Biografię Oppenheimera zamówiłam chwilę po wyjściu z seansu najnowszego dzieła Christophera Nolana, które pozostawiło mnie w zachwycie i obudziło we mnie niedosyt. Niedosyt poznania tak wyjątkowo człowieka, jakim był J. Robert Oppenheimer, jego historii i wszystkiego, co sobą reprezentował. „Oppenheimer” to jeden z najlepszych, jeśli nie najlepszy film jaki oglądałam w życiu, miałam więc nadzieję że przedłużę swój stan absolutnej ekscytacji i fascynacji, czytając biografię ojca bomby atomowej, która liczy przeszło 600 stron (pozostałe dwieście z ośmiuset to, jak się okazało, przypisy). Z przyjemnością przyznaję, że nie zawiodłam się ani trochę. Dzięki książce Kaia Birda i Martina J. Sherwina mogłam towarzyszyć wyjątkowo inspirującemu i ciekawemu człowiekowi przez całe jego życie, próbując poznać jego motywacje i zobaczyć go oczami wielu ludzi, z którymi miał do czynienia.
Oppenheimer był człowiekiem pełnym sprzeczności: jedni uważali go za aroganta i mężczyznę z wyjątkowo przerośniętym ego, drudzy twierdzili że był wyjątkowo skromny i empatyczny. Jedni widzieli w nim wojującego komunistę, drudzy człowieka ostrożnie sympatyzującego z ideami, które tylko przy bardzo złym podejściu można byłoby uznać za szkodliwe. Jedni hołubili jego geniusz naukowy, inni mówili, że jako fizyk nie był w stanie myśleć nowatorsko i niewiele wniósł do świata nauki. Jedni mieli go za kobieciarza, inni romantyka. Tak naprawdę jednak był tylko jeden Robert Oppenheimer, i mimo że autorzy tej biografii starali się przedstawić jego postać jak najrzetelniej, lektura jej tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że Oppiego znał tak naprawdę tylko jeden człowiek: on sam.
Zarówno film Nolana jak i książka pt. „Oppenheimer; Triumf i tragedia ojca bomby atomowej” są niezwykle inspirującymi tekstami kultury. Głównie dlatego, że życie głównego bohatera takie było. Trudno wymienić wszystko, czego się nauczyłam poznając historię Oppiego, ale uświadomiła mi ona np. że nie ma nic złego w słomianym zapale i że człowiek naprawdę może miotać się po przeróżnych dziedzinach, zanim znajdzie taką, w której faktycznie coś osiągnie i będzie czuł się w niej jak w domu. Oppenheimer udowodnił też jak daleko może zajść człowiek, któremu pozwala się wzrastać w odpowiednim otoczeniu i wsparciu. Jego życie zdominowała fizyka, ale był to prawdziwy człowiek renesansu: interesował się głęboko literaturą klasyczną, polityką, psychoanalizą czy religiami. Jak napisał Paul Horgan „Leonardowie i Oppenheimerowie trafiają się rzadko. Ich niezwykłe zamiłowania, odkryte przez nich prawdy i oni sami jako myśliciele, a także ludzie, którzy zmienili bieg historii, są dla nas ideałami, z którymi powinniśmy się mierzyć.” Miał niesamowity talent do nauki języków, jazdy konnej i przyrządzania drinków. Był ujmujący towarzysko i przeraźliwie bystry, zdolny do szybkich, celnych ripost, choć wysławiał się „mamrocząc” i nie był zbyt ekspresyjny. Jego nad wyraz rozwinięta empatia skierowała go na drogę pełną niebezpieczeństw, które okazały się jego tragedią, jednak nigdy nie zmienił swoich poglądów w stosunku do klasy robotniczej i kwestii równości społecznych. Troska o innych i humanizm, którego był gorącym wyznawcą, nadały jego życiu kolejny już, wyjątkowy wymiar.
Historia Oppenheimera jest opowieścią o człowieku, który poświęcił całe swoje życie sprawie, w którą wierzył. Ucierpiała na tym jego rodzina, przyjaciele, kariera naukowca, a w końcu doprowadziło to do jego zguby. Ale mimo wszystko jest to jedna z najpiękniejszych, najbardziej inspirujących i najciekawszych historii, jakie było dane mi poznać. Trudno opisać ogrom pracy, jaką autorzy biografii Oppi'ego włożyli w jej napisanie. Niekiedy natłok nazwisk i faktów sprawiał, że jej lektura była wyjątkowo trudną przeprawą, jednak cieszę się, że jej podołałam. Wiele razy sięgałam do internetu po wyjaśnienia kto kim jest i jaką pełni rolę, by zrozumieć znaczenie jakiegoś wydarzenia czy pojedynczej wypowiedzi. Jest to bez wątpienia jedna z najbardziej wymagających lektur, jakie czytałam, lecz jednocześnie jedna z najbardziej satysfakcjonujących.
