Aż ślinka cieknie…

Sylwia Sekret Sylwia Sekret
24.08.2014

Nie, to nie będzie artykuł o książkach kucharskich - jakoś nigdy do końca się do nich nie przekonałam. Jeśli już - wolę te, w których nie ma zdjęć. Nie ma się jednak co dziwić, skoro człowiek się namęczy, nagimnastykuje, ostatecznie odprawi jakieś przedziwne czary i rytuały nad miską, garnkiem, patelnią czy piekarnikiem… a w efekcie nigdy nie wychodzi mu potrawa ze zdjęcia. A kiedy autorzy książki kucharskiej serwują nam tak cudownie nasycone kolorami zdjęcia, tak pięknie błyszczące, że od razu wzmaga się apetyt - po spojrzeniu na nasze danie wzmaga się najczęściej irytacja. Przecież wszystko zrobiłam według przepisu! - dziwna papka, choć w smaku niczego sobie, milczeniem zdaje się jednak temu zaprzeczać.

Aż ślinka cieknie…

Uwielbiam jeść. Sama nie wiem, czy wolę konsumowanie czy gotowanie. Niestety często jest tak, że stojąc przy garnkach, mieszając łyżką, próbując wszystkiego raz po raz, wdychając wszystkie zapachy… ostatecznie, kiedy danie jest już gotowe, odechciewa mi się jeść. Ale!, nie o tym miałam mówić. Ogromną niespodziankę sprawia mi fakt, kiedy na koniec lektury - bez względu czy czytam akurat kryminał, powieść obyczajową czy inną - znajduję jeden lub więcej przepisów do potraw, które były gotowane przez bohaterów. Szczerze mówiąc, nie wykorzystałam jeszcze żadnego, jednak wciąż niezmiernie mnie to kusi. Są oczywiście powieści, w których jedzenie i gotowanie to motyw przewodni. Tak było przecież w „Kuchni duchów”, tak było też w „Sycylijskiej opowieści” (niestety, ani słowa o mafii!). Również „Smażone zielone pomidory” bazowały w głównej mierze na smakołykach przyrządzanych w Whistle Stop.

Przyznać jednak muszę, że niejednokrotnie zdarzało mi się bardziej poczuć zapach pomidorowego sosu; lepiej wyobrazić sobie szklącą się na patelni cebulę; dostrzec aromat i poczuć na języku smak opisywanych potraw - w książkach, których nie było to głównym celem. W „Ziemiomorzu” Ursuli K. Le Guin, jest taka scena, kiedy Ged, przebywając u kogoś w domu, przygląda się dziewczynie, przygotowującej podpłomyki jako prowiant na wyprawę. I choć potrawa ta jest opisywana jako prymitywny substytut chleba, Le Guin narobiła mi takiego „smaka”, że do tej pory - jak myślę o tych plackach zrobionych jedynie z mąki, soli i wody - aż mi ślinka cieknie.

Podobnie było podczas lektury „Ojca chrzestnego”. Moja rodzina twierdzi, że powinnam urodzić się, a już na pewno mieszkać, we Włoszech. Makarony mogłabym bowiem jadać niemal codziennie. Nie przejmuję się aż tak jak oni tym, aby konkretny kształt makaronu pasował do danego sosu, jednak czasami i ja mam takie fanaberie. W „Ojcu chrzestnym” włoskie smaki i zapachy czuje się w niezwykle intensywny sposób. Nie są to potrawy skomplikowane - raczej proste dania, podobnie jak w przypadku wspomnianych podpłomyków. Raz były to nitki spaghetti oblepione gęstym, słodkim pomidorowym sosem, w którym aż czuć słońce ogrzewające dorodne owoce; raz była to mocna, czarna kawa zaparzana, podczas gdy rodzina Corleone debatowała o ważnych, mafijnych sprawach.

W przypadku kuchennych smaków i zapachów, raz jeszcze wspomnieć muszę książkę Małgorzaty Musierowicz i dwie sytuacje z nią związanych.  Pierwszą będzie moment, kiedy rudowłosa bohaterka wybrała się do swojej cioci po pożyczkę - a ciocia robiła właśnie konfitury wiśniowe. Mój Boże, ile bym dała, aby podczas lektury ktoś podstawił mi pod nos takie konfitury (rym niezamierzony)! Druga sytuacja miała natomiast miejsce, kiedy Ida, po uzbieraniu funduszy ze sprzedaży własnoręcznie wykonanych wisiorków, w końcu mogła ugotować sobie rosół. Scena, w której zupa bulgocze sobie spokojnie i leniwie na ogniu; „pyrkoli”, wydobywając spod pokrywki wszystkie aromaty - zawsze sprawia, że mam ochotę lecieć w te pędy do sklepu po mięso i warzywa.

