rozwiń zwiń
Michał

Profil użytkownika: Michał

Warszawa Mężczyzna
Status Czytelnik
Aktywność 3 lata temu
29
Przeczytanych
książek
29
Książek
w biblioteczce
6
Opinii
31
Polubień
opinii
Warszawa Mężczyzna
Dodane| Nie dodano
Freelancer, copywriter, dziennikarz, miłośnik motoryzacji (co nie przeszkadza w jeżdżeniu na rowerze). Absolwent stosunków międzynarodowych i europeistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Specjalizuję się w zagadnieniach związanych z polityką zagraniczną, dyplomacją i welfare state. Istotną kwestią wchodzącą w skład moich zainteresowań jest także dynamika procesów integracyjnych zachodzących na Starym Kontynencie. Szczególną wagę przywiązuję natomiast do roli idei we współczesnym życiu społeczno-gospodarczym, albowiem to właśnie od przyświecającej elitom idei zależy obrany przez nie kurs przy podejmowaniu kluczowych dla kraju decyzji. Mam także niekłamaną przyjemność współpracować z miesięcznikiem "Nowe Książki" jako recenzent wydawnictw, których tematyka odnosi się do kondycji społeczeństwa i szeroko rozumianej Europy. Każda recenzja ukazująca się na moim blogu ma swoją wcześniejszą premierę w papierowym wydaniu magazynu. Skontaktować można się ze mną tutaj, bądź poprzez moją stronę: http://kontekstblog.wordpress.com/

Opinie


Na półkach: ,

Recenzja ukazała się drukiem w listopadowym numerze miesięcznika „Nowe Książki” (11/2019)

Aby zrozumieć, o czym traktuje książka Dariusza Jemielniaka, najpierw trzeba zadać sobie pytanie nie o Internet, lecz o dyscyplinę naukową, jaką jest socjologia, jej pochodzenie, rolę oraz znaczenie we współczesnym, mocno „ucyfrowionym” i wirtualnym świecie. Dobrze, że za opisywanie zależności na styku społeczeństwa i technologii bierze się człowiek doskonale wyczuwający nowoczesne formy komunikacji.

Zygmunt Bauman, jeden z najwybitniejszych polskich socjologów, twierdził, że „socjologia to zazwyczaj spoglądanie na ludzkie czynności jak na fragmenty większych całości. Owymi całościami są nieprzypadkowe grupy ludzi, które są powiązane siecią wzajemnych zależności”. Émile Durkheim, francuski filozof i socjolog kierujący pierwszą katedrą socjologii w Europie, traktował ją jako naukę o faktach społecznych zdolnych do wywierania zewnętrznego wpływu na jednostkę. Sam termin „socjologia” został zaś stworzony przez francuskiego filozofa Augusta Comte, jednak to Platona i Arystotelesa uznaje się za tych, którzy jako pierwsi położyli fundamenty pod nową dyscyplinę. Niezależnie od wewnętrznego zróżnicowania i wielości subdyscyplin przyjąć można, że socjologia zajmuje się badaniem relacji międzyludzkich na poziomie ponadjednostkowym. Tutaj należy zwrócić uwagę na rzecz absolutnie podstawową: wiele codziennych interakcji przeniosło się do przestrzeni wirtualnej, a niektóre z nich są wręcz jej wytworami, używającymi specyficznego języka i rozumianymi tylko przez ludzi „podłączonych” do Internetu.

