cytaty z książki "Simona. Opowieść o niezwyczajnym życiu Simony Kossak"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Nie najsilniejszy zwycięża tylko zwycięzca staje się najsilniejszy.
czego nie mam, tego nie lubię.
Obcuję z ludźmi jak najmniej, by zachować odrębność, odmienność swoją. To jedynie stanowi wartość. Kto dużo obcuje, z konieczności staje się w końcu podobnym do szarego ogółu.
Uważam, że radość jest uczuciem większym i cenniejszym, gdyż radość możemy ze wszystkimi dzielić, a miłość jest zaborcza, bardzo często egoistyczna i bardzo często nieszczęśliwa.
Gdybym posłuchała rad osób, które uważałam za mądrzejsze od siebie, to dzisiaj byłabym zwykłym mieszczuchem krakowskim, zgorzkniałym w tym całym światku, jaki tam był, i miałabym niespełnione marzenie, że mogłam mieć zupełnie inne życie.
Agresja u wszystkich gatunków wynika z lęku. Te gatunki, które mają groźną broń, czyli ostre zęby i pazury, wiedzą, czym dysponują, i używają ich tylko wtedy, gdy trzeba, a dwa delikatne gołąbki tłuką się agresywnie na śmierć.
Prawdziwa miłość to pełna akceptacja od mózgu po podeszwy. I jeśli się stawia dobro drugiej strony ponad swoje. Prawdziwa miłość jest silniejsza od zazdrości.
A przede wszystkim nie konsumowała życia, lecz traktowała je jak zadanie, a z czasem jak misję.
I tu chcę powiedzieć złotą regułę dominacji, ponieważ ona jest ważna dla wszystkich zwierząt i dla wszystkich ludzi, a mianowicie, brzmi ona tak: nie najsilniejszy zwycięża, tylko zwycięzca staje się najsilniejszym. Jak to możemy przełożyć na nasze ludzkie stosunki? Jeśli synek albo nasza córeczka nie reprezentuje krzepy fizycznej, bezczelności, tupetu, to wcale nie znaczy, że jest ten dzieciak skazany na to, by się podporządkowywać, być wykonawcą poleceń, nie być nigdy nikim ważnym. Nieprawda. Jeśli pomożemy dziecku zdobyć pierwszy, drugi, trzeci sukces, wszystko jedno, w konkursie recytatorskim czy na podwórku itd., to hodujemy przyszłego zwycięzcę, a zwycięstwo z niego zrobi krzepkiego człowieka.
Nie da się obiektu miłości badać,jednocześnie wykorzystywać,chronić i jeszcze mu mówić,jak ma się rozwijać.I przy tym się nie pokłócić.
Polowanie, zabijanie zwierząt wyłącznie dla rozrywki, było i jest niegodne człowieka cywilizowanego.
Jeśli pomożemy dziecku zdobyć pierwszy sukces... to hodujemy przyszłego zwycięzcę.
Simona z Leszkiem stworzyli na Dziedzince swój świat, taki raj. Pięknie przeżyli swoje życie. Nic im nie było potrzebne do szczęścia oprócz tego miejsca, siebie i swoich pasji. Wszyscy tak chcą, ale nie wszystkim się udaje. Simonie się udało, miała odwagę realizować swój model życia.
Uśmiechnij się do człowieka, bo możesz go już nigdy więcej w życiu nie spotkać.
I nie można przy tym zapomnieć, że gdy zacznie walczyć z każdym swoim wrogiem o to, co dla niej najważniejsze, nie będzie ani jagniątkiem, ani szarą myszką, będzie raczej drapieżnikiem.
Simona była bita szpicrutą po całym ciele, także po głowie, gdzie popadnie. Za to, że się spóźnia albo czegoś nie zjadła, za to, że czegoś nie zrobiła. Trudno powiedzieć, czy była przywiązywana do krzesła, żeby nie uciekała od stołu i zjadała wszystko, co dostała na talerzu, jak to czasem bywało w dobrych ziemiańskich domach przed wojną, ale wiadomo, że jak nie mogła zjeść, ukrywała jedzenie za kredensem, za co też dostawała od matki lanie.
