Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

To nie jest zła książka. Historia ma potencjał, jednak inspiracja Terrym Pratchettem aż nadto kłuje w oczy i nie daje o sobie zapomnieć. Żeby inspirować się Pratchettem trzeba mieć odwagę i tego autorce nie brakuje, podobnie jak wyobraźni, jednak ostatecznie nie wychodzi tak, jak powinno. Bo chyba trzeba jeszcze większej odwagi, żeby w pewnym momencie od tej inspiracji się odkleić i zacząć snuć swoją opowieść.

O czym jest „Słowodzicielka“? Grupa drugoplanowych bohaterów opowieści fantasy szuka swojej fabuły i dowódcy. Wierzą, że dzięki temu ich działanie nabierze sensu. Powoli zaczynają ją odkrywać, kiedy poznają Marcjannę. Główna bohaterka - uff. Nie potrafiłam jej polubić w najmniejszym stopniu. Odpychała mnie od siebie, jej los był mi obojętny - kiedy działa jej się krzywda, nie robiło to na mnie wrażenia. Wielokrotnie nie potrafiłam jej zrozumieć. Miałam też problem z pozostałymi bohaterami opowieści. Długi czas nie potrafiłam ich odróżnić, myliłam ze sobą.

Mamy tu jednocześnie opowieść drogi z księżniczkami, smokami, trollami, spadającymi z nieba domami i żarłocznymi pomidorami, jak i opowieść o tworzeniu, o pisaniu powieści próbującą odpowiedzieć na pytanie, czy świat stworzony przez autora może wyrwać się spod jego władzy? Myślę, że tworzeniu tego świata poświęcono zbyt mało uwagi i jest po prostu sklejony z różnych pomysłów. Jedne są ciekawe, choć ograne, jak elementale, inne nie wiadomo po co - epizod z trollem, rany, po co?!

Końcowy plot jest jednak tak prawdziwy dla każdego autora książki, tak w punkt, iż czekam na dalszy ciąg i rozwój autorki.

To nie jest zła książka. Historia ma potencjał, jednak inspiracja Terrym Pratchettem aż nadto kłuje w oczy i nie daje o sobie zapomnieć. Żeby inspirować się Pratchettem trzeba mieć odwagę i tego autorce nie brakuje, podobnie jak wyobraźni, jednak ostatecznie nie wychodzi tak, jak powinno. Bo chyba trzeba jeszcze większej odwagi, żeby w pewnym momencie od tej inspiracji się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czytając recenzje tej książki, zarówno polskie, jak i zagraniczne, najczęściej spotykam się z opinią, że książka okazuje się nie być tym, czego Czytelnik oczekiwał. I rzeczywiście tak jest. Bo po zapowiedziach ("A co, jeśli mężczyzna z jej snu istnieje naprawdę? Co, jeśli wkrótce naprawdę się spotkają?“) spodziewamy się lekkiego romansu z elementami realizmu magicznego. Jednak bardzo szybko okazuje się, że w książce nie ma ani romansu a i realizmu magicznego ze świecą szukać. Czy to źle? Każdy odbierze to inaczej. Rozumiem rozczarowanych, jednak mnie powieść ta zaskoczyła, na plus. I jest na swój sposób magiczna.

Mamy naszą główną bohaterkę Dannie Kohan, która żyje według strategii. Wie, jak będzie wyglądało jej życie za pięć lat. Stara się o wymarzoną pracę w kancelarii prawnej i wie, kiedy ukochany poprosi ją o rękę. W noc oświadczyn jednak zasypia, po czym budzi się w innym mieszkaniu, z innym mężczyzną, z innym pierścionkiem na palcu. W dodatku wszystko wskazuje na to, że jest rok 2025, choć chwilę temu był 2020. Później jednak Dannie ponownie wraca do dnia dzisiejszego, jednak wizja którą miała odciska piętno na kolejnych dniach jej życia.

Jednak wcale nie ten twist jest główną zaletą książki, nie główna bohaterka i nie Nowy Jork. Ta książka ma jedną wielką zaletę, którą pokochałam całym sercem - Bellę Gold. Bella to złoto, magia w czystej postaci, przyjaciółka, którą chciałabym mieć. Kobieta nie z tej planety, a jednak z krwi i kości. Przepiękna jest historia jej przyjaźni z Dannie, bodajże od siódmego roku ich życia. Podobało mi się, kiedy nagle pojawiały się wspomnienia z ich wspólnej przeszłości. Bella to chyba najwyraźniej narysowana postać w całej książce. Bo minusem powieści jest fakt, że właściwie tylko ona, pewien lekarz i może matka Belli to postacie posiadające charakter, jakąkolwiek głębię. Sama główna bohaterka była dla mnie dość nijaka. Może nie całkiem przezroczysta, ale nawet jak na obyczajówkę, za mało w niej było charakteru, warstw. Podobnie dwaj główni męscy bohaterowie - David i Aaron. Czasem miałam wrażenie, że między mną a emocjami bohaterów jest jakaś ściana, której autorka nie pozwala mi przekroczyć. Nie wiem, z czego to wynika.