Przeniesienie w przestrzeń wirtualną znaczącego woluminu dyskusji niesie ze sobą konsekwencje, których nie można ignorować. Najlepiej pokazuje to przykład rodzimej kampanii prezydenckiej z 2015 roku, podczas której po raz pierwszy wykorzystano Internet na tak dużą skalę. Sztab jednego z kandydatów podjął działania, które w Stanach Zjednoczonych były widoczne już wcześniej. Nieskrępowane korzystanie z botów, astroturfingu, fraz kluczowych czy hashtagów było na porządku dziennym. Widzimy to także dziś, gdy wypowiedzi polityków umieszczane na profilach społecznościowych prawie zawsze zawierają w sobie linkowanie do profili innych osób lub instytucji. Nie jest to przypadek, raczej celowe działanie mające na celu ułatwienie rozprzestrzeniania się danej informacji. Zjawisko „tagowania” zaszło już tak daleko, że zwłaszcza u młodych ludzi urodzonych po 1990 roku (pokolenie „Z”, postmilenialsi, generacja@) wyparło budowanie wypowiedzi przy pomocy zdań. Zdając sobie sprawę z ułomności stosowania generalizacji – lub tzw. wielkiego kwantyfikatora – można stwierdzić, że nową normalnością jest komunikacja przy pomocy hashtagów właśnie. Wypowiedź wygląda wtedy mniej więcej tak: #wycieczkarowerowa #100km #pięknydzień #relaks #znajomi #zatydzieńpowtórka. Każde z tych odniesień pozwala na połączenie z innymi, podobnymi do nich, a Internet sam w sobie stanowi podstawowe źródło informacji i komunikacji, tworząc bańkę informacyjną wykluczającą odmienne opinie.

Także pokolenie milenialsów (zwane cyfrowym lub „Y”), czyli ludzi urodzonych w latach 1980-1990, przysposobiło już nowe sposoby komunikacji. Co ciekawe, jego przedstawiciele korzystają z nich równie bezrefleksyjnie i bez namysłu. Udostępnianie bez żadnej kontroli prywatnych zdjęć, oznaczanie ulubionej trasy spaceru z dziećmi lub miejsc, w których lubimy przebywać, a nawet informowanie internetowej gawiedzi o mało smacznych problemach zdrowotnych nie należy do rzadkości. Podobnie, choć w mniejszej skali, wyglądają zachowania ludzi urodzonych w drugiej połowie XX wieku, zwanych generacją X. Także oni mają problemy z przeprowadzeniem podstawowej weryfikacji informacji zaczerpniętej z internetowych odmętów. Przykładem zabawnym (ale niesamowicie groźnym ze względu na piastowanie funkcji ministra obrony RP) było puszczenie w obieg „niusa”, jakoby Francja sprzedała Rosji okręt za jedno euro. Strach pomyśleć, z jakimi trudnościami zmaga się zwykły śmiertelnik próbujący odsiać rzeczowe informacje od wszechobecnego spamu, jeśli nawet ministerialna machina nie była w stanie zweryfikować tezy już na pierwszy rzut oka wyglądającej niezbyt poważnie.

Zmiana ludzkich zachowań wynikająca z upowszechnienia nowoczesnych technologii wymusza stosowanie innych technik badawczych. I o tym właśnie pisze Jemielniak, prezentując różne sposoby zbierania danych. „Socjologia Internetu” nie jest miłym, lekkim i przyjemnym czytadełkiem wypełniającym czas w podróży, o czym autor wspomina: „Niniejsza książka ma charakter metodologiczny i może być przydatna dla osób zainteresowanych zjawiskami społecznymi, które są właściwe tylko dla Internetu, a także dla osób, które zajmują się tradycyjnymi tematami badawczymi, ale muszą coraz bardziej uwzględniać w nich internetowe elementy”. Oczywiście nie brakuje w niej ciekawostek, a umieszczenie kliku zabawnych grafik (memów) momentami nadaje lekkości. Nie należy zapominać jednak o jej głównym celu, jakim jest zaprezentowanie metodologii łączącej zalety podejścia jakościowego, ilościowego, kulturoznawczego i antropologicznego w kontekście społeczeństwa, które Castells nazwał informacyjnym.