Zgodnie z przedwojenną zasadą panującą w tak zwanych dobrych domach córki siadały do stołu w wieku siedmiu, ośmiu lat i wtedy zaczynały się uczyć dobrych manier. Wcześniej natomiast na hasło Jerzego "Dzieci, buda!", Simona wraz z siostrą wchodziły pod stół albo znikały ojcu z pola widzenia.
Simona została wychowana w domu, w którym świat dzieci był oddzielony od świata dorosłych żelazną kurtyną. Miała być dzieckiem zahartowanym w rygorze, pozbawionym zachcianek, które ma wykazać się wytrzymałością i odwagą. W dzieciństwie słyszała: "Co wolno wojewodzie, to nie tobie, smrodzie", "Dzieci i ryby głosu nie mają". To ostatnie powiedzenie sprawdzi za kilkanaście lat w swojej pracy magisterskiej na temat głosu ryb.
W domu Simony, w którym zawsze panowały standardy zachowań jak w dobrych domach przed wojną, obowiązywała na przykład zasada nieuzewnętrzniania uczuć - wspomina Oskar Starzeński, krewny Elżbiety. - Szlochać można było w zamkniętym pokoju, nigdy publicznie. To, że działo się coś niedobrego, można było wyczytać z niedomówień, nigdy wprost. Na zewnątrz należało dbać o podtrzymywanie atmosfery entuzjazmu i radości życia".
Matka była pępkiem świata. Ciągle powtarzała "bo ja, bo ja, bo ja". Zabrała Simonie całą młodość. Brała od niej wszystko, a niewiele z siebie dawała. Elżbieta miała ciepłe relacje z Glorią, ale nie z Simoną - twierdzi kolega młodszej Kossakówny. - Simona nie pasowała do tego domu. Nie była piękna, ubierała się w obdarty sweter i swoim zachowaniem i sarkazmem wychodziła poza tradycję Kossaków, chyba dlatego gorzej ją traktowano od Glorii.
Od matki nie dostała w życiu ciepła i ani z nią, ani z siostrą nie miała dobrych stosunków. To stąd brała się jej miłość do zwierząt. W świecie zwierząt znalazła akceptację, której nie otrzymała od najbliższych.
W parku Simona zbierała chore zwierzęta, na przykład kawki czy inne ptaki, które wypadły z gniazd. Przynoszono jej też różne kulawe zwierzęta, które zabierała do domu. Park w Balicach jest duży, ma pięć hektarów, i tych zwierząt ludzie przynosili jej naprawdę mnóstwo. W swoim pokoju w Kossakówce Simona organizowała dla tych zwierząt szpital. Nastawiała im skrzydełka, pielęgnowała, a potem wypuszczała na wolność. Kiedyś ją w tej Kossakówce odwiedziłam i gdy zobaczyłam w małym pokoju ilość hospitalizowanych zwierząt, zapytałam przerażona: "Simona, czy ty możesz tu jeszcze mieszkać?". A ona na to: "No właśnie chyba się wyprowadzę".
Simona miała ogromny pęd do zwierząt. Wszyscy wiedzieliśmy, że powinna zajmować się zwierzętami. To, że po jakimś czasie wybrała biologię, to było coś najlepszego, na co wpadła. Myślę, że to pod wpływem pracy w Instytucie wybrała takie studia. W Balicach odkryła to, co w niej tkwiło. To była dziewczyna wychowana w ogrodzie wśród ptaków i kwiatów, a nie miejskie dziecko. O zwierzętach chciała wiedzieć wszystko. Była dociekliwa i do skutku szukała odpowiedzi na każde pytanie, przy czym nie były to naiwne pytania, ale takie, jakie stawia sobie niejeden naukowiec. W pewnym momencie biologia i studia stały się jej celem.
