rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Allenowi Ginsbergowi udało się w poemacie "Skowyt" połączyć wątki biograficzne z przekazem pokoleniowym. Krzykiem rozpaczy "straconego pokolenia" po szoku II wojny światowej, gęstą atmosferę lat paranoi "polowań na czarownice", która jakże żywo i ponuro rozwija się w naszym kraju teraz. Uważny czytelnik dostrzeże inspirację Waltem Whitmanem, a także wizyjnością i wizyjną, poetycką mistyką, dostępną dla niewielu. Owe słowa uwodzą co wrażliwszego czytelnika, gdyż rytm tej poezji, zresztą znakomicie przełożonej dociera do trzewi. Do iskry buntownika, jaką każdy miłośnik poezji w sobie ma, chyba, że leży w trumnie i jest martwy. Wówczas te wiersze mogą się nie podobać, może drażnić pozornie rynsztokowy język, jak również miałkość i pretensjonalność przekazu. Jednak uczucia są prawdziwe i można przytoczyć fragment innego wiersza naszego znakomitego poety Czesława Miłosza z wiersza "Do Allena Ginsberga": "Zazdroszczę tobie odwagi absolutnego wyzwania, słów
gorejących, zaciekłej klątwy proroka.

Wstydliwe uśmiechy ironistów zachowano w muzeach i nie są
wielką sztuką, ale pamiątką niewiary."

Kto nie wierzy w bunt, chociażby krzyk, protest, przecież poetycki i mający wedle znawców wartość literacką jest śmieszną kukłą. Nie wierzcie takim. Oni kłamią samym sobie.

Allenowi Ginsbergowi udało się w poemacie "Skowyt" połączyć wątki biograficzne z przekazem pokoleniowym. Krzykiem rozpaczy "straconego pokolenia" po szoku II wojny światowej, gęstą atmosferę lat paranoi "polowań na czarownice", która jakże żywo i ponuro rozwija się w naszym kraju teraz. Uważny czytelnik dostrzeże inspirację Waltem Whitmanem, a także wizyjnością i wizyjną,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

O depresji, osobistych doświadczeniach z tą chorobą napisano bardzo wiele. Truizmem jest stwierdzenie, że osoby artystycznie uzdolnione, postrzegające świat głębiej, mocniej przeżywają (świadomie i nieświadomie) jego niedoskonałości, ale i piękno. Już Arystoteles zwracał uwagę, że wybitnie umysły jakby częściej zapadają na melancholię, tudzież jest ona ich drugą naturą. William Styron z osobistego punktu widzenia i bardzo autentycznie opisuje swoje zmaganie się z chorobą dotykającą około dziesięciu procent populacji. Mówi się, że to choroba wielkich miast lub ludzi, których spotkały większe, czy mniejsze nieszczęścia. Któż siebie zna na tyle i kto ma na tyle dobre życie, by nie być neurotykiem lub co jakiś czas nie czuć zwątpienia? Czujemy, że życie jest i świt przebija się przez fraktale liści ukazując fugę Słońca i zieleni, lecz człowiek tego nie dostrzega. Bliscy choć na wyciągnięcie ręki są daleko. Częstokroć można usłyszeć zdania, że bycie z człowiekiem w depresji jest ciężkie jak kamień topielca. Obecność i nieobecność. Przygnębienie, milczenie, niemożność bycia. Słowa są wypowiadane lecz nie padają na adekwatny rejestr. Komunikacja, ów przepływ rozmowy prowadzonej na wszystkich strunach zostaje zerwana, bliski staje się innym, prawie obcym. Styron słusznie przypomina, że z owa choroba zabija około 20 procent ofiar. Ale piszę tylko o przypadkach stwierdzonych. Niestety Polska jest depresyjnym krajem i może dlatego owa przypadłość wyrzucająca człowieka poza wir frenetycznego życia życia jest trywializowana. Ale to cecha ludzi bez wyobraźni. A może pomijając indywidualne doświadczenia odpowiedź jest gdzie indziej. Coś nas usuwa z życia, egzystencja, życie pełne o jakim pisał Rimbaud jest niedosiężne. Właśnie może ratunkiem jest - ratunkiem dla piszącego - słowami przerzucić most pomiędzy światem umarłych, a życiem i jak pisze poeta, jeden z najlepszych jakich czytałem i oczywiście nie wydawany: "Ale gdy znaków czytelny stawiasz szereg nie dosięgnie ciebie prawdziwe zwątpienie." I to William Styron czyni świetnie.

