rozwiń zwiń

Dubaj? Można go łatwo potępić lub pokochać. „Ja wybieram trzecią drogę” – rozmowa z Anną Dudzińską

Anna Sierant Anna Sierant
01.09.2022

Dubaj, ale i całe Zjednoczone Emiraty Arabskie, to miejsce budzące zaciekawienie Europejczyków. Z jednej strony wydaje się spełnieniem snu o mieście nowoczesnym, z drugiej – kojarzy się z wyzyskiwaniem pracowników, brakiem poszanowania praw kobiet. O mieście na pustyni i budowniczych jego potęgi rozmawiam z Anną Dudzińską, autorką książki „Dubaj”.

Dubaj? Można go łatwo potępić lub pokochać. „Ja wybieram trzecią drogę” – rozmowa z Anną Dudzińską Materiały wydawnictwa

[Opis wydawcy] Zjednoczone Emiraty Arabskie skazane są na dwie narracje. Pierwsza to opis kraju, który rozkwitł na ropie naftowej. Petrodolary w ciągu pięćdziesięciu lat pomogły stworzyć na pustyni ogrody, sztuczne wyspy, ośmiopasmowe autostrady, a nawet muzeum, które nawiązuje do paryskiego Luwru. Kraj najwyższych budynków i najdroższych samochodów odwiedzają tysiące ludzi – turyści po Bangkoku, Londynie i Paryżu wybierają właśnie Dubaj. Druga narracja sprowadza Dubaj i Emiraty do miejsca, gdzie wykorzystuje się niewolniczą pracę robotników z Azji i Afryki, gdzie za fasadami pałaców kobiety przetrzymywane są wbrew swojej woli, a bogaci arabowie przesiadają się z jachtów do złoconych bentleyów. Obie narracje są równie uprawnione i jednocześnie nieprawdziwe.

Anna Dudzińska podąża trzecią drogą – wytyczoną przez niespieszny rytm kroków wielbłąda, który zaledwie pół wieku temu przewoził Beduinów z Abu Zabi do Dubaju. Ze zrozumieniem i z czułością przygląda się ludziom, którzy wybudowali tę wyrastającą na pustyni wieżę Babel. Są wśród nich imigranci zarobkowi i bogaci ekspaci. To tutaj mieszają się języki, kultury, religie i systemy wartości. Emiraty to być może jedno z nielicznych miejsc na świecie, gdzie takie współistnienie jest możliwe. Wszystko dzięki pieniądzom i na ściśle określonych zasadach.

Ta książka jest jak baśń z tysiąca i jednej nocy. O dobrym, choć surowym władcy, który otworzył swój skarbiec przed poddanymi. O wieżowcach, które wyrosły w krótkim czasie w miejscu palmowych chatek. O tysiącach ekspatów z całego świata, którzy pomagają szejkowi umacniać jego kraj, ale gdy są już mu niepotrzebni, muszą wyjechać. O przyjaźni z wielbłądami, którym przed zaśnięciem szepcze się do ucha sekrety.

Tyle że to nie bajka, ale świetny reportaż, który pokazuje także ciemne strony Zjednoczonych Emiratów Arabskich – cenzurę, kapryśność panujących, nierówności społeczne, system współczesnego niewolnictwa.

Anna Sierant: Pani książka ma wielu bohaterów i wiele bohaterek związanych z Dubajem: rozmawiała pani m.in. z mieszkającymi w tym mieście emigrantami z krajów europejskich (także z Polski), azjatyckich, afrykańskich. Ja jednak na początek chciałabym zapytać nie o samych bohaterów, ale o autorkę: pani również mieszkała w najbardziej znanym mieście Zjednoczonych Emiratów Arabskich, skąd nadawała pani radiowe bliskowschodnie historie. Jak pani trafiła do Dubaju i jak (albo czy) pobyt ten zmienił pani wcześniejsze wyobrażenie o tym mieście, a może i całych Emiratach?