Kreacja Nowego Jorku jako miejsca akcji była całkiem w porządku, choć nie poznałam go lepiej niż znam z innych książek i seriali. Przyjemnie było spacerować jego ulicami wraz z bohaterami, a czasem miało się nawet ochotę od nich oddalić, skręcić w inną uliczkę. I naprawdę miałam apetyt na bajgla z pastą z białej ryby...

To, co mnie drażniło najbardziej to mnogość marek, głównie w przypadku ubrań. Mamy na przykład
„moment“ między Nią a Nim, atmosfera się zagęszcza i nagle... musimy wiedzieć jakiej marki koszulę on właśnie ściąga. Nie jest mi to potrzebne i naprawdę niekiedy bardzo mi to przeszkadzało.

Jednak w miarę, jak akcja szła do przodu, a do mnie docierało, że nie dostanę tutaj lekkiego romansu, a historię zgoła cięższego kalibru, choć przedstawioną lekkim nieprzesadzonym językiem, powieść podobała mi się coraz bardziej i coraz mocniej kochałam Bellę. Na pewno chcę ją przeczytać po angielsku, a także poznać inne powieści Rebecci Serle.

Czytając recenzje tej książki, zarówno polskie, jak i zagraniczne, najczęściej spotykam się z opinią, że książka okazuje się nie być tym, czego Czytelnik oczekiwał. I rzeczywiście tak jest. Bo po zapowiedziach ("A co, jeśli mężczyzna z jej snu istnieje naprawdę? Co, jeśli wkrótce naprawdę się spotkają?“) spodziewamy się lekkiego romansu z elementami realizmu magicznego....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kristin Hannah posiada umiejętność przenoszenia swoich czytelników w piękne miejsca. Dzięki jej prozie dane jest nam odbyć podróż w wyobraźni, jak i wgłąb siebie. Tym razem jesteśmy gdzieś w USA w rodzinnym sadzie „Biełyje Noczi“ i rezydencji przypominającej rosyjską daczę. Evan Whitson cudowny mąż, ojciec i dziadek umiera. Jego córki Meredith i Nina nie czują się kochane przez zimną jak lód matkę, Anję, z pochodzenia Rosjankę. Ta tajemnicza kobieta od lat żyje w swoim świecie. Najchętniej spędza czas w zimowym ogrodzie, oddzielona od swoich najbliższych murem, przez który przebić się jest w stanie tylko stara rosyjska baśń.

To powieść o trudnych rodzinnych relacjach. Osoby, które powinny być sobie bliskie, z jakichś powodów oddalają się od siebie. Kobiety nie mówią o tym, co je boli. Gdy są w trudnej sytuacji sprzątają, gotują, albo robią zdjęcia. A życie składa się z rzeczy wypowiedzianych i niewypowiedzianych. To także powieść o sile kobiet, którą czasem trudno odnaleźć, ale kiedy to się już wydarzy, wszystko się zmienia, choć świat wciąż pozostaje taki sam. To jednak przede wszystkim opowieść o mieście, baśniowym Leningradzie, który wielki terror przemienia w miasto okrutne, w miasto, które zabija. Baśń ewoluuje w horror.

Kiedy już pewne wątki na końcu się rozwiązują, to czasami jak na mój gust zbyt szybko i prosto w porównaniu z całą fabułą. Oczywiście, da się to wytłumaczyć, ale traci swój urok. Pod koniec pojawiają się momenty przegadane, moralizatorskie, spokojnie mogłoby ich nie być.

„W dzieciństwie bajki przyjmuje się jak coś naturalnego, jak zdjęcie, które się widzi tak często, że w ogóle się nie zastanawia, kto je zrobił i po co. Albo kogoś widać na drugim planie. Ale gdy już raz się w nim zauważy coś niezwykłego, zaczynają się pytania.“

Kristin Hannah posiada umiejętność przenoszenia swoich czytelników w piękne miejsca. Dzięki jej prozie dane jest nam odbyć podróż w wyobraźni, jak i wgłąb siebie. Tym razem jesteśmy gdzieś w USA w rodzinnym sadzie „Biełyje Noczi“ i rezydencji przypominającej rosyjską daczę. Evan Whitson cudowny mąż, ojciec i dziadek umiera. Jego córki Meredith i Nina nie czują się kochane...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ciągle mam apetyt na lekką literaturę kobiecą, która będzie jakaś, która mnie nie rozczaruje, a przede wszystkim nie zdenerwuje. Szukam wśród polskich autorek pióra, które mnie zachwyci, pozwoli wziąć oddech pomiędzy cięższymi lekturami, a jednocześnie zabierze moją wyobraźnię w podróż. Dlatego gdy zobaczyłam książkę, której akcja rozgrywa się w Gruzji, wiedziałam, że muszę po nią sięgnąć. Bo Gruzji jestem ogromnie ciekawa.