Opisywana metodologia prowadzenia badań społeczności internetowych obejmuje choćby pożytki i zagrożenia wynikające z pracy na ogromnych zbiorach danych (tzw. big data), uzmysławia wady i zalety ankiet, sondaży oraz wywiadów on-line, prezentuje narzędzia pozwalające zbierać proste, powtarzalne dane z serwisów internetowych (tzw. scraping). Tłumaczy, czym jest SNA (Social Network Analysis) i dlaczego akurat w badaniach Internetu cieszy się ona szczególną sympatią naukowców. Dla autora recenzji, z racji podskórnego „czucia” omawianych kwestii, szczególnie ciekawie prezentował się rozdział traktujący o wytworach kultury cyfrowej: „kulturze remiksu” i memach. Są to zjawiska tak powszechne, że aż niezauważalne, a zdobyta dzięki „Socjologii Internetu” wiedza pozwoliła na usystematyzowanie i umieszczenie ich w szerszym kontekście. Na koniec poruszone zostały tematy nie mniej ważne, choć często bagatelizowane: anonimowość, prywatność, świadoma zgoda, poufność zebranych danych oraz ich przynależność. Może się bowiem okazać, że do zbierania informacji z internetowych platform może być potrzebna zgoda właścicieli zarówno serwisów, jak i ich użytkowników.

Książkę postanowił Jemielniak zakończyć w stylu podobnym do tego, w jakim ją rozpoczął. Użył do tego – jak przystoi badaczowi Internetu – mema. Tym razem był to obrazek komunikujący czytelnikom, że oto dotarli do końca Internetu, powinni wyłączyć komputery i iść na spacer. Młodzi z pokolenia „Z”, mający swoją „sieć sieci” już od momentu narodzin (rodzice chwalący się zdjęciem swojego maluszka jeszcze przed wyjściem ze szpitala!) bezbłędnie wyłapią tutaj ironię dotyczącą końca Internetu. Niektórzy z nich może nawet skorzystają z sugestii i wybiorą się na spacer. Pozostaje mieć nadzieję, że nie będą wtedy wpatrzeni w ekrany smartfonów.

https://kontekstblog.wordpress.com/2020/01/25/recenzja-socjologia-nowoczesna/

Recenzja ukazała się drukiem w listopadowym numerze miesięcznika „Nowe Książki” (11/2019)

Aby zrozumieć, o czym traktuje książka Dariusza Jemielniaka, najpierw trzeba zadać sobie pytanie nie o Internet, lecz o dyscyplinę naukową, jaką jest socjologia, jej pochodzenie, rolę oraz znaczenie we współczesnym, mocno „ucyfrowionym” i wirtualnym świecie. Dobrze, że za opisywanie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Recenzja ukazała się drukiem w styczniowym numerze miesięcznika „Nowe Książki” (1/2019)

Na okładce książki Piotra Niemczyka widnieje Zbigniew Ziobro, Minister Sprawiedliwości i Prokurator Generalny w jednym, na tle eksplozji bomby atomowej, ubrany w kowbojski strój… Po takim wstępie można spodziewać się lektury ścinającej z nóg, powodującej u czytelnika drgawki, napady paniki i zaburzenia lękowe.Jednak po jej przeczytaniu nasuwają się skojarzenia, których nie można jednoznacznie sklasyfikować. Autor postanowił obrać drogę w sposób dla mnie nie do końca zrozumiały, lecz każdy z czytelników inaczej będzie ją oceniać.