Anna Dudzińska: Mieszkam na Śląsku i kiedyś profesor Tadeusz Sławek, tak jak ja pochodzący z Katowic, powiedział takie zdanie: „Katowice niczego nie obiecują”. A więc przyjeżdżając tutaj, można się pozytywnie zaskoczyć. Tę samą myśl odniosłabym do Dubaju: to miasto nigdy nie znajdowało się na liście moich wyjazdowych marzeń, nigdy też nie pomyślałam o tym, by wyjechać tam na urlop. W Zjednoczonych Emiratach Arabskich (ZEA) znalazłam się z powodów zawodowych i nawet dzisiaj dziwnie jest mi mówić w pierwszej osobie: „Byłam ekspatką”. Jechałam więc, jak część osób, które do Dubaju z różnych powodów trafiają, niezbyt pozytywnie nastawiona. Widziałam Zjednoczone Emiraty Arabskie jako państwo sztuczne, wyolbrzymione, nierzeczywiste i nieoczywiste. Po pobycie tam mogę powiedzieć, że odkryłam takie miejsce, w którym świat powinien zacząć się przeglądać – Dubaj to najlepszy przykład miasta teraźniejszości, miasta traktowanego jako przedsiębiorstwo. Gdy się dokładnie przyjrzymy, to może zobaczymy, do czego nie chcemy doprowadzić w naszym świecie. A może właśnie przeciwnie – chcemy?

Wielbłąd na pustyni to gwarancja bezpie­czeństwa. Jeśli coś pójdzie nie tak, on zna drogę. Jest oczyma i stopami człowieka. Nic dziwnego, że miłość prawdziwego Beduina do wielbłąda jest miłością nie z tego świata. Tak właś­nie jest. Naprawdę.

Anna Dudzińska - „Dubaj. Miasto innych ludzi”

A czym to miasto teraźniejszości się charakteryzuje?

Obowiązują w nim ściśle określone zasady. Jeśli nie zamierzamy ich respektować, to nie musimy przecież przyjeżdżać, a już z całą pewnością możemy je z dnia na dzień opuścić, jeśli za brak przestrzegania tych zasad, zgodnie z prawem, zostaniemy wyrzuceni. I nie za bardzo będziemy mogli mieć o to do kogokolwiek pretensje. Przecież znaleźliśmy się tam ze swojej własnej woli. O imigrantach zarobkowych, tych najbiedniejszych osobach z Afryki, Azji, które pracują w Emiratach Arabskich, organizacje broniące praw człowieka piszą często, że to „współcześni niewolnicy”. Ich sytuacja do pewnego stopnia różni się jednak od tej, w której niewolnicy znajdowali się kiedyś: nikt im nie zakłada na głowę worka i nie zaciąga siłą na statek. Dana osoba sama podpisuje kontrakt, choć i nią kieruje przymus – ten ekonomiczny, wynikający z biedy panującej w ojczyźnie mężczyzny czy kobiety chcącej zarobić np. na szkołę dla swojej córki czy syna. Rozumiem jednak powody, dla których tego określenia się używa, ponieważ imigranci w Emiratach często pracują w zatrważających warunkach. Ja jednak do końca tej sytuacji niewolnictwem bym nie nazwała.

No właśnie, większość osób, których historie możemy przeczytać w „Dubaju”, nie pochodzi ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich – zaledwie co siódma osoba mieszkająca w Królestwie jest Emiratczykiem czy Emiratką. W pani reportażu większość wypowiadających się również stanowią osoby pochodzące spoza Królestwa. Czy było pani zamierzeniem właśnie takie proporcjonalne przedstawienie w książce dubajskiej rzeczywistości i czy „inni ludzie” z podtytułu to właśnie w dużej mierze obcokrajowcy?

