-
ArtykułyDzień Bibliotekarza i Bibliotek – poznajcie 5 bibliotecznych ciekawostekAnna Sierant12
-
Artykuły„Kuchnia książek” to list, który wysyłam do trzydziestoletniej siebie – wywiad z Kim Jee HyeAnna Sierant2
-
ArtykułyLiteracki klejnot, czyli „Rozbite lustro” Mercè Rodoredy. Rozmawiamy z tłumaczką Anną SawickąEwa Cieślik2
-
ArtykułyMatura 2024 z języka polskiego. Jakie były lektury?Konrad Wrzesiński9
Cytaty z tagiem "nieobecność" [51]
[ + Dodaj cytat](...)nieobecność może stać się dręczącą obecnością, jak uszkodzony nerw
Czasem dopiero nieobecność kogoś sprawia, że potem uważniej na niego patrzymy.
Nigdy nie przyszło mi do głowy, że nieobecność może zajmować tyle miejsca, znacznie więcej niż obecność.
Nieobecność jest bowiem dla miłości tym, czym wiatr dla ognia: gasi małą, podsyca wielką.
W końcu nieobecność także jest śmiercią, jedyna poważna różnica wiąże się z nadzieją.
Zniknąć mentalnie i fizycznie.
A kłębek nieobecności się zwinąć.
MĘŻCZYZNA: (...) Od pięciu lat nie widziałem kobiety.
KOBIETA: Bardzo interesujące.
(...)
MĘŻCZYZNA: (...) Przyzwyczaiłem się.
KOBIETA: To znaczy odzwyczaiłeś się.
MĘŻCZYZNA: Przyzwyczaiłem się do odzwyczajenia.
KOBIETA: Czy to możliwe?
MĘŻCZYZNA: Na początku jest ciężko, kiedy was nie ma. Ale potem już nie. Najważniejsze, żeby was nie widzieć. Wtedy się o was zapomina. Co z oczu, to z myśli. To wszystko bierze się raczej z oczu niż...
KOBIETA: Nie kończ.
MĘŻCZYZNA: Nie widzieć was. To najważniejsze.
Koan buddyjski mówi: „Mistrz trzyma głowę ucznia pod wodą, długo, bardzo długo; pęcherzyków powietrza jest coraz mniej, w ostatniej chwili mistrz wyciąga ucznia, przywraca do życia: kiedy zapragniesz prawdy, tak jak pragnąłeś powietrza, dowiesz się, czym ona jest”. Nieobecność innego trzyma mi głowę pod wodą; powoli zaczynam się dusić, powietrze rzednie; to w tej duszności odtwarzam swoją „prawdę” i wyszykowuję Nieustępliwość miłości.
Istnieje scenografia oczekiwania: organizuję ją, manipuluję ją, odkrawam kawałek czasu, w którym będę odgrywał utratę obiektu miłości i wywoływał wszystkie skutki swojej małej żałoby. Inscenizuję ją niczym sztukę teatralną. Dekoracja przedstawia wnętrze kawiarni; tu się umówiliśmy, czekam. W Prologu jako jedyny (nie bez powodu) aktor sztuki stwierdzam, odnotowuję spóźnienie drugiej osoby; spóźnienie to jest jeszcze zwykłą jednostką matematyczną, obliczalną (spoglądam wielokrotnie na zegarek); prolog kończy się nagłym pomysłem: postanawiam, żeby „brała mnie cholera”, rozpylam lęk oczekiwania. Wówczas zaczyna się akt I; wypełniają go dociekania: może nie dogadaliśmy się co do godziny, miejsca? Usiłuję przypomnieć sobie chwilę, w której ustaliliśmy spotkanie, zapadłe wówczas decyzje. Co robić (lęk przed niewłaściwym zachowaniem)? Przenieść się do innej kawiarni? Zatelefonować? A jeśli przyjdzie podczas mej nieobecności? Nie zobaczy mnie i może sobie pójść, itd. Akt II jest aktem gniewu; kieruję do nieobecnego gwałtowne wymówki: „No przecież mógł (mogła) przynajmniej…”, „On (ona) dobrze wie…”. Ach! Gdyby mógł (mogła) być tutaj, żebym mógł mu (jej) zarzucić, że go (jej) tutaj nie ma! W akcie III osiągam (uzyskuję?) lęk czysty: lęk bycia porzuconym; w jednej chwili przechodzę od nieobecności do śmierci; inny jest niczym martwy: wybuch żałoby wewnątrz jestem trupio blady. Tak wygląda przedstawienie; może je skrócić przybycie innego; jeśli pojawi się a akcie I, przyjmę go spokojnie; jeśli przyjdzie w akcie II, urządzę „scenę”; jeśli w akcie III, okażę wdzięczność, daruję winy: oddycham głęboko niczym Pelleas wychodzący z podziemi i odnajdujący życie, zapach róż.