O depresji, osobistych doświadczeniach z tą chorobą napisano bardzo wiele. Truizmem jest stwierdzenie, że osoby artystycznie uzdolnione, postrzegające świat głębiej, mocniej przeżywają (świadomie i nieświadomie) jego niedoskonałości, ale i piękno. Już Arystoteles zwracał uwagę, że wybitnie umysły jakby częściej zapadają na melancholię, tudzież jest ona ich drugą naturą....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Właściwie to nie jest dobra książka, chociaż trzeba przyznać, że to odważny debiut. O narkotykach napisano wiele dość dobrych powieści. Czego mi w niej brakuje? Płynności prozodii, wizyjności zdolnej usprawiedliwić podłość, jaką jest uzależnienie. Poza kilkoma zdaniami, które można uznać za błyskotliwe nie ma w niej wiele interesujących obrazów.

Właściwie to nie jest dobra książka, chociaż trzeba przyznać, że to odważny debiut. O narkotykach napisano wiele dość dobrych powieści. Czego mi w niej brakuje? Płynności prozodii, wizyjności zdolnej usprawiedliwić podłość, jaką jest uzależnienie. Poza kilkoma zdaniami, które można uznać za błyskotliwe nie ma w niej wiele interesujących obrazów.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Nigdy nie byłem szczególnym wielbicielem malarstwa Beksińskiego, chociaż jego obrazy - nieprawdopodobnie mroczne - przywołujące na myśl ciężką depresję - charakteryzują się świetnym warsztatem. Nie znam motywacji autorki książki, wierzę, że była szlachetna. Jednak są to listy. Jestem jednak zdania, iż jeśli już staliśmy się twórcami spuścizna nie tylko należy do nas. W tym coś jest: przecież nie mamy (ja przynajmniej nie mam) chęci do czytania czyichś listów, sąsiada, czy kolegi z pracy lub nie myślimy o czytaniu listów przyjaciół, czy znajomych. Z listami pisarzy, malarzy, ludzi kultury jest trochę inaczej: jesteśmy ciekawi, a przynajmniej ja jestem, jak ta osoba myślała poza tym, co postanowiła przedstawić. Beksiński nigdy pisarzem nie był, a styl jest raczej, chociaż przyzwoity to trudno go nazwać literackim. Ale ten tragicznie doświadczony malarz charakteryzuje się świeżością spojrzenia i rozsądkiem człowieka mądrego. Jest mi bliski, bo jego spojrzenie jest po części moim. Pisarz nie ma złudzeń, co do życia, a przy tym jest w stanie zachować zgryźliwą ironię i swoiste poczucie humoru jak również dość trafnie określić, co właściwie dla większości tak naprawdę się liczy. Wedle niego miłość nie istnieje, a przynajmniej nie dłużej niż bomba dopaminowa, jaka na skutek pożądania się pojawia. Jest (metafizyczną?) zagadką, jakie fatum uparło się na rodzinę Beksińskich? Jeśli coś takiego, oczywiście istnieje. Nie mam na to odpowiedzi. Malarz został zamordowany przed ostatecznego debila, którego ojca zatrudniał do drobnych prac domowych. Z tego, co wiadomo to przepłacał słono i służył pomocą finansową. Gazety napisały, że morderca był gimnazjalistą i dresiarzem, a bezsensowność i modus operandi sprawcy był gorzej niż debilny. Warto dodać, że Beksiński był niezwykle ostrożny, a morderca przed dokonaniem zabójstwa zyskał kilka minut zaufania dzięki cwanemu sprytowi. Jestem zdania, że ten mord jest i był klęską edukacji w tym kraju. Ten (człowiek?), który zamordował Beksińskiego przecież żył z ludźmi, którzy zatrudniali się u malarza. Czy był on tak daleko od rodziców, czy ton rozmów, a także podejście do chlebodawcy dało mu niejako możliwość podjęcia tej nieprawdopodobnie absurdalnej decyzji? Wielu ludzi - często kolegów po pędzlu - zazdrościło Beksińskiemu sukcesu finansowego, z którym jednak różnie bywało. Beksiński pisze o kobietach z otoczenia Tomasza Beksińskiego, którym zależało na jednym: by Tomasz Beksiński w imię miłości podarował im kilka obrazów Beksińskiego. Polskie piekło za sprawą nikogo znalazło swój najgorszy wyraz. Nie znam się na malarstwie i mogę pisać o swoich odczuciach i daleki jestem od zdania, że ten, kto lubi mroczne krajobrazy i tworzy okropieństwa ściąga na siebie nieszczęście. Myśląc w ten sposób pracownicy zakładów pogrzebowych, a także psycholodzy zajmujący się profilowaniem przestępców nie powinni w większości wypadków dożywać emerytury. Pechem Beksińskiego było to, że uchodził za majętnego. Jest coś nieprawdopodobnie, dogłębnie smutnego w tej zbrodni Coś tak beznadziejnie, dogłębnie beznadziejnego, iż woła o terapię - nie dla sprawcy, ale chyba społeczeństwa. Dlaczego? Istnieje olbrzymi rozdźwięk pomiędzy tym jak siebie postrzegamy i jak postrzegają nas inni. I nadal aktualne jest to, o czym pisała Maria Janion: źle znosimy obraz naszego społecznego cienia, odwracamy się od niego w narcystycznym zachwycie, a on - jak mawiał Jung - staje się coraz czarniejszy i straszny.

