Mam w rękach dzieło Kinga, które czytam cyklicznie co kilka lat, zaraz obok cyklu o Wiedźminie Sapkowskiego czy Władcy Pierścieni Tolkiena. Te lektury zostaną ze mną na zawsze, bo za każdym razem po lekturze jestem maksymalnie zadowolony, zadumany i pozostaje ze mną na jakiś czas świadomość, że coś się skończyło i mogę to tylko odtwarzać poprzez kolejną sesję. Coś co jest nieodwracalne i mimo dostępu nie da się jeszcze przeżyć tego raz, jak za pierwszym razem. A mimo to nadal do nich wracam, w poszukiwaniu echa tej przygody z okresu nastoletniego, kiedy pewne wyidealizowane obrazy miały większą siłę oddziaływania...
Stu chłopców w alternatywnej historii Ameryki, która skręciła w stronę dystopii, bierze udział w pewnym marszu. Raz do roku z obszaru całego kraju, zgłasza się okrągła liczba ochotników, pełna nadziei, że to oni wygrają te zawody i będą żyli na laurach, dostając wszystko czego zapragną. Całe wydarzenie ma charakter igrzysk, jakim przygląda się cały kraj. Impreza budzi wyjątkowo wielkie emocje, bo stawka jest nieziemska...
Co trzeba robić? Pójść z punktu A do momentu, aż ostatni zawodnik ugnie się pod ciężarem wysiłku. Aż ciało nie wytrzyma i się zbuntuje ze zmęczenia. Niby proste, utrzymać równe tempo i przeć na przód. Tylko, że w całości tkwi jeden mały, istotny szkopuł. Wygrać może tylko jeden, reszta "odpada" po trzech ostrzeżeniach, gdy zwyczajnie opadnie z sił, zwalniając poza regulaminowe tempo lub robiąc coś głupiego, sprzecznego z zasadami. Tylko to wybór typu życie-śmierć. Przegrany dostaje kulę w łeb i zabawa kończy się, gdy na polu wyścigu zostaje ostatni uczestnik.
Od początku towarzyszymy jednemu z narwańców, który w przypływie odwagi zgłosił się do programu. Ray Garraty to nastolatek, który ma marzenia i własne motywacje. Buzują mu hormony, co zresztą przekłada się na wiele sytuacji podczas marszu. Powiedziałbym, że typowe kiedy odpala się zainteresowanie płcią przeciwną, choć całość jest utrzymana w stylu Kinga, więc zdarzą się niezłe odpały. Towarzysząc mu, tak jakby bierzemy sami udział w tym morderczym przedsięwzięciu. Bo mimo, iż pozostać może tylko jeden, to chłopcy początkowo kumplują się, bo w stadzie przecież raźniej. Bezpieczniej na początku. Nikt nie myśli, że odpadnie pierwszy. W końcu wierzą w swoje umiejętności. Nikt na początku nie myśli na serio, że ostać się może tylko jeden.
Tyle, że wraz z trwaniem chodu wszystko zaczyna się zmieniać, a wszelakie wyznawane wartości odchodzą w niebyt, choć uczestnicy czasami starają się jeszcze podtrzymać w sobie cząstkę człowieczeństwa. W obliczu śmierci niedawne szlachectwo umyka, bo im bliżej końca, czyli im więcej osób ginie, a szansa na własną wygraną rośnie, to proporcjonalnie rośnie też chęć przetrwania, co aktywuje zasadę: wszelkie chwyty dozwolone, oczywiście z regulaminem.
King daje nam szeroki wachlarz postaci, które łatwo obdarzyć sympatią i trudno się potem z nimi rozstać. McVries, Stebbins, Baker, Olson, Parker, Scramm czy nawet wredny Barkovitch są jacyś i kryje się za nimi własna historia, czasami bardzo dołująca. Dla nich Marsz to droga do zmiany dotychczasowego życia na lepsze, tyle że Wielki Marsz zmienia psychikę. Owszem, nagroda jest ogromna, ale cena jeszcze większa, zwłaszcza, że uczestnicy to w zasadzie nieletni i widok makabry, jaką widzą po drodze, pozostawia zmiany w psychice. Traumy, załamania.
Ta marchewka, która czeka na końcu okazuje się nie być warta tego wysiłku, ale może dlatego w Marszu bierze udział tylko taki młody rocznik. Nieświadomy, niedoświadczony, buńczuczny. W końcu jesteśmy młodzi, pełni życia. Śmierć to abstrakcja. Ale to doświadczenie przyjdzie w najgorszy możliwy sposób i to początkowe bagatelizowanie śmierci wokół siebie, później da różnoraki efekt i to nie taki który jest pożądany...
