Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Gregory Ashe najwyraźniej zainspirował się wersją cozy mystery spod znaku Josh Lanyon - Secrets and Scrabble - przy pisaniu swojej nowej serii. I pomimo, że nie jest to mój ulubiony gatunek, to powiem szczerze, że chyba nawet wolę The Last Picks od Secrets and Scrabble - mam wrażenie, że jest tu więcej do ugryzienia, choć z drugiej strony być może czyni to tę serię mniej cozy?

Bardzo młody (przynajmniej duchem) i bardzo niezręczny Dashiell Dawson Dane (just Dash) przybywa do rezydencji Hemlock House i Vivienne Carter, jednej z najbardziej znanych autorek kryminałów, żeby jej służyć jako asystent, odzyskać siły do pisania własnej książki, a przy okazji wyrwać się z dotychczasowego życia. Następnego dnia jednak znajduje Vivienne martwą w rzece, i przez sekretny korytarz prowadzący z jego sypialni do jej pokoju staje się pierwszym podejrzanym. Przez co, jak zwykle w takich wypadkach, bierze sprawy w swoje ręce.

Dash nie działa sam, bo po drodze wpakowuje się w przyjaźń z grupką osób, które też Vivienne służyły - bardzo energiczna i 100% bardziej awkward od głównego bohatera Millie, artystyczny, z szalonymi pomysłami Fox, jedyna rozsądna Indira i milczący nastolatek Keme, który chyba na ten moment jest moim ulubieńcem. Sami siebie nazwali Last Picks, bo zawsze wybierani byli jako ostatni czy to na lekcjach WFu, czy gdziekolwiek indziej - z tego powodu Dash pasuje do nich bardzo dobrze. Taki wątek found family, zresztą w sam raz dla gatunku cozy - grupa się prawie od początku dogaduje, bo chociaż dla innych mogą wydawać się dziwni i niepasujący, w swoim towarzystwie czują się świetnie. Nie mówiąc już o tym, że postanawiają pomóc rozwiązać sprawę głównemu bohaterowi, bo tak.

Romans z tego co rozumiem w cozy mystery powinien być PG 13 i raczej wolno się rozwijać, i tak też jest tutaj - Deputy Bobby ma w sumie chłopaka i z Dashem spotyka się głównie wtedy, gdy coś się dzieje. Romansu jako takiego tutaj jeszcze nie ma, ale nie tylko my dopiero poznajemy bohaterów, oni siebie samych też dopiero zaczynają poznawać. Już pod koniec można się zastanawiać, czy Bobby czasem nie chciałby czegoś więcej, gdyby tego swojego chłopaka nie miał. Ale to wszystko pozostaje tylko w sferze domysłów, bo pierwsza część skupia się raczej na rozwiązaniu zagadki.

No właśnie, zagadka. Powiem szczerze, że zaskoczyła mnie cała intryga więcej niż raz, bo ja prostą dziewczyną jestem, za każdym razem obstawiałam kogoś, kogo chyba w sumie autor chciał, żeby obstawiać, a potem bum! - i w następnym rozdziale okazywało się, że pudło. Jednocześnie wskazówki co do rozwiązania były już od początku rozsiane, między innymi dlatego, że sprawy typu zamkniętego pokoju mają ograniczoną liczbę rozwiązań. Cały ten główny wątek zdecydowanie u mnie na plus.

Jeżeli miałabym na coś narzekać, to to, że nie lubię second hand embarassment, a tutaj zarówno Dash, jak i Millie potrafią go bez problemów dostarczyć. Nie do końca też przekonał mnie do siebie główny bohater - wydaje mi się tak bardzo młody: rodzice załatwili mu tę pracę, cały czas myśli, jak bohater jego nienapisanej książki by coś zrobił, chce zdrowiej jeść, bo to adult thing to do - chyba za stara jestem, bo jakoś mnie to męczyło.

Generalnie jednak, lekki i przyjemny wstęp do serii - na pewno sięgnę po dalsze części, szczególnie, że jakoś w odstępie miesiąca wychodzą (z tego co zrozumiałam, to Kickstarter tutaj wchodził w grę).

Gregory Ashe najwyraźniej zainspirował się wersją cozy mystery spod znaku Josh Lanyon - Secrets and Scrabble - przy pisaniu swojej nowej serii. I pomimo, że nie jest to mój ulubiony gatunek, to powiem szczerze, że chyba nawet wolę The Last Picks od Secrets and Scrabble - mam wrażenie, że jest tu więcej do ugryzienia, choć z drugiej strony być może czyni to tę serię mniej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zdążyłam zapomnieć, że poprzednia część skończyła się cliffhangerem.

Powiem szczerze, że z każdym cyklem podoba mi się coraz bardziej ta seria. Nie tylko wydaje mi się, że zdecydowanie łatwiej mi się ją czyta niż jedynkę (miałam z nią problemy - być może namnożenie australijskiego slangu, być może słaba edycja, teraz nie pamiętam), ale też postacie mają coraz bardziej skomplikowane relacje, i autorka z tego robi użytek. Wątek porwania Athelasa i jego rozmowy z Pet to chyba najlepsze, co do tej pory w tym cyklu widziałam - bardzo niejednoznaczne, rozwijające ich relacje, a jednocześnie trzymające w napięciu i łamiące serce. Jestem też usatysfakcjonowana zakończeniem tego wątku, a łatwo sknocić rozładowanie tylu emocji przy bardziej skomplikowanych charakterach.

No i w końcu i czytelnik zaczyna rozumieć JinYeona - pozostanie przy koreańskim przy tym charakterze miało swoje plusy, ale jednocześnie ciężko wtedy tę relację pogłębić (albo może i nie ciężko, bo Pet do pewnego stopnia rozumiała, ale czytelnik już nie).

