„Pisząc lekko, zabawnie, bierzemy zbrodnię w cudzysłów” – rozmowa z Katarzyną Gacek o „Grze pozorów”

Anna Sierant Anna Sierant
09.03.2023

Patronat Lubimyczytać Agencja Detektywistyczna Czajka powraca w „Grze pozorów”! Gaja i Klara, z pomocą Matyldy, tym razem zajmą się sprawą zaginionej pisarki Moniki Banach. Z autorką powieści, Katarzyną Gacek, rozmawiamy o tym, czym jest kryminał kocykowy, co ma z nim wspólnego Agatha Christie i dlaczego małe miejscowości to idealne sceny zbrodni.

„Pisząc lekko, zabawnie, bierzemy zbrodnię w cudzysłów” – rozmowa z Katarzyną Gacek o „Grze pozorów” Materiały Wydawnictwa

[Opis – Wydawnictwo Znak] Kryminał obyczajowy, przy którym zapomnisz o całym świecie. Brawurowa intryga wciąga bardziej niż niejeden serial!

Milanówkiem wstrząsa wieść o zaginięciu autorki bestsellerowych kryminałów Moniki Bułat. Kobieta oznajmia, że niebawem ukaże się jej nowa książka, po czym… zapada się pod ziemię. Zrozpaczona agentka pisarki zadanie odnalezienia swej najważniejszej klientki zleca Gai Stawskiej z kobiecej Agencji Detektywistycznej Czajka. Tropy, jak w najlepszej powieści, prowadzą w różnych kierunkach. Porwanie? Sprytny chwyt marketingowy? A może… morderstwo?

Gaja, Klara i Matylda, próbując odnaleźć pisarkę, po raz kolejny wchodzą w drogę miejscowemu komendantowi policji. Między nim a właścicielką Czajki lecą iskry. Na domiar złego nad detektywkami zbierają się czarne chmury. Matylda próbuje sobie poradzić z nowym współpracownikiem, Klara – z rodzicami, którzy koniecznie chcą poznać jej narzeczonego, tyle że ten… nie istnieje. A Gaja, poza problemami z dorastającą córką, musi się zmierzyć z tajemnicą przeszłości swojej rodziny, która coraz częściej zaprząta jej myśli.

Kasia Gacek po raz kolejny nie zawiodła - na jej książki czekam z niecierpliwością. Sposób, w jaki maluje sylwetki bohaterów oraz łączy wątki obyczajowe z kryminalnymi, sprawia, że wchodzę w ich świat bez namysłu. Gra pozorów - po prostu świetna!

Marzena Rogalska

Wywiad z Katarzyną Gacek, autorką książki „Gra pozorów”

Anna Sierant: Po lekturze „Gry pozorów” postanowiłam zainspirować się wywiadem, który w powieści przeprowadziła Matylda z Moniką, bohaterką pisarką. Moje pierwsze pytanie do pani nie może więc brzmieć inaczej niż: „Czy już jako dziecko marzyła pani o tym, żeby zostać pisarką”? A gdy już zaczęła pani pisać, czy spodziewała się pani, że tych książek powstanie (co najmniej) 16?

Katarzyna Gacek: W dzieciństwie marzyłam, żeby zostać dyrektorką ogrodu zoologicznego. Tym, co mnie naprawdę fascynowało, były zwierzęta. Absolutnie mnie nie ciągnęło do pisania, zresztą dzięki mojej nauczycielce polskiego z liceum byłam przekonana, że pisać nie potrafię. A przygoda z pisaniem zaczęła się przypadkiem. Mój ojciec prowadził lokalną gazetę i kazał mi pisać do niej felietony pod tytułem „Babski kącik”. Okazało się, że całkiem dobrze mi wychodzą. Postanowiłam więc zwiększyć zasięg i rozesłałam je do różnych kolorowych gazet. Odpowiedziała „Pani Domu” i dzięki temu przez dwa lata co tydzień ukazywał się tam mój tekst.

W tym czasie moja przyjaciółka, Aga Szczepańska, zaproponowała, żebyśmy napisały razem książkę. I tak, świetnie się bawiąc, wyprodukowałyśmy „Zabójczy spadek uczuć” – w sumie jako Zabójczy duet mamy na koncie sześć tytułów. A potem przez wiele lat pisałam tylko scenariusze. Oficjalnie – bo musiałam zarabiać na życie. Nieoficjalnie – bo nie czułam się na siłach, żeby napisać książkę sama. Odważyłam się dopiero po ośmiu latach. Moją pierwszą samodzielną książką było „W jak morderstwo”. I nagle okazało się, że nie tylko dałam radę napisać, ale wyszło mi to na tyle dobrze, że właśnie na podstawie „W” został nakręcony film. Można go zobaczyć na Netflixie.