Minusy? Rozrywka ku uciesze gawiedzi, to w zasadzie dosyć płytkie uzasadnienie, tego co się dzieje. Enigmatyczna postać Majora też nie ułatwia sprawy. Wiemy, że to dystopiczny świat, ale jakie zasady nim rządzą? Czemu powstało takie coś jak ten Marsz? Tylko rozrywka? A może przeludnienie? A może zwykła ludzka głupota? W zasadzie tylko na początku dostajemy coś nie coś z zaplecza, ale potem już impreza rusza i udział w niej oraz emocje temu towarzyszące biorą górę nad wszystkim. Razić może też, że w zasadzie chłopcy w tym wieku głównie rozmawiają o walorach płci przeciwnej i wokół tego kręcą się żarty. Serio? Pamiętam to nieco inaczej. To dlatego te jednostkowe, unikalne oraz racjonalne motywacje poszczególnych postaci są tak sycące...
Mimo wszystko lektura i jej puenta pozostają ze mną zawsze na jakiś czas po ostatniej stronie. To obraz upodlenia młodego człowieka, który w imię konsumpcyjnego dobra jest w stanie zrobić wszystko, nawet postawić na szali własne życie. Bo jakie są tu szanse? 1 na 100. Odpowiedzialność. Niby żadna, ale ten ostatni ocalały ma tę świadomość, że pośrednio własnym uporem i wytrzymałością wyeliminował całą resztą. Na dobre. A widok martwych, podziurawionych ciał wyrywa coś z psyche bohatera.
Ta książka to czysta rozrywka, ale też przestroga. Najgorsze, że coś na podobieństwo książkowe już miało miejsce. Bataański marsz śmierci z czasów II wojny światowej był raczej wyraźną inspiracją autora. Już nie mówiąc o moim rodzimym podwórku, bo nazistowskie Niemcy też mają w tym 'wybitne osiągnięcia'. I to jest przerażające. Bo gdy sobie człowiek o tym uświadomi, to już z nim zostanie...
Mam w rękach dzieło Kinga, które czytam cyklicznie co kilka lat, zaraz obok cyklu o Wiedźminie Sapkowskiego czy Władcy Pierścieni Tolkiena. Te lektury zostaną ze mną na zawsze, bo za każdym razem po lekturze jestem maksymalnie zadowolony, zadumany i pozostaje ze mną na jakiś czas świadomość, że coś się skończyło i mogę to tylko odtwarzać poprzez kolejną sesję. Coś co jest...
Mam w rękach dzieło Kinga, które czytam cyklicznie co kilka lat, zaraz obok cyklu o Wiedźminie Sapkowskiego czy Władcy Pierścieni Tolkiena. Te lektury zostaną ze mną na zawsze, bo za każdym razem po lekturze jestem maksymalnie zadowolony, zadumany i pozostaje ze mną na jakiś czas świadomość, że coś się skończyło i mogę to tylko odtwarzać poprzez kolejną sesję. Coś co jest nieodwracalne i mimo dostępu nie da się jeszcze przeżyć tego raz, jak za pierwszym razem. A mimo to nadal do nich wracam, w poszukiwaniu echa tej przygody z okresu nastoletniego, kiedy pewne wyidealizowane obrazy miały większą siłę oddziaływania...
Stu chłopców w alternatywnej historii Ameryki, która skręciła w stronę dystopii, bierze udział w pewnym marszu. Raz do roku z obszaru całego kraju, zgłasza się okrągła liczba ochotników, pełna nadziei, że to oni wygrają te zawody i będą żyli na laurach, dostając wszystko czego zapragną. Całe wydarzenie ma charakter igrzysk, jakim przygląda się cały kraj. Impreza budzi wyjątkowo wielkie emocje, bo stawka jest nieziemska...
Co trzeba robić? Pójść z punktu A do momentu, aż ostatni zawodnik ugnie się pod ciężarem wysiłku. Aż ciało nie wytrzyma i się zbuntuje ze zmęczenia. Niby proste, utrzymać równe tempo i przeć na przód. Tylko, że w całości tkwi jeden mały, istotny szkopuł. Wygrać może tylko jeden, reszta "odpada" po trzech ostrzeżeniach, gdy zwyczajnie opadnie z sił, zwalniając poza regulaminowe tempo lub robiąc coś głupiego, sprzecznego z zasadami. Tylko to wybór typu życie-śmierć. Przegrany dostaje kulę w łeb i zabawa kończy się, gdy na polu wyścigu zostaje ostatni uczestnik.