Jednocześnie - Pet potrafi być irytująca. Jej narracja jest świetna, ale jej chęć do pchania się w kłopoty bez wyraźnego powodu, gdy jej właściciele mówią, że jest to niebezpieczne - to już irytuje. Szczególnie że w tej części robi to z początku często. Jednocześnie ma altruistyczne serce, którego bym się nie spodziewała po kimś, kto musiał we wczesnym wieku nauczyć się przetrwania, jakoś nie pasuje mi to do niej. Chyba że autorka chciała skontrastować jej "ludzkość" z bezdusznością Fae, i postawiła na takie zachowanie.

W każdym razie coraz bardziej mnie ciekawią ich losy i coraz więcej okruszków wiedzy do nas spływa na tematy bardziej magiczne, pewnie w zaniedługim czasie sięgnę po następną część.

Zdążyłam zapomnieć, że poprzednia część skończyła się cliffhangerem.

Powiem szczerze, że z każdym cyklem podoba mi się coraz bardziej ta seria. Nie tylko wydaje mi się, że zdecydowanie łatwiej mi się ją czyta niż jedynkę (miałam z nią problemy - być może namnożenie australijskiego slangu, być może słaba edycja, teraz nie pamiętam), ale też postacie mają coraz bardziej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Szczerze? Oprócz końcówki drugi tom bardziej mi się spodobał niż pierwszy. Humor dużo lepiej wypada - jak już człowiek zna te wszystkie postacie z biura, to dużo łatwiej jest mi się śmiać z ich wygłupów, szczególnie że tego typu biurowe środowisko potrafi generować naprawdę zabawne sytuacje. Nie mówiąc już o tym, że Zhao Yunlan jest shameless i w zestawieniu z powagą i intensywnością Shen Wei czasem wychodzą świetne kawałki:

---Shen Wei's eyes were still locked on him. "If you must die, it must be in my arms and by my hand."

"Please shut up." Zhao Yunlan applied heavy pressure to Shen Wei's wrist. "Why do you go insane at the drop of a hat?"---

Tak więc komediowe wstawki dobrze rozładowują napięcie wynikające z tego, że czytelnik przeczuwa tragiczność losu ZY i jego relacji z SW. Szczególnie, że to jest ten tom, w którym dostajemy większość odpowiedzi na trapiące pytania o tak ważną przeszłość naszych bohaterów - w następnym tomie głównie zostanie rozwiązanie wątku intrygi we współczesnej linii czasowej, no i pytanie, czy związek naszych bohaterów przetrwa.

Bo na szczęście związek formuje się już na początku tomu - za co jestem super wdzięczna SW, że przestał się biczować, że nie może, i zgodził się jednak spróbować - jeżeli miałabym czytać o tym, jak to on pragnie i ZY jest centrum jego wszechświata, ale nie jest wart/nie może z nim być, to chyba bym rzuciła kindlem o ścianę pokoju. A tak dostajemy całkiem dużo scenek związanych z naszą parą, znalazło się nawet miejsce dla rodziców ZY. Może dlatego, że zawsze czytam te historyczno-fantastyczne danmei, ale pierwszy raz widziałam typowy coming out bohatera w gronie rodzinnym - miło zobaczyć.

W tym tomie zresztą na pierwszym planie wychodzi relacja SW/ZY, którą w sumie bardzo polubiłam. SW jest tym opiekuńczym i raczej poważnym, martwiącym się partnerem, który łatwo się zawstydza - szczególnie że ZY potrafi wszystko obrócić w żart i z różnych dziwnych sytuacji wykręcić się zabawnym lub bezwstydnym zdaniem.

Nie będzie chyba dużym spoilerem ujawnienie, że ostatni rozdział to jest opowiedzenie historii Kunlun-juna - i tu trochę poległam. Nie wiem, czy to kwestia tłumaczenia, czy samej historii, czy może to mój angielski tutaj siada (wolałabym wierzyć, że nie, tyle już czasu spędzam na czytaniu w tym języku...), ale ten rozdział był koszmarny do czytania. Być moze to jednak fakt, że jest dosyć dużo nazw własnych w tej historii, i nawet jeśli większość znam, to i tak zaczynają mi się mylić. Być może też, że historia specjalnie jest napisana jak to mitologie bywają - metaforycznie i niejasno, skupiając się raczej na ogóle niż szczególe i szybko przechodząc od jednego wydarzenia do drugiego. Myślę, że sobie powtórzę jeszcze raz ten rozdział, tym razem dużo bardziej skupiając się na typowym who is who.

Polubiłam też bardziej Guo Changchenga, może dlatego, że zaaklimatyzował się i przestał tak bardzo wszystkiego bać. Zastanawiam się, czy autorka ma na niego jakiś pomysł na dłuższą metę.

Teraz pozostało mi czekanie na ostatni tom, ale po tym myślę, że będzie warto.

Szczerze? Oprócz końcówki drugi tom bardziej mi się spodobał niż pierwszy. Humor dużo lepiej wypada - jak już człowiek zna te wszystkie postacie z biura, to dużo łatwiej jest mi się śmiać z ich wygłupów, szczególnie że tego typu biurowe środowisko potrafi generować naprawdę zabawne sytuacje. Nie mówiąc już o tym, że Zhao Yunlan jest shameless i w zestawieniu z powagą i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czytałam po angielsku.

Jeszcze pół roku temu Aliette de Bodard figurowała na mojej liście ulubionych autorów SFF, których nowości miałam zamiar kupować. Lecz po przeczytaniu najpierw powieści **The House of Shattered Wings**, a później właśnie mikro **Fireheart Tiger** chyba muszę to założenie zrewidować.

Wszystkim, którzy zawiedli się w jakiś sposób na dłuższych formach autorki, polecam zapoznać się przede wszystkim z opowiadaniami - na swojej stronie Aliette de Bodard ma spis i tych darmowych, i tych płatnych opowiadań, które nawet jeśli pochodzą z jakiegoś uniwersum (Xuya czy Dominion), to spokojnie można czytać bez znajomości cyklu. Jej styl pisania zresztą wspaniale pasuje do krótkiej formy: melancholijny nastrój i płynny język przywodzą na myśl kaligrafię, a poważne tematy kolonializmu, tożsamości czy macierzyństwa połączone z gibką wyobraźnią tworzą ciekawe, często inspirowane wschodnią Azją uniwersa.