Ba! Te dane, o których pani wspomina i o których ja piszę, już się nawet zmieniły – najnowsze informacje z 2022 roku wskazują, że tylko co dziesiąta osoba mieszkająca w Emiratach z tego kraju pochodzi. I z tej perspektywy należy to państwo w ogóle postrzegać. Tak jak pani zauważyła, swoją książkę chciałam poświęcić właśnie tym innym, którzy państwo to budują. Napisałabym „Innym” nawet wielką literą, by oddać szacunek dla ich pracy. To obcokrajowcy wpływają na rozwój Zjednoczonych Emiratów Arabskich, i to na wielu poziomach.

Tylko pomyślmy: jak inaczej można by tę wizję zrealizować? To nie byłoby w żaden inny sposób realne. Zjednoczone Emiraty Arabskie są młodziutkim państwem – powstało ono w grudniu 1971 roku, a jego obywatele, którzy dosłownie z garbu wielbłąda przenieśli się do klimatyzowanych mieszkań i domów, nie mieli żadnych umiejętności potrzebnych do tworzenia państwa od podstaw. Dlatego potrzebni im byli ludzie z zewnątrz: lekarze, nauczyciele, malarze – wszystkiego musieli się od nich uczyć. Nie bez przyczyny o Emiratczykach mówi się, że zanim nauczyli się chodzić, to już zaczęli biegać.
Rozumiejąc te zjawiska, można próbować zrozumieć to miejsce, bo potępić czy – przeciwnie – zachwycić się jest bardzo łatwo. W końcu Emiraty to kraj bardzo bezpieczny, czysty, pełen różnych „naj-”: największych, najwyższych, najszerszych budowli, dróg. Ja nie wybieram zachwytu czy nienawiści, a trzecią drogę: chcę posłuchać, porozmawiać, dogadać się. Usiąść z nimi przy ognisku, choć w przypadku rodowitych Emiratczyków jest to trudne – udało mi się otworzyć drzwi niewielu arabskich domów.

Chciałabym też podkreślić, że – choć tytuł mówi o Dubaju – piszę o całym kraju, o Zjednoczonych Emiratach Arabskich. A tych zjednoczonych emiratów jest siedem. Pamiętam, że gdy pierwszy raz jechałam samochodem z Dubaju do stolicy, czyli Abu Zabi – pomyślałam, że ta droga, te wieżowce, to wszystko wokół powstało za mojego życia. Bardzo szybko nastąpił ten rozwój, niewiele jest miejsc, które tak błyskawicznie rozwinęły się z niczego, z pustynnego piasku. Choć mnie akurat ten piasek zachwycił w Emiratach najbardziej.

A może słusznie młodzi Emiratczycy mówią o dumie ze swojego kraju, o tym, że życie w Dubaju jest jak jazda na rollercoasterze? Mało jest miejsc na świecie, w których z taką bez­ czelnością można patrzeć w przyszłość. Ich miasto jest zmianą samą w sobie. Tak jak piasek, który przesypuje się z wydmy na wydmę i tylko to przesypywanie jest tu trwałe.

Anna Dudzińska - „Dubaj. Miasto innych ludzi”

Porozmawiajmy jeszcze o tych „Innych”, których można podzielić na dwie grupy: ekspatów i imigrantów zarobkowych. Słowo „ekspat” brzmi bardzo dumnie, międzynarodowo, za to „imigrant zarobkowy” już niekoniecznie. Ekspaci pochodzą z Europy, Stanów Zjednoczonych, Australii i zarabiają w Dubaju niemałe pieniądze, mieszkają na luksusowych i zamkniętych osiedlach. Imigranci zarobkowi z Indii, Filipin czy Erytrei otrzymują tyle, by utrzymać się na granicy przetrwania w ZEA i przesłać część zarobków do swoich bliskich. Ci z Zachodu przeprowadzają się do państwa, w którym poszanowanie praw człowieka i wolność związana z wieloma aspektami życiowymi jest bardzo ograniczona w porównaniu z krajami, z których pochodzą. Imigranci zarobkowi, o czym nierzadko donosi prasa międzynarodowa, narażają się natomiast często na złe traktowanie ze strony pracodawców. Co jednak oprócz pieniędzy sprawia, że współcześni nomadzi wybierają właśnie ZEA?

