolejna lista za i przeciw, kolejne fakty, wyliczenia bądź wyniki jakichś tajemniczych badań i ankiet - możecie być spokojni, bo nic takiego nie będzie tu miało miejsca. Przed Wami rozciąga się tylko całkiem niewinny, zwykły, nudny i jak najbardziej osobisty tekst o tym, jak stworzono audiobookowego potwora. Czyli mnie.
Przekonywanie mnie do takiej formy zapoznawania się z treścią książki trwało niemalże latami i szło jak po grudzie.
Przekonywanie mnie do takiej formy zapoznawania się z treścią książki trwało niemalże latami i szło jak po grudzie. Nie było chyba nikogo, kto swego czasu przekonałby mnie do słuchania książki. Szłam w zaparte, rękami i nogami broniąc się przed audiobookami. Mało tego! Poszłam o krok dalej i bezczelnie wyśmiewałam się z tych, którzy w ten sposób odhaczali kolejne książki na półce przeczytanych w bieżącym roku. A że osobą z takimi skłonnościami, którą miałam zawsze pod ręką, był mój narzeczony… no cóż - powiedzieć, że wrednie się z niego naigrawałam, to nie powiedzieć nic. Kiedy teraz sobie to przypominam, dochodzę do wniosku, że byłam zwyczajnie, tak po ludzku zazdrosna. Doganiał mnie bowiem, a bywały chwile, że nawet wyprzedzał o jeden tytuł, w naszym wyścigu „Przeczytane w roku takim a takim” (nie oceniajcie nas - każdy związek ma swoją własną rywalizację. My mamy taką. Chcecie rzucić kamieniem? Radzę spróbować książką - postaram się złapać i jak najszybciej przeczytać). Nigdy co prawda nie dałam się wyprzedzić o więcej niż dwie książki, kiedy jednak dochodziło do takiej sytuacji, nadrabiałam zaległości, bym tym razem to ja wyprzedzała go o dwa razy tyle. Ale zazdrość pozostawała. Czy to podłe uczucie, nad którym tak trudno zapanować, mogło mnie jednak skłonić do sięgnięcia po audiobooka? A skąd! Mam swoją dumę (głupią, ale mam), więc jak raz postanowiłam, tak trzymałam się tego niczym świętej księgi. W końcu jednak zaczęłam tonąć, czego Wy, szczwane bestie, na pewno się już domyśliliście.
Taka książka nie była moim zdaniem godna, by określać ją mianem „przeczytanej”, lecz co najwyżej „przesłuchanej”.
Przed zatonięciem jednak moja potrzeba naśmiewania się z słuchania książek osiągnęła jednak punkt kulminacyjny. Taka książka nie była moim zdaniem godna, by określać ją mianem „przeczytanej”, lecz co najwyżej „przesłuchanej”. Z podniesioną wysoko głową twierdziłam, że gdybym tylko zaczęła słuchać audiobooków (oczywiście dodając, że nigdy, ale to przenigdy tego nie zrobię), wyprzedziłabym mojego książkowego rywala o lata świetlne. Kiedy próby nakłonienia mnie do tej formy mimo wszystko nie ustawały, argumentowałam, jak mogłam. Uparcie twierdziłam, że moje myśli to drużyna piłkarska, która zaraz po gwizdku rozbiega się na wszystkie strony, zapominając o układzie zaplanowanym przez trenera. Jak więc skupić je na czytanej mi przez kogoś treści książki? Zresztą, czy nie w ten sposób usypiała mnie mama, kiedy byłam mała? Czy nie w ten sposób ja sama usypiałam moją siostrzenicę, kiedy do mnie przyjeżdżała? Czy z tego mogło w ogóle wyniknąć coś dobrego? Poza snem oczywiście. Czy nie jestem za duża, żeby ktoś mi czytał? W końcu nie po to wertowałam nieśmiertelne „Dzieci z Bullerbyn” (książka niemal całkowicie się już rozpadła) aż nauczyłam się składać wszystkie literki, żeby teraz ktoś robił to za mnie! Nadszedł jednak ten sądny dzień, kiedy wszystkie mury runęły. Jeśli mam być szczera - nie jestem pewna, co takiego wydarzyło się, że woda w fosie, którą się otoczyłam przed audiobookami, stopniowo wytracała swój poziom, a ostatecznie wyparowała. Nie znam dokładnego dnia ani godziny, ale jesteście w błędzie, jeśli myślicie, że pierwszy raz był bezbolesny i zwieńczony happy endem.