„Gra pozorów” to już druga część cyklu o Agencji Detektywistycznej Czajka. Czytając o pani powieściach, po raz pierwszy spotkałam się z określeniami: „cosy crime” i „kryminał kocykowy” (i oba uwielbiam!). Kryminał wcale nie musi przyciągać czytelnika czy czytelniczki „czerwienią krwi wypływającej spod zamkniętych drzwi”, a może mieć w sobie wiele z powieści obyczajowej, okraszonej dodatkowo humorem?

Kryminał to literatura rozrywkowa, czytając go, chcemy się dobrze bawić. A elementem tej zabawy jest wspólne z autorem rozwiązywanie zagadki. Droga do prawdy może być naznaczona krwią i przemocą, ale wcale nie musi. Zaletą cosy crime jest właśnie unikanie brutalności, drastyczności. Co wcale nie znaczy, że nie znajdziemy tam fascynującej zagadki. W dodatku bohaterami kryminałów kocykowych najczęściej są detektywi amatorzy, niedysponujący zapleczem technicznym, za to dysponujący spostrzegawczością i inteligencją. I to jest według mnie dodatkowy plus, ponieważ czytelnik jest dzięki temu na takich samych prawach. Wie tyle samo, widzi tyle samo. Detektyw nie wyprzedza go w rozwiązywaniu zagadki o kilka długości, tak jak to się dzieje w kryminałach, w których śledztwo prowadzi policja. A warstwa obyczajowa to dodatkowy bonus. Tak jak i śmiech. Pisząc lekko, zabawnie, bierzemy zbrodnię w cudzysłów i dajemy czytelnikowi gwarancję, że wszystko dobrze się skończy.

A jeśli mowa o kryminałach, w których krew nie leje się gęsto, a ważniejsze jest tło obyczajowe, rys psychologiczny postaci, to warto wspomnieć i o Agacie Christie. Jej nazwisko znajdziemy na okładce pani książki, ale i w samej treści. Lubi pani twórczość Królowej Kryminałów?

Wychowałam się na Christie. Zaczytywałam się nią w młodości, byłam nią absolutnie zafascynowana. Do tego stopnia, że kiedy zaczęła się ukazywać seria wydawnictwa Hachette, dzieła zebrane Christie, udało mi się ją skompletować całą i mam teraz na półkach osiemdziesiąt tomów. Części tytułów już nie pamiętam, ale do niektórych lubię co jakiś czas wracać. Christie była absolutną mistrzynią intrygi, ale mamy u niej również fantastyczne postaci, bardzo rozbudowane tło obyczajowe, humor, za to nie mamy krwi i przesadnej brutalnej przemocy. Czyli cosy crime jeden do jednego.

W „Grze pozorów” Monika Banach, autorka poczytnych kryminałów, udzielając wywiadu, przyznaje, że jej ukochaną autorką jest właśnie Christie, choć, jak zaznacza, niektórzy uważają, ze Christie trąci myszką. Ale sądząc po popularności nowych wydań Agathy, jej kryminały współcześnie ciągle spotykają się z fantastycznym odbiorem.

Dodam jeszcze, że punktem wyjścia do intrygi w „Grze…” była historia zaginięcia Agathy Christie. Pisarka zniknęła na jedenaście dni i nigdy nikomu nie wyjawiła, co się z nią wtedy działo. Pojawiło się kilka teorii i właśnie z nich czerpałam, wymyślając „Grę pozorów”.

„Brawurowa intryga wciąga bardziej niż niejeden serial!” – czytamy w opisie „Gry pozorów”. W powieści Gaja i Klara, z niemałą pomocą Matyldy, tym razem podejmują się rozwiązania sprawy zaginięcia pisarki Moniki Banach. Zwrotów akcji w „Grze pozorów” jest rzeczywiście niemało – czy doświadczenie w pracy nad serialowymi scenariuszami przydało się pani podczas pisania powieści?

To nawet nie chodzi tylko o seriale, ale w ogóle o pewne nawyki scenariuszowe, i tak, przydają mi się bardzo. Przede wszystkim myślę i piszę scenami. Wiele osób czytających moje książki twierdzi, że czują się w środku akcji, tak jakby oglądały film. Pisząc scenariusz, wyobrażam sobie w głowie sceny, i tak samo jest, kiedy piszę książkę. Kolejną umiejętnością są dialogi. Dialog w filmie ma popychać akcję do przodu, więc stosuję tę samą technikę w książce, nie ma u mnie gadania dla samego gadania, ono jest zawsze po coś. Następna zasada scenarzysty: nigdy nie umieszczaj w jednym pokoju dwóch osób, które się ze sobą zgadzają. W myśl właśnie tej zasady konstruowałam główne bohaterki. Z ich charakterami nie ma szans, żeby między nimi nie iskrzyło.

