-
ArtykułyAtlas chmur, ptaków i wysp odległychSylwia Stano2
-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński6
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać360
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
Biblioteczka
2024-05-13
2024-05-02
×× Egzemplarz recenzencki - dzięki, Wydawnictwo Muza! ××
Książka na tak zwany ,, raz" - raz is enough. Jest lajtowa, czyta się ją szybko i w miarę przyjemnie, ale ja szukam od literatury czegoś więcej, a od autora wymagam aby rzetelnie się przygotował albo przeprowadził jakieś studium przypadku, no nie wiem... żebym czegoś się nowego dowiedziała! Ta książka to według mnie takie ,,czekadełko" w kolejce po Literaturę. ,,Szczęście ma smak szarlotki" to czytadełko, dość strawne, ale po miesiącu zapomnę już i tytuł i nazwisko autorki. Zainspirowała mnie jednak do upieczenia szarlotki, a może i pojęcia na kurs cukierniczy (to też moje niespełnione marzenie), jednak zakończenie mocno mnie zdziwiło. Kontynuacja? Po co?
×× Egzemplarz recenzencki - dzięki, Wydawnictwo Muza! ××
Książka na tak zwany ,, raz" - raz is enough. Jest lajtowa, czyta się ją szybko i w miarę przyjemnie, ale ja szukam od literatury czegoś więcej, a od autora wymagam aby rzetelnie się przygotował albo przeprowadził jakieś studium przypadku, no nie wiem... żebym czegoś się nowego dowiedziała! Ta książka to według mnie...
2024-04-03
Recenzja powstała w ramach akcji recenzenckiej Wydawnictwa SQN.
Muszę wam się przyznać, że z kryminałami mam problem od dawien dawna, a już szczególnie z polskimi.
Jednak co rusz chcę dać szansę temu gatunkowi i nie zrażać się czytelniczymi niepowodzeniami - tak też było i tym razem :).
Robaki to debiut Białys i cóż tu rzec - moim zdaniem bardzo udany! Historia jest ciekawa, wielowątkowa i wielopłaszczyznowa, a do tego miałam okazję lepiej poznać Bydgoszcz - miasto jakby zapomniane w literaturze polskiej, a szkoda jak się okazuje. Fabułę czyta się szybko, wciąga i zaskakuje. Robotę robi też ciekawe wydanie tej książki, te drukowane robaki na stronach nieraz doprowadzały mnie do palpitacji, gdy brałam je kolejny raz za prawdziwe :-p.
Recenzja powstała w ramach akcji recenzenckiej Wydawnictwa SQN.
Muszę wam się przyznać, że z kryminałami mam problem od dawien dawna, a już szczególnie z polskimi.
Jednak co rusz chcę dać szansę temu gatunkowi i nie zrażać się czytelniczymi niepowodzeniami - tak też było i tym razem :).
Robaki to debiut Białys i cóż tu rzec - moim zdaniem bardzo udany! Historia jest...
2024-03-25
W pierwszej kolejności dziękuję portalowi oraz autorce za książkę (z autografem😍). Nie jest tajemnicą, że mam problem z polskimi kryminałami i thrillerami, dlatego z rezerwą podchodziłam do tej powieści. Było to moje pierwsze spotkanie z Martą Zaborowską i już wiem, że nie ostatnie! Historia jest opowiedziana wielopoziomowo, wprawiła mnie w zdumienie i ani chwili nie żałowałam, że sięgnęłam po te książkę. W fabułę wpada się miękko i bezpretensjonalnie. Czyta się szybko, świetnie i bez zadęcia. Widać, że warsztat pisarki jest na wysokim poziomie, naprawdę brak tutaj słabych momentów (i nie piszę tego dlatego, że dostałam książkę za free - innej autorki też dostałam, a moja opinia była druzgocąca :p). To jest ten poziom opowiadania historii, który uwielbiam, pisarz świadomy swojego warsztatu, nie lejący wody, nie zapełniający stron pustym słowotokiem, prowadzący nas wielostopniowo przez fabułę. Cóż mam powiedzieć: I LOVE IT!!!!!
W pierwszej kolejności dziękuję portalowi oraz autorce za książkę (z autografem😍). Nie jest tajemnicą, że mam problem z polskimi kryminałami i thrillerami, dlatego z rezerwą podchodziłam do tej powieści. Było to moje pierwsze spotkanie z Martą Zaborowską i już wiem, że nie ostatnie! Historia jest opowiedziana wielopoziomowo, wprawiła mnie w zdumienie i ani chwili nie...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-17
Czytam te wszystkie pozytywne opinie o tej książce, jak i całym ,,pisarstwie" autorki i... włosy mi stają dęba! W jaki sposób ten grafomański bełkot znalazł tyłu popleczników, by nie rzec - fanatyków ?! Raz, że mierzi mnie chrześcijański dyskurs, dwa, że autorka już na pierwszych stronach musi informować, że w jej innej książce, która jest BESTSELLEREM napisała to i tamto, że nakład jej książki X się wyczerpał... Narcystyczna kaznodzieja w spódnicy.