Ten, który od lat przekonywał mnie do audiobooków, za nic miał delikatność, stopniowe oswajanie mnie i subtelność. Wytoczył ciężkie działa, więc nic dziwnego, że nie od razu zapałałam miłością do książek w wersji audio. Wiecie, co puścił mi jako pierwsze? „Niezwyciężonego” Lema. No i fakt - nie udało mi się go zwyciężyć. Poległam tak szybko, jak to tylko było możliwe. Czy jednak sprawiedliwie było obwiniać samą książkę? Może wina leżała we mnie? Może po prostu są osoby, których przeznaczeniem są wyłącznie książki papierowe?
Naprawdę byłam skłonna w to uwierzyć. Później nadszedł czas na „Krew na śniegu” autorstwa Jo Nesbø. A że nigdy nie było mi jakoś po drodze z norweskim pisarzem - nie wiedziałam, czego się spodziewać. Momentami szło dość ciężko, nie mogłam w pełni skupić się na czytanym przez Krzysztofa Gosztyłę tekście, choć sama powieść mi się podobała. Zdarzyło mi się jednak parę razy, że - co okazywało się już później - nie zarejestrowałam pewnych faktów fabularnych, bądź zrozumiałam je błędnie. No cóż - początki nierzadko bywają trudne. Największą zaletą jednak, jaką zauważyłam podczas słuchania „Krwi na śniegu”, czyli mojego pierwszego przesłuchanego w całości audiobooka, było to, że mogłam wykonywać pewne drobne czynności, których trzymanie książki by mi uniemożliwiło. Nie było tego dużo, bo ze względu na brak odpowiedniego sprzętu mobilnego posiłkowałam się słuchawkami podpiętymi do komputera, ale mogłam na przykład pomalować sobie paznokcie czy uporządkować biurko. Eureka!
Pierwsze koty za płoty, czas na płotkę. Czyli Geralta z Rivii i jego konia. Z „Ostatnim życzeniem” zapoznałam się niegdyś w formie tradycyjnej i choć była to dla mnie niezwykle przyjemna literacka podróż - jakoś topornie szło mi sięgnięcie po kolejne tomy. A przecież chciałam wiedzieć, co się wydarzy! Pozostałych Wiedźmińskich książek słuchałam już na telefonie, mogłam więc swobodnie poruszać się wszędzie i do woli. I wierzcie mi - korzystałam z tego z ogromną radością. Gdzie więc nie poszłam, towarzyszył mi Biały Wilk, poezja Jaskra i woń bzu i agrestu (tu proponuję przypomnieć sobie ten specyficzny ton pana Gosztyły i właśnie w ten sposób to przeczytać: bzu i agrestu...). Z początkową niepewnością jednak zabrałam się za jednoczesne słuchanie i wykonywanie codziennych domowych czynności. Czy to się może udać? Ale skoro już mam wolne ręce, a w zasadzie całe ciało, muszę to jakoś wykorzystać. Audiobook zaczął towarzyszyć mi więc podczas zmywania, gotowania, odkurzania, wypraw do sklepu, spaceru z psem… Nie obyło się oczywiście bez pewnych zgrzytów - zdarzało się, że jakaś myśl niezwiązana z książką tak mną zawładnęła (no co to za zacieki na tej szklance?), że musiałam przewijać audiobooka o dobrych kilka minut do tyłu (szkoda, że nie da się zrobić tego samego z uciekającą w podskokach myślą!). Jednak uroki słuchania książki i przywileje, jakie to ze sobą niosło, zaczęły docierać do mnie coraz śmielej i jaśniej, by w pewnym momencie stać się po prostu objawieniem. Zaczęłam przebierać w tytułach, skupiać się nie tylko na treści, ale także na intonacji i barwie głosu lektora, a jednocześnie miałam wciąż wolne ręce, które w tym czasie piekły chleb, szorowały wannę, czesały psa, kroiły warzywa, ścierały kurze.
Czas, który normalnie upływał mi na sprzątaniu czy gotowaniu bądź innych obowiązkach, teraz mogłam także przeznaczyć na jednoczesne zapoznawanie się treścią kolejnych powieści.