W **Fireheart Tiger** niestety nie udało jej się za bardzo tego wszystkiego połączyć w satysfakcjonujący sposób. Blurb sugeruje, że mamy tutaj vibe zarówno powieści Katherine Addison **The Goblin Emperor**, która jest całkiem długim fantasy hope-punkiem z intrygami politycznymi na pierwszym miejscu, jak i **Ruchomego zamku Hauru** Diany Wynne Jones, która z kolei jest krótką, humorystyczną młodzieżówką, napisaną lekkim językiem komedią fantastyczną. Obie pozycje polecam z całego serca (może **The Goblin Emperor** się u nas kiedyś doczeka polskiej wersji), jednak nie widzę za dużo podobieństw, a już z pewnością nie z Dianą Wynne Jones - o ile FT z TGE łączą intrygi polityczne na najwyższym szczeblu, o tyle nie mam pojęcia, co niby melancholijne FT łączy z Hauru, bo na pewno nie lekkość ani błyskotliwość fabuły; ani nawet tematycznie nie styka, bo FT to przede wszystkim opowieść - znowu - o kolonializmie, ale też o toksycznych partnerach, a to nie są wątki, które u Jones występują (a przynajmniej nie na pierwszym miejscu).

Jeśli już do czegoś miałabym porównać FT, to do wydanego niedawno **Winter's Orbit** Everiny Maxwell, space opery, w której bardzo podobnie wątek polityczny przeplata się z wątkiem bardziej osobistym. Tyle że z tych dwóch opcji zachęcam o wiele bardziej do sięgnięcia po **Winter's Orbit**, nawet jeśli to niekoniecznie jest wasza brocha - mamy tam także toksycznych partnerów, kontrolujące rodziny, manipulujące i knujące osoby, intrygi polityczne czy wątki dotyczące kolonializmu. I o ile niekoniecznie uważam, że wszystko jest świetnie zrobione, tak przynajmniej format powieści daje oddychać tym wszystkim wątkom.

Bo to chyba najgorszy problem **Fireheart Tiger** - jest to mikropowieść za krótka jak na historię, którą chce opowiedzieć. Przy czym nawet nie musiałaby się przekształcić w pełnoprawną powieść, wystarczyłoby parę więcej scen. Bo tak - główną bohaterką jest tutaj Thanh, księżniczka z państwa Bình Hải, która w dzieciństwie została wysłana na dwór większego królestwa Ephterii jako *ekhm* gość, i była świadkiem spłonięcia z niewiadomych przyczyn ich królewskiego pałacu. W wydostaniu się z tego pałacu pomogła jej Giang, służka, której Thanh ani wcześniej, ani później nie widziałą. Za to przy ewakuacji Thanh wpadła w oko miejscowej księżniczce Eldris, z którą później miała krótki romans.

Sama mikropowieść zaczyna się w momencie, gdy Thanh już siedzi w swoim kraju z kontrolującą matką (nom matka cesarzową jest), a delegacja z Ephterii przybywa, by pertraktować warunki dalszego sojuszu i korzystne umowy dotyczące handlu i ziem. Wraz z delegacją przybywa na dwór Bình Hải także księżniczka Eldris, która stwierdziła że hej, ja cię kocham Thanh, hajtnijmy się, jestem księżniczką dużego królestwa, więc pieprzyć konsekwencje. Thanh generalnie nie za bardzo wie, co czuje, i w sumie na tym polega duża część mikro.

(uh, spojlery?)

No i przyznam się, że nie rozumiem w ogóle Thanh; nie czuję z nią więzi, nie rozumiem czemu skłamała w jednym dosyć kluczowym momencie Giang; jako heroina ogarnięta niemocą działania przez pierwszą połowę głównie mnie irytuje. Jej relacja z Giang jest dla mnie nieprzekonująca - co prawda na końcu nie lądują jako para (no i dobrze, że po toksycznym związku z Eldris Thanh nie miesza się w następny), ale i tak pachnie mi to trochę insta-love, szczególnie ze strony Giang. No i tutaj też mamy problem z krótkością utworu - parę więcej scen pomiędzy nimi, a ich relacja o wiele naturalniej by wypadała.

Kompletnie nie rozumiem też zarzutu Giang dotyczącego tego, że Eldris nie pamiętała o obcej księżniczce z innego kraju w trakcie pożaru pałacu. Czemu w bardzo dużym budynku akurat miałaby pamiętać o tej jednej osobie, której dobrze nie znała?

Co mi się fabularnie podobało, to rzeczy dotyczące Eldris - pewna siebie księżniczka z innego kraju, która deklaruje miłość dla naszej heroiny, nawet jeśli będzie to wbrew interesom jej państwa (podmieńcie księżniczkę na księcia i macie klasyczny love interest). Jednocześnie dostajemy wskazówki, że z tą relacją może być coś nie tak - jest wspomniane, że Eldris jest szybka do gniewu i Thanh często próbuje tego uniknąć; że bardzo szybko nudzi się swoimi kochankami; że jest przyzwyczajona brać to, co chce. Z czasem coraz bardziej rozumiemy, że Thanh pod koniec ma rację - małżeństwo z nią to byłaby klatka, to byłyby ucięte skrzydła, to byłoby podporządkowanie się woli innej osoby. Jest to wątek najlepszy w całej książce, i jeżeli ktoś interesuje się taką subwersją romansu, to spokojnie można sięgnąć po FT.

(koniec spojlerów)

Jednak intrygi polityczne w tak krótkim utworze w ogóle nie wybrzmiewają, szczególnie że to osobiste relacje Thanh są tutaj w centrum. A jeśli Thanh jest mi dosyć obcą heroiną, to emocjonalnie to mikro nie wybrzmiewa.

