wojciechwinterson

Profil użytkownika: wojciechwinterson

Nie podano miasta Nie podano
Status Czytelnik
Aktywność 9 lata temu
3
Przeczytanych
książek
3
Książek
w biblioteczce
3
Opinii
38
Polubień
opinii
Nie podano
miasta
Nie podano
Dodane| Nie dodano
Ten użytkownik nie posiada opisu konta.

Opinie


Na półkach:

Okładka nie zapowiada katastrofy. A już z pewnością nie tej, która ostatecznie następuje.

Mamy oto zdjęcie przedstawiające przesłodkiego chłopczyka. Do tego piesio, misio i jabłuszko. Wszystko – prócz owocu – zatopione w sepii, która – jak się domyślam – wskazuje na czas akcji (pierwsza połowa minionego stulecia).

Moje odczucia co do powieści Fredriksson są mieszane. Mieszane niczym lasy na północy Szwecji, w których zresztą nie toczy się akcja powieści. Skąd to niezgrabne sformułowanie? Chyba udzielił mi się styl książki, w której aż roi się od sformułowań niekoniecznych, opisów płaskich, mdłych.

Odwróćmy jednak okładkę. „Piękna, ujmująca i ciepła historia o przyjaźni, dorastaniu oraz poszukiwaniu własnej tożsamości”. Łapówkarstwo w ważkiej sprawie, zadowolenie z zemsty, morderstwo popełniane we śnie, chora psychicznie nimfomanka, londyńskie chodzenie „na dziwki”, pijaństwo. Całość rozpisana na wiele postaci, które autorka tak polubiła, że nieraz znacznie odbiegała od osoby tytułowego Simona – Żyda wychowywanego przez bezdzietne małżeństwo, który powoli odkrywa swoją prawdziwą tożsamość. Do tego pierwsza przyjaźń, miłość, trochę dramatyzmu, muzyki. I pozłacanych myśli – „życie jest niezwykle ciężkie i w ogóle trudno je pojąć”. No tak…

Oczywiście książka dobre strony miała. Przeczytało się ją szybko. Lekkostrawna (niczym wielobarwne jabłusio z okładki), ale i niezbyt sycąca.

Spotkałem się z opinią, jakoby – w celu pełniejszego odczytania – należy znać się na rozlicznych żydowskich tradycjach, zwyczajach. Judaistą wprawdzie nie jestem, niemniej sądzę, że lektura kilku dzieł Singera (obowiązkowo z komentarzami i przypisami co do jednego) najzupełniej wystarcza. Cóż, być może po prostu korzenie tytułowych dębów sięgają żydowskiej tradycji tak głęboko, że nie potrafię się doń dokopać. W myśl podwójnego kodowania nie jestem zatem ani czytelnikiem masowym, ale też daleko mi do względnej erudycji.

Może jednak tli się jeszcze gdzieś jakaś iskiereczka nadziei w tym pełnym wiatru i dojmującego zimna świecie mojej czytelniczej duszy. Odwołam się do fragmentu poematu Simona – „pojmij w końcu, że prawdę odnaleźć można jedynie w tym, co niewypowiedziane”. Niniejszym milknę!

Wojciech T. Pawełczyk

Okładka nie zapowiada katastrofy. A już z pewnością nie tej, która ostatecznie następuje.

Mamy oto zdjęcie przedstawiające przesłodkiego chłopczyka. Do tego piesio, misio i jabłuszko. Wszystko – prócz owocu – zatopione w sepii, która – jak się domyślam – wskazuje na czas akcji (pierwsza połowa minionego stulecia).

Moje odczucia co do powieści Fredriksson są mieszane....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Niełatwo przychodzi mi pisać o książce Elisabeth Åsbrink. Opiera się ona wtłoczeniu w jakiekolwiek – choćby i najogólniejsze, nienacechowane negatywnie – schematy. To rzecz bardzo kompleksowa. Autorka poświęca wprawdzie książkę jednej „sprawie”, detaliczność opisu jest jednak imponująca (momentami wręcz przytłaczająca).

Wyobrażam to sobie tak – urodzona w 1965 roku pisarka i dziennikarka Åsbrink gromadzi materiały do pracy nad „Czułym punktem”. Gdy wszystko jest już gotowe, próbuje zebrać to w jednym miejscu, dajmy na to – na biurku z blatem o niemałej powierzchni. Prędko okazuje się jednak, że zebrany materiał nie mieści się, piętrzy się przed autorką – rozsypane wycinki gazet, niesforne dokumenty, wyżyny teczek i książkowe Kebnekaise. Do tego kasety z nagraniami – utrwalone na taśmach obrazy i dźwięki lub tylko te drugie. Wizualizuję sobie ten (być może nieistniejący nigdy) bujny las rzeczy i współodczuwam trudność, która towarzyszyła reporterce podczas pisania. Warto dodać, iż z całą sprawą związana jest również emocjonalnie, co podkreśla już na pierwszych stronicach.

„Cała sprawa”, jak ogólnikowo wskazuję, zostaje wyłożona na początku. Lars Norén – szwedzki dramatopisarz – nosi się z zamiarem napisania sztuki dotykającej problemu opieki penitencjarnej. Tekst powstaje podczas częstych spotkań literata z grupką osadzonych w więzieniu o zaostrzonym rygorze. Sztuka wydaje się obiecująca, budzi znaczne zainteresowanie mediów. Jej tytuł – „Siedem trzy” – odnosi się do paragrafu dotyczącego traktowania osadzonych z wyrokiem dłuższym niż cztery lata.

Premierę (a może raczej premiery – w zakładzie karnym oraz „w normalnym świecie”) „Sju tre” poprzedza wielomiesięczna debata. Tyle że w tym przypadku koniec nie wieńczy dzieła. „Cała sprawa” jest brzemienna w skutki – podczas skoku na bank w miejscowości Malexander (południe prowincji Östergötland) zastrzeleni zostają dwaj policjanci. Trójka więźniów wiedzie jednak podwójny żywot – obok teatralnego frontu pojawia się i inny: nazistowski. W trakcie licznych przepustek, których liczby nikt zdaje się nie kontrolować (jeden z osadzonych – Tony – spędził w ten sposób blisko trzy miesiące na wolności!), nawiązują znajomości z członkami ruchu NRA, przymierzają się do drobnych i większych wykroczeń.

Åsbrink zręcznie radzi sobie z opisem poszczególnych etapów przedsięwzięcia. Idzie po nitce do kłębka i udaje jej się wytropić miejsce, w którym narodziła się idea powstania sztuki o tematyce okołowięziennej. Trafnie osadza wydarzenia w ówczesnej sytuacji społeczno-politycznej Szwecji oraz Europy. Umiejętnie wplata cytaty z dzieł pisarzy i myślicieli (wystarczy wspomnieć Bertila Malmberga czy Simone Weil). Autorka określa swą pracę mianem archeologii pamięci. To trudniejsze zajęcie od tej archeologii, która kojarzy nam się z wykopaliskami oraz sprzętem do grzebania w ziemi. Polega się w nim bowiem wyłącznie na wspomnieniach – z natury efemerycznych i niejednoznacznych – w dodatku liczących bez mała dziesięć lat. W „Czułym punkcie” znajdzie czytelnik również fragmenty samej sztuki – dotychczas niepublikowanej. Autorka śpieszy jednak z wyjaśnieniem – kładzie nacisk na fakt, iż „to tylko tekst”, podkreśla rolę gestów, głosu, niuansów, które dostrzec mogła wyłącznie publiczność jednego z dwudziestu trzech zagranych przedstawień.

„Czuły punkt” staje się również polem do snucia refleksji nad skutecznością systemu resocjalizacji oraz rolą teatru. Czy pokazywanie jakiegoś zjawiska na scenie może być tożsame z jego aprobatą? Jeśli tak – to w jakim stopniu? Czy naziści powinni mieć prawo do głoszenia swoich poglądów za pomocą teatru? Jak z owymi poglądami polemizować?

W 2009 roku „Czuły punkt” nominowano do liczącej się Nagrody Augusta w kategorii literatury faktu. Archeolożkę pamięci nagrodzono ostatecznie dwa lata później za „W Lesie Wiedeńskim wciąż szumią drzewa”.


[Recenzję opublikowałem wcześniej na blogu Skandynawistycznego Koła Naukowego UJ]

Wojciech T. Pawełczyk

Niełatwo przychodzi mi pisać o książce Elisabeth Åsbrink. Opiera się ona wtłoczeniu w jakiekolwiek – choćby i najogólniejsze, nienacechowane negatywnie – schematy. To rzecz bardzo kompleksowa. Autorka poświęca wprawdzie książkę jednej „sprawie”, detaliczność opisu jest jednak imponująca (momentami wręcz przytłaczająca).

Wyobrażam to sobie tak – urodzona w 1965 roku...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Recenzję zacznę od przypomnienia słów Sartre'a, że trzeba wybrać między życiem a opowiadaniem. Zastanawia mnie, jakież to wydarzenie skłoniło norweskiego pisarza do napisania powieści "Moja walka". Powieści? – ba, całej serii tychże! Sceptycznie odnoszę się do biografii (nie daj Odynie autobiografii!) osób żyjących. Za Nałkowską mógłbym stwierdzić, że dopiero śmierć jakoś definiuje i dopełnia człowieka. Mimo moich tanatologicznych zainteresowań, pierwsza część cyklu Knausgårda nie wywarła na mnie zbytniego wrażenia, a – w dużym uproszczeniu – właśnie o śmierci traktuje. Do jej opisu przywoływany jest Proust, ale i skandynawskie kryminały. Tych drugich nie czytałem, opus magnum pisarza z Auteuil znam wyłącznie z pojedynczych cytatów. Może to i lepiej, ponieważ dzięki temu mój ogląd nie był niczym zmącony.

Leland de la Durantaye – amerykański pisarz oraz literaturoznawca – w recenzji dla „The New York Timesa” wysuwa twierdzenie, jakoby czytelnik, który nie zapała entuzjazmem po lekturze kilku pierwszych akapitów (na potrzeby tej recenzji nazywam je tanatologicznymi), już się do Knausgårda nie przekona*. Ja przeciwnie: czułem się oszukany, kiedy po tak sprawnym wstępie – zdania ostre niczym utensylia do sekcji zwłok – nastąpił nużący szwedzko-norweski potop szczegółów z życia autora. Wydarzenia rozproszone, często niemające wspólnego mianownika. Wspomnienia płyną w sposób niezbyt refleksyjny, bezładny. W pewnym momencie protagonista-autor stwierdza, że nie pamięta z dzieciństwa prawie nic. Pojemne to nic, które wystarczyło na książkę tak pokaźnych rozmiarów! Spoglądam na swoje notatki czynione na początku lektury. Z politowaniem patrzę na te wszystkie imiona przyjaciół, znajomych, którzy zostają czytelnikowi przedstawieni tylko po to, by później już nigdy się nie pojawić.

Chwilami odnosiłem wrażenie, że zaszła jakaś fatalna pomyłka. Wyobrażałem sobie, ad absurdum, iż autor – za namową psychoterapeuty – pisze o swoim dzieciństwie w celu przepracowania wielorakich traum. „Egzystencjalna buchalteria” przez przypadek trafia jednak nie do lekarza, lecz wydawcy, a ten z miejsca decyduje się na publikację. Summa summarum, powstaje sześć powieści, które okazują się dla Karla Ovego dobrodziejstwem i przekleństwem. Podług skrzętnie czynionych szacunków wydawców, jeden na dziesięciu mieszkańców Norwegii kupił powieść swojego rodaka. Całkiem nieźle się sprzedaje – niestety, nie tylko dosłownie. Niektórzy członkowie rodziny, a także bliscy – oburzeni bezpośredniością, wręcz brutalnością opisu – wytoczyli Knausgårdowi proces sądowy. W jednej z księgarń w Malmö doszło nawet do podpalenia regału, na którym stały jego książki.

Przemożny wpływ na kształtowanie się osobowości recenzenta książki miały powieść oraz film "Godziny". Skupię się na jednym wojciechotwórczym aspekcie tego kompleksu arcydzieł (treść; strumienie: świadomości, estetyki, nut; Virginia Woolf…). Jednemu z bohaterów – homoseksualiście Richardowi – przyznana zostaje wysoce prestiżowa nagroda literacka. Otrzymuje ją za książkę, której tytuł wprawdzie nie pada w filmie, można go jednak dostrzec na okładce w pewnej scenie. "The Goodness of Time". Tak, zawsze marzyłem o przeczytaniu tej nieistniejącej powieści o mężczyźnie, piszącym – z ogromnej miłości i złości do swej matki, przez którą został porzucony w dzieciństwie – książkę o niej. Zwraca się ku pisaniu, pragnie opisać cały świat, od którego jednocześnie się odgradza. Choć nigdy nie poznam jego słów, bo nie powstały, towarzyszy mi niejasne przeczucie, że Knausgård i Richard znaleźliby wspólny język lub przynajmniej takowym się posługiwali. Richard przez blisko 50 stron mówi o wahaniach bohaterki rozważającej kupno lakieru do paznokci. Karl Ove okrasza detalami długie opisy sprzątania domu, spożywania posiłków… Akcja nie posuwa się ani o moment do przodu, a jednak przewracam kartkę za kartką.

Nawet teraz, gdy wystukuję te słowa na klawiaturze czarnego laptopa Lenovo zakupionego w sylwestra dwa lata temu, do mych uszu wpływa – na białej, gumowej łódce słuchawek Samsung – ścieżka dźwiękowa autorstwa Philipa Glassa.

Naumyślnie tak wiele piszę o okolicznościach powstania recenzji. Próbuję oddać styl autora, który jakby usilnie stara się udowodnić, jak bardzo wielowymiarową jest osobą i jak świetna jest jego pamięć. Koleżanki z klasy – ta była taka, tamta owaka. Na obiad jedliśmy dorsza z warzywami. W tamtym momencie mój brat odpowiedział to i to. Słowa, połączenia słów, które są zbędne i nie wnoszą nic.

Na uwagę zasługują jednak niektóre ustępy "Mojej walki" – wspomniany już początek, którego dopełnieniem są ostatnie zdania. Celnością zachwycają – niestety niezbyt liczne – opisy dzieł sztuki. Nierzeczywiste oczy autora zdają się prześwietlać płótna mistrzów na wskroś. Być może to historii sztuki powinien był się poświęcić? Silnie akcentowana autobiograficzność zmusiła mnie także do refleksji, czy gdybym o niej nie wiedział, mój odbiór byłby inny? Większość pisarzy czerpie przecież z własnego życia, nie mówiąc o tym wprost. Proust pozmieniał niektóre fakty, nazwy… Zaimponowały mi również proste i pisane bez zażenowania zdania o płaczu. Knausgård nie boi się być samcem omega. Nie wiem, jak w Skandynawii, w Polsce pokutuje jednak mit, że „chłopaki nie płaczą”. Wszelkie próby przeciwstawiania mu się oceniam pozytywnie.

Jego walka… Patrzę na fotografie autora, w które obfituje Internet. Jest w jego wzroku coś niepokojącego. Sądząc po aparycji, to typ wiecznego chłopca, Piotrusia Pana, szybującego nad fiordami i szkierami. Jego walka… W gruncie rzeczy przeszłości zwyciężyć się nie da. Wszyscy zginiemy w tej bitwie pod Lastryko.


---
* Leland de la Durantaye, "Inside Story", "The New York Times" z dn. 21.06.2013.


[Recenzję opublikowałem wcześniej na blogu Skandynawistycznego Koła Naukowego UJ]

Wojciech T. Pawełczyk

Recenzję zacznę od przypomnienia słów Sartre'a, że trzeba wybrać między życiem a opowiadaniem. Zastanawia mnie, jakież to wydarzenie skłoniło norweskiego pisarza do napisania powieści "Moja walka". Powieści? – ba, całej serii tychże! Sceptycznie odnoszę się do biografii (nie daj Odynie autobiografii!) osób żyjących. Za Nałkowską mógłbym stwierdzić, że dopiero śmierć jakoś...

więcej Pokaż mimo to

Aktywność użytkownika wojciechwinterson

z ostatnich 3 m-cy

Tu pojawią się powiadomienia związane z aktywnością użytkownika w serwisie


statystyki

W sumie
przeczytano
3
książki
Średnio w roku
przeczytane
0
książek
Opinie były
pomocne
38
razy
W sumie
wystawione
3
oceny ze średnią 3,3

Spędzone
na czytaniu
22
godziny
Dziennie poświęcane
na czytanie
0
minut
W sumie
dodane
0
cytatów
W sumie
dodane
0
książek [+ Dodaj]