Poznajcie Anę. Ana ma 35 lat, jest po rozwodzie, ma dwie przeurocze córeczki i pracę w firmie farmaceutycznej, której chyba nie lubi. Jak dowiadujemy się z zapowiedzi, Gruzja zawsze była jej azylem, odskocznią od codzienności. Nie wiadomo, kiedy i jak się to zaczęło (szkoda), ale nie ma to znaczenia dla fabuły.

Obiecuje się nam miłosne rozterki, górskie widoki i zapach kolendry. Czegóż chcieć więcej u progu lata? Niestety, gruzińskich krajobrazów jest jak na lekarstwo. Tyle samo zapachu kolendry, co w debiutanckiej powieści Anny Pilip, znajdziemy w odcinku „Kuchennych Rewolucji“ z restauracji Gaumardżos. Są za to miłosne rozterki tyle, że na poziomie podstawówki.

W „Gruzińskim winie“ każdy Gruzin, którego poznaje Ana jest lokalną wersją naszego Sebastiana Karpiela Bułecki. Fizyczna atrakcyjność obu pretendentów do serca kobiety podkreślana jest równie często jak obfitość biustu znajomej Gruzinki.

Ledwo poznawszy dwóch przystojnych gruzińskich lekarzy, Ana przeżywa głębokie rozterki. Nie wie, którego wybrać i czy przenieść się do Gruzji na stałe. Jak to zmieni jej życie? O Timarze, ani o Georgim nie wie nic. Niestety, z ich strony uczucie jest równie „głębokie“ i pozbawione wszelkich podstaw. Tu nie ma mowy o tworzącym się uczuciu, o budowaniu jakiejkolwiek relacji. Bum i już wszyscy zakochani, jakby odurzeni tytułowym trunkiem, albo co gorsza czaczą.

[AKAPIT Z POTENCJALNYM SPOJLEREM]
Mamy takie czasy, kiedy są sprawy niewybaczalne, nawet w lekkich obyczajówkach. Mam tu na myśli niezdrową relację Any z Timarem. Kiedy Ana leży w szpitalu po tym, jak ktoś podał jej narkotyk w wiadomym celu, Timar przychodzi do niej w nocy. Jakkolwiek romantycznie nie przedstawiłaby tego autorka, on po prostu się do niej dobiera. Co robi Ana? Trochę jest zła, trochę wystraszona, ale już po chwili przekomarza się z nim niczym nastolatka. W następnych dniach nazywa go jednym z normalniejszych, najczulszych facetów jakich spotkała. Dalej ta relacja wcale nie rozwija się w dobrym kierunku, nie brakuje przemocy psychicznej i fizycznej. Timar jest natarczywy, osacza Anę. Jednak ona wciąż waha się, czy go czasem nie kocha. Nie wiem, może Blanka Lipińska ma rację, że mamy takie fantazje?

Obiecane miłosne rozterki są. Czy jednak jest Gruzja? Po częsci tak. Jakaś namiastka, kilka opisów życia Gruzji pozwoliło mi uwierzyć, że ten kraj jest miejscem na ziemi bohaterki, jak i autorki. Jednak nie dane mi było zobaczyć gruzińskich krajobrazów, choć bardzo chciałam. Język autorki jak dla mnie jest zbyt mało plastyczny. Czułam się, jakbym czytała przewodnik po Gruzji, ale pozbawiony zdjęć.

To, co mi się podobało to fakt, że historia obu bohaterów powiązana jest z wojną w Osetii. Wspomina się nawet prezydenta Kaczyńskiego. Widać, że obaj mocno ją przeżyli, na każdym odcisnęła bolesne piętno. Chciałabym więcej tego tematu, ale tu się nie czepiam. Wiem, że to nie ten rodzaj literatury.

Autorka miała też fajny pomysł na wplecenie do książki muzyki rockowej. Niestety, było to tylko na początku, potem jakoś się rozmyło. Zrozumiałabym, gdyby rocka zastąpił gruziński folk, ale nie... W ogóle czasem miałam wrażenie, że autorce brakuje konsekwencji w prowadzeniu wątków. Wątek z narkotykiem kończy się gdzieś w połowie. Ciekawa historia miłości Belli potraktowana jest jak wątek poboczny, choć ma potencjał na główny kontrastujący z aktualnymi rozterkami Any. Nie brak za to konsekwencji w przypadku łez. Ana to „Królowa Łez“ - ciągle albo łka, albo wyje, albo pije wino, a potem wyje.

