cytaty z książki "Byczki w pomidorach"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Nikt nie odezwał się ani słowem, słychać było tylko chrupanie migdałków w zębach Marianka. Brzmiało trochę złowieszczo.
Okazało się, zdumiewająca rzecz, że ten Szwed jest w Danii pierwszy raz, kraj o miedzę, a nieznany, dotychczas preferował Islandię, Anglię, Norwegię, Finlandię, troszeczkę Włochy, troszeczkę Stany Zjednoczone i nawet Polskę, gdzie zachwyciła go wódka i bigos, ale w Polsce właściwie na wybrzeżu poprzestał, dalej niczego nie zwiedzał, bo był zbyt pijany.
Czy w ogóle nic innego na świecie nie istnieje, tylko żarcie?
Makaronik do sosiku gotował się niezwykle krótko. Możliwe, że był to specjalny makaron dla idiotów, nie przeczytałam duńskich napisów na opakowaniu, aczkolwiek idiota we wszystkich językach brzmi jednakowo.
- Ja nad jezioro nie chodzę i za Brygidą nie latam - obraził się Marianek. - Jakbym miał latać, to już prędzej za tą drugą, za Ingą. Ake też nie chcę, bo kto tam wie, może i skasowały nieboszczyka? Za ostre dla mnie.
Czymkolwiek Alicja mogłaby być, z całą pewnością nie była świnią. Nie była nawet kawalątkiem świni, najmniejszą szczecinką. Świnią za to, zbuntowaną, potężną i wypasioną, okazałam się ja, w dodatku dobrowolnie i całkiem świadomie.
Przecież to gburowaty buc, zdechłą krowę by ruszył tym swoim powitaniem. ,,Czego?".
Sztuczność. Nieprawda. Łgarstwo. Nieudolne przedstawienie rozpaczającej heroiny na amatorskiej scenie, jak Boga kocham, sama potrafiłabym lepiej to odegrać!
Obecne w kuchni Alicja i Marzena nie odzywały się do mnie, wiedząc doskonale, że przed herbatą jestem mało komunikatywna, a większa liczba niekomunikatywnych w tym domu byłaby już nie do zniesienia.
- Zasuń siatkę - poprosiła ją Alicja. - Bo te świńskie ryje tu lecą.
Zdaje się, że istnieje pięć podstawowych pytań śledczych: kogo, kiedy, jak, dlaczego, na czyją korzyść.Nie należy tego przypadkiem rozważyć?
Nie dość, że wodolej, słowotok, megaloman i łgarz, to jeszcze donosiciel!
Nasłuchałam się o nim mnóstwo od nieskończoności, a w życiu człowieka na oczy nie widziałam nawet na zdjęciu, pojawiła się szansa, że go wreszcie zobaczę. Lubię poznawać ludzi optycznie.
Nie widziałam jeszcze dotychczas Marianka najedzonego, musiał być bezdenny. Trudno było dziwić się także rodzicom, którzy z całej siły starali się wypchnąć go z domu.
- Nie za bardzo skomplikowane, jak na jedną osobę? (…)
– Trudno, żebym się podzieliła na kilka sztuk dla przyjemności idioty.
- Oszalałaś! Masz pojęcie, co się znajduje na tym drugim łóżku pod tobą?
– Nie mam pojęcia. Dopuszczam wszystko, nawet granaty, i mam tylko nadzieję, że nic żywego.
Po drodze spojrzałam na swój samochód, zastanawiając się czy w ogóle jest zamknięty, ale nie chciało mi się sprawdzać, doznałam ulgi, że znajduję się w Danii, a nie na przykład w Turcji. Albo chociażby we własnym kraju.
Pomyślałam, że zabiegów zaraz będzie wymagał pan Wacław, z tym, że chirurgicznych. W ogóle opatrunkowych (…).
Przydałby mi się Aleksander Macedoński, ale mogła go zastąpić Alicja, nawet bez miecza.
(…) skąd mam wiedzieć, jeszcze ani razu tu nie umarłam!
Śmierdzi mi, jak średniowieczne pole bitwy w letnim okresie, nazajutrz (…).
To jest Duńczyk, trupem padnie, a powie prawdę!
- To rosochate z prawej strony jeszcze zostawiłaś.
– Nie zostawiłam, tylko mam je na deser.
– A nie wolisz na deser sałatki z kartofli?
- Trzeba przerzucić kompost – powiedziała nagle Alicja.
– To ja mogę – zgłosił się ochoczo Marianek. – Gdzie?
– Wiesz, gdzie jest kompost?
– No wiem. Pewnie, że wiem.
– W ilu zasobnikach?
– No jak to, w… no, tego… w trzech.
– Bardzo dobrze. Wiesz, gdzie masz prawą rękę, a gdzie lewą?
Marianek obejrzał ręce i zapewnił, że wie. Z zainteresowaniem czekaliśmy na ciąg dalszy.
– Z tego środkowego trzeba przerzucić część do lewego, wymieszać i przerzucić z powrotem do środkowego. I znów wymieszać. Porządnie. Zrozumiałeś?
– No pewnie. Czym przerzucić?
– Łyżeczką do herbaty – mruknęła na stronie Marzena.
– Nic podobnego – zgorszył się Stefan. – Tylko nożem i widelcem…
Marianek gapił się na nich niepewnie.
– Łopatą i widłami – powiedziała wyraźnie Alicja.
– A gdzie jest łopata i widły?
– W składziku. Rozpoznasz je chyba? (…)
– O rany, a co będzie, jak wideł i łopaty tam nie ma? – zaniepokoiła się Marzena po chwili milczenia, kiedy wszystkie oczy utkwione były w znikającym Marianku.
– Są – zapewniłam ją. – Widły zaniosłam osobiście, a łopata stała obok jak byk. Nie wierzę, że sama gdzieś poszła.
U siebie akurat gówno bym kupiła, bo tylko gówno w dzisiejszych czasach jest łatwo dostępne (…).
Wodolejstwo jest dowodem braku inteligencji (…).
Zastanawiam się, czy oni kiedykolwiek się ruszą. Przecież nie przyjechali tu po to, żeby z całej Danii obejrzeć mój dom i nic więcej.
Znałam ją od dziewczynki w wieku szkolnym i nie było wypadku, żeby Elżbieta czymkolwiek się przejęła, trupy mogły padać wokół niej i bomby lecieć na głowy, nie szkodzi, nie mrugnęłaby okiem. Nie pomogłaby nawet tych trupów zbierać, uznawszy, że i tak nic im to nie pomoże, a porządek na ulicy mają głęboko w nosie. Jeśli jeszcze trochę żywi, a, to tak, ale skoro już przepadło...