Kudos za saficki romans, za opowieść wypełnioną głównie kobietami, za queernorm świat, za fantasy w świecie kulturowo inspirowanym wschodnią Azją. Ale to za mało dla mnie, za mało, by to mikro polubić. Zresztą część z tych wątków możecie znaleźć w bardzo dobrej mikropowieści Nghi Vo **The Empress of Salt and Fortune**, którą także zdecydowanie polecam wszystkim się zapoznać. Są bardzo dobre intrygi polityczne, jest wątek meta-warstwy, może nie saficki romans, ale zdecydowanie safickie pragnienie, i przyjaźń pomiędzy kobietami, i ciekawy świat inspirowany wschodnią Azją, no i to po prostu bardzo dobra opowieść jest.

Czytałam po angielsku.

Jeszcze pół roku temu Aliette de Bodard figurowała na mojej liście ulubionych autorów SFF, których nowości miałam zamiar kupować. Lecz po przeczytaniu najpierw powieści **The House of Shattered Wings**, a później właśnie mikro **Fireheart Tiger** chyba muszę to założenie zrewidować.

Wszystkim, którzy zawiedli się w jakiś sposób na dłuższych formach...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Przy poprzednim tomie zastanawiałam się, dokąd będzie zmierzać ta seria; drugi tom wydaje się sugerować, że nie do końca w stronę mystery czy slice of life, ale jednak w gotycką baśń.

Powiem szczerze, że rozprasza mnie trochę kreska, która miejscami jest piękna, ale jednocześnie - zdarzają się mało czytelne kadry. Owszem, jest atmosfera, ale trochę ciężko czuć niepokój, skoro nawet niespecjalnie widzę, co tam się dzieje.

W każdym razie drugi tom kończy się bardzo ciekawie, zobaczym, co w trzecim.

Przy poprzednim tomie zastanawiałam się, dokąd będzie zmierzać ta seria; drugi tom wydaje się sugerować, że nie do końca w stronę mystery czy slice of life, ale jednak w gotycką baśń.

Powiem szczerze, że rozprasza mnie trochę kreska, która miejscami jest piękna, ale jednocześnie - zdarzają się mało czytelne kadry. Owszem, jest atmosfera, ale trochę ciężko czuć niepokój,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czytałam po angielsku.

...

Nie będę dużo pisać o tej książce.

Nie podobała mi się, nie jest to też literatura, po jaką zazwyczaj sięgam; męczyłam się z formą okropecznie (luźne fragmenty opowieści poprzeplatane scenariuszem filmowym) i męczyłam się głównym bohaterem na tyle, żeby go mocno znielubić.

Jednocześnie mogę napisać, że część obserwacji autora wydaje mi się bardzo trafna i zniuansowane podejście do tematu mniejszości i porównywania się do innych jest świeże.

Ale głównie cieszę się, że to już koniec i książkę mam za sobą.

Czytałam po angielsku.

...

Nie będę dużo pisać o tej książce.

Nie podobała mi się, nie jest to też literatura, po jaką zazwyczaj sięgam; męczyłam się z formą okropecznie (luźne fragmenty opowieści poprzeplatane scenariuszem filmowym) i męczyłam się głównym bohaterem na tyle, żeby go mocno znielubić.

Jednocześnie mogę napisać, że część obserwacji autora wydaje mi się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czytałam po angielsku.

Słodkogorzka mikropowieść o odpuszczaniu sobie i drugich szansach. A jako że to też Alexis Hall, to główny bohater, Edwin, jest bardzo introspektywny i wnikliwy. Za to love interest (Adam) ma pogody ducha za ich obu, szczególnie że cała rzecz się dzieje podczas sezonu deszczowego i powodzi, czyli sytuacji, która raczej nie sprzyja dobremu humorowi. Ale deszcz tutaj głównie sprowadza melancholię na głównego bohatera, a koniec powodzi nadzieję.

Oprócz introspektywnej narracji Alexis Hall też przede wszystkim przoduje w dialogach, i tak też jest tutaj: jak to często w romansach bywa, nie są one o "niczym", ale każdy z bohaterów ma swoje hobby, pracę i ich myśli chodzą różnymi ścieżkami, a w dialogach to widać najlepiej. Także kwestia jąkania Edwina jest bardzo gładko przedstawiona, autorka nie zapomina o tym w połowie książki tylko po to, by czytelnikowi było bardziej komfortowo.

Świetna rzecz na melancholijny nastrój i na pocieszenie. Aż teraz żałuję, że nie czytałam jej podczas deszczowych dni.

Czytałam po angielsku.

Słodkogorzka mikropowieść o odpuszczaniu sobie i drugich szansach. A jako że to też Alexis Hall, to główny bohater, Edwin, jest bardzo introspektywny i wnikliwy. Za to love interest (Adam) ma pogody ducha za ich obu, szczególnie że cała rzecz się dzieje podczas sezonu deszczowego i powodzi, czyli sytuacji, która raczej nie sprzyja dobremu humorowi....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czytałam w oryginale. Ogólne spojlery dotyczące tematów poruszanych.

Ta powieść ma serce wyjęte z fików z AO3, heh. Gdzie zresztą była publikowana w odcinkach (jako original fic), a później dostała edycję i wylądowała jako powieść ze stajni Tora. Wydawało mi się, że nie czytałam jej surowej formy, ale chyba musiałam parę pierwszych rozdziałów, bo dawno mi się tak duże wrażenie deja vu nie zdarzyło. Oh, well.

Serce z AO3, bo wątek relacji głównych bohaterów jest tutaj w centrum, wyeksponowany, a z nim spleciona jest reszta tematów - dochodzenia do siebie po toksycznym związku i intryga polityczna. I jest to bardzo dobrze zrobione, nawet jeśli trop aranżowanego małżeństwa politycznego nie jest do końca tym, co lubię. Ale nasza para - ekstrawertyczny, towarzyski i dosyć wrażliwy książę Kiem, i zamknięty w sobie, inteligentny i spostrzegawczy dyplomata Jainan - bardzo dobrze się sprawdza w takim tropie: są nieporozumienia, są różnice, ale wypadają one między nimi naturalnie. Wiadomo, że osoba po przejściach będzie miała inne oczekiwania i będzie inaczej interpretowała zachowania niż ekstrawertyk, który się niczego nie domyśla przez długi czas.