Nigdy nie byłem szczególnym wielbicielem malarstwa Beksińskiego, chociaż jego obrazy - nieprawdopodobnie mroczne - przywołujące na myśl ciężką depresję - charakteryzują się świetnym warsztatem. Nie znam motywacji autorki książki, wierzę, że była szlachetna. Jednak są to listy. Jestem jednak zdania, iż jeśli już staliśmy się twórcami spuścizna nie tylko należy do nas. W tym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Ćpun" to świetnie napisana książka o uzależnieniu od heroiny i środowisku osób uzależnionych od heroiny i używających marihuany. Dzięki sukcesowi książki "Nagi Lunch" będącej powieścią, o której Allen Ginsberg napisał, "że można na jej punkcie dostać świra." William Seward Burroughs został pisarzem względnie późno. Jak sam przyznawał impulsem, bo przecież nie inspiracją do zajęcia się pisaniem była śmierć jego żony, którą ów zastrzelił w trakcie zabawy w Wilhelma Tella. Bueeoughs w swobodny, ale płynny sposób opowiada o środowisku, do jakiego chyba nikt nie chciałby należeć: drobnych złodziejaszkach obrabiających nieprzytomnie pijanych na stacji metra, wygłodniałych metabolicznie, spragnionych opiatów, jak wampiry krwi. Gdy myślę o tej książce przychodzi mi na myśl scena w najnowszym filmie Jarmuscha, w której bohaterowie będący wampirami - bardzo wykształconymi i refleksyjnymi wampirami - wpadają w stan niemalże narkotycznego transu po zażyciu dobrej, bo nie skażonej krwi. Fakt, że po zawaleniu się wszystkiego na skutek bezmyślności krewnej wampirzycy para wampirzych kochanków w filmie Jarmuscha ucieka do Tangeru - mały ukłon kultowego reżysera w stronę legendarnego już "mistrza narkomanii", ale również mistrza, gdyż osoby nie tylko świetnie wykształconej, ale kreatywnej na różnych płaszczyznach sztuki. Styl Burroughs; a przypomina moim zdaniem Celine, opisy brutalnej rzeczywistości mieszają się z pięknymi, poetyckimi zdaniami. Burroughs - co oczywiste - przeciwstawia amerykańskiemu snowi psychodeliczny sen, który jest także koszmarem, ale ten koszmar jest prawdą o części Ameryki i nie można mu odmówić romantycznego powabu. Można się zastanowić: dlaczego człowiek z rodziny zamożnych intelektualistów, a przy tym bardzo świadomy siebie zdecydował się na eksplorację właściwie pół światka? Być może kluczem do tego zadziwiającego człowieka jest zdanie z książki: "Postanowiłem ruszyć do Kolumbii w poszukiwaniu Yage (...) towaru, towaru, który otwiera człowieka, nie zaś, - jak to czynią opiaty - zawęża." Burroughs być może uległ romantycznemu mitowi, że rzeczywistość można ujrzeć taką jaką jest tylko po rozchwianiu zmysłów. Podobne poglądy wyrażał Rimbaud. I jak mówi sentencja Buddy "Trzeba drżeć, by rosnąć. Literatura więcej czasami zawdzięcza środkom psychoaktywnym - mam na myśli również alkohol - niż wydziałom literatury. W innej powieści "Nagi Lunch" pisze o "punktach przecięcia rzeczywistości", które można odczuć. Burroughs miał niewątpliwie genialny umysł, mediumiczną wrażliwość i ogląd niedostępny chociażby autorowi "Alchemika". Ale mniej więcej na tym polega literatura: ukaż świat prawdziwy, ale taki, który widzisz. Nie ważne, co zrobisz, by tam dotrzeć. "Przede wszystkim nie wolno zdradzać Muzy".
Sam autor jak przyznaje w "Prologu" miewał w dzieciństwie halucynacje i był jak się wydaje dzieckiem o niezwykłej wyobraźni i wrażliwości. Niejako jego los jak stara się nas nie wprost przekonać w jakiś sposób był zdeterminowany. Narkotyki, czy alkohol mają sens, jeśli napędzają genialne umysły do tworzenia dzieł, jakie mogą zachwycać. W innym przypadku są jedynie iluzją, jaka jest pułapką i bezsensowną szarpaniną z własnym organizmem. Właściwie można odnieść wrażenie, że Burroughs jest gościem w świecie narkomanów, ale gościem, który do tego świata należy.
Współcześnie nikt chyba nie myśli o narkotykach w ten sposób. Są przede wszystkim płytką rozrywką, czym niestety staje się coraz szybciej to, czego nie można nazwać chociażby mierną literaturą, a ostatecznym chłamem tak głupim, że wydawało by się nieskończonym w swojej pustce - mam na myśli "50 twarzy Greya". Być może - i tak jest na pewno - nie ma książek niemoralnych: są dobre i beznadziejne. Książka "Ćpun" jest dobrą książką o świecie, jaki właściwie już nie istnieje, ale który współ stworzył świetną literaturę. Co ujmuje w prozie Burroughsa to jego bezkompromisowość w niezależności wydawało by się od wszystkiego. Co ciekawe jak wiedzą wszyscy, którzy w jakiś sposób lubią tego pisarza autor "Nagiego Lunchu" był adeptem magii chaosu, jak również - po efektach sądząc - przeklął i rzucił urok na innego pisarza opowiadającego o mrocznej Ameryce: Trumana Capote' a. Capote po klątwie się nie podniósł i przepił swój genialny umysł i nie napisał nic, co by było warte uwagi. Może są umysły mające naturalny dar wnikania w prawa tego świata, a przynajmniej tego, co nazywamy światem psychicznym, światem fenomenów psychicznych, nazywanych czasem archetypami?

