„Fizykę smutku” Georgiego Gospodinowa (ur. 1968) polecało wiele osób, z których opiniami się liczę – między innymi Wioletta Grzegorzewska, Jacek Dehnel, czy Michał Nogaś, który napisał, że „jest to powieść wspaniała i on [Gospodinow] też jest wspaniały”. Trudno mi jednak powstrzymać wewnętrzny opór przed nazywaniem dzieła bułgarskiego pisarza powieścią. Nie mam wątpliwości, że jest to książka wybitna, ale przy jej lekturze miotałem się między zachwytem a irytacją. Jest to jednak ten specyficzny rodzaj irytacji, który często towarzyszy lekturze książek niezwykłych i nieoczywistych. Ostatni raz podobne odczucia miałem za sprawą powieści Italo Calvino „Jeśli zimową nocą podróżny”, która nieustannie wodziła mnie za nos, rozpoczynając kolejne wątki i pozostawiając je bez kontynuacji. Struktura powieści Gospodinowa przypomina rosyjską matrioszkę – mieści się w niej wiele narracyjnych poziomów, z których każdy jest gotowym zalążkiem osobnego dzieła. Gdy wyobraziłem sobie mnogość potencjalnych powieści, które mogłyby powstać ze wszystkich historii pomieszczonych w jednej tylko „Fizyce smutku”, moja myśl skierowała się w kierunku Biblioteki Uniwersalnej. To jest książka o wszystkim.
„Fizyka smutku” okazała się rzeczą zaskakująco komplementarną – choć to zupełnie inny rodzaj literatury – z ostatnią książką Mariusza Szczygła „Nie ma”. Strategia Gospodinowa polega na wzniesieniu literackiej budowli z przypadkowych elementów. To, co u Szczygła pozwoliłem sobie nazwać „biografią nieistnienia”, u Gospodinowa przyjmuje formę próby spisania światowych dziejów melancholii. Nad „Fizyką smutku” rozlegają się też echa Borgesowskiego „Ogrodu o rozwidlających się ścieżkach”, a także Bouvard i Pécuchet, słynni kopiści z powieści Flauberta.
Narrator posiada umiejętność wchodzenia w cudzą świadomość. Pozwala mu to na przebywanie w różnych osobach i w różnych czasach, zarówno z zamierzchłej przeszłości, jak i nieodgadnionej przyszłości. „Historię świata można napisać w imieniu kota, orchidei albo kamyka. Albo w imieniu wroniego oka”.
Akcja powieści, nielinearna, urywana, dzieje się w wielu przestrzeniach, a właściwie na pograniczu przestrzeni. Narrator może być kim zechce – gdy staje się sobą, przywołuje pewną historię z czasów szkolnych, która może stać u źródła całego jego zapisywania. Chodzi o konkurs na wypracowanie „Jak widzę siebie w 2000 roku”, które, podobnie jak inne bułgarskie dzieci, pisał narrator (w tym przypadku akurat tożsamy z Gospodinowem) u schyłku lat siedemdziesiątych. Na tak postawione pytanie, odpowiedział tylko jednym zdaniem: „Nie widzę się, ponieważ w 2000 roku świat się skończy”. Ani słowa o szczęśliwości, budowie socjalizmu i wiecznym sojuszu ze Związkiem Radzieckim, stąd nic dziwnego, że zostało to uznane za prowokację. Zapytany, kto udzielił mu informacji o terminie końca świata, dziecko-narrator musi skłamać, że usłyszał to od jakiejś grubej Polki nad morzem. „Polki nie były takie jak my, leżały toples na plaży i potajemnie sprzedawały krem Nivea”. Zabawna to obserwacja, ale z owego strachu przed końcem świata bierze się właśnie istota książki. Na najwyższym poziomie narracji, mamy tu bowiem bohatera, który sam siebie określa mianem „handlarza historii”. Jest „najmniej pewnym i najbardziej wątpiącym” spośród wszystkich pisarzy. Bohater konstruuje zatem coś na kształt kapsuły czasu, złożonej z wielu tekstów, wspomnień, urywków i opowieści. „Dzięki pewnej chorobie – a teraz dzięki skupowaniu historii – mogę poruszać się po korytarzach różnych czasów. Mieć dzieciństwo wszystkich, od których kupowałem, posiadać kobiety i ich tęsknoty”. Jego zamysłem jest Arka Noego słowa – która ma za zadanie ocalać historie. Co by było, gdyby Noe był Bułgarem, a zamiast zwierząt ocalałby słowa?