Ostatnie, co mi przychodzi do głowy, to drabinka. Kiedy się pisze kryminał, dobrze jest sobie wszystko zaplanować, żeby nie mieć potem niespodzianek, że coś nam w intrydze nie styka. Dlatego na początku pracy zawsze układam sobie drabinkę, dokładnie taką, jaką się konstruuje, pracując nad scenariuszem. Tak więc, jak widać, czerpię pełnymi garściami ze swoich scenariopisarskich umiejętności. I mam wrażenie, że bardzo dobrze robi to tekstowi. Jest dzięki temu bardziej żywy, dynamiczny i wciągający.

Wspomniane wyżej „cosy crime” może oznaczać nie tylko, że akcja powieści jest, powiedzmy – bezkrwawa, ale i że rozgrywa się w małej, często zamkniętej społeczności, gdzie „każdy każdego zna”. Agencja Detektywistyczna Czajka działa (przede wszystkim) w Milanówku. Niewielkie miejscowości to idealne miejsca na popełnienie zbrodni, a potem – szukanie jej sprawców/sprawcy?

Najlepsze! Małe społeczności są wspaniałą pożywką dla motywów zbrodni takich jak namiętność, zazdrość, chciwość, zemsta. Emocje są dużo bardziej skoncentrowane i dużo łatwiej o iskrę, która je wysadzi w powietrze. Łatwiej też uruchomić detektywa amatora, bo wystarczy, żeby był mieszkańcem i znał dobrze sąsiadów. Ja przez całe życie mieszkam w małych miejscowościach i doskonale znam te mechanizmy, które tutaj działają. Poza tym mój ojciec przez dziesięć lat prowadził lokalną gazetę, pisał do niej, wydawał ją, wszyscy żyliśmy problemami naszej wsi, gminy, powiatu. Właśnie dlatego Matylda wydaje miejski biuletyn, to rodzaj hołdu dla mojego taty.

W Milanówku chodziła pani do liceum, ale nie tylko to miejsce akcji z „Gry pozorów” jest pani dobrze znane – także świat wydawców i twórców seriali, o którym pisze pani w powieści, natomiast pani tata – jak pani wspomniała, podobnie jak książkowa Matylda, pracował w lokalnej gazecie. Najlepiej pisać o tym, co samemu się dobrze zna?

Znajomość tematu, o którym się pisze, na pewno bardzo pomaga. Oczywiście nigdy nie jesteśmy w stanie poruszać się wyłącznie po terenie, który jest nam bliski. Ale jeżeli wypróbujemy coś na własnej skórze, wtedy zawsze pisanie o tym będzie bardziej wiarygodne. Ja mam małe miejscowości w krwiobiegu, dlatego to wykorzystuję. Myślę, że dużo lepiej napiszę o Podkowie Leśnej czy Milanówku niż o Warszawie. Można robić research dotyczący jakiejś węższej dziedziny, na przykład przygotowując się do pisania „W jak morderstwo” spędziłam miesiąc w zaprzyjaźnionym gabinecie weterynaryjnym, a do serii o Czajce biegałam o świcie po okolicy z zaprzyjaźnioną obserwatorką ptaków, ale własne przeżycia, własne zainteresowania i wiedza zawsze będą najbogatszą studnią.

À propos świata wydawniczego i tego, że zna go pani od kuchni – czy ten rzeczywisty bywa, jak wynika z pani doświadczenia, równie brutalny, co ten powieściowy?

Książka stała się produktem, który trzeba sprzedać. Wydawanie książek to biznes. Biznes to pieniądze. Zawsze tam, gdzie są pieniądze, istnieje brudna gra. Takie są prawa buszu. I choć nigdy nie doświadczyłam tego na własnej skórze, zakładam, że rynek wydawniczy też nie jest wolny od rywalizacji, nieuczciwych zagrań, nieetycznych zachowań. W „Grze pozorów” pociągnęłam to grubą kreską, jeśli chodzi o fakty. Natomiast emocje są, myślę, właśnie takie, o jakich piszę.

Czy wśród „trzech wariatek”, głównych bohaterek powieści, ma pani swoją ulubienicę? Która z bohaterek – Gaja, Klara, Matylda – najbardziej przypomina panią? Jeśli w ogóle któraś?