"Ćpun" to świetnie napisana książka o uzależnieniu od heroiny i środowisku osób uzależnionych od heroiny i używających marihuany. Dzięki sukcesowi książki "Nagi Lunch" będącej powieścią, o której Allen Ginsberg napisał, "że można na jej punkcie dostać świra." William Seward Burroughs został pisarzem względnie późno. Jak sam przyznawał impulsem, bo przecież nie inspiracją do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Każdy chyba wie, kim był Sokrates, a przytoczenie dzieł, jakie napisano z inspiracji tej niezwykłej postaci mogło by wypełnić potężny tom. Nie jestem specjalistą od tego myśliciela i nie ma nic trudniejszego niż napisać coś uczciwie o postaci, która piszącego przerasta. Jestem dzieckiem kina i telewizji, czytając "Obronę Sokratesa" widzę obrazami. Co uderza czytelnika to fakt, że Sokrates mówiąc ochrypły krzyczy. Krzyczy do skandującego tłumu (czy jeśli by zrobiono bodajże pierwszy film o Sokratesie, to pomiędzy migawkami przekrzykujących się Ateńczyków widać by było uśmiechniętą twarz Meletosa? I poprzez tą wrzawę stara się powiedzieć, że jest już stary i nie rozumie języka, jakim posługują się ludzie z jego miasta, prosi aby potraktowano go jako przybyłego z odległych ziem, czyli życzliwie, jak obcego. Mogę jedynie napisać, że nie rozumiem języka, jakim dziś mówi część społeczeństwa, nie rozumiem wypowiedzi polityków, a te, które rozumiem powodują lęk, jak również myśl, że śpiąc spokojnie musimy być bardzo szaleni.