Wątek dochodzenia do siebie po traumie też jest bardzo fajnie wpleciony - na początku nie jest nic powiedziane wprost, o co chodzi z Jainanem, ale można się łatwo domyśleć po jego zachowaniu i okruchach informacji. Także w sumie kulminacyjny punkt powieści jest o wiele mocniej związany z dochodzeniem do siebie (odnajdywaniem siebie?) i relacją głównych bohaterów niż ze stricte intrygą polityczną - jest emocjonalnym rdzeniem dla politycznej sytuacji, która sama w sobie nie jest aż tak ciekawa; jest raczej podporą fabularną, żeby bohaterowie byli wystawieni na różne warunki i mieli na co reagować.

Przy czym świat przedstawiony może nie jest najciekawszy (kosmiczne imperia z jakimiś pseudomagicznymi artefaktami), ale ma potencjał, żeby stać się czymś więcej. Kto wie, może Everina Maxwell w przyszłości jeszcze powróci do tego świata i poszerzy jego horyzonty.

Z drugiej strony bardzo miło zobaczyć w tradycyjnym publishingu książkę, która wykorzystuje trendy z AO3, żeby jednocześnie wątek romantyczny rozwinąć na poważnie i z wyczuciem, jak i zapewnić jakąś dozę fanserwisu (canadian shack bez, well, shack, no i nie w Kanadzie). To jest trend, któremu warto się przyjrzeć.

Czytałam w oryginale. Ogólne spojlery dotyczące tematów poruszanych.

Ta powieść ma serce wyjęte z fików z AO3, heh. Gdzie zresztą była publikowana w odcinkach (jako original fic), a później dostała edycję i wylądowała jako powieść ze stajni Tora. Wydawało mi się, że nie czytałam jej surowej formy, ale chyba musiałam parę pierwszych rozdziałów, bo dawno mi się tak duże...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Czytane po angielsku było.

The Atrocity Archive to lovecraftowskie wypełnienie konturów świata, konstrukcja fabularna jak ze szpiegowskich thrillerów i fantastycznonaukowy język twardej SF. Patrząc po okładce i czytając nieliczne blurby myślałam, że będzie miało komediowe zacięcie, ale choć nie ma w powieści takiego napięcia i grozy jak w horrorach, to albo komedia jest zbyt subtelna dla mnie, albo w ogóle jej tam nie ma. No zdarza się.

Pierwsza część serii Laundry Files, opowiadająca o brytyjskiej agencji poświęconej poznawaniu niepoznawalnego (Archiwum X się kłania) i utrzymywaniu tego niepoznawalnego z dala od szerszej publiki. No i o Bobie, który na łamach książki robi karierę w Laundry i przeradza się z nerda siedzącego w supporcie IT w agenta terenowego, odkrywającego coraz więcej sekretów świata.

No i powiem szczerze, że ta książka mogłaby być lepsza. Odkładając nawet na bok wrzucenie głównego love interesta Boba dwa razy w rolę damy w opałach (raz bardzo klasycznie, nago na pseudo-ołtarzu), czy zgrzyty w przedstawieniu ogólnie kobiet czy queer osób - nie każdy musi tak jak ja interpretować szczegóły - miejscami jest tu bardzo dużo technicznego języka. I pisze to osoba, która lubi tego typu pseudonaukowy bełkot. Tylko że odbiera to czasem tempa wydarzeniom, którym i tak brakuje większego napięcia towarzyszącego horrorom albo thrillerom - szczególnie że autor też pokazuje biurokratyczną codzienność takich instytucji i łączy to w bardziej realistyczną pracę agenta niż Bond; sam Charles Stross w posłowiu pisał, że inspirował się powieściami Lena Deightona (no i Lovecrafta, ofkors).

Ale pomysły na świat Charles Stross ma ciekawe, a warsztat zawsze można poprawić. Prawdopodobnie sięgnę po następną książkę, bo chcę zobaczyć, co się z samą serią będzie działo.

Jeśli komuś jednak podoba się pomysł tajnej organizacji zajmującej się grozą kosmosu i świata zmieszanej z absurdem pracy w dużych biurokratycznych organizacjach - niech może najpierw spróbuje grę Control studia Remedy Entertainment.

Czytane po angielsku było.

The Atrocity Archive to lovecraftowskie wypełnienie konturów świata, konstrukcja fabularna jak ze szpiegowskich thrillerów i fantastycznonaukowy język twardej SF. Patrząc po okładce i czytając nieliczne blurby myślałam, że będzie miało komediowe zacięcie, ale choć nie ma w powieści takiego napięcia i grozy jak w horrorach, to albo komedia jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Tematycznie i stylistycznie Dziewczynka w Krainie Przeklętych przypomina gotycką baśń: ciemny, cichy, niepokojący las, opuszczone wioski, nieliczni przeklęci ludzie z monstrualnymi głowami, a w samym środku mała dziewczynka, cała na biało, poruszająca się po tym świecie pod czujnym okiem swojego opiekuna, jednego z przeklętych. Wszystko to przykryte całunem tajemnicy, bo pomimo okruchów wiedzy, nie zostaje nam wytłumaczone, co tu się stało, skąd się wzięła dziewczynka i na czym dokładnie polega przekleństwo.

Jednocześnie sama konstrukcja fabuły (a raczej jej powolność) przypomina coraz bardziej popularny motyw w m&a, gdzie z post-apokaliptycznym, wyniszczonym światem miesza się *slice of life*, okruchy życia. Autor skupia się na życiu codziennym dziewczynki i jej opiekuna, rozpalaniu ognia w kominku, poszukiwaniach jedzenia, plecenia wianków, i pokazuje nam te małe wydarzenia powoli, z rozmysłem. Dzięki temu widzimy że dziewczynka jest przedstawiona jako cóż, naiwne dziecko, radosne mimo okoliczności, widzące świat namalowany prostymi liniami. Co zresztą grafika znakomicie oddaje, robiąc z dziewczynki białą plamę na tle ciemnego lasu, kontrastując jej niewinność z cichą grozą Krainy Przeklętych czy niebezpieczeństwem, jakie przynoszą inni ludzie.