Od początku towarzyszymy jednemu z narwańców, który w przypływie odwagi zgłosił się do programu. Ray Garraty to nastolatek, który ma marzenia i własne motywacje. Buzują mu hormony, co zresztą przekłada się na wiele sytuacji podczas marszu. Powiedziałbym, że typowe kiedy odpala się zainteresowanie płcią przeciwną, choć całość jest utrzymana w stylu Kinga, więc zdarzą się niezłe odpały. Towarzysząc mu, tak jakby bierzemy sami udział w tym morderczym przedsięwzięciu. Bo mimo, iż pozostać może tylko jeden, to chłopcy początkowo kumplują się, bo w stadzie przecież raźniej. Bezpieczniej na początku. Nikt nie myśli, że odpadnie pierwszy. W końcu wierzą w swoje umiejętności. Nikt na początku nie myśli na serio, że ostać się może tylko jeden.
Tyle, że wraz z trwaniem chodu wszystko zaczyna się zmieniać, a wszelakie wyznawane wartości odchodzą w niebyt, choć uczestnicy czasami starają się jeszcze podtrzymać w sobie cząstkę człowieczeństwa. W obliczu śmierci niedawne szlachectwo umyka, bo im bliżej końca, czyli im więcej osób ginie, a szansa na własną wygraną rośnie, to proporcjonalnie rośnie też chęć przetrwania, co aktywuje zasadę: wszelkie chwyty dozwolone, oczywiście z regulaminem.
King daje nam szeroki wachlarz postaci, które łatwo obdarzyć sympatią i trudno się potem z nimi rozstać. McVries, Stebbins, Baker, Olson, Parker, Scramm czy nawet wredny Barkovitch są jacyś i kryje się za nimi własna historia, czasami bardzo dołująca. Dla nich Marsz to droga do zmiany dotychczasowego życia na lepsze, tyle że Wielki Marsz zmienia psychikę. Owszem, nagroda jest ogromna, ale cena jeszcze większa, zwłaszcza, że uczestnicy to w zasadzie nieletni i widok makabry, jaką widzą po drodze, pozostawia zmiany w psychice. Traumy, załamania.
Ta marchewka, która czeka na końcu okazuje się nie być warta tego wysiłku, ale może dlatego w Marszu bierze udział tylko taki młody rocznik. Nieświadomy, niedoświadczony, buńczuczny. W końcu jesteśmy młodzi, pełni życia. Śmierć to abstrakcja. Ale to doświadczenie przyjdzie w najgorszy możliwy sposób i to początkowe bagatelizowanie śmierci wokół siebie, później da różnoraki efekt i to nie taki który jest pożądany...
Minusy? Rozrywka ku uciesze gawiedzi, to w zasadzie dosyć płytkie uzasadnienie, tego co się dzieje. Enigmatyczna postać Majora też nie ułatwia sprawy. Wiemy, że to dystopiczny świat, ale jakie zasady nim rządzą? Czemu powstało takie coś jak ten Marsz? Tylko rozrywka? A może przeludnienie? A może zwykła ludzka głupota? W zasadzie tylko na początku dostajemy coś nie coś z zaplecza, ale potem już impreza rusza i udział w niej oraz emocje temu towarzyszące biorą górę nad wszystkim. Razić może też, że w zasadzie chłopcy w tym wieku głównie rozmawiają o walorach płci przeciwnej i wokół tego kręcą się żarty. Serio? Pamiętam to nieco inaczej. To dlatego te jednostkowe, unikalne oraz racjonalne motywacje poszczególnych postaci są tak sycące...
Mimo wszystko lektura i jej puenta pozostają ze mną zawsze na jakiś czas po ostatniej stronie. To obraz upodlenia młodego człowieka, który w imię konsumpcyjnego dobra jest w stanie zrobić wszystko, nawet postawić na szali własne życie. Bo jakie są tu szanse? 1 na 100. Odpowiedzialność. Niby żadna, ale ten ostatni ocalały ma tę świadomość, że pośrednio własnym uporem i wytrzymałością wyeliminował całą resztą. Na dobre. A widok martwych, podziurawionych ciał wyrywa coś z psyche bohatera.
Ta książka to czysta rozrywka, ale też przestroga. Najgorsze, że coś na podobieństwo książkowe już miało miejsce. Bataański marsz śmierci z czasów II wojny światowej był raczej wyraźną inspiracją autora. Już nie mówiąc o moim rodzimym podwórku, bo nazistowskie Niemcy też mają w tym 'wybitne osiągnięcia'. I to jest przerażające. Bo gdy sobie człowiek o tym uświadomi, to już z nim zostanie...
Mam w rękach dzieło Kinga, które czytam cyklicznie co kilka lat, zaraz obok cyklu o Wiedźminie Sapkowskiego czy Władcy Pierścieni Tolkiena. Te lektury zostaną ze mną na zawsze, bo za każdym razem po lekturze jestem maksymalnie zadowolony, zadumany i pozostaje ze mną na jakiś czas świadomość, że coś się skończyło i mogę to tylko odtwarzać poprzez kolejną sesję. Coś co jest...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to