Pierwszą ocenę daję książce przeważnie po około stu stronach. „Gruzińskie wino“ miało na tym etapie solidną 5. Potem zaczęły się dziury, wątki ginęły, pojawiały się, niezdrowa relacja rozwijała się, drugi bohater tracił na atrakcyjności, nieśmiało wprowadzono postać LGBT (bo taka moda), która mogła rozbujać akcję, ale że Polska chyba jeszcze nie jest gotowa na takie wątki, pozostała postacią czwartoplanową. Nie potrafiłam polubić ani zrozumieć Any. Polubiłam jej córki i Bellę, a także Tamarę. Uznałam, że to nie jest książka dla mnie, ale nie jest zła, charaktery są solidnie wykreowane. Dam czwórkę z plusem. Jednak w jednej z ostatnich scen główna bohaterka zachowała się w taki sposób, zrobiła coś takiego, że o mało nie cisnęłam czytnikiem o ścianę, za to głośno przeklnęłam, po czym odbyłam kilkuminutowy spacer po pokoju. No nie, po prostu nie.

Ciągle mam apetyt na lekką literaturę kobiecą, która będzie jakaś, która mnie nie rozczaruje, a przede wszystkim nie zdenerwuje. Szukam wśród polskich autorek pióra, które mnie zachwyci, pozwoli wziąć oddech pomiędzy cięższymi lekturami, a jednocześnie zabierze moją wyobraźnię w podróż. Dlatego gdy zobaczyłam książkę, której akcja rozgrywa się w Gruzji, wiedziałam, że muszę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Rok 1997. Wielka powódź przechodzi przez południe kraju, worki piasku przenoszone z rąk do rąk, „Moja i twoja nadzieja“, pomoc, mnóstwo pomocy i ludzkiego dramatu. Ponad dwadzieścia lat temu śledziłam migawki w telewizji, jak dziś informacje o koronawirusie. Z perspektywy czasu chcę czytać więcej o tamtych wydarzeniach, chcę podejść bliżej. Interesuje mnie ingerencja natury w życie człowieka i jak człowiek na nią odpowiada. Tego szukałam w książce Jasmyn Ward „Zbieranie kości“ w kontekście huraganu Katrina i nie do końca to znalazłam. W „Topieli“ Jakuba Ćwieka było już nieco lepiej.

Głuchołazy, niewielka miejscowość na Dolnym Śląsku, niegroźna rzeczka płynie sobie spokojnie wpisując się w małomiasteczkowy krajobraz. Tego lata deszcz pada nieustannie, Przesiąknięta ziemia, przesiąknięci ludzie. Dla czwórki nastolatków u progu dojrzałości trwają wakacje, a nadchodząca powódź to po prostu przygoda, niczym w „Podróży za jeden uśmiech“. Gwarancja niezwykłego lata. Dzieje się to, co ponad 20 lat temu budziło strach w większości Polaków. Sytuacja zmienia się z godziny na godzinę, poziom wód wzrasta. Jednak tak samo jak dziś w czasach koronawirusa, w trakcie powodzi z 97 roku, toczy się normalne życie, o ile ktoś o to życie aktualnie nie walczy.

Fala powodziowa nie jest w stanie zatrzymać czwórki chłopaków w miejscu, nie zatrzyma głupich pomysłów, rodzinnych utarczek, pierwszych zauroczeń, buzujących hormonów, i innych chłopięco męskich spraw. Każdy z nich ma swoje marzenia i skomplikowaną sytuację rodzinną. Wychowali się na popkulturze i podwórku lat 90. Lato bez komórek i internetu, spędzają na włóczęgostwie uliczkami miasta w poszukiwaniu przygód, powódź jest jedną z nich. A kiedy fala powodziowa opadnie i minie rozczarowanie, że taka sobie powódź, a nie „Wodny świat“, ruszą pomagać powodzianom. Widzimy to, o czym w posłowiu mówi sam autor, że bycie nastolatkiem to rodzaj dwubiegunówki. Czasem jesteś dzieciakiem, a czasem dorosłym. Reszta to tylko złudzenia.

Swoje pierwsze spotkanie z piórem Jakuba Ćwieka oceniam pozytywnie, choć liczyłam na więcej powodzi. Trudno odmówić autorowi researchu, bo co jest lepszym researchem niż osobiste doświadczenie, bazowanie na tym, co się zobaczyło i przeżyło. Doceniam to bardzo, choć jak sam autor napisał, to nie jest powieść historyczna. Gdzieś przeczytałam, że „Topiel“ to połączenie „To“ Stephena Kinga ze "Stranger Things". Nie zgadzam się. To solidny portret dorastania. Brutalny, ale nie odrealniony.