Bo świat zewnętrzny daje o sobie znać, tajemnicom odejmuje się trochę niewiadomej, i stykamy się także z obcymi w tej krainie i ich wiedzą na temat porządku wydarzeń. W tym momencie jestem ciekawa, w którym kierunku pójdzie manga: czy dalej będzie się trzymać fantastyczności dnia codziennego, jak na przykład robi to Oblubienica czarnoksiężnika czy z trochę innego gatunku - Opowieść Panny Młodej? Czy pójdzie raczej w mystery, odkrywanie kart baśniowego świata, robiąc krok czy dwa w stronę The Promised Neverland?

Tematycznie i stylistycznie Dziewczynka w Krainie Przeklętych przypomina gotycką baśń: ciemny, cichy, niepokojący las, opuszczone wioski, nieliczni przeklęci ludzie z monstrualnymi głowami, a w samym środku mała dziewczynka, cała na biało, poruszająca się po tym świecie pod czujnym okiem swojego opiekuna, jednego z przeklętych. Wszystko to przykryte całunem tajemnicy, bo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

No dobra, po przeczytaniu stwierdzam, że jednak to ta część jest moją ulubioną z cyklu. Pierwsza połowa to bardzo dobry przykład, jak utrzymać napięcie i zutylizować relacje i sytuację polityczną, jakie narosły z poprzednich części. Zabawny, lekki dialog z pędzącą akcją i wydarzeniami ze swoimi konsekwencjami.

Za to później pojawia się Roland i jak można go nie lubić jako złola. Po prostu po sześciu książkach autorzy stworzyli naprawdę złożoną, ciekawą sytuację, nadal trzymając się rozrywkowej urban fantasy i to jest piękne.

No dobra, po przeczytaniu stwierdzam, że jednak to ta część jest moją ulubioną z cyklu. Pierwsza połowa to bardzo dobry przykład, jak utrzymać napięcie i zutylizować relacje i sytuację polityczną, jakie narosły z poprzednich części. Zabawny, lekki dialog z pędzącą akcją i wydarzeniami ze swoimi konsekwencjami.

Za to później pojawia się Roland i jak można go nie lubić jako...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czytałam po angielsku.

tl;dr Jeśli lubisz: 100% romansu w romansie, mikropowieści, enemies-to-lovers, soulmates (z instalove opcją), dużo erotycznych scen, wilkołaki i łowczynie; to możesz spróbować?

To moje drugie, i chyba ostatnie podejście do tej autorki (pierwsze to chyba było darmowo gdzieś uzyskane "Bad for the Boss", które porzuciłam po paru stronach). W tym momencie Talia Hibbert jest już całkiem znaną w anglojęzycznym światku pisarką romansów, zazwyczaj z czarnymi bohaterami; miałam zamiar spróbować jej serię o siostrach Brown, ale sobie podaruję.

To jest jedna z tych "to nie ty, to ja" kwestii, ale też nie jestem pewna, czy do końca. Całość mikropowieści opiera się na tym, że główna bohaterka Chastity (yep) jest niedoszłą łowczynią wilkołaków (niedoszłą, bo przepowiednia, bla bla bla), a Luke to wilkołak, który ją rozpoznał jako swoją drugą połówkę. No i wszystko sprowadza się do tego, że Luke chce ją zdobyć, a ona go palnąć nożem w serce. Co jest w porządku pomysłem na romans, gdyby nie 100% (no dobra, może z 90-95%) romansu w romansie; prawie każda scena nawiązuje w jakiś sposób do relacji głównej pary. Instalove tutaj nie pomaga, jak i fakt, że bohaterowie są jak bez skazy w oczach tej drugiej osoby, no i przez cały czas napaleni na siebie. Przez co jedyna rzecz, która im stoi na przeszkodzie, to w sumie błędne wyobrażenie o wilkołakach, któremu hołubi cała rodzina Chastity (bo główna bohaterka pochodzi z rodziny łowczyń).

Nie do końca jest problemem też to, jak to jest napisane; bohaterowie używają swobodnego, nowoczesnego języka z humorem (głównie ironia i sarkazm); tyle że autorka w opisach scen seksu i czy atrakcyjności używa tego sztampowego, romansowego języka, jakim już jestem zmęczona i jakiego nie lubię. Wiecie, takiego, który jest mocno krindżowaty, jeśli się człowiek nie wciągnie w scenę. No mnie niestety nie wciągnęło.

A jest tu trochę takiej romansowej erotyki.

Tak więc częściowo uważam, że autorka trochę za bardzo wchodzi w sztampę, a częściowo muszę przyznać, że tego typu het-romanse nie są też czymś, co mi przypada do gustu. Ale jako że jest to mikro, to spróbować zawsze było można, dużo czasu na tym nie straciłam, nawet jeśli pod koniec już tylko chciałam... koniec.

Czytałam po angielsku.

tl;dr Jeśli lubisz: 100% romansu w romansie, mikropowieści, enemies-to-lovers, soulmates (z instalove opcją), dużo erotycznych scen, wilkołaki i łowczynie; to możesz spróbować?

To moje drugie, i chyba ostatnie podejście do tej autorki (pierwsze to chyba było darmowo gdzieś uzyskane "Bad for the Boss", które porzuciłam po paru stronach). W tym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czytałam po angielsku.

Oliver jest dwunastoletnim magiem, który posiada aż(!) trzy zaklęcia i chowańca pancernika. Nie jest to dużo, ale jego małej rodzinnej wiosce nie potrzeba więcej; przynajmniej dopóki nie nastaje wielka susza, a jej mieszkańcy nie zmuszają Olivera do niebezpiecznej podróży przez wielką puszczę po deszcz. Oliver zarówno będzie musiał poradzić sobie z niebezpieczeństwami (liczba mnoga), jak i faktem, że mieszkańcy jego rodzinnej wioski postanowili zrzucić na niego całą odpowiedzialność za stan pogodowy.

