cytaty z książek autora "Justyna Ewelina Depta"
Zamknęłam oczy, czując w sercu nagły i gwałtowny ból. Nie byłam nawet zła. Chciałam tylko, żeby już wyszli, żeby dali mi święty spokój. Mimo faktu, że wypełniała mnie bezbrzeżna rozpacz, pustka i wszechogarniający smutek, wysiliłam się na uprzejmy ton.
Tak bardzo cieszyłam się szczęściem przyjaciółki. Widziałam w jej oczach ten charakterystyczny blask. Co z tego, że była ode mnie starsza? Co z tego, że miała ponad trzydzieści lat? Na prawdziwą miłość nigdy nie jest za późno, jednak ja z każdym mijającym dniem zdawałam sobie sprawę z tego, że mój limit prawdziwej miłości już niestety się wyczerpał.
Skąd mogłam wiedzieć, że właśnie wtedy, gdy zakochani wyjadą w podróż poślubną stanie się coś, co wpłynie na decyzję mojego życia i stanie się moim prawdziwym powołaniem?
Pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj. Padał deszcz, na dworze okropnie wiało, a ja siedziałam w swoim gabinecie na tyłach salonu, gdy ktoś zapukał do drzwi. Zaskoczona podniosłam głowę i zdziwiona zmarszczyłam brwi. Zobaczyłam, że przez drzwi wychyla się starsza kobieta w habicie.
Amanda zamrugała powiekami gwałtownie. Nigdy się nad tym nie zastanawiała. Dotychczas myślała, że Monika nie dostawała żadnych ciekawych ról, bo po prostu nie miała talentu. A jeżeli to miała być jej szansa na sprawdzenie się?
- Prawdziwa przyjaźń polega na tym, że należy się wspierać bez względu na okoliczności. A poza tym, rola macochy też może być dla Ciebie ciekawym przeżyciem.
- Przecież ja nie jestem taka jak macocha! - oburzyła się Amanda, ale po chwili dodała już mniej pewnie - A co jeśli jestem?
- Musisz to jak najszybciej zmienić - powiedziała podbiegając do nich Diuna.
- I pokazać swojej przyjaciółce, że bez względu na wszystko będziesz ją wspierać! - dodała przysłuchująca się rozmowie Kassandra.
A kobieta stała w drzwiach, patrząc jak ta niczemu winna istotka biegnie do limuzyny, która co dzień wiezie ją do szkoły.
Nie była zła. Przeżyła już wystarczająco dużo lat, żeby rozumieć, co dzieje się z tym dzieckiem. Widziała jak rozpaczliwie stara się znaleźć z rodzicami kontakt, jak stopniowo zamyka się w swojej obronnej skorupie, nikogo do siebie nie dopuszczając.
Mgła zapadała nad ogromnym lasem, pochłaniając ze sobą wszystko i wszystkich pozostających jeszcze na dworze. Zmrok zagarniał każdy skrawek ziemi, a wszystkie leśne zwierzątka umykały szybko do swoich kryjówek bojąc się zostać dłużej na zewnątrz. Upiorne wrażenie potęgowała jeszcze srebrna poświata księżyca, świecąca ponad konarami drzew, jak gdyby sprawująca pieczę nad całą ziemską półkulą.
Czy to możliwe? – to pytanie nieustannie przesuwało się przez jego myśli – Czy to możliwe, że aż tak się pomyliłem?
Spojrzał na zegarek. Wskazówki nieustannie przesuwały się do przodu i wskazywały już drugą w nocy.
Stopniowo zaczynały go dręczyć wyrzuty sumienia.
- Jak mogłem ją tak zranić? – wyrzucał sobie w duchu, wspominając ich pierwszą i ostatnią zarazem rozmowę – Przecież mówiła prawdę.
Jego wzrok znów padł na leżący na stole rękopis.
Przyciągał go.
Wabił.
Jak zaczarowany zdusił w popielniczce niedopałek i powrócił do czytania… chociaż doskonale wiedział, że część tej niesamowitej i smutnej historii była całkowicie jego winą.
No co?! Ulotna chwila?! Wielka miłość?! A może… - zmrużyła podejrzliwie oczy - … on cię zgwałcił?
Nie wiem, jakim cudem udało mi się wtedy roześmiać. To przypuszczenie było tak absurdalne, że nie mogłam się powstrzymać.
- A więc to prawda – mama opacznie zrozumiała moją reakcję. Była autentycznie przerażona.
– Idę na milicję – już chciała mnie wyminąć i pójść po płaszcz, kiedy gwałtownie złapałam ją za rękę.
Biegła przez las. Złociste promienie słońca oświetlały olbrzymią polanę, na której właśnie się znalazła. Po środku stał ogromny, rozłożysty dąb, którego liście dawały przyjemny cień i ochłodę przed palącym słonecznym żarem. Wbiegła na środek maleńkiej leśnej łąki i pochyliła się nad pięknymi fiołkami.