Nowojorskie opowieści. Colson Whitehead i jego „Reguły gry”

Adam Horowski Adam Horowski
17.10.2023

W artykule o „Rytmie Harlemu”, pierwszej części cyklu „Ray Carney” Colsona Whiteheada, porównałem książkę do odrestaurowanego za pomocą najnowszych technologii czarno-białego filmu. Idąc dalej tym tropem skojarzeniowym, sequel „Reguły gry” to już film zrealizowany w technicolorze – akcja z przełomu lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych przenosi się bowiem do początku lat siedemdziesiątych, w czasy hipisowskiej mody, jaskrawych koszul, wężowej skóry czy musztardowych elementów wnętrz.

Nowojorskie opowieści. Colson Whitehead i jego „Reguły gry”

Na ulicach Nowego Jorku nie jest jednak wcale tak kolorowo, jak mogłoby się wydawać. Dookoła tworzą swoje przyczółki przedstawiciele Czarnych Panter, a zwłaszcza ich radykalnego, bojowego odłamu – Ruchu Wyzwolenia Czarnych. Wozy na sygnale przecinają ulice z częstotliwością pojazdów komunikacji miejskiej – najczęściej te policyjne, ale również karetki pogotowia, które raz po raz próbują uratować czyjeś złamane życie, czy wozy strażackie gaszące pożary czy to pustych, czy zamieszkanych kamienic podpalanych dla wyłudzenia odszkodowania z ubezpieczalni. Posterunki, przemysł rozrywkowy, ratusz – wszystko jest trawione przez korupcję. Gangsterzy różnią się od policjantów głównie ubiorem, a walka toczy się na zasadzie gry ringolevio – dziecięcej zabawy, w której chłopcy dzielą się na mundurowych i bandytów, a gdy jedna grupa dopada drugą, wszystko zaczyna się od nowa, tylko z odwróconymi rolami. I trwa na okrągło, dzień za dniem, z przerwami na kolację.

Tak jak przy pierwszym tomie Whitehead inspirował się filmami z gatunku heist movie, takimi jak „Asfaltowa dżungla” Johna Hustona czy „Zabójstwo” Stanleya Kubricka, tak tym razem garściami czerpał z filmów Sidneya Lumeta – „Serpico” czy „Pieskie popołudnie”. Tytułowa postać pierwszego z wymienionych, Frank Serpico, w którego wcielił się Al Pacino, zostaje zresztą wspomniana na kartach powieści – to ostatni sprawiedliwy wśród stróżów prawa, który na początku lat siedemdziesiątych rozpoczął nierówną walkę z łapówkarstwem, doprowadzając do wszczęcia szeroko zakrojonego śledztwa oraz powstania tzw. komisji Knappa, która zajęła się ujawnianiem systemowej korupcji i demoralizacji w nowojorskim Departamencie Policji.

W wywiadzie dla „Esquire” Whitehead stwierdził, że nie jest etatowym autorem kryminałów, lecz pisarzem, który akurat napisał powieść kryminalną. Nie czuje się zatem zobowiązany do przestrzegania prawideł gatunku – usuwa więc z niego to, co mu się nie podoba, zachowuje to, co mu odpowiada, dorzuca to, na co akurat ma ochotę. Taka autorska strategia pozwoliła mu uniknąć błędu większości sequeli – przedstawiania tej samej historii w nowych szatach, powtarzania do znudzenia wciąż tego samego motywu. Podobną zabawę gatunkami prowadził zresztą w swoich filmach choćby Quentin Tarantino. Porównanie do reżysera „Pulp Fiction” nie pojawia się tu bez kozery – „Reguły gry” to najbardziej filmowa powieść Whiteheada w całym jego dotychczasowym dorobku.

„Ukrainiec siedział cicho na krześle reżyserskim przy oknie, gdzie został posadzony po tym, jak go przeszukano. Fałszerz patrzył zmrużonymi oczami na resztę obsady tego spektaklu; dołączył do nieprawdopodobnej ekipy złożonej z policjantów, handlarzy mebli, gangsterów i czarnych rewolucjonistów.”

Odrzucenie reguły powtarzalności motywów gatunkowych ma dla Whiteheada jeszcze jeden dodatkowy sens – Ray Carney, główny bohater, to postać, która rozwija się poprzez nowe doświadczenia. W „Rytmie Harlemu” był hardym trzydziestolatkiem, teraz ma około czterdziestki i dorastające dzieci. Od czterech lat pracuje uczciwie, prowadząc sklep meblowy i stroniąc od kontaktów z przestępczym półświatkiem. Trochę przypadkiem, a trochę z własnej winy zostaje wciągnięty w intrygę rodem z opowieści sensacyjnych, która zakończy się straceńczym nocnym rajdem samochodowym z naćpanym i skorumpowanym policjantem Munsonem.

W drugiej historii wynajmie początkującemu reżyserowi, zafascynowanemu „Blaculą”, „Shaftem” i „Cleopatrą Jones” – filmami z gatunku blaxploitation – przestrzeń swego salonu meblowego do nakręcenia niskobudżetowego filmu pod tytułem „Nefertiti”. Jednak gdy znika aktorka grająca tytułową rolę, Lucinda Cole, zdjęcia zostają wstrzymane, a jeden z zaufanych ludzi Carneya ruszy w głąb Harlemu na poszukiwanie zaginionej, docierając nawet do śródmieścia. Ostatnia opowieść będzie dotyczyła korupcji wśród wysokich rangą urzędników oraz epidemii pożarów, która przetoczyła się przez miasto w 1976 roku.