Dziękuję portalowi za książkę, jednak spodziewałam się czegoś innego, a dostałam... czczą i pustą bablaninę.
Czy czytelnicy (a raczej: czytelniczki) tej - i podobnych im - ,,książek" upadli tak nisko? Nie upadli, prawda...? Prawda?
Czytam te wszystkie pozytywne opinie o tej książce, jak i całym ,,pisarstwie" autorki i... włosy mi stają dęba! W jaki sposób ten grafomański bełkot znalazł tyłu popleczników, by nie rzec - fanatyków ?! Raz, że mierzi mnie chrześcijański dyskurs, dwa, że autorka już na pierwszych stronach musi informować, że w jej innej książce, która jest BESTSELLEREM napisała to i tamto,...
więcej mniej Pokaż mimo to2011-02-04
Dziś prezentuję kompilację trzech autorów: Marcina Świetlickiego, Irka Grina i Gai Grzegorzewskiej. Książkę ową wybrałam sobie jako nagrodę w konkursie i pełna radosnego podniecenia oczekiwałam na paczuszkę. Jak po każdej stronie moje radosne podniecenie ustępowało całej palecie innych odczuć- o tym później. Skupię się najpierw na autorach.
Marcina Świetlickiego chyba nie muszę przedstawiać. Gościł już raz na łamach mojego fotobloga. Nie ukrywam, że jestem pod jego dużym wpływem, lecz wraz z przeczytaniem "Orchidei" jego wizerunek w moich oczach został porządnie nadszarpnięty...
Pozostała dwójka autorów- Grin i Grzegorzewska również jak ich starszy kolega zajmują się pisaniem kryminałów i powieści sensacyjno-szpiegowskich (Grin). Osobiście nie miałam z nimi do czynienia, lecz wszystko przede mną. Będą musieli odkupić swoje niecne postępki w swych prywatnych książkach i będzie to dla nich sprawdzian, który zorganizuję im przy stosownej okazji... Warto też nadmienić, iż Irek Grin jest jednym z założycieli oraz prezesem Stowarzyszenia Miłośników Krymianału i Powieści Sensacyjnej "Trup w szafie". Corocznie zasiada też w jury (wraz z Marcinkiem notabene) wybierającą najlepszą powieść kryminalną, tudzież sensacyjną i honorując ją tkz. Nagrodą Wielkiego Kalibru.
Absolwentka filmoznawstwa oraz dwóch byłych studentów filologii polskiej zaczęło publikować kolejne odcinki "Orchidei" dla pewnego internetowego portalu. Dzialalność tę zdjęto. Niezrażeni jednak twórcy postanowili ciągnąć swą opowieść dalej, by na końcu ją wydać.
Tytułowa "Orchidea" to Katarzyna Kwarc, która zawisła pewnego dnia na moście ze stosowną karteczką: "co ma wisieć, nie utonie". Oczywiście, śmierć kobiety wywoła poruszenie wśród całej rzeszy pozostałych bohaterów: Mistrza (postać z poprzednich książek Świetlickiego, w ksiażce były mąż Kwarc), dwóch zabójców, Julii Dobrowolskiej (kobietka z literatury Gai) i jej siostry Loli, Józefa Marii Dyducha (bardzo barwny charakter wykreowany przez Grina, moja ulubiona postać), Ostrowskiego, Pana Gienka, Hermana Heblarcka (obecny mąż Orchidei) itd...
Śledztwo w sprawie tajemniczego zabójstwa jest dość... nietypowe, a i czynione mozolnie i z wielkim uporem. Trójka naszych detektywów (Mistrz, Dyduch i Doborowolska) duma nad całą sprawą przy kolejnych szklankach, kieliszkach, czy też butelkach alkoholu. Dumaniom nie ma końca, a wszystko tak, czy siak kończy się na pijackich rozmowach w mniej lub bardziej podłych barach (lub dla odmiany w mieszkaniu Mistrza). Oczywiście, poza nimi sprawą oficjalnie zajmuje się funkcjonariusz Ostrowski, który jednak bardziej zainteresowany jest swoim internetowym światkiem i tamtejszymi przygodami, aniżeli właściwą sprawą. Całość treściowa jak widać klei się dość nieskładnie, a strony, gdzie autorzy nie mieli pomysłów na dalszy ciąg wydarzeń albo zajmują ich własne komentarze, gdy postanawiają się ujawnić (cóż za szczytna misja...) albo też mamy do czynienia z całą paletą nietuzinkowych poczynań drugoplanowych postaci (którzy notabene zaczynają rozpychać się łokciami i zajmować pierwsze lokaty). I tak kolejno, Lola, wesoła i głupiutka kokietka, siostra Julii zajmuje się uwodzeniem mężczyzn i "dobywaniem ich miecza", córka Ostrowskiego przynależąca do subkultury emo wypłaukuje swą nieszczęśliwą duszę na internetowych forach zamieszczając tam swoje wierszydła i spotykając się z Behemotem, a pan Gienek ucieka ze skrzynką. Dwójka zabójców, albo uprawia seks (ze średnią satysfakcją) albo snuje się z bronią w te i wewtę.