Powiem tak: w każdej z bohaterek jest coś mojego i każdej z nich dałam coś, czego nie mam, ale zazdroszczę innym. Najłatwiej pisze mi się Matyldę, bo jest najbardziej do mnie podobna. Teoretycznie najmniej podobna do mnie jest Klara, ale pisanie jej to znowu największa radocha. Pozwalam sobie z jej bohaterką na rzeczy, na które sama bym sobie w życiu nigdy nie pozwoliła. Ona na przykład cudownie kłamie, podczas gdy ja kłamać nie potrafię kompletnie. W sumie najtrudniejsza jest dla mnie Gaja, najmniej mam z nią wspólnego emocjonalnie i charakterologicznie, i chyba chcąc jej to zrekompensować, dałam jej moją adoptowaną córkę. Więc mamy tutaj naprawdę poplątanie z pomieszaniem.

Zapytam też o męskich bohaterów: może nie tyle o ulubieńca, ale o tego, który panią najbardziej denerwował swoim zachowaniem wobec bohaterek. Którego by pani wybrała?

Z męskimi bohaterami mam problem. Nie bardzo potrafię pisać pozytywne postaci męskie. Wiem, że istnieją, ale nie umiem ich tworzyć. Dlatego zachowanie większości z nich mnie w książce denerwowało. Natomiast najmocniejszy konflikt damsko-męski, jaki stworzyłam w „Grze…”, to – mam wrażenie – Lewin, czyli miejscowy komisarz policji, i Gaja. Lewin ma pecha – na terenie pojawiła mu się kobieca agencja detektywistyczna i włazi mu w drogę. Komisarz jest dobrym, porządnym policjantem, nie znosi amatorów, a zwłaszcza amatorek, co daje Gai wyraźnie odczuć. Ale Gaja mu nie ustępuje, stąd ich ciągłe spięcia i awantury. I teraz powiem tak: uwielbiam, jak oni zaczynają się ze sobą kłócić. Po prostu uwielbiam. Nigdy nie wiem, dokąd nas to zaprowadzi. Więc obiektywnie nie pochwalam postawy komisarza, ale bez tego nie miałabym zabawy. I czytelnicy również.

Przyznam, że przez pierwszą część książki czasem częściej zastanawiałam się: „Co się stanie z labradorem?”, niż: „Gdzie jest Monika?”. Czy inspirację do stworzenia czworonożnego bohatera powieści zaczerpnęła pani z rzeczywistości, może wzorowała go pani na swoim pupilu?

Po pierwsze bardzo się cieszę, że Bruno skradł pani serce, moje oczywiście również. Przez całe swoje życie miałam psy, i to często po kilka, zbieranych z ulicy bezpańskich bidaków. Oczywiście miewałam też szczeniaki, ale nigdy labradora. Natomiast odbyłam kiedyś bardzo pouczającą rozmowę z hodowczynią psów i behawiorystką. Pierwszy raz w życiu przymierzałam się wtedy do kupna psa i prawdę mówiąc, marzył mi się labrador. Ale po tym, co od niej usłyszałam, przeszło mi. To są psy o olbrzymiej energii, zwłaszcza kiedy są młode. I przez pierwsze dwa lata wymagają ogromnej ilości ruchu, zabawy, żeby ją wydatkować. Jeżeli im tego nie zapewnimy, wtedy same sobie zorganizują zajęcie. Szkodne są strasznie, demolują, niszczą, czyli wypisz wymaluj Bruno. Ale za to nie ma nic słodszego niż mały labrador, a właśnie wyzwalaniu emocji miał służyć w tej historii. Więc myślę, że sprawdził się idealnie.

Na koniec muszę nawiązać do początku książki, a konkretnie: do dedykacji. A więc: czy lubi pani dekolty? Czy jest może jeszcze pani w początkowej fazie Matyldy?

No i zostałam zdemaskowana. Nienawidzę dekoltów. Nienawidzę obcisłych ciuchów. Kocham namiociki. Początkowa faza Matyldy to mało powiedziane. Co gorsza boję się, że następne fazy nie nastąpią. A o tym, na czym polegają „fazy Matyldy”, przeczytają Państwo w „Grze pozorów”.

Książka „Gra pozorów” jest dostępna w sprzedaży.

---
Artykuł sponsorowany, który powstał przy współpracy z wydawnictwem.


komentarze [3]

Sortuj:
więcej
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Andrzej Wronka - awatar
Andrzej Wronka 11.03.2023 09:50
Autor

Nie dość, że kryminały to jeszcze kiczowate. Równania w dół ciąg dalszy.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
krz  - awatar
krz 09.03.2023 23:46
Bibliotekarz

Ileż można o tych zbrodniach 🙃

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
bry6626  - awatar
bry6626 09.03.2023 14:30
Czytelnik

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post