Rok 1997. Wielka powódź przechodzi przez południe kraju, worki piasku przenoszone z rąk do rąk, „Moja i twoja nadzieja“, pomoc, mnóstwo pomocy i ludzkiego dramatu. Ponad dwadzieścia lat temu śledziłam migawki w telewizji, jak dziś informacje o koronawirusie. Z perspektywy czasu chcę czytać więcej o tamtych wydarzeniach, chcę podejść bliżej. Interesuje mnie ingerencja...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

To nie jest książka dla każdego. Z powodu tempa akcji, czy baśniowej narracji, która niektórym może się wydać naiwna, innych wciągnie bez reszty. Poznajemy tu losy rodziny Bobrów a także innych mieszkańców położonego gdzieś na Śląsku Czarnego Miasta. Mieszkanie Wandy i jej rodziny na ulicy Szerokiej jest jak cała ta opowieść. Pełne tajemniczych pokoi, zakamarków, korytarzy skręcających w nieodgadnionym kierunku. Ciemne i tajemnicze, wypełnione po brzegi snami, baśniami, opowieściami i majakami. Niezwykle działa na wyobraźnię. Jest niczym tunel łączący rzeczywistość z tym, co nierzeczywiste, życie z tym, co po życiu, a przede wszystkim tym, co pomiędzy. Śląska kraina czarów...

Mąż Wandy Bóbr zginął w kopalni w Roku Zaćmienia, roku niezwykłym w historii miasta. Ich córki, Bianka i Belinda, po latach wyemigrowały do Białego Miasta, kolejnego fascynującego świata. To tam istnieją uliczki niewidzialne dla większości ludzi, świat w świecie. Co jest pomiędzy, musicie dowiedzieć się sami. Jednak miasto, w którym zakochałam się bez pamięci to miasto w tunelach. Obserwując, jak powstawało, „odbyłam podróż w odległą galaktykę wyobraźni“ i chciałabym tam zostać na dłużej.

W pewnym momencie w książce dzieje się coś takiego, a właściwie dowiadujemy się o czymś, co sprawia, że pytanie jakie człowiek zadaje sobie niemal od początku lektury, to dotyczące relacji matki i córek okazuje się ślepą uliczką, złym kierunkiem. Okazuje się, że czytasz inną książkę niż Ci się wydawało. Myśli eksplodują na milion kawałków, usta otwierają się w niedowierzaniu. Podobnie czułam tylko raz - gdy pod koniec seansu „Szóstego zmysłu“ Myślisz, że wiesz wszystko i nagle... Bum!

Już od pierwszego zdania wiedziałam, że to będzie moja książka, choćby nie wydarzyło się w niej nic. Tak pięknym, pełnym obrazów nie z tego świata językiem jest napisana. Autorka tworzy niezwykłe uniwersum, w które człowiek wsiąka, którego się boi i o którym nie może zapomnieć - miasto, które żyje, oddycha, gniewa się i buntuje. Mogłoby być miejscem akcji urban fantasy. Pełne nawiązań do mitologii słowiańskiej i legend przekazywanych przez pokolenia z ust do ust. Mam apetyt na więcej, na „Po drugiej stronie lustra“, czy raczej... tunelu. Czekam na więcej opowieści z „Czarnego Miasta“

.

To nie jest książka dla każdego. Z powodu tempa akcji, czy baśniowej narracji, która niektórym może się wydać naiwna, innych wciągnie bez reszty. Poznajemy tu losy rodziny Bobrów a także innych mieszkańców położonego gdzieś na Śląsku Czarnego Miasta. Mieszkanie Wandy i jej rodziny na ulicy Szerokiej jest jak cała ta opowieść. Pełne tajemniczych pokoi, zakamarków,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie wymagam od lekkiej literatury obyczajowej nie wiadomo jakiej głębi, zawijasów akcji czy zaskoczeń. Jednak potrzeba mi bohaterów, którzy są jacyś, jacykolwiek, chociaż jeden. Przykro mi to powiedzieć, ale wszyscy bohaterowie tej powieści są nijacy. Nie znamy ich wieku, wyglądu, ani charakteru. Mamy cztery bohaterki kobiece, w tym Ninę - naszą główną bohaterkę. To są cztery dokładnie takie same kobiety. Podobnie z mężczyznami.

Sam pomysł na fabułę, sam końcowy plot twist są świetne, ale wykonanie - bez tchnięcia życia w bohaterów, wydarzenia, czy nawet dialogi pozostawia, przynajmniej dla mnie, wiele do życzenia.

W dodatku rozwiązania twistu domyśliłam się już na samym początku. Szkoda, bo okładka piękna...