To bardzo ciekawe pytanie, bo właśnie: dlaczego ludzie tam jeżdżą? Wiedzą przecież, że to monarchia absolutna, w której obowiązuje cenzura, nie ma wolności słowa, a szejkowi Dubaju po procesie w Wielkiej Brytanii ograniczono prawa rodzicielskie do dwójki dzieci. Takie są fakty, a nie plotki. Jeśli ludzie to wiedzą, a nadal chcą tu przyjeżdżać, robią to przede wszystkim właśnie z powodu pieniędzy. Jednak chciałabym zaznaczyć, że przyczyny mogą też być inne. Wspomniałam wcześniej o bezpieczeństwie: w tym państwie za popełnienie przestępstwa grożą surowe konsekwencje, więc jest na tyle bezpiecznie, że nikt nie zamyka drzwi do domu na klucz. Innych z kolei kusi to niezachodzące słońce.

Emiraty na pewno postąpiły bardzo sprytnie – oferują to, co nęci, kusi. Dla ekspatów z USA, Kanady, Szwecji (i innych chętnych) wybudowano lodowisko do hokeja, dla imigrantów z Pakistanu i Indii – boisko do krykieta, są też np. stoki narciarskie. Podsumowując: dużo atrakcji. To może zachwycać, zwłaszcza jeśli jesteś bogatym ekspatem jeżdżącym luksusowym samochodem i tylko czasem widzącym białe autobusy pełne biednych robotników budujących osiedla.
Niektórzy jednak te nierówności dostrzegają, jak moja rozmówczyni, Amerykanka Stephanie, która zainicjowała Dubai Mums Helping Hands – sieć wsparcia dla najbiedniejszych imigrantów i imigrantek. Jedną z akcji, w której też brałam udział, było zorganizowanie walentynkowego spotkania dla kobiet z różnych stron świata. Ten pomysł naprawdę je bardzo ucieszył, stanowił niezwykłe urozmaicenie monotonii.

Co ciekawe, Stephanie już w Dubaju nie mieszka, ponieważ nie chciała wychowywać dzieci w sztucznym świecie, w tej wypreparowanej bezpiecznej bańce. W Europie i w USA żyje się inaczej, np. po wykonaniu jednego telefonu pracownik sklepu nie przywozi ci wody mineralnej z parteru na 43. piętro.

W swojej książce wspomina pani o tym, że przybysze – czy ze Wschodu, czy z Zachodu – jeśli już w tym mieście pracują, to intensywnie. Przykładem mogą być Sebastian i Filip, Niemcy, którzy otworzyli w Dubaju szpital, Joanna – polska dżokejka, czy pochodząca z Palestyny Dania. Dlaczego w przypadku emirackich dubajczyków jest inaczej? Czy bogactwo Emiratczyków rozleniwiło?

To jest broń obosieczna – zgodnie z prawem emiratyzacji na wyższe stanowisko powinno awansować coraz więcej Emiratczyków. Wszystko ma służyć temu, by zachęcić mieszkańców tego kraju do aktywności zawodowej. Z drugiej strony szefowie z Australii czy Europy przyzwyczaili się już myśleć: „Nie obciążajmy ich nadmiernie obowiązkami”. Gdy więc już zdarzy się tak wybitna i ambitna jednostka, która chce pracować, to czuje się pokrzywdzona, że jest tak traktowana! (śmiech)

Ale tak poważnie mówiąc, to nie chcę nikogo osądzać. Teoretycznie powinno być tak, że zatrudniany jest fachowiec – nieważne, skąd pochodzi. Nikt nie powinien być faworyzowany, ale to kraj Emiratczyków, to oni ustalają zasady, a i osoby z USA czy Europy przyzwyczaiły się trochę traktować ich jako nieudaczników w pracy i pomijać na drodze służbowej. Mieszkańcy kraju jednak bardzo się cieszą, gdy ich pilot czy lekarz osiągnie sukces – zawsze się tym szczycą. Jak to mówił śląski bohater Cholonek: „Z niczego nie ma nic”. To powiedzenie znajduje też zastosowanie w odniesieniu do Emiratów. No bo jak wcześniej w tym kraju nie było specjalistów, to co innego pozostało władzom, niż zatrudnić obcokrajowców?