Ta mikropowieść to zdecydowanie literatura dziecięca, bez względu na to, co sądzi agent autorki przywołany w posłowiu. Jasne, są tu morderstwa, jest duża odpowiedzialność dla dzieciaka, ale tak naprawdę to wszystko gdzieś tam się przewija w tego typu literaturze, a T. Kingfisher jednocześnie bardzo fajnie ukazała rozwój i rozumowanie naszego dwunastoletniego bohatera.

Jest tu wielka i niebezpieczna puszcza, są bandyci i różne stwory, są też niespodziewani przyjaciele. Oliver nie jest jakimś uber-kompetentnym dzieciakiem, musi sobie poradzić ze swoim niedopasowaniem do tej wielkiej przygody, z odrzuceniem wioski i konsekwencjami swoich czynów; pomaga mu w tym jego chowaniec, sarkastyczny pancernik, który muszę przyznać, że autorce się bardzo ładnie udał. Mniej polubiłam Trebastiona, nastolatka z... ciekawą magiczną mocą, której tutaj nie będę zdradzać. Jednocześnie nie dziwi mnie to, bo nastolatki generalnie rzadko dają się polubić, pamiętam jeszcze swój własny wiek nastoletni.

I wszystko fajnie i pięknie, tylko tak bardzo nie dla mnie. Jest to bardzo kompetentnie zrobiona opowiastka dla dzieci, którą spokojnie mogą też czytać dorośli, ale jednocześnie - nic mnie nie tutaj nie wciągnęło, wszystko (no prawie) już gdzieś widziałam. Dodatkowo Oliver przedstawiony jako realistyczny dzieciak jest okej, jednak sama preferuję bardziej pewnych siebie bohaterów.
Zdecydowanie można przeczytać, jeśli ktoś lubi tego typu rzeczy.

Czytałam po angielsku.

Oliver jest dwunastoletnim magiem, który posiada aż(!) trzy zaklęcia i chowańca pancernika. Nie jest to dużo, ale jego małej rodzinnej wiosce nie potrzeba więcej; przynajmniej dopóki nie nastaje wielka susza, a jej mieszkańcy nie zmuszają Olivera do niebezpiecznej podróży przez wielką puszczę po deszcz. Oliver zarówno będzie musiał poradzić sobie z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czytałam po angielsku.

W Exit Strategy wracamy do wątków z pierwszej części, bowiem okazuje się, że działania Murderbota wpływają jednak na sytuację ludzi uwikłanych w spór prawny z GrayCris z All System's Red (surprise surprise!). Przez co zostaje porwana Dr. Mensah i Murderbot ją ratuje.

Uwieńczenie wątków z wcześniejszych mikropowieści (dalej zostaje nam powieść i następne cykle mikropowieści o Murderbocie?), czwarta część niczym nie odstaje od poprzednich. Akcja jest tak samo wyśmienita, nadal jest to świetny przykład współczesnego, rozrywkowego sf z warstwami. Jedyne co się zmienia, to to, że wracamy do bohaterów z części pierwszej; jako że czytałam All System's Red dawno temu, to za bardzo nie odczuwałam tej bliskości Murderbota z Dr. Mensah i ogólnie ludźmi z pierwszej części, a przynajmniej nie bardziej, niż tego znajomości z dwóch poprzednich tomów. No ale to może być moja wina, trzeba było szybciej się za to zabrać.

Jak na razie serię o Murderbocie uważam za wspaniały przykład, jak się zabrać za mikropowieści - zarówno pod względem fabularnym, jak i przedstawieniem postaci, czy wykreowaniem świata. Żargon techniczny (nie za dużo go) pomieszany z zabawnym komentarzem Murderbota do sytuacji, ze świetnie opowiedzianymi scenami akcji, wraz z bardziej frapującymi pytaniami o tożsamość, i zahaczający o cyberpunkowe tematy (wielkie korporacje, modyfikacje ludzi etc.) - to zdecydowanie seria warta przeczytania.

Czytałam po angielsku.

W Exit Strategy wracamy do wątków z pierwszej części, bowiem okazuje się, że działania Murderbota wpływają jednak na sytuację ludzi uwikłanych w spór prawny z GrayCris z All System's Red (surprise surprise!). Przez co zostaje porwana Dr. Mensah i Murderbot ją ratuje.

Uwieńczenie wątków z wcześniejszych mikropowieści (dalej zostaje nam powieść i...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Chyba po raz pierwszy widzimy manipulującego, kalkulującego Minamiego. Oczywiście robi to zasadniczo w słusznej sprawie, ale wciąż do tej pory jego status był jego największym atutem. Przy czym przypomniano nam, że to nie jest tak, że wszyscy są tylko skonfudowani i przez to mogą wyrządzić innym krzywdę, ale także że są wśród reinkarnowanych osoby, które naprawdę próbują innym zaszkodzić.
Also, wątek romansowy na drugim, a nawet trzecim planie - bardzo dobrze.

Chyba po raz pierwszy widzimy manipulującego, kalkulującego Minamiego. Oczywiście robi to zasadniczo w słusznej sprawie, ale wciąż do tej pory jego status był jego największym atutem. Przy czym przypomniano nam, że to nie jest tak, że wszyscy są tylko skonfudowani i przez to mogą wyrządzić innym krzywdę, ale także że są wśród reinkarnowanych osoby, które naprawdę próbują...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kolejny solidny film akcji w klimatach SF. Srsly, mikropowieści o Murderbocie prawdopodobnie możnaby spokojnie przełożyć na język filmu, nawet długość mają dobrą. Dużo akcji, zabawna narracja Murderbota, plot twisty i jedna z mniej rzucających się w oczy estetyk SF.

Ciekawe, że w tej serii mikro najżywszymi i najbardziej zapadającymi w pamięć postaciami są boty/SI - Murderbot, ART czy Miki. Ludzie są tak naprawdę przedstawieni grupowo, zazwyczaj z jakimś zdecydowanym liderem/liderką; ale to zawsze sposób myślenia botów/SI jest najciekawszy i unikalny. Poza tym pomimo rozrywkowego sznytu autorka bardzo dobrze radzi sobie językowo, całość ujmując często w techniczne terminy, jednocześnie ironizując lub nacechowując emocjonalnie wypowiedzi i narrację Murderbota.