#####

Dezső Kosztolányi w rewelacyjnej „Ptaszynie” tak operuje kolorami, smakami i aromatami, że klimat węgierskiej restauracji jest oddany w fantastyczny sposób. Rodzice tytułowej Ptaszyny nigdy wcześniej nie byli w takiej restauracji ze względu na córkę, która kręciła nosem, ilekroć koło niej przechodzili. Jednak, kiedy pociecha (od dawno dorosła - dodajmy) wyjechała pierwszy raz z domu, ojciec i matka nie oparli się pokusie i wstąpili w świat przypraw, aromatów i zapachów, które aż chce się polizać; nasyconych barw, które chce się zapamiętać. Sama miałam wtedy ochotę na ciemny, gęsty gulasz z papryką i mnóstwem przypraw. Autor uzyskał taki efekt również dzięki temu, że nagle okazało się, iż Ptaszyna, która jest głównym zarządcą kuchni w rodzinie, nie używa nie tylko wymyślnych przypraw jak słodka papryka, ziele angielskie czy imbir, ale gardzi nawet odrobiną soli!

Operowanie językiem tak, aby wydobyć z niego wszystkie te nieuchwytne elementy, składające się na niepowtarzalność aromatu i smaku potrawy, jest niezwykle trudne. Sprawienie, że czytelnikowi pocieknie ślinka, będzie - przynajmniej moim zdaniem - nie lada sukcesem. Dodatkowym atutem takich książek jest fakt, że kiedy spróbujemy odtworzyć daną potrawę, nie będzie zdjęć i szczegółowych wytycznych, jak taka potrawa powinna wyglądać i smakować. Zatem także nasza reakcja po kulinarnych wyczynach nie będzie wyłącznie zawiedzeniem i frustracją.

Na koniec chciałam jeszcze na chwilę wrócić do książek kulinarnych i problemów, które piętrzą się przed nami, kiedy za taki instruktaż się zabieramy. Niejasności jest co nie miara, wielu czynności trzeba się domyślać, nie wspominając już o proporcjach, które niejednokrotnie podane są „na oko”. Genialnie przedstawił to Julian Barnes w eseju zatytułowanym „Kraina bez brukselek” (swoją drogą, czy Wy też pałacie do tego warzywa takim obrzydzeniem, jak ja?). Próbując przygotować zupę pomidorową z przepisu Elizabeth David, autor „Cytrynowego stolika” napotkał tyle trudności, że wydawałoby się to niemożliwe w przypadku przepisu, składającego się z zaledwie kilku zdań. Przytoczę kilka z wątpliwości eseisty, ponieważ parafraza byłaby tu morderstwem pozbawionym motywu:

Początkowe i nastręczające problem zagadnienia: (1) „Pokrojone”: żadnych wskazówek co do wielkości wymaganych kawałków. (2) „Obrane ze skórki”: czy, w sposób jak najbardziej naturalny, zakłada to również „pozbawione nasion”, czy też przepis datuje się z czasów, kiedy nie przejmowano się nasionami? (3) „Oliwa z oliwek”: ile dokładnie czy nawet w przybliżeniu? (4) „Ząbek czosnku”: trzy możliwe interpretacje: (a) wrzucony do wywaru w całości (raczej nieprawdopodobne); (b) zmiażdżony soczyście w wyciskaczu (ale czy E.D. aprobowałaby takie narzędzie - wielu nie aprobuje, prawda?); (c) drobno posiekany.

Czy jest ktoś, kto - korzystając z przepisu z ksiązki kulinarnej - nigdy nie natknął się na tego typu wątpliwości? Na te chwile konsternacji i zastanowienia, przemyśleń prowadzących w efekcie do frustracji przenoszonej na - Bogu ducha winne - narzędzia kuchenne? Do łez doprowadził mnie natomiast fragment, w którym Barnes natrafia w tym „prostym” przepisie na ustęp traktujący o „rozpuszczeniu pomidorów” (które jednocześnie nie mogą gotować się dłużej niż dziesięć minut!). Co - w kulinarnej gorączce i przypływie paniki - zrobił nasz początkujący kucharz? Oddajmy mu głos raz jeszcze:

Przez kilka nerwowych minut czekałem na cud „rozpuszczenia”. Potem, z kucharskim przekleństwem, chwyciłem tłuczek do ziemniaków i zgniotłem je na cholerną miazgę, umyłem pospiesznie grzeszne narzędzie, po czym przystąpiłem do kolejnego etapu nakazanego przez przepis.