Podział na trzy opowieści nie oddaje jednak złożoności książki. Whitehead w istocie tworzy swój świat niczym filmową animację – warstwa po warstwie. Jeśli pojawiają się jakieś postacie drugo- czy trzecioplanowe, to zawsze z jakąś własną historią opisaną w przynajmniej kilku błyskotliwych zdaniach. Swoistymi perełkami są kilkustronicowe mikroopowiadania dotyczące tychże bohaterów pobocznych – jak napad na smażalnię kurczaków prowadzoną przez Lady Betsy, która ukrywała przed konkurencją sekretny składnik.

Wreszcie jednym z najważniejszych bohaterów powieści jest także Nowy Jork. Miasto pod piórem Colsona Whiteheada pulsuje życiem i historią. Swoją przeszłość mają budynki, zaułki, ulice, aleje. W jakiejś spelunie grywał w karty Sonny Liston – bokserski mistrz wagi ciężkiej, któremu pas odebrał potem sam Muhammad Ali. W kampusie uniwersyteckim studenci wieczorami oglądają „Plan dziewięć z kosmosu” Eda Wooda i „Dziwolągi” Toda Browninga, a dzieciak Carneya czyta „Planetę małp”, żeby sprawdzić, co pominięto w ekranizacji. Mąż czyjejś ciotki grywał w zespole Nata Kinga Cole’a. W niszczejących zaułkach wiszą plakaty promujące zapomniane filmy i broadwayowskie klapy. W radiu lecą piosenki The Jackson 5, od których zresztą wszystko się zaczęło – córka Carneya, zakochana w młodocianym Michaelu Jacksonie, koniecznie chciała pójść do Madison Square Garden na koncert, więc Ray wpakował się w kłopoty, próbując zdobyć bilety. Świat Whiteheada staje się tak żywy i wielowymiarowy, że zasadne wydaje się zadanie odwiecznego pytania: czy sequel może być lepszy od pierwowzoru? „Ojciec chrzestny 2”? „Imperium kontratakuje”? „Wojownik szos”? Czy „Reguły gry” dały radę przebić „Rytm Harlemu”?

Im lepiej poznaję świat Raya Carneya, tym bardziej jestem przekonany, że cały ten cykl jest tym dla Nowego Jorku, czym serial „The Wire” był dla Baltimore – wielowarstwową miejską epopeją, w której barwni bohaterowie wywodzący się z szemranego światka przeżywają śmiertelnie niebezpieczne przygody, a wszystkiemu towarzyszą naturalne procesy zachodzące w mieście. Wiele z nich zauważa Carney – od jego ostatniej wizyty część Broadwayu bowiem zdążyli przejąć Dominikańczycy i Portorykańczycy. Ze Sto Dwudziestej Piątej, na której obecnie mieszka Ray, dopiero co wynieśli się Włosi i Żydzi, którzy zostali zastąpieni przez czarnych. W innej dzielnicy Latynosi wypierają Niemców i Irlandczyków. Ludzie w całym mieście migrują, dokonują złych wyborów i ponoszą tego konsekwencje. Nowy Jork przeżywa wzloty i upadki. Kończą się mody, upadają subkultury, na ich miejscu pojawiają się nowe. Sprzątacze usuwają graffiti, by kolejnej nocy na murach mogły pojawić się kolejne hasła i idee. Skorumpowani policjanci i urzędnicy idą siedzieć, na ich miejscu pojawiają się nowi. Niezmienne pozostają nazwiska patronów ulic – prawdziwych ojców Nowego Jorku. Byłych właścicieli niewolników, wszelkiej maści grubych ryb, gangsterów, którzy dorobili się stołków w ratuszu. Ich dziedzictwo jest z tkanki miejskiej nieusuwalne.

Chcesz kupić książki Colsona Whiteheada w cenie, którą sam/-a wybierzesz? Ustaw alert LC!

Książka „Reguły gry” jest już dostępna w sprzedaży online.

---
Artykuł sponsorowany, który powstał przy współpracy z wydawnictwem


komentarze [4]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Krzysztof Gromadzki 17.10.2023 14:37
Czytelnik

Czytam teraz "Samoszacunek", zbiór literackich esejów Toni Morrison. W tej książce skupia się ona na analizie miejsca, jakie w literaturze amerykańskiej zajmuje twórczość pisarzy o afroamerykańskich korzeniach. Jej wnioski nie są zbyt optymistyczne. Autorka pisze, że niemal całą amerykańską literaturę zdominował archetyp "białego, silnego i sprawczego mężczyzny". Z...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Adam Horowski 17.10.2023 16:00
Redaktor

Dodałbym jeszcze do listy czarnych pisarzy autora może nie amerykańskiego, a brazylijskiego, ale zdecydowanie wartego uwagi, a mianowicie Itamara Vieirę Juniora, autora znakomitej powieści "Krzywym pługiem", o której też miałem okazję niedawno pisać na łamach portalu.

PS Przyjemnie czyta się Twoje komentarze na LC, zawsze ciekawe, na temat, o literaturze. Pozdrawiam serdecznie

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Krzysztof Gromadzki 17.10.2023 17:49
Czytelnik

Powieść "Krzywym pługiem" odkryłem właśnie dzięki Lubimyczytać. Jeszcze jej nie czytałem, ale zrobię to na pewno, bowiem literatura iberoamerykańska to jeden z moich ulubionych literackich nurtów. Tobie z kolei polecam powieść Jorge Amado "Gabriela, goździki i cynamon". Jeśli jej nie czytałeś, a podobała Ci się książka Vieiry Juniora, zrób to koniecznie. To kronika...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
LubimyCzytać 17.10.2023 13:39
Administrator

Czytaliście „Rytm Harlemu”? Planujecie sięgnąć po kontynuację cyklu „Ray Carney”?

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post