„Fizyka smutku” ma w sobie również cechy powieści inicjacyjnej. Ważnym elementem opowieści jest dla głównego narratora dzieciństwo. Narracja prowadzona jest z perspektywy dziecka, siedzącego samotnie w domu w suterenach. Jedyne, co widzi gdy wygląda przez okno, to nogi przechodniów i samochody. To właśnie to miejsce jest początkiem i końcem labiryntu jego opowieści. A jeśli o labiryncie mowa, to zaznaczmy, że jednym z najistotniejszych wątków podjętych przez Gospodinowa jest mit Minotaura – zamkniętej w labiryncie osoby z głową byka. Gospodinow zwraca uwagę na dwa istotne fakty – po pierwsze na to, że Minotaur posiadał osobowość, był przede wszystkim chłopcem, zamkniętym w labiryncie przez rodziców, którzy nie byli w stanie zaakceptować jego odmienności, podniesionym do rangi potwora przez historię i kulturę. Po drugie na to, że Minotaur jest jedną z nielicznych postaci w mitologii, której nikt nigdy nie oddał głosu. Gospodinow snuje wizje Minotaura, który, na podobieństwo Szeherezady musi nieprzerwanie snuć opowieści, aby uniknąć tragicznego zwieńczenia swojego losu, który czeka go z rąk Tezeusza. A skoro narrator-dziecko, zamknięty w suterenach mieszkania może być kim tylko zapragnie – to dlaczego by nie miał być właśnie Minotaurem? Gospodinow zdaje się pokazywać czytelnikowi ciągłość i nieprzerywalność czasu i powtarzanie się pewnych schematów. To mit, który dzieje się zawsze i wszędzie. Marcel Proust zorientował swoją prozę na poszukiwaniu straconego czasu, Georgi Gospodinow przekonuje, że czas ma właściwości nielinearne, dzieje się nieprzerwanie i właśnie dlatego nie można go utracić. Jak zwykle w przypadku książek, będących tak zwanymi centonami, czyli zbiorami opowieści, nasuwa mi się sztuka teatralna Georges’a Pereca pt. „Schowek Parmentier”, w którym pięcioro postaci, zamkniętych w ciasnej przestrzeni i obierających tam ziemniaki, przemawia do siebie różnymi tekstami – powieściami, bajkami, ogłoszeniami, fragmentami pamiętników, rocznika statystycznego, czy nawet podręcznika do uprawy ziemniaków. Wszystko po to, aby zatrzeć własną tożsamość, nie pozwolić swoim własnym, suwerennym słowom wydobyć się z gardła. Postrzegam zamysł Gospodinowa jako projekt o tym samym kierunku i przeciwnym zwrocie – narrator kolekcjonuje wszystkie te historie, wdziera się w umysły innych ludzi, właśnie po to, aby sobą pozostać.
A jednocześnie, jak na książkę dziejącą się w bezczasie, czy może precyzyjniej – we wszechczasie, zaskakująco wiele w niej realiów. Bohaterowie książki, to w większości ludzie uwikłani w historię. Jak na przykład dziadek narratora, w czasie wojny ukrywany w piwnicy przez pewną kobietę, później długo nieświadom faktu, że wojna dobiegła końca, wraca do rodzinnej wioski niemal zza grobu. Rodzina ma już po nim rentę, a miejscowy pomnik – jego nazwisko. Oprócz tego, na jednym z dalszych planów, „Fizyka smutku” jest ciekawym portretem ojczyzny autora – socrealistycznej i nie tylko. Chłopiec zapytany w szkole przez nauczycielkę o słowo na literę „B”, odpowiada: „Bóg”. Niestety, prawidłowa odpowiedź brzmiała: „Bułgaria”. Nauczycielka wzywa do szkoły rodziców, którzy przeprowadzają z dzieckiem rozmowę wychowawczą. Chłopiec wraca do domu i stwierdza: „- Nie ma Boga w Bułgarii, babciu. Normalnie zrugałaby mnie za takie gadanie, ale zobaczyła stojącego w drzwiach ojca i powiedziała tylko:
- Ha, a co w ogóle jest w tej Bułgarii? Papryki nie ma, oliwy nie ma...”
„Fizyka smutku” jest książką z rodzaju niestreszczalnych. Zazwyczaj używa się tego słownego wytrychu z lenistwa, kiedy chce się obarczyć czytelnika dalszą analizą. Ale w przypadku książki Gospodinowa taka jest właśnie prawda. Jest to dzieło o niespotykanej ilości wątków, z których każdy, po odpowiednim rozbudowaniu mógłby stać się osobną i znakomitą powieścią. Jest to kunsztowna, precyzyjna, a jednocześnie meandryczna wieża, skonstruowana z kolejnych metapoziomów. W tym krótkim omówieniu starałem się, zresztą i tak z wielkim trudem, omówić fundamenty tej budowli. Zwłaszcza jeśli jest to budowla, będąca jednocześnie wznoszącym się do góry labiryntem. Podejrzewam, że opisanie całości wymagałoby eseju o objętości porównywalnej do samego omawianego dzieła. Dlatego właśnie pokazałem tu jedynie fragment drogi. Poszczególne rozwidlające się ścieżki, które zostawił po sobie Georgi Gospodinow musicie już Państwo odkrywać samodzielnie. Nie obiecuję, że będzie łatwo, ale z pewnością niebanalnie.
BUŁGARSKA KAPSUŁA CZASU
„Fizykę smutku” Georgiego Gospodinowa (ur. 1968) polecało wiele osób, z których opiniami się liczę – między innymi Wioletta Grzegorzewska, Jacek Dehnel, czy Michał Nogaś, który napisał, że „jest to powieść wspaniała i on [Gospodinow] też jest wspaniały”. Trudno mi jednak powstrzymać wewnętrzny opór przed nazywaniem dzieła bułgarskiego pisarza...
BUŁGARSKA KAPSUŁA CZASU
„Fizykę smutku” Georgiego Gospodinowa (ur. 1968) polecało wiele osób, z których opiniami się liczę – między innymi Wioletta Grzegorzewska, Jacek Dehnel, czy Michał Nogaś, który napisał, że „jest to powieść wspaniała i on [Gospodinow] też jest wspaniały”. Trudno mi jednak powstrzymać wewnętrzny opór przed nazywaniem dzieła bułgarskiego pisarza powieścią. Nie mam wątpliwości, że jest to książka wybitna, ale przy jej lekturze miotałem się między zachwytem a irytacją. Jest to jednak ten specyficzny rodzaj irytacji, który często towarzyszy lekturze książek niezwykłych i nieoczywistych. Ostatni raz podobne odczucia miałem za sprawą powieści Italo Calvino „Jeśli zimową nocą podróżny”, która nieustannie wodziła mnie za nos, rozpoczynając kolejne wątki i pozostawiając je bez kontynuacji. Struktura powieści Gospodinowa przypomina rosyjską matrioszkę – mieści się w niej wiele narracyjnych poziomów, z których każdy jest gotowym zalążkiem osobnego dzieła. Gdy wyobraziłem sobie mnogość potencjalnych powieści, które mogłyby powstać ze wszystkich historii pomieszczonych w jednej tylko „Fizyce smutku”, moja myśl skierowała się w kierunku Biblioteki Uniwersalnej. To jest książka o wszystkim.
„Fizyka smutku” okazała się rzeczą zaskakująco komplementarną – choć to zupełnie inny rodzaj literatury – z ostatnią książką Mariusza Szczygła „Nie ma”. Strategia Gospodinowa polega na wzniesieniu literackiej budowli z przypadkowych elementów. To, co u Szczygła pozwoliłem sobie nazwać „biografią nieistnienia”, u Gospodinowa przyjmuje formę próby spisania światowych dziejów melancholii. Nad „Fizyką smutku” rozlegają się też echa Borgesowskiego „Ogrodu o rozwidlających się ścieżkach”, a także Bouvard i Pécuchet, słynni kopiści z powieści Flauberta.
Narrator posiada umiejętność wchodzenia w cudzą świadomość. Pozwala mu to na przebywanie w różnych osobach i w różnych czasach, zarówno z zamierzchłej przeszłości, jak i nieodgadnionej przyszłości. „Historię świata można napisać w imieniu kota, orchidei albo kamyka. Albo w imieniu wroniego oka”.
Akcja powieści, nielinearna, urywana, dzieje się w wielu przestrzeniach, a właściwie na pograniczu przestrzeni. Narrator może być kim zechce – gdy staje się sobą, przywołuje pewną historię z czasów szkolnych, która może stać u źródła całego jego zapisywania. Chodzi o konkurs na wypracowanie „Jak widzę siebie w 2000 roku”, które, podobnie jak inne bułgarskie dzieci, pisał narrator (w tym przypadku akurat tożsamy z Gospodinowem) u schyłku lat siedemdziesiątych. Na tak postawione pytanie, odpowiedział tylko jednym zdaniem: „Nie widzę się, ponieważ w 2000 roku świat się skończy”. Ani słowa o szczęśliwości, budowie socjalizmu i wiecznym sojuszu ze Związkiem Radzieckim, stąd nic dziwnego, że zostało to uznane za prowokację. Zapytany, kto udzielił mu informacji o terminie końca świata, dziecko-narrator musi skłamać, że usłyszał to od jakiejś grubej Polki nad morzem. „Polki nie były takie jak my, leżały toples na plaży i potajemnie sprzedawały krem Nivea”. Zabawna to obserwacja, ale z owego strachu przed końcem świata bierze się właśnie istota książki. Na najwyższym poziomie narracji, mamy tu bowiem bohatera, który sam siebie określa mianem „handlarza historii”. Jest „najmniej pewnym i najbardziej wątpiącym” spośród wszystkich pisarzy. Bohater konstruuje zatem coś na kształt kapsuły czasu, złożonej z wielu tekstów, wspomnień, urywków i opowieści. „Dzięki pewnej chorobie – a teraz dzięki skupowaniu historii – mogę poruszać się po korytarzach różnych czasów. Mieć dzieciństwo wszystkich, od których kupowałem, posiadać kobiety i ich tęsknoty”. Jego zamysłem jest Arka Noego słowa – która ma za zadanie ocalać historie. Co by było, gdyby Noe był Bułgarem, a zamiast zwierząt ocalałby słowa?
„Fizyka smutku” ma w sobie również cechy powieści inicjacyjnej. Ważnym elementem opowieści jest dla głównego narratora dzieciństwo. Narracja prowadzona jest z perspektywy dziecka, siedzącego samotnie w domu w suterenach. Jedyne, co widzi gdy wygląda przez okno, to nogi przechodniów i samochody. To właśnie to miejsce jest początkiem i końcem labiryntu jego opowieści. A jeśli o labiryncie mowa, to zaznaczmy, że jednym z najistotniejszych wątków podjętych przez Gospodinowa jest mit Minotaura – zamkniętej w labiryncie osoby z głową byka. Gospodinow zwraca uwagę na dwa istotne fakty – po pierwsze na to, że Minotaur posiadał osobowość, był przede wszystkim chłopcem, zamkniętym w labiryncie przez rodziców, którzy nie byli w stanie zaakceptować jego odmienności, podniesionym do rangi potwora przez historię i kulturę. Po drugie na to, że Minotaur jest jedną z nielicznych postaci w mitologii, której nikt nigdy nie oddał głosu. Gospodinow snuje wizje Minotaura, który, na podobieństwo Szeherezady musi nieprzerwanie snuć opowieści, aby uniknąć tragicznego zwieńczenia swojego losu, który czeka go z rąk Tezeusza. A skoro narrator-dziecko, zamknięty w suterenach mieszkania może być kim tylko zapragnie – to dlaczego by nie miał być właśnie Minotaurem? Gospodinow zdaje się pokazywać czytelnikowi ciągłość i nieprzerywalność czasu i powtarzanie się pewnych schematów. To mit, który dzieje się zawsze i wszędzie. Marcel Proust zorientował swoją prozę na poszukiwaniu straconego czasu, Georgi Gospodinow przekonuje, że czas ma właściwości nielinearne, dzieje się nieprzerwanie i właśnie dlatego nie można go utracić. Jak zwykle w przypadku książek, będących tak zwanymi centonami, czyli zbiorami opowieści, nasuwa mi się sztuka teatralna Georges’a Pereca pt. „Schowek Parmentier”, w którym pięcioro postaci, zamkniętych w ciasnej przestrzeni i obierających tam ziemniaki, przemawia do siebie różnymi tekstami – powieściami, bajkami, ogłoszeniami, fragmentami pamiętników, rocznika statystycznego, czy nawet podręcznika do uprawy ziemniaków. Wszystko po to, aby zatrzeć własną tożsamość, nie pozwolić swoim własnym, suwerennym słowom wydobyć się z gardła. Postrzegam zamysł Gospodinowa jako projekt o tym samym kierunku i przeciwnym zwrocie – narrator kolekcjonuje wszystkie te historie, wdziera się w umysły innych ludzi, właśnie po to, aby sobą pozostać.
A jednocześnie, jak na książkę dziejącą się w bezczasie, czy może precyzyjniej – we wszechczasie, zaskakująco wiele w niej realiów. Bohaterowie książki, to w większości ludzie uwikłani w historię. Jak na przykład dziadek narratora, w czasie wojny ukrywany w piwnicy przez pewną kobietę, później długo nieświadom faktu, że wojna dobiegła końca, wraca do rodzinnej wioski niemal zza grobu. Rodzina ma już po nim rentę, a miejscowy pomnik – jego nazwisko. Oprócz tego, na jednym z dalszych planów, „Fizyka smutku” jest ciekawym portretem ojczyzny autora – socrealistycznej i nie tylko. Chłopiec zapytany w szkole przez nauczycielkę o słowo na literę „B”, odpowiada: „Bóg”. Niestety, prawidłowa odpowiedź brzmiała: „Bułgaria”. Nauczycielka wzywa do szkoły rodziców, którzy przeprowadzają z dzieckiem rozmowę wychowawczą. Chłopiec wraca do domu i stwierdza: „- Nie ma Boga w Bułgarii, babciu. Normalnie zrugałaby mnie za takie gadanie, ale zobaczyła stojącego w drzwiach ojca i powiedziała tylko:
- Ha, a co w ogóle jest w tej Bułgarii? Papryki nie ma, oliwy nie ma...”
„Fizyka smutku” jest książką z rodzaju niestreszczalnych. Zazwyczaj używa się tego słownego wytrychu z lenistwa, kiedy chce się obarczyć czytelnika dalszą analizą. Ale w przypadku książki Gospodinowa taka jest właśnie prawda. Jest to dzieło o niespotykanej ilości wątków, z których każdy, po odpowiednim rozbudowaniu mógłby stać się osobną i znakomitą powieścią. Jest to kunsztowna, precyzyjna, a jednocześnie meandryczna wieża, skonstruowana z kolejnych metapoziomów. W tym krótkim omówieniu starałem się, zresztą i tak z wielkim trudem, omówić fundamenty tej budowli. Zwłaszcza jeśli jest to budowla, będąca jednocześnie wznoszącym się do góry labiryntem. Podejrzewam, że opisanie całości wymagałoby eseju o objętości porównywalnej do samego omawianego dzieła. Dlatego właśnie pokazałem tu jedynie fragment drogi. Poszczególne rozwidlające się ścieżki, które zostawił po sobie Georgi Gospodinow musicie już Państwo odkrywać samodzielnie. Nie obiecuję, że będzie łatwo, ale z pewnością niebanalnie.
BUŁGARSKA KAPSUŁA CZASU
więcej Pokaż mimo to„Fizykę smutku” Georgiego Gospodinowa (ur. 1968) polecało wiele osób, z których opiniami się liczę – między innymi Wioletta Grzegorzewska, Jacek Dehnel, czy Michał Nogaś, który napisał, że „jest to powieść wspaniała i on [Gospodinow] też jest wspaniały”. Trudno mi jednak powstrzymać wewnętrzny opór przed nazywaniem dzieła bułgarskiego pisarza...