Nie wymagam od lekkiej literatury obyczajowej nie wiadomo jakiej głębi, zawijasów akcji czy zaskoczeń. Jednak potrzeba mi bohaterów, którzy są jacyś, jacykolwiek, chociaż jeden. Przykro mi to powiedzieć, ale wszyscy bohaterowie tej powieści są nijacy. Nie znamy ich wieku, wyglądu, ani charakteru. Mamy cztery bohaterki kobiece, w tym Ninę - naszą główną bohaterkę. To są...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wysyp polskiej literatury kobiecej trwa. Każda polska pisarka popularna (bądź do popularności aspirująca) chce stworzyć swoją Bridget Jones, albo Carrie Bradshaw made in Poland. Agnieszka, bohaterka tej za grubej o jakieś 460 stron książki, mieszkała parę ładnych lat w Nowym Jorku i wciąż do niego tęskni i pali, pali, pali. Przyznam, że nie przepadam za Carrie Bradshaw, ale oglądając serial, zdarza mi się nie raz roześmiać, przyznać bohaterkom rację, czy się z nimi pokłócić. Czytając "Całą zawartość damskiej torebki" nie zaśmiałam się ani razu, a bohaterka jedynie mnie irytowała. Jeszcze bardziej, do białej gorączki doprowadzał mnie obiekt jej uczuć, Ksawery Podsiadło. Ta dziwna składnia, jaką porozumiewają się ze sobą Agnieszka i Ksawery już po kilku wymianach zdań zaczyna drażnić jak okruch zaplątany gdzieś w prześcieradle. Rozmowy są infantylne do bólu kości, a kłótnie na poziomie gimnazjalnym. Autorka ma głęboko w poważaniu jakiekolwiek zasady konstruowania akcji, która zmierza donikąd, mogłaby się zakończyć w każdym momencie, albo mogłaby trwać niczym "Moda na sukces". Żadnych punktów zwrotnych, zero kulminacji akcji i nic w zamian. W pewnym momencie ma się podobne myśli jak Al Bundy podczas oglądania Dr Queen "Niech ją ktoś zabije"
W torebkach nosimy nasz cały świat. Każda jest inna, wyjątkowa. Niestety tytuł książki "Cała zawartość damskiej torebki" jest niespełnioną obietnicą.

Wysyp polskiej literatury kobiecej trwa. Każda polska pisarka popularna (bądź do popularności aspirująca) chce stworzyć swoją Bridget Jones, albo Carrie Bradshaw made in Poland. Agnieszka, bohaterka tej za grubej o jakieś 460 stron książki, mieszkała parę ładnych lat w Nowym Jorku i wciąż do niego tęskni i pali, pali, pali. Przyznam, że nie przepadam za Carrie Bradshaw,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Satyra na rywalizujących, zwariowanych na punkcie swoich dzieci i tworzenia osobistych rankingów rodziców. I być może O'Farrell lekko przerysował idąc w stronę karykatury, jednak widząc, jak rodzice wariują na punkcie swoich pociech nie zdziwiłoby mnie, gdyby książka była reportażem.

Alice Chaplin jest matką i osobistą asystentką trójki dzieci: Mollie, Jamie'go i Alfiego. Nie zawaha się przed niczym, by uchronić je od zła tego świata i zapewnić najlepszą przyszłość. Roztoczyła nad nimi ochronny balon przeciw złu tego świata. Islamscy terroryści, globalne ocieplenie, ciemnoskórzy zakapturzeni chłopcy z osiedla obok - wszystko może zagrozić dzieciom Alice. "Chciałam wszystko robić za swoje dzieci - usunąć każdą przeszkodę, jaka stanie im na drodze, stoczyć każdą walkę i przyjąć każdy cios" W ogrodowym brodziku dzieci pluskają się w kasku, bo Alice usłyszała w radiu audycję na temat prawdopodobieństwa uderzenia o Ziemię asteroidy. "Ten lęk był we mnie zawsze. Paraliżujące uczucie nieustannej paniki, która trzepocze się wewnątrz mnie i szuka czegoś konkretnego, na czym mogłaby przysiąść" "Wypuszczenie dzieci spod skrzydeł i pozwolenie im, by robiły coś beze mnie, wydawało mi się czymś okrutnym..." Nic by się przecież nie stało, gdyby odcinano pępowinę po roku, dwóch. Ewentualnie byłyby jakieś problemy w kawiarni, czy restauracji.

"Jeżeli się nie bałam, że coś się przydarzy moim dzieciom, to bałam się, że nic im się nie przydarzy, że skończą jako nieudacznicy i zgorzkniałe wyrzutki społeczne" Dlatego Alice postanawia dopilnować, by jej córka dostała się do jedynej, właściwej szkoły - Chelsea College, która choć istnieje od 2001, dorobiła się pięknej, historycznej pieczęci i prestiżu.