Jedną z najważniejszych dla mnie cech literatury jest to, że czytanie odpowiednich książek poszerza horyzonty i otwiera umysły. Do tej pory byłam kompletnie negatywnie nastawiona do fizyki, choć moja siostra niejednokrotnie próbowała mnie przekonać do jej popularnonaukowej, łatwej do zrozumienia dla laików, strony. Zapierałam się przed tym rękami i nogami, czując, że jestem na tę dziedzinę zdecydowanie, mówiąc kolokwialnie, za głupia. Historia Oppenheimera sprawiła, że zapragnęłam poznać świat fizyki kwantowej, mimo że jestem świadoma własnych ograniczeń, wiem też, że jeśli zrozumiem 0,01% tego zagadnienia, to będzie mój niewyobrażalny sukces. Ale czuję się zmotywowana, by go osiągnąć. Robert Oppenheimer, mimo że nie żyje od kilkudziesięciu lat, swoją osobistą historią wciąż inspiruje innych ludzi do podejmowania umysłowych wyzwań, a Kai Bird i Martin J. Sherwin, tak dobrze pisząc jego biografię, sprawili, że więcej ludzi może czuć się zainspirowanych i zachęconych do przełamywania własnych barier umysłowych. Czyż nie jest to magia właściwej literatury? Czyż nie jest to ta najwyższa, najświetniejsza wartość nie do przecenienia? Doskonale oddają to słowa Franka Oppenheimera, młodszego brata Roberta: „Zadaniem Eksploratorium jest obudzenie w ludziach przekonania, że potrafią zrozumieć otaczający ich świat. Sądzę, iż wielu ludzi zrezygnowało z próby zrozumienia swego otoczenia, a kiedy porzucili starania, by zrozumieć rzeczywistość fizyczną, poniechali również prób zrozumienia rzeczywistości społecznej i politycznej. Jeśli nie będziemy próbowali zrozumieć świata, wówczas wszystkich nas czeka marny los”.
Robert Oppenheimer dla wielu wciąż jest naukowcem, którego dzieło życia nigdy nie powinno powstać. Który sprowadził ludzkość nad skraj przepaści, gdzie balansujemy na cienkiej linii wzajemnych oskarżeń, nieufności i zawiści. Jednak on sam nigdy nie rozpatrywał tego w kategoriach winy – czuł się po prostu odpowiedzialny. Dlatego chciał partycypować w dyskusji o dalszej historii energii jądrowej na świecie, forsując pomysły, które jego zdaniem umożliwiłyby powrót do względnego poczucia bezpieczeństwa całej ludzkości. To, jak został potraktowany przez rząd Stanów Zjednoczonych nie złamało go dlatego, że musiał uczestniczyć w żmudnych, bezprawnie przeprowadzonych, psychicznie i fizycznie wyczerpujących przesłuchaniach. Nie zniszczyło go wyciąganie na światło dzienne jego najbardziej intymnych tajemnic, oczernianie dobrego imienia, ograniczanie zasług i mnożenie rzekomych przewinień. To, co kompletnie go zdruzgotało to fakt, że pozbawiono go możliwości wpływania na konsekwencje swoich działań, które doprowadziły do powstania bomby atomowej, która była jednocześnie jego „pomnikiem trwalszym niż ze spiżu” jak i symbolem jego upadku. Poznanie tego punktu widzenia rozbudziło we mnie kolejne rozważania natury moralnej, politycznej i społecznej.
Oppenheimer był człowiekiem, którego poświęcenie nigdy nie zostało należycie docenione, fizykiem, który zatrząsł posadami świata, postacią niezmiernie inspirującą i motywującą, a autorzy jego biografii umożliwili jak najlepsze i najgłębsze poznanie, jakie tylko było możliwe. Hans Bethe, który pracował z Robertem w Los Alamos pisał: „Teraz widzę wyraźnie, jak niezwykła była siła intelektu Oppenheimera, który był niekwestionowanym liderem naszej grupy (…). Było to niezapomniane przeżycie intelektualne”. Dla mnie tym właśnie było czytanie tej biografii – niezapomnianym przeżyciem intelektualnym.
Zgadzam się także ze słowami Lilenthala: „Warto było żyć tylko po to, by dowiedzieć się, że ludzkość wydała taką istotę jak Oppenheimer”.
Biografię Oppenheimera zamówiłam chwilę po wyjściu z seansu najnowszego dzieła Christophera Nolana, które pozostawiło mnie w zachwycie i obudziło we mnie niedosyt. Niedosyt poznania tak wyjątkowo człowieka, jakim był J. Robert Oppenheimer, jego historii i wszystkiego, co sobą reprezentow...
Rozwiń
Zwiń