Przyznaję - sama niejednokrotnie traktuję pomidory tłuczkiem - czy to na sos, czy to na zupę. O ile łatwiej jednak żyłoby się, gdyby tylko dało się pozbyć tych wszystkich wątpliwości z podręczników dotyczących gotowania… Ach! Zapomniałabym - okazuje się, że owszem - Elizabeth David nie aprobowała wyciskacza do czosnku. 


komentarze [29]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Kamilkaa21 08.10.2014 15:44
Bibliotekarka

Zapiekanka z ziemniaków i grzybów - Czerwony Hotel :)

Niby zwykła zapiekanka ale mogłaby być dobra :D

O to przepis Sissy prosto z książki :

" Pocięła na plastry ugotowane ziemniaki i ułożyła w formie, którą wcześniej wysmarowała masłem. Następnie przykryła je pokrojonymi grzybami, rozmarynem, szczypiorkiem i czosnkiem, po...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
 Czerwony Hotel
konto usunięte
05.09.2014 10:04
Czytelnik

Użytkownik wypowiedzi usunął konto

Kuba 26.08.2014 20:40
Czytelnik

Miyako: Jagoda: Może ktoś skusi się przyrządzić ububione dania Hannibala Lectera? :DPytanie, kto wystąpi w roli tego dania :D

A potem kto to zje? To dość elitarna kuchnia jak widać....

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Miyako 26.08.2014 22:18
Czytelniczka

Proponuję nie mówić gościom, co będą jedli :D

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Abc 25.08.2014 10:23
Czytelniczka

Może ktoś skusi się przyrządzić ububione dania Hannibala Lectera? :D

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Miyako 26.08.2014 19:55
Czytelniczka

Pytanie, kto wystąpi w roli tego dania :D

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Martyna 24.08.2014 22:01
Czytelniczka

Przyznam się, że uwielbiam gotować. Co bardziej uwielbiam jeść, więc apetyczne opisy w książkach tylko utrudniają mi znacząco życie, bo lista przepisów koniecznych do wypróbowania się wydłuża znacząco. A jednak nie robię tego już tak często jak kiedyś, bo jestem sama. Przepisy kucharskie to dla mnie nie duże wyzwanie, przeważnie bywa tak, że w między wierszami dopisuje...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Dominik 24.08.2014 19:59
Czytelnik

trixie: Ja zawsze jestem ciekawa, jak smakuje makowe mleko z "Gry o tron". Ponoć strasznie gorzkie i cierpkie, jednak zawsze gdy czytam książki, mam wrażenie, że musi smakować jak zupa mleczna. :D

Spróbuj taką wariację na temat http://www.frommovietothekitchen.pl/2013/03/gra-o-tron-mleko-makowe.html

Próbowałem kilka razy i niestety nie umiem wstawić tego linka aby dało...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
rewolucja 24.08.2014 19:55
Czytelniczka

Jaki ten tekst zabawny;)) Chylę czoła, autorko! W moich oczach nie lada sztuką jest czytelnika rozbawić, czego ty, jeśli idzie o mnie, niewątpliwie dopięłaś:)

Co do przepisów z książek, jestem jeszcze początkującym książkofilem, więc do tej pory jedyna powieść, w jakiej natknęłam się na tego typu opisy, był ,,Amerykański derwisz''. Nie bez znaczenia był tu fakt, że...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
ursi 24.08.2014 19:48
Czytelniczka

Po przeczytaniu "Julie i Julia" Julie Powell zastanawiałam się, jak autorka mogła wykazać się takim samozaparciem, aby w ciągu roku wykonać wszystkie potrawy, których przepisy zawarte były w książce jej idolki.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Pani_od_Kotów 24.08.2014 19:31
Czytelnik

Jedzenia jest też dużo w powieściach Murakamiego. Aczkolwiek często są to raczej "mechaniczne" opisy, że bohater sobie przyrządził i zjadł, niż takie pobudzające zmysły, zwykle potrawy proste. Za to dla uważnych i ciekawych - widać to, co się mówi o japońskiej kuchni - liczy się przede wszystkim jakość składników.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
konto usunięte
24.08.2014 15:18
Czytelnik

Użytkownik wypowiedzi usunął konto

konto usunięte
24.08.2014 15:33
Czytelnik

Użytkownik wypowiedzi usunął konto