Do połowy jeszcze mnie to wszystko bawi, jeszcze wybuchem śmiechem, daję się porwać (dość wątpliwej jednak) akcji. Potem jest tylko coraz gorzej. Jest tak jakby za wszelką cenę autorzy musieli wydać tę książkę. Jakby ktoś przystawił im lufę do skroni i wysyczał: "piszcie, bo jak nie to...". Rozumiem, że książka miała być żartem, miała wykiwać czytelnika, miała się z nim zabawić w kotka i myszkę, jednakże żart ten wcale, a wcale się nie udał. Wszystko sypie się na łeb i na szyję, i nie pomaga tu nawet fakt, że współtwórcą jest Świetlicki. Wstyd panie Marcinie, wstyd! Jako stosowną formę komentarza przytoczę kadr z filmu "Małożowina" z Marcinem w roli głównej, który stojąc na poręczy swego łóżka wypowiada te oto słowa: "robię w kulturze", po czym skacze na brzuch na swe łoże. Nihilizm autorów przekroczył moim zdaniem tę cienkę linię oddzielającą zażenowanie od ubawu. Ja na mojej linie wygięłam się zdecydowanie w stronę zażenowania...
Cóż, mam nadzieję, że Grzegorzewska i Grin obronią się jednak w pozostałych ich książkach. Fakt, przyznaję, że lepiej bym uczyniła, gdybym najpierw zapoznała się z ich autorską twórczością. Ale cóż, mleko zostało rozlane. Co do obrony Marcina nie wypowiem się.
Wnioski: kryminał niskich lotów, tak niskich, że nasz sterowiec w pewnym momencie niebotycznie nisko zliża się ku ziemi i ryje skrzydłami w ziemi, oczywiście ku uciesze autorów.. Ze spokojnym sumieniem i sercem mówię do Was: możecie. sobie odpuścić. Lepiej weźcie się za autorskie projekty pozostałych twórców.
Ocena: 5/10, największe, jak dotąd rozczarowanie roku 2011.
Dziś prezentuję kompilację trzech autorów: Marcina Świetlickiego, Irka Grina i Gai Grzegorzewskiej. Książkę ową wybrałam sobie jako nagrodę w konkursie i pełna radosnego podniecenia oczekiwałam na paczuszkę. Jak po każdej stronie moje radosne podniecenie ustępowało całej palecie innych odczuć- o tym później. Skupię się najpierw na autorach.
Marcina Świetlickiego chyba nie...
2011-03-23
Z Witkacym po raz pierwszy zaszczyt miałam obcować w liceum, za sprawą zbluzganych na forum klasowym "Szewców". Lektura ta była dość... kontrowersyjna, ale ja już wtedy poczułam, że moja przygoda z tym panem dopiero się zaczyna. I nie pomyliłam się.
"Narkotyki" obijały mi się swego czasu o uszy (tak, tak ,,zasłyszane i pożądliwe") i gdy nadażyła się sposobność, aby je nabyć, bez wahania to zrobiłam. Książka została przyznana w nagrodę za napisanie recenzji. Ot, dwie smaczne pieczenie przy jednym ogniu.
Twór "Narkotyki" jest swoistą rozprawą Witkacego- malarza, fotografa, filozofa, dramaturga i pisarza w jednym, ze swoimi słabościami i uzależnieniami. Pragnie on odsłonić przed nami swój umysł i serce i podzielić się "życiowym doświadczeniem". Jednocześnie, wchodzi na tereny (z pozoru jednak) moralizatorskie, a przesłanie dydaktyczne owej książeczki jest bardzo wątpliwe...