Pierwsze cztery rozdziały są raczej kroniką wydarzeń. Niemczykowi trzeba oddać, że wykonał kawał roboty opisując kto, kiedy i w jakich okolicznościach uzyskał państwowe stanowisko. A opisywana materia jest nader obszerna, bo zarówno postacie, jak i sposób obejmowania stanowisk w wielu przypadkach wołają o pomstę do nieba. Prawie skazany minister-koordynator, uniewinniony przez prezydenta jeszcze przed skazaniem; szef jednej z agencji dbającej o bezpieczeństwo, który nie chciał pozbyć się zysków czerpanych z piastowania innej funkcji; minister obrony niszczący nie tylko wizerunek, ale i dorobek wojskowych służb, „prujący” natowski sejf w środku nocy. Ten ostatni ma na swoim koncie zdecydowanie poważniejsze przewinienia, jak choćby upublicznienie danych agentów polskiego wywiadu i osób z nim współpracujących. Tego typu informacje są oczkiem w głowie każdej służby i powinny podlegać nienaruszalnej tajemnicy! Jak bowiem „osobowe źródło informacji” podjąć ma współpracę z polskimi służbami, jeśli po zmianie władzy może okazać się, że zostanie zdemaskowane, narażając się tym samym na długoletnie więzienie w swoim kraju? Problem z tą częścią książki polega jednak na tym, że jest ona przeładowana informacjami i przez to lekko nudnawa – obok opisów sytuacji znanych z mediów autor postanowił uraczyć czytelników przypisami rozciągającymi się często na kolejną stronę. Powściągliwość w „odgrzewaniu kotletów”, swego czasu krzyczących z pierwszych stron gazet, byłaby mocno wskazana.

Od piątego rozdziału mamy jednak to, czego można spodziewać się po byłym zastępcy dyrektora Zarządu Wywiadu Urzędu Ochrony Państwa. O ile opisy zdarzeń zachodzących w polityce Niemczyk bez żalu może zostawić dziennikarzom, o tyle analizy przestępczości, jak i zmian w aktach prawnych, prezentują się zdecydowanie lepiej. Zupełnie tak, jakby autor wreszcie znalazł się na wodach, które doskonale zna ze swej pracy w nieistniejącym już UOP-ie czy Sejmowej Komisji do spraw Służb Specjalnych. Dostajemy porcję danych dotyczących zamachów terrorystycznych i przestępstw (także w wymiarze międzynarodowym), prezentowane są fragmenty codziennej pracy funkcjonariuszy służb oraz zawiłości w kwestiach definicyjnych, od których zależy sprawne działanie w przypadku wystąpienia sytuacji kryzysowej. Wyobraźmy sobie, że do wystąpienia aktu terrorystycznego dochodzi na terenie cywilnym – w takim przypadku jasne jest, kto dowodzi całą akcją i, co z tego wynika, ponosi odpowiedzialność. Jednak pośpiech przy uchwalaniu ustaw politycy usprawiedliwiali m.in. uproszczeniem niejasnych procedur. Dziwić zatem powinno, że po nocnych głosowaniach ustawy antyterrorystycznej i inwigilacyjnej ciągle nie wiadomo, kto dowodzi akcją (i bierze na siebie odpowiedzialność), jeśli akt terrorystyczny ma miejsce na przykład na lotnisku, które służy zarówno do celów cywilnych, jak i wojskowych. Analogiczne niedoróbki dotyczą także innych instytucji o podwójnym znaczeniu – portów, magazynów, baz, budynków.

Równie ciekawie prezentują się analizy ustawy inwigilacyjnej i antyterrorystycznej, które rozszerzają uprawnienia służb na skalę dotychczas niespotykaną. Przepraszam, był już taki czas w życiu Rzeczypospolitej, kiedy służby mogły robić, co chciały, lecz raczej nie jesteśmy z niego zbyt dumni. Tymczasem zmiany w prawie idą właśnie w tę stronę. Czemu bowiem służyć ma dawanie uprawnień do prowadzenia działań operacyjnych Służbie Ochrony Kolei, Służbie Ochrony Państwa (następczyni Biura Ochrony Rządu zajmującego się ochroną VIP-ów) czy Straży Leśnej? Niemczyk słusznie zauważa, że powody mogą być dwa – inwigilacja obywateli w najprostszych nawet kwestiach lub wewnętrzna walka mandarynów. Sam nie wiem, co gorsze – o ile dążenia każdej władzy do kontroli społeczeństw wydają się być czymś naturalnym (niestety!), o tyle walki w obozie świadczą o chaosie, braku współpracy i zaufania między ministrami. Minister sprawiedliwości i prokurator generalny zapewnił sobie wszechwładzę w kwestii sądownictwa, zatem minister spraw wewnętrznych musi mieć narzędzia do wymuszenia równowagi i właśnie temu służy przyznanie uprawnień do zbierania i przetwarzania informacji służbie zajmującej się ochroną polityków.