Postrzegam ZEA przez dwa pryzmaty: to państwo rozwinęło się tak błyskawicznie, że jego starsi obywatele są zupełnie inni niż młodzi. Ci pierwsi szukali wody na pustyni, ci drudzy urodzili się z rolexami na rękach. A gdy wszystko jest łatwo dostępne, to zmienia się myślenie człowieka – to go rozleniwia. A ludzie potrzebują też w życiu trudu, pracy. Tymczasem gdy Emiratczyk chce zostać gdzieś zatrudniony, to tak się dzieje, a szejk płaci młodym ludziom za studiowanie, choć w tym przypadku trzeba akurat mieć dobre oceny. Młodzi są więc może i bardziej otwarci, kobiety bardziej wyemancypowane, ale jednak dorastają w radykalnie innych warunkach niż ich rodzice, nie mówiąc już o dziadkach.

Szejkowie mówią, że nikt nie pamięta, kto wylądował na Księżycu po Armstrongu. Jeśli jest się drugim albo trzecim w wyścigu, to szybko o tobie zapominają.

Anna Dudzińska - „Dubaj. Miasto innych ludzi.”

Do niedawna, jak pani wspomniała, poruszali się przez pustynię na wielbłądach, a dzisiaj siedzą w klimatyzowanych biurach i domach w hipernowoczesnym mieście. ZEA to młody kraj, dlatego w pani książce możemy przeczytać rozmowę z pierwszym nauczycielem w tym kraju czy poznać historię o pierwszym malarzu. W jaki sposób ten błyskawiczny rozwój technologiczny, spowodowany pieniędzmi płynącymi ze sprzedaży ropy naftowej, wpłynął na mentalność, poglądy Emiratczyków? Czytając pani rozmowy z mieszkankami Dubaju, miałam wrażenie, że jednak dużo, m.in. w kwestii praw kobiet czy pracowników, pozostaje do zrobienia.

Jeśli chodzi o sytuację przedstawicielek płci żeńskiej, to nadal mężczyzna odpowiedzialny jest za kobietę. Choć i to trochę się zmienia: kobieta była pierwszą w krajach arabskich szefową parlamentu (choć to zdecydowanie nie tego rodzaju parlament, co w krajach demokratycznych), są panie ministry. Pojawia się wiele głosów, że to zagrania marketingowe: skoro na Zachodzie chcą parytetów, to my im też pokażemy, że jesteśmy nowocześni, że mogą do nas przyjeżdżać. Ale nawet jeśli tak, to czy to bardzo źle, skoro przynosi pozytywne efekty?

Uważam jednak, że gdy człowiek żyje w bardzo dużym dobrobycie, to o pewne rzeczy przestaje walczyć. Nie ma tu takich oddolnych ruchów kobiecych, jak w Egipcie czy Libanie, które doprowadziły do pewnych zmian w kwestii praw kobiet. W niektórych przypadkach wynika to z wygody, a w innych – ze strachu. Przykładem może być córka szejka, która uciekła, ale została złapana i zamknięta w domowym więzieniu.

Każdy ma swoją historię. Jedna z moich rozmówczyń, światła architektka, która studiowała w USA, na pytanie, dlaczego nie opuści Emiratów, skoro uważa abaję, którą nosi, za symbol uciemiężenia, odpowiedziała: „Mimo wszystko kocham ten kraj i chcę tu zostać”. Jak wspomniałam, większość moich rozmówców to obcokrajowcy – z nimi łatwiej było mi porozmawiać szczerze. Nie udaję, że przedstawiam historię Emiratów – gdyby tak było, powstałaby inna książka. I jestem niestety pewna, że pojawiłyby się w nich smutne, tragiczne historie kobiet. I to niemało.