Jeśli ktoś myśli, że rywalizacja w pracy to najgorsze, co może go spotkać w życiu, czytając książkę przekona się, że jeszcze gorsze instynkty budzi rywalizacja rodziców dzieci. To jest dopiero wyścig szczurów. Jedna z ambitnych matek tworzy nawet tabelki rankingowe na podstawie procentowych wyników próbnych egzaminów jedenastolatków i nie tylko. Dla tych rodziców,Egzaminy są niczym igrzyska, na które przygotowują przez kilka lat szczyt formy fizycznej i psychicznej swoich dzieci. Kiedy Alice zdaje sobie sprawę, że jej córka Molly nie poradzi sobie z egzaminem, postanawia... zdać go za nią. Jest szczupła i niska, więc nie powinno być problemu z udawaniem jedenastoletniej dziewczynki. Kiedy okazuje się, że nie może być ładną nastolatką, postanawia zostać brzydką, pryszczatą jedenastolatką.

Rywalizujący między sobą rodzice cierpią na przerost ambicji i nadopiekuńczość. Wynajmują korepetytorów, zatrudniają się w szkole, bo dzieci pracowników mają zapewnione miejsce, przygotowują za dzieci prace domowe i streszczają książki, by tylko poprawić wynik w tabelce najlepszych. "Wszystkim nam przyświecał ten sam cel, ale mimo udawania, że jesteśmy po tej samej stronie barykady, w gruncie rzeczy było dokładnie odwrotnie" Mimo, że matki jedenastolatek pozornie trzymają się razem, w ich świecie nie ma miejsca na prawdziwą przyjaźń. "Tak naprawdę jednak nie chciałam zrywać kontaktów z Ffion, ponieważ nie chciałam przegrać. Bałam się odpaść z wyścigu. Poza tym ostatnie matki, które odeszły z naszej grupy, dostarczyły nam na wiele lat tematu do plotek. Taka już ludzka natura - gdy tylko za kimś zamkną się drzwi, natychmiast zaczynamy obrabiać mu tyłek"

Mąż Alice, David, który zapalił się do planu żony, urządza jej w domu próbny egzamin z matematyki. Nie wie, że Alice nigdy go nie zdała przez traumę spowodowaną pewnym incydentem na lekcji matematyki... Także teraz jako 36-latka wciąż ma z nim problemy. Ostatecznie sięga po kalkulator. By przypominać jedenastolatkę, Alice idzie na zakupy do GAPa. Tam, w przymierzalni, gdy przebrana w ubrania jedenastolatki, ciągle jej nie przypomina, nachodzi ją refleksja: "Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek była zadowolona ze swego wieku. Zdaje się, że przez całe dzieciństwo żałowałam, że nie jestem starsza, a całe dorosłe życie marzę o tym, żeby być młodsza. Nie mam pojęcia, kiedy nastąpiło to przejście, ale przecież musiał być jakiś moment, gdy myślałam o sobie: "Jestem szczęśliwa, mając tyle lat, ile mam". To pewnie był jakiś weekend jeszcze w latach osiemdziesiątych"

Alice idzie na egzamin za córkę, a jednocześnie dziwi się rodzicom próbującym wymóc na egzaminatorach dodatkowy czas, udzielającym dzieciom rad, etc. "Doprawdy, czemu ci rodzice nie zostawią ich w spokoju? Dlaczego nie pozwolą swoim dzieciom własnoręcznie wyjąć piórnika, samodzielnie znaleźć stolika i w ogóle zrobić wszystko po swojemu" Podczas egzaminu z matematyki wraca wspomnienie szkolnej traumy. Alice zastanawia się czy gdyby to się nie wydarzyło, zdałaby egzamin. Znów rozpamiętuje i wpada w panikę przy ułamkach. "Jestem złą matką, zawiodłam moje dzieci, bo przez cholerną pannę Torrance nie umiem działań na ułamkach" Ostatecznie ściąga od ciemnoskórej dziewczynki.

Efekt egzaminu jest zaskakujący, także dla samej Alice, ale nie odbiorę Wam przyjemności i nie napiszę, co dzieje się dalej. Wspomnę tylko, że nie obędzie się bez ofiar. Wszystko ma swoje konsekwencje niekoniecznie takie, jakich się spodziewamy. Alice wyciąga pewne wnioski dotyczące swego postępowania z dziećmi: "Nie możemy ich wiecznie wyręczać. Uświadomiłam to sobie, siedząc w sali egzaminacyjnej. Czy można się dziwić, że Molly tak niechętnie podejmuje jakikolwiek wysiłek, skoro wciąż przeprowadzamy ją za rączkę przez wszystkie przeszkody i mówimy jej, jaka jest mądra, bo potrafiła wpisać dobrą odpowiedź, którą właśnie jej podyktowaliśmy?"
"Dopóki nie znalazłam się w skórze jednego z naszych dzieci, nie zdawałam sobie sprawy, że my je zmuszamy, aby się zachowywały jak dorośli"

Zakończenie zaskakuje, choć może sprawiać wrażenie nieco zbyt cukierkowego i idealnego. Ktoś powie, że to głos w obronie publicznej edukacji, a dla mnie to po prostu dobrze napisana książka - do pomyślenia, ale i do pośmiania.

