cytaty z książek autora "Henry Hemming"
- Tiaa, pamiętam, byłem w irackim Kurdystanie, na początku lat 90. Relacjonowałem wojnę. (...) Najdzielniejsi ludzie, jakich kiedykolwiek znałem, ci Kurdowie. Nieustraszeni. I wiesz, wyjątkowa rzecz stała się gdy tam byłem. Byłem z peszmergami, gdzieś na południe od As-Sulajmanijji, i zaczęło się bombardowanie. Ogromne eksplozje wszędzie wokół nas, - Zamachał rękami. - BUM! BUM! BUM! Jak nic innego. Prezenty od Saddama. Więc wszyscy poszukaliśmy schronienia, mieliśmy pełno w gaciach ze strachu. Myślałem, że umrę. Potem, po blisko półgodzinie, faceci, z którymi byłem, po prostu wybiegli na otwartą przestrzeń. Bomby wybuchały wszędzie wokół nich. I zaczęli tańczyć. Nigdy nie widziałem czegoś takiego. Rodzaj kurdyjskiego tańca. Złapali się za ramiona i zaczęli tańczyć w szeregu. Bomby eksplodowały wokół nich, a oni tańczyli. To było szaleństwo. Tak, jakby gapili się śmierci prosto w twarz i po prostu się śmiali. Piekielnie się śmiali! - Potrząsnął głową. - Nigdy nie widziałem czegoś takiego. Połowa z nich zginęła. Zginęli, tańcząc. - Podniósł wzrok. - To jest to, co oznacza słowo "peszmerga": "stanie w obliczu śmierci". Najdzielniejsi ludzie, jakich kiedykolwiek spotkałem. Poza tym cholerni szaleńcy. Może potrzeba też odrobinę tego, by być tak odważnym.
- Co takiego, kolego? - powiedział żołnierz z mocnym akcentem Geordie do jednego z dzieciaków po drugiej stronie bramy. - Nie ma, kurwa, mowy - powiedział, śmiejąc się. - Nie dostaniesz mojego karabinu. I nie, nie dam ci też pieniędzy. - Zamiast tego dał mu kawałek czekolady.
Sierżant obok niego przekomarzał się łamaną arabszczyzną z innymi dziećmi, mówiąc im, żeby nie zostały Ali Babami: złodziejami i szabrownikami.
- Ali Baby la quais, oni są źli, kolego.
To było tak inne zachowanie od zachowania amerykańskich żołnierzy. Brytyjskie oddziały nie miały w sobie nic z zarozumiałości G.I., którzy radośnie opowiadali nam o tym, jak niedawno "rozwalili trochę czaszek" na tej to a na tej ulicy albo pozowali do fotografii, trzymając w ustach papierosy zapalone od strony filtra.
Problemem (...) okazał się stan, w jakim badaliśmy otaczający nas świat. Było to nowokainowe, rozszerzające źrenice doświadczenie, które czasami przypomniało przebywanie w śpiączce. W ciągu ostatnich dziesięciu miesięcy w niemal każdym spotkaniu czy rozmowie próbowaliśmy ujawniać na nasz temat jak najmniej. Nieświadomie wymazywaliśmy siebie i formowaliśmy się od nowa wokół rozmówcy. Wydawało nam się, że w ten sposób uczymy się więcej. Nie byłem pewien, jak długo jeszcze dam radę to ciągnąc. Coś miało się załamać.
To, co powiedzieli Hassan i Al, przypomniało mi scenę z filmu "Nienawiść": "Słyszałeś o facecie, który spadł z wieżowca? Lecąc w dół, mijając każde piętro, powtarzał, dodając sobie otuchy: >>Jak na razie dobrze... jak na razie dobrze... jak na razie dobrze<<. Ale nieważne, jak się spada. Ważne, jak się ląduje!". Chociaż nie widziałem tego filmu od czterech lat, ten dialog i obraz, jaki wywoływał, powróciły, by mnie prześladować, z ostrością każdego piksela, nietknięte przez czas. Od tego momentu słowa "jak na razie dobrze" tłukły mi się po głowie jak migrena.