„Być migrantem to znaczy dotknąć innych wiar, tradycji i kultur” – to fragment wypowiedzi katolickiego biskupa, Paula Hindera. Katolicy w Zjednoczonych Emiratach, inaczej niż np. w Arabii Saudyjskiej, mogą uczestniczyć w mszach w kościele, w mieście mieszkają wyznawcy wszystkich religii monoteistycznych (i nie tylko). Czy warto za to Emiraty docenić?

Myślę, że jak najbardziej, chociaż uważam też, że to przyzwolenie wynika z tego samego powodu, co budowanie boisk do krykieta – skoro Emiratczycy postanowili przyjmować obcokrajowców do budowania potęgi ich kraju, to też im coś w zamian dali – również kościoły. Nie tylko rzymskokatolickie, ale i kościoły innych wyznań. Mogłoby się to wydawać paradoksalne, ale istnieje tu nie tylko największa na świecie parafia rzymskokatolicka, ale i zbór sikhów, a po podpisaniu tzw. Porozumienia Abrahama w 2020 roku w Emiratach modlą się także Żydzi. Nie można jednak zapominać, że to wszystko odbywa się na warunkach wyznaczonych przez Emiratczyków. To trochę tak jak z wakacjami all inclusive – wybierając taki rodzaj wypoczynku, wiemy, że nie powinniśmy narzekać, bo wcześniej zawarliśmy konkretną umowę.

Ojciec obecnego emira Dubaju, Raszid bin Sa’id Al Maktum, powiedział kiedyś: „Mój dziadek jeździł na wielbłądzie, mój ojciec też tak podróżował, ja poruszam się mercedesem, mój syn land roverem, ale jego syn ponownie wsiądzie na wielbłąda”. Czy zgodziłaby się pani z tym stwierdzeniem? Czy Emiratczycy będą potrafili zarządzać swoim krajem, gdy petrodolary przestaną płynąć? Czy sposób ich korzystania z bogactwa tak różni się np. od postawy Norwegów, którzy tworzą specjalne fundusze, wspierają inne kraje, bo mają po prostu zupełnie inną historię?

Myślę, że można odpowiedzieć na to pytanie na dwa sposoby. Z jednej strony uznać, że autorowi wypowiedzi chodziło najnormalniej w świecie o to, że wszystko z powrotem zamieni się w pustynię. Szejk mógł mieć jednak na myśli jeszcze jedną rzecz: ci ludzie w trudnych czasach umieli walczyć z przeciwnościami i doprowadzić do tego, że jeżdżą luksusowymi samochodami, natomiast w niewymagającym okresie stają się rozleniwieni. Jeden z moich rozmówców, Mohammed al-Fahim, autor książki „Od nędzy do pieniędzy” (moim zdaniem trudno o lepszy tytuł), który wychował się w pałacu szejka Zajida, zezłościł się, gdy zapytałam: „Co po ropie?”. I odpowiedział: „A co wy zrobicie po ropie? Bo my mamy słońce. A wy co?”. Swoją drogą warto zaznaczyć, że Dubaj nie utrzymuje się już z ropy naftowej (Abu Zabi – tak). Miasto żyje dzięki wsparciu państwa, turystyce, temu, że stało się ważnym ośrodkiem finansowym, organizuje międzynarodowe targi, ma port lotniczy i morski. Przychód z ropy naftowej jest bardzo niewielki. W Emiratach wszystko jest więc niejednoznaczne.

Przezcytaj fragment książki „Dubaj. Miasto innych ludzi”:

Dubaj. Miasto innych ludzi

Issuu is a digital publishing platform that makes it simple to publish magazines, catalogs, newspapers, books, and more online. Easily share your publications and get them in front of Issuu's millions of monthly readers.

Książka „Dubaj. Miasto innych ludzi" jest już dostępna w sprzedaży.

Artykuł sponsorowany


komentarze [1]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Anna Sierant 01.09.2022 14:00
Redaktor

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post