Czas, który normalnie upływał mi na sprzątaniu czy gotowaniu bądź innych obowiązkach, teraz mogłam także przeznaczyć na jednoczesne zapoznawanie się treścią kolejnych powieści. Jak mogłam nie dostrzegać tego wcześniej? Jak mogłam kiedyś zmywać, nie słuchając audiobooka? Jak mogłam kroić ciasto na makaron do niedzielnego rosołu, nie zatapiając się w którąś z fabuł? Byłam taka biedna, tak pozbawiona wielu fantastycznych historii, że aż mi siebie szkoda. No dobrze, może nie tyle siebie, co tych wszystkich książek (a raczej ich braku), które mogłam przesłuchać wtedy, kiedy szłam w zaparte. Oczywiście niektóre z przesłuchanych tytułów obowiązkowo będę musiała przeczytać również w wersji papierowej. Nie dlatego jednak, że ich nie pamiętam czy dlatego, że nie przemówiły do mnie w takiej formie. Dlatego, że były aż tak dobre i wiem, że prędzej czy później będę chciała ich doświadczyć również w sposób, który - mimo wszystko - nadal jest bliższy memu sercu.
Dokonało się jednak to, o czym kiedyś byłam pewna, że nie dokona się nigdy. Nie tylko z ogromną przyjemnością słucham audiobooków, ale dla znajomych stałam się wręcz audiobookowym potworem. Śmieją się ze mnie, bo słuchawki dyndają na mnie niemal zawsze. Narzeczony żałuje, że mnie przekonał, bo teraz musiałby sięgnąć po magię, aby mnie prześcignąć. Praktycznie nie rozstaję się z fabułą. Gdyby ktoś zajrzał do mojego mieszkania, zobaczyłby, jak szaleję po nim w rytm złośliwości Teodora Szackiego, kolejnego tomu Gerritsen z cyklu Rizzoli & Isles, „Pasażera 23”, „Ślepnąc od świateł” Żulczyka, wydanego niedawno „Lśnienia” czy - tak jak na przykład dzisiaj - „Bez skazy” Franzena. Spacery z psem stały się podejrzanie długie, a zmywanie nie jest już tak uciążliwe, jak kiedyś. Nie wiedzieć czemu, najlepiej słucha mi się kryminałów, ale biorąc pod uwagę, że w pewnym stopniu nadal jestem początkującym potworem - to może się jeszcze oczywiście zmienić. Sama z siebie nieraz się śmieję, bo wykorzystuję każdą, nawet najkrótszą okazję, by posłuchać książki. Mam dosłownie minutę? Nie ma problemu - zdążę w tym czasie dowiedzieć się czegoś ciekawego o Stracharzu lub Pielgrzymie. Mój książkowy, wewnętrzny mól, którego hoduję, jest już tak pękaty od poświęcanego mu czasu, że niedługo zacznie wychodzić mi nosem i być może sam zacznie coś czytać. Albo kupię mu mikroskopijne słuchaweczki.
Nadal jednak uważam, że książki papierowe są niezastąpione. Możliwe, że gdybym nigdy nie musiała odkładać fizycznego egzemplarza w celu zrobienia czegoś innego, nie doszłoby do tego, do czego doszło. Ale muszę, a dzięki moim potwornym skłonnościom, mogę teraz odkrywać jeszcze więcej literackich światów. A to, że znajomi się wyśmiewają z mojego szaleństwa i wcześniejszych zapewnień, że nigdy nie sięgnę po audiobooka? I cóż z tego! Wybaczam im, bo kiedyś sama wyśmiewałam się z nich bardziej. Zasłużyłam sobie. A co przesłucham, to moje.
Ale do e-booków to już na pewno nie dam się nigdy przekonać!
komentarze [67]
Ja dzięki audiobookom, nauczyłem się gotować, porządnie sprzątać i jeszcze parę innych rzeczy. Wcześniej, nie chciało mi się stać w kuchni i marnować czasu, a po odkryciu audiobooków, mogę siedzieć tam i godzinę :) To samo ze sprzątaniem :) Dla równowagi również sporo czytam analogów :)
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten postKocham audiobooki, zawsze słucham w pracy i to jest jeden z powodów dla których tak ją lubię :)
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Takiego lania wody dawno nie czytałem.
Przyznaję rację autorce, bo audiobooki to świetna rzecz, jednak jedyny argument za tym, jaki został przytoczony, to fakt, że podczas słuchania mamy.... wolne ręce i możemy np. upiec chleb.
Czytanie tego artykułu to strata czasu.
:)
Słuchania książek nauczyłam się jeszcze na studiach, ohoho kilkanaście lat temu. Głównie podczas sesji, kiedy to nocami pracowałam nad projektami. Wtedy słuchałam jeszcze na kasetach :) do dziś pamiętam "Lorda Jima" i tekst na końcu każdej kasety, który oznajmiał, że trzeba wstać i zmienić bądź obrócić stronę, aby dalej zatopić się w literackiej podróży.
Ale było, minęło.
...