Jednak najciekawsze wydaje się być coś zupełnie innego. Zmiany w prawie to jedno, poparcie społeczne dla wprowadzania tych zmian to drugie. Niemczyk – nie bez racji – twierdzi, że Polska jest jednym z najbezpieczniejszych krajów świata. Powołuje się przy tym nie na informacje prasowe, jak na początku książki, lecz na opracowania poważnych instytucji zajmujących się terroryzmem i przestępczością (choćby Europol, ale nie tylko). Polacy terrorystę znają zatem z amerykańskich filmów, strzelaniny w szkołach – z mediów, eksplozje ładunków wybuchowych – z internetu. Łatwiej w Polsce umrzeć z powodu kolejki do specjalisty lub zginąć jadąc rowerem na skutek potrącenia przez pijanego kierowcę, niż znaleźć się w centrum ataku terrorystycznego. Nie dziwi, że „specjaliści” omawiający sprawy bezpieczeństwa w barze nie odróżniają działań antyterrorystycznych od kontrterrorystycznych i łatwo ulegają politycznej narracji o zagrożeniu czekającym za każdym rogiem. Skandaliczne natomiast jest to, że przedstawiciele mediów z taką łatwością ulegają prostym w gruncie rzeczy mechanizmom sekurytyzacji i dangeryzacji opisywanych przez Baumana.

Widać to dokładnie na przykładzie największej fali migracyjnej po II wojnie światowej. Lokalni politycy nie są w stanie rozwiązać globalnych problemów, przez które miliony ludzi postanowiły przemieścić się do Europy. Co zatem należy zrobić, aby w oczach wyborców nie uchodzić za bierną fajtłapę? Wystarczy przekierować uwagę z wydarzeń, na które nie ma się wpływu na wydarzenia leżące w zasięgu możliwości ich zmiany. I tak, zamiast prowadzić żmudne, długie i mało atrakcyjne medialnie negocjacje służące osiągnięciu międzynarodowego porozumienia, można zorganizować konferencję prasową, na której nienagannie ubrany premier czy prezydent zdecydowanym tonem wyrazi sprzeciw „lewackim” zwyczajom Europy i zapowie zmianę prawa. Problem w tym, że zmiana dotyczyć będzie prawa lokalnego, uchwalanego przez lokalnych polityków, i – co wynika z powyższych – o zasięgu lokalnym. Działania podejmowane pod płaszczykiem „przywracania bezpieczeństwa” uderzają w nas samych: ustawa antyterrorystyczna i inwigilacyjna największy wpływ wywiera nie na uchodźców, lecz na obywateli kraju, w którym obowiązuje.

Książka Piotra Niemczyka wywołuje we mnie mieszane odczucia. Z jednej strony, zawiera w sobie zbyt wiele elementów powierzchownie dziennikarskich, które z czasem ustępują jednak miejsca rzetelnym analizom. Właśnie takiego podejścia oczekuję od autora, przed dużą część swojego zawodowego życia związanego z pracą na rzecz bezpieczeństwa państwa. Z drugiej strony, jest zabarwiona politycznie w sposób zbyt jaskrawy. „Szósta rano…” zdecydowanie opowiada się po jednej ze stron, co dla zwolenników „dobrej zmiany” stanowi o jej miałkości, dla przeciwników zaś jest wyrazem słusznego sprzeciwu. Niezależnie od indywidualnej oceny warto ją przeczytać, ponieważ pokazuje jak zmienia się nasze państwo.

Recenzja ukazała się drukiem w styczniowym numerze miesięcznika „Nowe Książki” (1/2019)

Na okładce książki Piotra Niemczyka widnieje Zbigniew Ziobro, Minister Sprawiedliwości i Prokurator Generalny w jednym, na tle eksplozji bomby atomowej, ubrany w kowbojski strój… Po takim wstępie można spodziewać się lektury ścinającej z nóg, powodującej u czytelnika drgawki, napady...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

[Recenzja] Największe kłamstwo świata

Recenzja ukazała się drukiem w czerwcowym numerze miesięcznika "Nowe Książki" (6/2017)

Książka Jeana Zieglera zaczyna się od opisu skandalu - jak się później okazuje jednego z wielu. Otóż w 1996 roku demokratycznie wybrani politycy w kraju słynącym z szerokiego stosowania modelu "demokracji bezpośredniej" w ostatniej chwili odwołali debatę na temat zaangażowania Szwajcarii w proceder prania brudnych pieniędzy pochodzących od nazistów. 

Reprezentanci większości światowych mediów byli zdegustowani: jak tak można? Czy opinii społecznej nie należy się garść wyjaśnień? Traf jednak chciał, amerykański Senat był podobnego zdania i w tym samym roku przegłosował rezolucję żądającą wyjaśnienia wszystkich - w tym finansowych - okoliczności drugiej wojny światowej. Pod aktem prawnym, tworzącym aparat poszukiwawczy i - co równie ważne - otwierającym tajne dotąd archiwa, nieprzypadkowo widnieje podpis Billa Clintona: był on pierwszym prezydentem USA nieposiadającym konta bankowego w Szwajcarii.

Od 1941 roku szwajcarscy politycy doskonale wiedzieli, w jaki sposób Niemcy pozyskiwali dostarczane im złoto, mimo to współpracowali z nimi bez skrupułów. Ich nadzwyczajna usłużność względem hitlerowskich bandytów wykraczała dalece poza usługi finansowe. Już w momencie napadnięcia na Polskę Rzesza stała na skraju bankructwa, a w kwestii surowców naturalnych była zależna od zagranicy. Hitler nie mógł pokrywać rachunków markami, pozostawały mu jedynie płatności dokonywane w złocie, którego miał niewiele, bądź za pomocą dewiz, których nie posiadał w ogóle. Podbijając kraje Beneluksu i Norwegię, zdobył pokaźny łup, który musiał być wprowadzony do obiegu gospodarczego przez kogoś wiarygodnego. Szwajcaria nadawała się do tej niewdzięcznej roli wprost znakomicie.

Obok barwnych, niekiedy makabrycznych, opisów dotyczących logistycznych aspektów helweckiej służalczości, książka analizuje również mentalność szwajcarskiej klasy politycznej lat 1933-1944. To właśnie ta "miękka" jej część jest nadzwyczaj ciekawa, albowiem autor - Szwajcar z krwi i kości - dokonuje w niej niejako introspekcji społeczeństwa. Jak nietrudno się domyśleć - nadzwyczaj krytycznej. Czy możliwe, aby szanowany szwajcarski prawnik i wykładowca uniwersytecki, demokrata, antyfaszysta, przewodniczący Międzynarodowego Komitetu Czerwonego Krzyża nie widział nic zdrożnego w kierowaniu firmą zbrojeniową produkującą dla nazistów działka przeciwlotnicze czy prezesowaniu międzynarodowej spółce korzystającej z niewolniczej pracy Ukraińców przejętych bezpośrednio od SS? Aby zrozumieć brak dysonansu musimy cofnąć się do XVI wieku.

W 1598 roku Henryk IV, protestant, wprowadził we Francji edykt o tolerancji religijnej, kończąc tym samym okres wojen religijnych. Protestantom zostało przyznanych 100 relatywnie bezpiecznych oaz (miast, zamków, pałaców), które chronił autorytet króla. Kilka pokoleń później, Ludwik XIV poszedł w przeciwną stronę: katolicyzm był dla niego ideologią integrującą społeczeństwo i zapobiegającą rozpadowi kraju. Zrównał z ziemią bezpieczne dotąd protestanckie enklawy. Sami hugenoci - jako grupa społeczna - zdążyli jednak okrzepnąć i przeistoczyć się w bogatą burżuazję, toteż ci z nich, którzy uniknęli prześladowań Ludwika XIV, uciekli do państw-miast o nazwach Genewa, Zurych czy Bazylea. Przenosili też swoje majątki, lecz robili to w głębokiej konspiracji, bojąc się szpiegów Ludwika. Ta ideologia i zarazem postawa są zakorzenione w szwajcarskim społeczeństwie po dziś dzień, milczenie oraz daleko posunięta dyskrecja należą do najwyższych wartości. Ziegler zauważa, że pluralistyczna szwajcarska kultura nie istnieje, a patrzenie na kraj jako państwo wielonarodowe jest błędem. "To co istnieje, to cztery prawdziwe kultury (retroromańska, romańska, alemańska i włoska), które współistnieją obok siebie na niewielkiej przestrzeni, jednakże właściciela winnicy znad Jeziora Genewskiego, hodowcę owiec z Uri, radcę prawnego z Lugano i mnicha z Sankt Gallen dzielą prawdziwe lata świetlne". Ludzie reprezentujący te kultury "nie żyją razem ze sobą, lecz obok siebie, ignorując się i tolerując nawzajem". W sferze symbolicznej Szwajcaria jest zatem nie państwem, ale wspólnotą obronną, którą chronią przed rozpadem czynniki zewnętrzne - obcy.

Należy pamiętać, że Konfederacja Szwajcarska powstała wskutek zapoczątkowanego w XII wieku, trwającego aż do wieku XIX konsekwentnego procesu jednoczenia osobnych regionów, dolin, wolnych miast i zbuntowanych gmin. W każdej epoce Szwajcarzy postępowali dokładnie odwrotnie niż kraje sąsiednie: gdy w Europie powstawały monarchie feudalne, oni budowali niezależne państwa chłopskie. Gdy w XIX wieku formowały się suwerenne i scentralizowane państwa narodowe, Szwajcarzy stworzyli państwo feudalne. Echa tych działań pobrzmiewają do dziś: federacja sprawuje władzę tylko w określonych w konstytucji dziedzinach, natomiast kantonom pozostawiono kwestie podatkowe, szkolnictwo, wymiar sprawiedliwości. Każdy kanton ma swój rząd i parlament wybierany w wyborach. Naród rozumiany jest jako związek między ludami w dużej mierze niezależnymi, posiadającymi własne języki, kulturę, historię i religię. Łączy je konfederacja, do której wstęp był dobrowolny, a która swą jedność motywuje wspólną obroną. Jean Ziegler tak tłumaczy fenomen szwajcarskiej "demokracji": burżuazja u władzy, której trzon stanowi oligarchia finansowa, stworzyła system fikcyjnej jednomyślności i pseudorówności. Demokracja rozumiana jest jako wygłaszanie opinii, które nie podważają fundamentalnych struktur systemu - hegemonii oligarchii. Inne działania uważane są za niedemokratyczne. Właśnie temu służyła cenzura mediów w latach 1940-1945. Stratyfikacja społeczna jest taka sama od 1814 roku, kiedy Napoleon opuścił Genewę: "Te same siatki finansowe, te same rodziny, taka sama mentalność. (...) Wszędzie na kontynencie europejskim systemy władzy załamywały się, kształtowały się przy tym nowe warstwy społeczne. Nic takiego nie miało miejsca w Szwajcarii (...), nie było najdrobniejszego zachwiania hierarchii". 