Satyra na rywalizujących, zwariowanych na punkcie swoich dzieci i tworzenia osobistych rankingów rodziców. I być może O'Farrell lekko przerysował idąc w stronę karykatury, jednak widząc, jak rodzice wariują na punkcie swoich pociech nie zdziwiłoby mnie, gdyby książka była reportażem.

Alice Chaplin jest matką i osobistą asystentką trójki dzieci: Mollie, Jamie'go i Alfiego....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Związek powracającej do miasta dziewczyny z wyższym wykształceniem z chłopakiem uwikłanym w różne nieciekawe i nielegalne układy to świetny temat na książkę. Dlatego liczyłam na więcej, o wiele więcej i jestem mocno rozczarowana książką na poziomie "Trudnych spraw".

Interesujące tło miasta, kiedyś tętniącego życiem, a dziś straszącego biedą, niemal pominięto. Bohaterowie żadni, niezapamiętywalni, co najwyżej irytujący. Nie wiem, na jakiej podstawie ktoś określił Michała Langera "charyzmatycznym gangsterem" - zabójczej urody, śniadej cery i śnieżnobiałych zębów? Autorka przeniosła na karty swojej książki wszystkie najgorsze melodramatyczne schematy i kalki. Romans dwójki głównych bohaterów wybucha niemal od pierwszych stron książki, choć wiadomo, że najciekawsze jest zawsze to wszystko, co dzieje się przed. Gdy już romans się zaczyna, na kartach książki gęsto ściele się seks i dialogi rodem z "Mody na sukces". Dziwię się też, że bohaterka tak często płacząca, nie odwodniła się gdzieś po drodze.

Autorka próbuje pisać o półświatku, ale dialogi "Chłopaków z Santany" są niewiarygodne. Mam niewielkie pojęcie, jak rozmawiają ze sobą tacy faceci, ale tak na pewno nie.

Związek powracającej do miasta dziewczyny z wyższym wykształceniem z chłopakiem uwikłanym w różne nieciekawe i nielegalne układy to świetny temat na książkę. Dlatego liczyłam na więcej, o wiele więcej i jestem mocno rozczarowana książką na poziomie "Trudnych spraw".

Interesujące tło miasta, kiedyś tętniącego życiem, a dziś straszącego biedą, niemal pominięto. Bohaterowie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Po sielskich latach w cudownej szkole, powinny następować równie sielskie, dorosłe lata. Tu jednak wraz z dorastaniem bohaterów, niemal równocześnie z nimi, odkrywamy smutną, przerażającą prawdę. Nie ma miejsca na marzenia, a ostatnia nadzieja okazuje się złudnym mirażem. Wniosek: Nawet, jeśli wydaje nam się, że nasza sytuacja jest beznadziejna, to nic w porównaniu z Ruth, Tommym i Kathy.
PS: Czy tylko ja zastanawiam się, dlaczego w pewnym momencie oni po prostu nie uciekli? Gdzieś daleko, przed siebie, gdzie nikt ich nie odnajdzie.

Po sielskich latach w cudownej szkole, powinny następować równie sielskie, dorosłe lata. Tu jednak wraz z dorastaniem bohaterów, niemal równocześnie z nimi, odkrywamy smutną, przerażającą prawdę. Nie ma miejsca na marzenia, a ostatnia nadzieja okazuje się złudnym mirażem. Wniosek: Nawet, jeśli wydaje nam się, że nasza sytuacja jest beznadziejna, to nic w porównaniu z Ruth,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Opowieść otulająca niczym wełniany szal, ciepłe płomienie świec, czy kubek kakao. Idealna na październikowe i listopadowe wieczory, kiedy chce się uciec od paskudnych telewizyjnych wiadomości w inny świat, którego już nie ma, ale dzięki takim książkom bez problemu możemy go odnaleźć.

Opowieść otulająca niczym wełniany szal, ciepłe płomienie świec, czy kubek kakao. Idealna na październikowe i listopadowe wieczory, kiedy chce się uciec od paskudnych telewizyjnych wiadomości w inny świat, którego już nie ma, ale dzięki takim książkom bez problemu możemy go odnaleźć.

Pokaż mimo to