Wymienię teraz rozdziały, na które podzielony został tekst. Noszą one następujące nazwy (oprócz wstępu i przedmowy): nikotyna, alkohol (C2H5OH), kokaina, peyotl, morfina, eter i appendix. Zwierzę się tutaj, że odczuwałam radosne podniecenie na myśl o tym, że dane mi jest zgłębić i spenetrować umysł Witkacego, a już szczególnie w zetknięciu z wszelakiej maści używkami! Rosnące podniecenie zostało jednak natychmiast ostudzone trzema pierwszymi rozdziałami, w których autor sączy moralizatorskim tonem uwagi, jakoby nikotyna i alkohol to zło wcielone, jakiego świat nie widział. A kokaina to już w ogóle. Byłam mocno zbita z tropu, na tyle, iż nie potrafiłam ocenić, czy rzeczywiście pisarz sam tak uważa, czy robi czytelnika w przysłowiowego konia. Zagadka ta szybko się wyjaśniła, gdy moim oczom ukazał się napis peyotl. I traaach! Jak bomba z opóźnionym zapłonem, mój mózg wpadł w otchłań Witkiewiczowskich wizji po owym narkotyku. Błyskawicznie, jak zaklęta zaczęłam połykać strona po stronie jego odloty i wizje, i długo pozostawałam pod silnym wpływem... Resztę książki, podbudowaną peyotlowskimi wytworami, dokończyłam już z zupełnie innym nastawieniem. O tak, w rzeczy samej, rozdział ten był swoistym przełomem!
Niewątpliwie ogromnym plusem jest pełen neologizmów i nieograniczonej swobody twórczej język autora, który bawi się nim i operuje na sobie znane tylko sposoby. Coś cudownego, niesamowity walor artystyczny.
Wiem jedno: po tej książce Witkacy awansował wysoko w mojej hierarchii i zamierzam dogłębnie poznać jego biografię, jak i pozostałe dzieła. Tak, wiem, że moja recenzja wykroczyła dziś zdecydowanie za ramy obiektywizmu, ale czasem, aż nie moge się powstrzymać od opublikowania tu własnych odczuć!
Wnioski: nie jest to zwykła książka, jakich wiele o narkotykach. Jest to zdecydowanie coś więcej, pewnego rodzaju gra o Duszę człowieka, w którą postanawia z nami zagrać Witkacy. Czy ulegniecie jego moralizatorskim kazaniom, za którymi kryje się zwykła kpina...? Polecam spróbować!
Ocena: 10/10.
Z Witkacym po raz pierwszy zaszczyt miałam obcować w liceum, za sprawą zbluzganych na forum klasowym "Szewców". Lektura ta była dość... kontrowersyjna, ale ja już wtedy poczułam, że moja przygoda z tym panem dopiero się zaczyna. I nie pomyliłam się.
"Narkotyki" obijały mi się swego czasu o uszy (tak, tak ,,zasłyszane i pożądliwe") i gdy nadażyła się sposobność, aby je...
×× Egzemplarz recenzencki - dzięki, Wydawnictwo Muza! ××
Powieść szpiegowska to muszę przyznać te rejony literatury, które od zawsze kojarzyły mi się z nagromadzeniem dat i faktów historycznych oraz ze szpiegami o dość wątpliwej umiejętności dedukcji. Krótką mówiąc: z nudną fabułą naszpikowaną encyklopedyczną wiedzą.
Postanowiłam jednak zaryzykować i wypłynąć na głębsze wody gatunków powieściowych; poznać coś nowego, odbić od brzegu tych gatunków, które znam i czytam na co dzień.
I był to strzał w dziesiątkę! Wątki czy fakty historyczne owszem, występują dla mnie w nagromadzeniu większym, niż statystyczny czytelnik nie darzący estymą historii (czyt. ja) udźwignie, ale... są podane w formie bardzo zjadliwej, ba! wręcz czuję się zainspirowana oraz zaciekawiona, aby pewne kwestie pozgłębiać na własną rękę (jak to nie jest rekomendacja, to nie wiem, co nią jest!).
Jest to moje pierwsze spotkanie z Piotrem Gajdzińskim, ale jestem pod wrażeniem zręczności z jaką łączy historię z fabułą. Czuć rękę historyka, ale historyka takiego, który inspiruje, miast zasypywać datami (tak - mam uraz; tak -sięga on szkoły średniej; nie - nie byłam na terapii^^).
Powiem tak: poluję na pozostałe jego powieści, a książki szpiegowskie włączę do gatunków, które czytam nie tylko od święta (czyt. darmowej książki :)).
×× Egzemplarz recenzencki - dzięki, Wydawnictwo Muza! ××
więcej Pokaż mimo toPowieść szpiegowska to muszę przyznać te rejony literatury, które od zawsze kojarzyły mi się z nagromadzeniem dat i faktów historycznych oraz ze szpiegami o dość wątpliwej umiejętności dedukcji. Krótką mówiąc: z nudną fabułą naszpikowaną encyklopedyczną wiedzą.
Postanowiłam jednak zaryzykować i wypłynąć na głębsze...