Autor stawia odważne tezy - bankierów nazywa "gnomami" i "paserami", obecnej potęgi sektora finansowego upatruje w krociowych zyskach osiąganych ze współpracy z nazistami, a "dzisiejsi klienci [banków] nie nazywają się już Hitler, Himmler, Göring czy Ribbentrop, lecz Mobutu, Ceausescu, Hussein, Noriega, Suharto czy Karadzić". Profity uzyskiwane na obracaniu zasobami podejrzanych indywiduów pozwoliły stworzyć drugie najbogatsze społeczeństwo na świecie, pozbawione jednakowoż jakichkolwiek zasobów naturalnych. Ale czym jest wyłapywanie uciekających Żydów, bezlitosne szukanie kruczków prawnych pomagających w wydawaniu ich esesmanom i nacjonalizowanie ich majątków zdeponowanych w bankach wobec ton skonfiskowanych kosztowności czy obrazów sprzedawanych - już jako legalne - przez galerie w Bazylei na rzecz Göringa czy Himmlera? Czyż właśnie nie w taki sposób zapewnia się bezpieczeństwo swojego kraju? Legenda narodowa mówi jednak coś innego: Hitler nie odważył się zaatakować Szwajcarii, ponieważ bał się "jej potężnej armii gotowej do poniesienia najwyższej ofiary". Wydawać by się mogło, że ówczesna klasa polityczna nie miała wyboru, podjęła współpracę, stojąc nad krawędzią przepaści, lecz te archiwa, które nie zostały przez szwajcarską administrację zniszczone, mówią coś innego. Zakres kooperacji z nazistowskim reżimem wychodził daleko poza czyny mające na celu minimalizowanie strat własnych. Szwajcarii udało się uniknąć wojennej zawieruchy dzięki "żywemu, zaangażowanemu i zorganizowanemu współdziałaniu z III Rzeszą". 

Dla autora szczególnie bolesny jest fakt, że społeczeństwo do dzisiaj nie chce rozliczyć się ze swoją przeszłością. Politycy, bankierzy i urzędnicy różnego szczebla cały czas wykazują nadzwyczajną solidarność i zadziwiającą konsekwencję w zaprzeczaniu i zniekształcaniu obrazu sytuacji. Jeśli w ogóle podejmują współpracę z wymiarem sprawiedliwości i międzynarodowymi komisjami, czynią to w jednym celu: ugrać jak najwięcej na korzyść swojego kraju. Nie przyznawać się do niczego, co nie jest już powszechnie znane, podważać międzynarodowe ustalenia, przeciągać sprawę w nieskończoność, zasłaniać się legendarną "neutralnością", a wszystkich którzy dostarczają wiarygodnych świadectw - jak nocny stróż, który wyniósł z banku niszczone dokumenty - skazywać na kary więzienia. Notabene, został on skazany w swoim kraju, ale razem z rodziną dostał schronienie w USA.

Jean Ziegler zadaje swoim rodakom trudne pytania z niemal sadystyczną satysfakcją, robi to jednak w słusznej sprawie. Gdyby nie okrucieństwa szwajcarskiej administracji wobec Żydów, trzeba by przyznać, że Helweci korzystnie dla siebie rozegrali trudną sytuację. Książka ta może służyć politykom za poradnik "jak przetrwać wojnę i nie zniszczyć własnego kraju". 

[Recenzja] Największe kłamstwo świata

Recenzja ukazała się drukiem w czerwcowym numerze miesięcznika "Nowe Książki" (6/2017)

Książka Jeana Zieglera zaczyna się od opisu skandalu - jak się później okazuje jednego z wielu. Otóż w 1996 roku demokratycznie wybrani politycy w kraju słynącym z szerokiego stosowania modelu "demokracji bezpośredniej" w ostatniej chwili odwołali...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Więcej opinii

Aktywność użytkownika Michał Kowalczyk

z ostatnich 3 m-cy

Tu pojawią się powiadomienia związane z aktywnością użytkownika w serwisie


statystyki

W sumie
przeczytano
29
książek
Średnio w roku
przeczytane
3
książki
Opinie były
pomocne
31
razy
W sumie
wystawione
5
ocen ze średnią 6,2

Spędzone
na czytaniu
127
godzin
Dziennie poświęcane
na czytanie
2
minuty
W sumie
dodane
0
cytatów
W sumie
dodane
0
książek [+ Dodaj]