Hmmm, a co za różnica? audiobook, e-book czy książka. Liczy się spotkanie, cudza historia z każdą kartką, stroną czy minutą stająca się naszą historią. :)) Wypróbowałam wszystkie formy czytania/słuchania i uważam że wszystkie są dobre. Bo przecież w zimowy, bury wieczór z lampką wina (butelką), pod ciepłym kocem to papier daje pełnię szczęścia, albo wieczorem na ukojenie i...
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcejMoja przygoda z audiobookami zaczęła się można powiedzieć z konieczności. Z powodu choroby neurologicznej miałam bardzo poważne problemy z widzeniem. Musiałam zrezygnować z oglądania, czytania, pisania... Postawiłam więc na uszy. Na początku było mi bardzo trudno przestawić mózg z odbioru wzrokowego na słuchowy. Przez pierwsze 2-3 audiobooki przemęczyłam się strasznie. Od...
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
To przerażenie w oczach to chyba mniej dostrzegalne niż wybuch niekontrolowanego śmiechu albo nagła konieczność ocierania chusteczką oczu i nosa ;-)
W kuchni jak zaczynam płakać to mogę na cebulę zrzucić winę, ale w autobusie czy na spacerze? Jak nic "właśnie dotarło do mnie, że On naprawdę mnie rzucił" ;-)
Audiobooki odkryłam w zeszłym roku i się zakochałam. Ja też ciągle mam słuchawki przewieszone przez koszulkę lub mp3 w zasięgu wzroku. Słucham wszędzie. Przy sprzątaniu, gotowaniu, zakupach, jadąc do pracy i z pracy a nawet w pracy. Jedyny warunek - muszę coś robić, bo nie mogę się skupić za długo siedząc lub leżąc. Dlatego tak pokochałam słuchanie audiobooków w pracy, a...
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcejJa też jestem od wielu lat namiętnym 'czytającym uszami' jak to pięknie ujął Piotr Fronczewski. Coś jest na rzeczy, bo audiobook to nie książka: bardzo odciska na nim ślad interpretacja lektora. Dobry lektor potrafi wydobyć z książki treści, które umykają przy lekturze. Zły lektor potrafi zarżnąć zupełnie dobrą pozycję. Poza tym interpretacja lektora to rzecz gustu, jeden z...
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcejDo powyższych dodałbym "Moskwę - Pietuszki" w rewelacyjnej interpretacji Romana Wilhelmiego.
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten postUżytkownik wypowiedzi usunął konto
Gosztyła czyta też świetnie,książki Mroza.Wczoraj posłuchałem Trawers i cudownie było.
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten postUżytkownik wypowiedzi usunął konto
Trzeba wpisać,w wyszukiwarkę na YT Remigiusz Mróz audibook.Poszukać Trawers i jest.
Ale to tylko fragment.
Wiktor Zborowski i "Dom na Wyrębach" Stefana Dardy. Majstersztyk. Jego interpretacja jest niesamowita.
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten postTeż uważam, że oprawa lektorska, albo dźwiękowa potrafi zdziałać cuda. Dlatego też wysłuchałam "Trylogii husyckiej", albo: Opowiadań wiedźmińskich. Mistrza i Małgorzatę w interpretacji Zborowskiego. Generalnie, osobiście czuję różnicę gdy słucham, czytam elektronicznie, czy papierowo. Książki stricte naukowe wolę mieć papierowe, ale to zależy od sposobu w jaki człowiek się...
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Jestem uzaleznona od audiobookow... slucham juz od dobrych 5 lat . Wszystko robie z ksiazka w uchu... - prowadzac dom , rodzina i takie tam sprzatanie gotowanie - czasu niestety na ksiazke jest tyle co kot naplakal.
Zostalam ekspertem od mp3 - wiem co ma miec itp- na lepszy mp 3-kowy swiat wyslalam juz chyba 4 sztuki.
Lektor elektroniczny nie stanowi juz dla mnie...
Skąd ja to znam. Ileż to razy Małżonek mało mnie o zawał nie przyprawił, gdy wszedł do kuchni a ja pogrążona w gotowaniu i słuchaniu całkowicie odłączyłam się od reszty świata :-)
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten postMuszę przyznać, że swojego czasu uważałam, iż tradycyjnej książki nie można niczym zastąpić. Absolutnie niczym. Czytałam co prawda o ebookach i audiobookach, ale to było na zasadzie "jak Ci głupi ludzie mogą nie czytać normalnych książek, tylko bawić się w jakieś głupie i bezużyteczne nowinki"? Do czasu. W zeszłym roku pod choinkę dostałam Kindle Paperwhite 3. Na początku...
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej