cytaty z książki "Oberki do końca świata"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Byli muzykami, byli, ale się skończyli.
Byli muzykami, lecz poumierali.
Nikt nie wie, jak się wołali, nikt nie wie, jak grali.
Kiedy o nich zapomnimy, komu będą grali?
Byli muzykami, byli, ale się skończyli.
Zapomniały się ich twarze, choć przepięknie grali.
Byli muzykami, byli, lecz poumierali.
Czy kto pamięta ich twarze, pamięta jak grali?
Byli muzykami, byli, minęło ich życie.
Wasze minie jeszcze szybciej, niż zamarzycie.
Wasze minie jeszcze szybciej, niż się obejrzycie.
Byli muzykami, byli, lecz poumierali.
Czy kto pamięta ich twarze, pamięta jak grali?
Dziś są dawni muzykanci niepotrzebni w świecie.
Was świat też nie potrzebuje, lecz tego nie wiecie.
Niech los smutny muzykantów będzie dla was przestrogą.
Świat omija małe wioski, pędzi swoją drogą.
Byli muzykami, byli, ale się skończyli.
Grali, pili, śpiewali, ślad pozostawili.
Wstydzi się wsi, wstydzi się zapachu własnego domu, wstydzi się chlewu i kurnika; nie chce wiejskiej muzyki, bo ta muzyka umarła.
Józef poczuł, że może nie wszystko minęło, że może da się ocalić stary świat.
Że Niemcy zabijają Żydów, że ich gdzieś wywożą, że zniknęli Żydzi z Przytyku i Przysuchy, że niektórzy po wioskach ich ukrywają pod podłogami, w szopach, na strychach. I słyszał, że szkoda, i słyszał, że dobrze im tak, i rożne opinie słyszał, opinie nieprzecedzone, opinie nieprzemyślane, opinie powtarzane i zwielokrotnione echem.
Znał te wioski, beznadziejnie zagubione pośród równin, zagubione w samym środku świata, pod samym środkiem nieba. I mijał je spokojnym krokiem, wędrując od gór ku morzu, wędrując bez celu i bez przyczyny. Chaty z wolna go mijały, przyglądając mu się wszystkimi oknami. Powoli obracały się do niego bokiem, tyłem i znikały za kolejnymi domami.
Wioska wypadła z dziejów świata. To były dla niej złote lata.
Nie lubili chłopi partyzantów. Pasożytowali na chłopskiej pracy, żerowali na chłopskiej biedzie. Tropili bimber lepiej niż Niemcy, nigdy nie płacili za zrabowane mienie. W niektórych wioskach dziękowano Bogu, że co jakiś czas okupant wyłapuje leśnych rabusiów.
I tylko czas rytuału, kolisty i powtarzalny, obracał się z cichym skrzypieniem jak młyńskie kolo.
Powiedział Józefowi, że zatrzymał czas. Że zakazał historii wstępu do Rokicin. Że odtąd historia ma omijać Rokiciny szerokim łukiem, bo dość już szkód wyrządziła tej spokojnej wiosce. I tak się też stało. Od tamtej pory historia zaczęła Wichrową wioskę oszczędzać, zaczęła się jej bać i krążyła po opłotkach, nie zaglądając do domostw i uciekając przed szczekaniem rokicińskich psów.
Muzykanci żyli obok swoich domów. W domach życie toczyło się własnym rytmem, tam wszystko działo się o właściwej porze. A muzykantów przy tym nie było. (…) Żyli obok swoich domów, odsypiając w nich zarwane noce. I grając po innych domach, czasem przegapiali najważniejsze. To, z czego powinno być utkane ich życie, nadal zawęźlało gesty splot, ale nie było już jego osnową.
Wiedzieli, że po partyzantach nie można się spodziewać niczego dobrego. Mieszkańcy z innych wsi wystawionych na pastwę historii opowiadali o leśnych, którzy przychodzili w środku nocy, zabierali jedzenie i dobytek, tłumacząc się dobrem ojczyzny.
Nie po to Pan Jezus umierał za nią na krzyżu, by byle ksiądz mógł w niej tę wiarę złamać.
Ej, za las chłopcy, za las, bo za lasem grają.
Aj, bo mi się za lasem panny podobają.
Ej, powiedzcież mi, chłopcy, co się z wami stało?
Czy lat przeszło za dużo, czy może za mało?
Ej, choćcie muzykanci, choćcie chłopcy, za las.
Ej, bo panny nie będą długo czekać na was.
Ej, choćcie do nas chłopcy, choćcie ze skrzypcami.
Ej, choćcie do nas chłopcy, choćcie z oberkami.
Nie będziemy zachodzić za las ze skrzypcami.
Nie będziemy zachodzić do was z oberkami.
Wy tańcować będziecie, my grać pod ścianami.
Wy bawić się będziecie, my stać pod ścianami.
I trzeba, by ludzie z miasta, urodzeni w wielkich blokach, przechowali oberki i polki.
Tak snuły się po wsi szare skrawki ich dawnego życia.
Co też Maria robi, w czasie, gdy nic nie robi?
Kiedy już swoją pracę zdąży do końca zrobić?
Co też Maria robi, w czasie, gdy nic nie robi?
Czy jest coś poza pracą, co ją bardziej obchodzi?
I czy potrafi przerwać i chwilę nic nie robić?
Co też Maria robi, kiedy robić przestanie?
Czy musi ciągle wpadać w to swoje krzątanie?
Czy musi ciągle wpadać w to swoje zakrzątanie?
Czy nie po to się krząta, by coś bez przerwy robić?
Co też Maria robi, w czasie gdy nic nie robi?