Każdy chyba wie, kim był Sokrates, a przytoczenie dzieł, jakie napisano z inspiracji tej niezwykłej postaci mogło by wypełnić potężny tom. Nie jestem specjalistą od tego myśliciela i nie ma nic trudniejszego niż napisać coś uczciwie o postaci, która piszącego przerasta. Jestem dzieckiem kina i telewizji, czytając "Obronę Sokratesa" widzę obrazami. Co uderza czytelnika to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Hannibal to nie tylko książka o złym, ohydnym, skorumpowanym świecie Vergerów i Krendlerów, oportunizmie i końcu świata jasnych i klarownych zasad, które reprezentował Crawford - poprzedni mentor Clarice. Co jest chorobą współczesnego świata - wyłączając najbardziej oczywistą - pop kulturę, brak indywidualizmu, rzeźnickość, ukrytą pod szyldem poprawności politycznej, a raczej medialnej, korupcja powołująca się na prawo, którym ludzie tacy jak Krendler kupczą. W takim świecie Crawford nie ma racji bytu, Clarice także nie, a Hannibal jako chyba jedyny tworzy sobie własny świat, jest emigrantem wewnętrznym. Tym, co może przerażać jest jego brak litości. "Nie ma miejsca na litość przy moim stole", ale czy ci, których zabija, nieraz dla fanaberii na nią zasługują? Hannibal jest ewidentnie psychopatą, a raczej tak bywa określany - niemożliwa postać w rzeczywistości, bo jest wrażliwy i przejawia uczucia wyższe. Czy jest człowiekiem, czy może tym, kogo widzi w nim przerażona jego wzrokiem cyganka na ulicach Florencji? Mimo podziwu, jaki można czuć wobec zdolności jego umysłu, zdrowy psychicznie czytelnik przyzna rację, że jednak nie ma prawa. Cokolwiek sądzić o ludziach i świecie w książce "Hannibal" nie można mu przyznać racji. Książka jest nieprawdopodobnie pesymistyczna. Trzeba być z potworem, by ochronić własną osobowość i nie zbrukać się. Lecter jest potworem naszych czasów - sumą wszystkich lęków: psychiatra, generyk, esteta mordujący elegancko wśród pięknych dekoracji. Fasadowa elegancja rycerzy SS musi się z nim kojarzyć. Trudno lubić Hannibala, trudno nie czuć do niego pewnej dozy sympatii.

Hannibal to nie tylko książka o złym, ohydnym, skorumpowanym świecie Vergerów i Krendlerów, oportunizmie i końcu świata jasnych i klarownych zasad, które reprezentował Crawford - poprzedni mentor Clarice. Co jest chorobą współczesnego świata - wyłączając najbardziej oczywistą - pop kulturę, brak indywidualizmu, rzeźnickość, ukrytą pod szyldem poprawności politycznej, a...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Całość dość interesująca, ale chaotyczna z uwagi na mózg przepalony trawą

Całość dość interesująca, ale chaotyczna z uwagi na mózg przepalony trawą

Pokaż mimo to