Illuvatar nigdy nie popełnia błędów.
Eru Illuvatar wysłał na Śródziemie pięciu majarów. Gandalfa zwanego Szarym, Sarumana zwanego Białym, Radagasta zwanego Burym (albo Rudym, nie pamiętam) oraz dwójkę niebieskich magów.
No i niby spoko, "Władca pierścieni" przeczytany, Sauron pokonany, Saruman obalony, wszyscy zwijają manatki i odpływają do Valinoru, żegnajcie ludzie, od teraz to Wasza ziemia. "Zaraz, zaraz, ale co z niebieskimi przybłędami?" - zapytacie. No właśnie ja też pytałem i odpowiada na to Przemysław Duda. Można byłoby nazwać to fanficiem, ale tak naprawdę jest to rozszerzenie uniwersum, gdyż wykorzystuje bohaterów nam nieznanych i realia, które też nie są nam znane.
Książka ma nieco trudny wstęp, ciężko było mi się wkleić przez pierwsze paręnaście stron coś jakieś chłopy, jakieś armie, typ zamienia się w ptaka, aż do momentu kiedy został wspomniany Sauron i zrozumiałem, gdzie jestem na osi czasu (jak właśnie zamierzasz czytać to już Ci to oszczędziłem, może wklejać się od początku) wszystko zaczęło mi się układać w całość i poszło.
Czyta mi się to dobrze, jest sporo strategii, trochę polityki, pomimo tego, że jest to de facto historia równoległa wydarzeniom z "Władcy pierścieni" to sama w sobie książka bardziej chyba ucieszy fanów "Pieśni lodu i ognia", magii tu mało (w sumie brak, ale to tak jak w Tolkienie) ras też niewiele (są tylko krasnoludy), więc książka sama w sobie pozbawiona jest tej warstwy magii i tajemniczości, skupiona mocno na wydarzeniach, że tak powiem "na szachownicy", choć oczywiście z punktu widzenia poszczególnych bohaterów. Wrzuca nas bezpośrednio w znane nam (czytelnikom Tolkiena) zagrożenie.
Typ bez butów wrócił.
Pan na M, który bardzo kochał Sillmarillie wrócił i skłócił ze sobą książąt, królów, cesarzy i lordów, i właściwie podbija Śródziemie od Hildorien zaczynając, od wschodniego krańca, wespół z Sauronem (w komitywie bardziej) na jego drodze stoi tylko dwóch majarów, którzy wraz z najlepszymi z ludzi (tymi najbardziej pokrzywdzonymi) starają się przetrwać i pokonać zbuntowanego Valara.
Sama historia kontynuuje w ogóle nieporuszony przez Tolkiena wątek "błękitnych majarów" "zaginionych na wschodzie" i jest to historia satysfakcjonująca. Miejscami naprawdę ciekawa, choć zdarzają się w niej, że tak to określę "zdarzenia życzeniowe" (ale gdzie nie).
Trochę mało w niej mowy o honorze, dumie i takich tam tolkienowskich rzeczach, dużo o państwach, państwowości, mało o elfach, krasnoludach, smokach i nieprzebytych lasach, a dużo o polityce, niesnaskach i konfliktach. Trochę czytając to czułem klimat początku "Gwiezdnych wojen" i "znajduję twoją wiarę w moc niepokojącą" czy coś takiego - tu jakby świat się skończył, czasy się skończyły nie ma już tajemnic, nie ma już zagadek, nie ma tych przygodowych gór mglistych czy mrocznej puszczy są granice, są murowane dziedzińce i zatargi międzypaństwowe. Dlatego na wstępie powiedziałem, że to bardziej dla fanów Martina.
Żałuję słabo wykorzystany wątek Azji. Chodzi mi o to, że zawsze miałem w głowie, że Valinor to taka Ameryka, te Shire całe to jakoś Anglia, może. Gondor to Niemcy, Rohan to Francja, Mordor to, wiadomo. Natomiast wypadałoby, żeby Hildorien to były klimaty azjatyckie, w sensie nie muszą być, bo nic nie musi być, ale jakoś tak to sobie wyobrażałem, brakuje mi tej różnicy kulturowej, jakakolwiek by nie była. A może właśnie jest? Może cesarstwo to właśnie jest ta różnica kulturowa? W sumie chyba tak, no ale brakuje mi tu czegoś, na tym polu.
Powinienem usunąć poprzedni akapit z racji tego, że sam sobie zaprzeczyłem, ale niech już zostanie. Coś tam wnosi.
Nie ma takiego dobra i zła w stylu Tolkiena, albo może właśnie jest. We "Władcy pierścieni" widać było jakieś tam plemiona ludzi stające po stronie Saurona i byli oni przedstawieni jako zdrajcy. To bardzo wygodne uproszczenie, u Przemka, pomimo tego, że wszyscy wiemy kto jest zły, a kto dobry, to postacie między sobą nie wiedzą. Bardzo podoba mi się to, że każdy myśli, że każdy jest zły, a tak naprawdę jest to łańcuch podejrzeń i spisków przygotowywanych przez dziesięciolecie. Budowanie napięć między państwami, burzenie sojuszy przez dekady, pokolenia, co pokazuje, w bardzo fajny sposób, to jak my postrzegamy innych. Dobra i zło, pomimo DOBRA i ZŁA to po prostu kwestie dogadania się lub nie, podania sobie ręki lub po prostu podejrzeń.
Mimo wszystko polecam fanom Tolkiena, ale nie tym którzy przeczytali "Władcę pierścieni", a tym, którzy (tak jak ja) tłukli wszystko jak leci i daleko po "Sillmarilionie", mniej więcej przy "Dzieciach Hurina" powiedzieli sobie "Dlaczego ja to sobie robię? Przecież to jest chujowe." Polecam też fanom "Pieśni lodu i ognia" zwaną też "Grą o tron". Są walki, wojny, bitwy (niby to prawie to samo, ale sporo jest tego) są kminy, jest pradawny, wspólny wróg. Wszystko odhaczone.
A teraz wsiadamy na koń z Winrarem (przepraszam Przemku, nie mogłem się powstrzymać) i jedziemy po "Pięć pustych tronów".
Illuvatar nigdy nie popełnia błędów.
Eru Illuvatar wysłał na Śródziemie pięciu majarów. Gandalfa zwanego Szarym, Sarumana zwanego Białym, Radagasta zwanego Burym (albo Rudym, nie pamiętam) oraz dwójkę niebieskich magów.
No i niby spoko, "Władca pierścieni" przeczytany, Sauron pokonany, Sa...
Rozwiń
Zwiń