Czy musi przestać robić, żeby już nic nie robić?
Czy Maria musi umrzeć, by wreszcie przestać robić?
Stał kościółek z drewna, bez gwoździa jednego.
Znudził się parafianom, zechcieli nowego.
Ludzie, czy to ładnie kościół swój porzucać?
Służył wam kilka wieków, sam teraz musi stać.
…
Czy kto widział, by kościół do grzesznika chodził?
Ale kiedy już przyszedł, grzesznik się nawrócił.
Kościoły, kościoły, w drogę ruszajcie.
Ludzi nawracajcie, nieba przychylajcie.
Józiu, czemuś smutny; zamiast się radować?
Za to szczęście winieneś Bogu podziękować.
Grał na jej weselu, choć ją chciał poślubić.
A odtąd swą bratową może tylko lubić.
Po raz pierwszy w życiu Józef się zakochał.
Po raz pierwszy w życiu chciał się żenić.
Po raz pierwszy Józef myślał o małżeństwie.
Lecz, gdy dwa Wichry grają, tam będzie nieszczęście.
Gdzie dwa Wichry grają, tam będzie nieszczęście.
Gdzie dwa Wichry grają, tam się śmierć zakrada.
Lecz kiedy dwa kochają, tam sięczai zdrada.
Czy można zarzucać niewinnej kobiecie?
Że o jednego Wichra za dużo na świecie?
Wichry wszystkie grały i wszystkie skrzypiały.
I na swoich weselach obcym grać nie dały.
Obcym grać nie dały, a obce się bały.
Wichry wszystkie grały i wszystkie skrzypiały.
I gości weselników w tańcu kołysały.
Wichry wszystkie grały i wszystkie śpiewały.
Ale grać przestawały, kiedy umierały.
Wichry wszystkie grały i wszystkie spiewały.
Nawet, gdy grać przestały, szybko powracały.
Franek odszedł smutno w noc świerszczami rojną.
Za tydzień nadszedł wrzesień i zaczął się wojną.
Jakub miał powody, by na czas się zżymać.
Czas mu zabrał Franciszka, Jakub czas zatrzymał.
Jakub miał powody, by czasu nie lubić.
A kiedy czas powstrzymał, nie chciał się tym chlubić.
Wichry wszystkie grają i wszystkie spiewają.
Co z nimi dalej będzie, gdy poumierają?
Jeden raz, raz jeden czas na chwilę ruszył.
Jeden raz, raz jeden czas płot bezczasu skruszył.
Historia do wsi wkroczyła, bezczas naruszyła.
I Jakubowa ochrona pod płotem się skryła.
Nocą w drzwi chałupy Wichrów ktoś w drzwi załomotał.
I druga wojna światowa podeszła do płota.
Co ty tam, Jakubie, trzymasz w starej szopie?
Co ty tam ukrywasz za stodołą, chłopie?
Czy ty nie boisz się Niemców, podłych zatraceńców.
Czy ty nie boisz się Niemców, diabelskich odmieńców.
Pewnie już Jakubie, pusto w twojej szopie.
Skoro pod białą kapliczką ciemną nocą kopiesz.
Skoro pod osłoną nocy dół głęboki kopiesz.
Jeden raz, raz jeden czas na chwilę ruszył.
Jeden raz, raz jeden czas płot bezczasu skruszył.
Wichry pochowały Niemca, wcale nie odmieńca.
Wichry pochowały Niemca, wcale nie ich jeńca.
Minęły czasy nie tylko muzykantów, kończy się czas wsi, tylko ta o tym jeszcze nie wie.
(...) Jakub wziął na siebie lekki ciężar przewodzenia nieco zagubionym rokicinianom. Zawsze, kiedy ksiądz wybierał się do jego wioski, a to po kolędzie, a to z ostatnim namaszczeniem, Jakub prosił go, by pokropił święconą wodą zalany rów, biegnący wzdłuż drogi. Gdyż w rowie tym, brodząc niechętnie, stały naburmuszone wierzby, a muzykant dobrze wiedział, że niektóre z nich do dziś zamieszkałe są przez starzejące się diabły. I w ten sposób chronił Rokiciny prze diabelskim postępkiem".
Gdy się coś ważnego działo, Józef po weselach grał.
Przez to swoje muzykanctwo zawsze na uboczu stał.
Ostatni się dowiadywał, co się w domu zdarzało.
Grał, gdy wojna wybuchła, gdy się dziecko rodziło.
Dom żył własnym życiem, na Józefa nie czekał.
A ten chodził po weselach, z dala od Rokicin grał.
Józef Wicher wziął w obroty swe skrzypeczki zaspane.
I nie wiedział, że to granie będzie mu pamiętane.
Wziął się Józef do roboty i skrzypeczki wybudził.
A te cicho mu skrzypnęły, bo ich graniem nie trudził.
Gdy umierał Jakub Wicher, syna przy nim nie było.
Bawił gości weselników jakby nic się nie stało.
Gdy umierał Jakub Wicher, Józef na weselu grał.
Grał, gdy w Rokicińskiej chacie stary Jakub umierał.
Gdy umierał Jakub Wicher, syna przy nim nie było.
Grał oberki na weselu, wielu gości tańczyło.
Gdy umierał Jakub Wicher, jego syn był daleko.
Poza domem, poza wioską, poza lasem, rzeką.
Gdy umierał Jakub Wicher, syna przy nim nie było.
Gdy już był, nie było ojca. I tak coś się skończyło.
Tak się toczyło stare, codzienne Wichrów życie.
Jego granie, jej krzątanie, ich choroby, jej tycie.
Jego picie, jej krzątanie, wspólna bieda, jej tycie.