Rogue Protocol tak naprawdę mało się różni od poprzednich części, ale jednocześnie sztuką jest zrobić trzy bardzo podobnie strukturalnie mikro i nie zanudzić przy tym czytelnika.

Kolejny solidny film akcji w klimatach SF. Srsly, mikropowieści o Murderbocie prawdopodobnie możnaby spokojnie przełożyć na język filmu, nawet długość mają dobrą. Dużo akcji, zabawna narracja Murderbota, plot twisty i jedna z mniej rzucających się w oczy estetyk SF.

Ciekawe, że w tej serii mikro najżywszymi i najbardziej zapadającymi w pamięć postaciami są boty/SI -...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Odpoczynek od Kate i Currana jest zasłużony - po pięciu książkach trochę mam ich dosyć na pierwszym planie; poza tym fajnie jest ich zobaczyć (a szczególnie Kate) oczami osoby postronnej. Ach, to szaleństwo w oczach, bardzo jej z tym do twarzy.

Raphael i Andrea mają swoją własną dynamikę jako para - oboje lubią dramatyczne gesty, nawet jeśli Andrea się do tego nie przyznaje; Raphael także częściej podąża za Andreą, niż wyznacza własny szlak. Andrea za to chce być liderką - co widać po jej postanowieniu odebrania Auntie B. przywództwa; nie tak jak Kate, która wolałaby być samotnym badassem.

Podoba mi się za to przeplatanie się fabuł Magic Gifts z Gunmetal Magic. Uwielbiam Romana, najchętniej widziałabym go w roli głównego bohatera pobocznej części. Ale pora wracać do głównej serii.

Odpoczynek od Kate i Currana jest zasłużony - po pięciu książkach trochę mam ich dosyć na pierwszym planie; poza tym fajnie jest ich zobaczyć (a szczególnie Kate) oczami osoby postronnej. Ach, to szaleństwo w oczach, bardzo jej z tym do twarzy.

Raphael i Andrea mają swoją własną dynamikę jako para - oboje lubią dramatyczne gesty, nawet jeśli Andrea się do tego nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zaskakująco, drugi tom lepiej mi się czytało niż pierwszy, pewnie dlatego, że znane mi żarty śmieszą bardziej niż nowe. A niektóre były całkiem pomysłowe w zabawie z konwencją, vide ostatni rozdział. Jednocześnie nie wszystko było różowe, moglibyśmy już podziękować żartom o moczu, eh.

Zaskakująco, drugi tom lepiej mi się czytało niż pierwszy, pewnie dlatego, że znane mi żarty śmieszą bardziej niż nowe. A niektóre były całkiem pomysłowe w zabawie z konwencją, vide ostatni rozdział. Jednocześnie nie wszystko było różowe, moglibyśmy już podziękować żartom o moczu, eh.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Doceniam, że historia w pierwszym tomie jest w sumie zamknięta i człowiek dostaje jakieś rozwiązanie. Doceniam też bardzo ekspresywną kreskę - to chyba najlepsza rzecz w tym komiksie, ekspresje głównej bohaterki są różnorodne i zabawne, a autor generalnie świetnie Baśniowo przedstawia, by później bawić się radosnym rozwalaniem konwencji.

Jednocześnie najwięcej w tym komiksie zależy od tego, czy ktoś lubi tego typu czarny humor, bo do samego końca autor jedzie na jednym wózku: dziecięca Nibylandia tworzy sobie tajakby przypadkiem ześwirowanego, przeklinającego, mordującego psychola w ciele dziewczynki, która nie może wrócić do domu, i temu właśnie wszystko się podporządkowuje. Plus trochę bajkowego gore, ale nie tak odrzucającego jak Happy Tree Friends chociażby. A przynajmniej nie w tej części.

Dla mnie jest to pół na pół - pomysł mi się nawet podobał, a kreska sprawia, że niektóre sceny naprawdę świetnie wyglądają, ale jednocześnie dwa pierwsze rozdziały to takie wprowadzenie do właściwej historii, i już na nich zaczęłam się nudzić.

Doceniam, że historia w pierwszym tomie jest w sumie zamknięta i człowiek dostaje jakieś rozwiązanie. Doceniam też bardzo ekspresywną kreskę - to chyba najlepsza rzecz w tym komiksie, ekspresje głównej bohaterki są różnorodne i zabawne, a autor generalnie świetnie Baśniowo przedstawia, by później bawić się radosnym rozwalaniem konwencji.

Jednocześnie najwięcej w tym...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Monstressa - 4 - Wybranka Marjorie M. Liu, Sana Takeda
Ocena 7,6
Monstressa - 4... Marjorie M. Liu, Sa...

Na półkach:

Z tym tomem Monstressy aż tak źle jeszcze nie jest. Wydaje mi się, że ponuractwo, w którym często gęsto się nurza dark fantasy, Monstressie nie wychodzi ze względu na całkiem nudne, sztampowe dialogi - jakkolwiek grafika jest niebiańska, to jednak nie przykryje ona miernoty niektórych dialogów. Inna sprawa to przesycenie opowieści bohaterami pobocznymi - znowu coś, co dobrze skonstruowaną opowieść może uczynić niesamowitą, a źle - pogrążyć. No i Monstressa niestety jak dla mnie ma ten problem - jest to estetyczna opowieść, różnorodna, z queernorm światem, ale jednocześnie - jakość dialogów jest do bani, nie mówiąc o męczącej strukturze.

Z tym tomem Monstressy aż tak źle jeszcze nie jest. Wydaje mi się, że ponuractwo, w którym często gęsto się nurza dark fantasy, Monstressie nie wychodzi ze względu na całkiem nudne, sztampowe dialogi - jakkolwiek grafika jest niebiańska, to jednak nie przykryje ona miernoty niektórych dialogów. Inna sprawa to przesycenie opowieści bohaterami pobocznymi - znowu coś, co...

więcej Pokaż mimo to