Te dwa tygodnie ujawniły też wiele naszych własnych niepewności i kryzysów tożsamości, uczuć, które w innym wypadku mogłyby zostać ukryte pod warstewką dawania i otrzymywania gościnności.
- Nie wiedzieliście? Wszyscy to wiedzą. Oman to najbardziej gejowski kraj świata. - Taksówkarz obrócił się na swoim siedzeniu. Trudno powiedzieć, czy był dumny z tego stwierdzenia, czy też się z niego nabijał. - A wiecie, ze nasz sułtan nie ma dzieci?
- Jasne.
- Tak. Nie ma dzieci.
- Pewnie.
- Rozumiecie?
- Łapiemy.
Chodzi o... Hmm. Od czego zacząć...? Chodzi o system. System, który wyraża to, co czuję. Nie to, co widzę. - Poskakał jeszcze trochę. - Rozumiecie, muszę dotrzeć tam, gdzie nie dotrze fotografia. Nie ma sensu udawać się w jakieś miejsce i malować, co się widzi. To właśnie robili orientaliści. (...) Sęk w tym, że orientaliści, a tak się ich nazywa, orientaliści przybywali tu i malowali dokładnie to, co widzieli. Ja natomiast zamierzam malować to, co czuję. Bez nadawania temu formy. - Nadal wyglądał, jakby coś wygrał.
- Na czym zatem polega twój system? - zapytał Stephen.
- Cóż, chodzi o to, by mieć te same ograniczenia przy każdym obrazie, który tworzę. Każdy będzie na płótnie o tym samym rozmiarze i mogę używać tylko trzech barw podstawowych. I czerni oraz bieli - przypomniał sobie. Będę używać tego samego pędzla, albo może ręki. Tak, myślę, że ręki. Inaczej musiałbym podejmować decyzję dotyczącą rozmiaru pędzla. Widzicie, chodzi o eliminowanie procesu decyzyjnego. O tworzenie ograniczeń, jak w prehistorycznej sztuce naskalnej. Tam mieliście ludzi pracujących na ustalonym materiale - skale, określonym narzędziem - zaostrzonym kawałkiem kamienia. Z takim rodzajem ograniczeń możecie uzyskać czyściejszą ekspresję. Tak naprawdę musicie. Jest w tym więcej was, a mniej tego, czego używacie - przerwał.
Nocą wsiedliśmy na statek z Bandar Abbas na irańskim brzegu i rano obudziliśmy się, mając przed oczami zachwycający zarys Dubaju na tle nieba. Gładka i lśniąca finansowa stolica Arabii górowała nad resztą regionu jak ogromny środkowy palec, pokazany każdemu orientaliście od Chateaubrianda po Bernarda Lewisa, który pisał o "arabskim umyśle" niezdolnym do zorganizowania czy podtrzymania czegoś o takiej dynamice.
(...) - Kim jesteś?
- Co ma pan namyśli?
- KIM JESTEŚ?! - krzyknął. - Mówisz po angielsku?
To było to. Moment, w którym musiałem się spisać: szansa, by powiedzieć lepiej to, co mówiłem wcześniej. Wiedziałem, że muszę to zrobić, bym później nie siedział ponury ze Stephenem i Alem, wyjaśniając im, dlaczego nie pojedziemy do irackiego Kurdystanu.
Cisza narastała, a ja się gapiłem.
- Jestem... Nie wiem, jestem artystą. - To nie wystarczyło. - Angielskim artystą.
- CO?! - Jego twarz stała się czerwona. - ANGLIK?!
- Nie, to nie...
- NIGDY NIE WAŻ SIĘ tego mówić! NIGDY! PRZYCHODZISZ TU I MÓWISZ, ŻE JESTEŚ ANGLIKIEM?! Nie mogę w to uwierzyć! Jak śmiesz! JA JESTEM KURDEM! No i co z tego? Nie jesteś Anglikiem. JESTEŚ OSOBĄ!