Stadko moich saren, które wychowałam ma butelce i potem przez wiele lat chodziłam z nimi po lesie - wspominała - któregoś dnia wykazywał objawy przepłoszenia, strachu i nie chciało wyjść na uprawę leśną, żeby się paść. I ja zaczęłam iść w kierunku młodnika, bo tam się te zwierzęta patrzyły z uszami postawionymi i zjeżonymi kuperkami, widać, że coś tam bardzo groźnego w tym młodniku jest. Przeszłam mniej więcej połowę drogi tej otwartej przestrzeni i zastopowało mnie, bo usłyszałam za sobą chóralne szczekanie pełne grozy, więc się odwróciłam i co zobaczyłam? (...) pięć moich sarenek stało na sztywno wyprostowanych nóżkach, patrzyło na mnie i wołało do mnie tym szczekaniem: nie idź tam, nie idź tam, tam jest śmierć! Przyznam się szczerze, że osłupiałam, po czym jednak poszłam. I co się okazało. W tym młodniku były świeże ślady przejścia rysia (...). Matkę idącą nieświadomie na pewną śmierć, trzeba ją ostrzec, i dla mnie, przyznam się szczerze, ten dzień był przełomowym dniem. Przekroczyłam granicę, która dzieli świat człowieka od świata zwierząt. (...) jeżeli one mnie ostrzegły to znaczyło tylko jedno: jesteś członkiem naszego stada, nie chcemy, by zdarzyła ci się krzywda.
Ja swoją matkę obłędnie kochałam, gdy byłam mała, a gdy już zupełnie dorosłam, przeszło mi całkowicie. Zlitowałam się nad nią, nie chciałam jej krzywdy, ale o miłości już nie było mowy. Rodzice też muszą zasługiwać na miłość swoich dzieci.
Żeby nie jeść w Wigilię chleba z margaryną i marmoladą, tak jak odżywiała się z córkami na co dzień, po ciepłą kolację stanęła w kolejce z najbiedniejszymi u saracenek w Caritasie. "W menażkach przyniosła mama czerwony barszcz z uszkami, smażonego karpia, kutię i trochę kompotu z suszonych śliwek - wspominała Gloria. - Złamałyśmy się opłatkiem i zasiadłyśmy do stołu. Pod symboliczną gałązką jodełki, bo na całą choinkę nie było pieniędzy, nie było żadnego prezentu od aniołka. nawet on o nas zapomniał. Mama, żeby jakoś nawiązać do przeszłości, usiadła do pianina. Spod jej palców popłynęła melodia Gdy się Chrystus rodzi. Próbowała śpiewać, ale nic z tego nie wychodziło. (...) Mama płakała, myśmy jej wtórowały".
O kruku ludzie mówili, że to oswojony bandzior i złodziej. Terroryzował pół Białowieży. Kradł pudełka po papierosach, szczotki do włosów, nożyczki, sekatory, łapki na myszy i notesy. Atakował ludzi. Urywał głowy kurom. Rozpruwał siodełka rowerów. Kradł dokumenty, w lesie drwalom kiełbasę i robił dziury w siatkach z zakupami. Chwytał mężczyzn za nogawki, a kobiety ciągnął za spódnice i kaleczył nogi. Ludzie myśleli, że Korasek, bo tak go nazywano, to jakaś kara z nieba za grzechy."Kradł nawet wypłatę robotnikom w lesie- wspomina Stanisław Myśliński, który do dziś ma blizny po ptaku.- Kiedyś ukradł mi przepustkę do rezerwatu, wyciągnął mi ją z kieszeni, a potem ostentacyjnie podarł. Uwielbiał atakować osoby jadące rowerem, szczególnie dziewczyny. To było bardzo efektowne, zaczynał okładać rowerzystę dziobem po głowie, rowerzysta spadał z roweru, a kruk siadał triumfalnie na siodełku i patrzył na kręcące się koło".
Nie była już ani córką, która miała być chłopcem, ani beztalenciem, które piętnowała rodzina, tylko stała się kimś, kto osiągnął sukces, przypieczętowany tytułem profesora, w innej dziedzinie niż reszta Kossaków.
Trzeba się zastanowić, co dalej dzieje się z takim słabeuszem, czyli zwierzęciem, które potencjalnie wcale nie było stworzone na wodza, co się z nim dzieje, gdy on tym dominantem zostanie dzięki sprzyjającym okolicznościom albo pomocy zewnątrz. Otóż często jest tak, że takie zwierzę z biegiem czasu przeobraża się w mocarza. (...) I tu chcę powiedzieć złotą regułę dominacji: nie najsilniejszy zwycięża, tylko zwycięzca staje się najsilniejszym. Jak to możemy przełożyć na nasze ludzkie stosunki? Jeśli synek albo nasza córeczka nie reprezentuje krzepy, bezczelności, tupetu, to wcale nie znaczy, że jest ten nasz dzieciak skazany na to, by się podporządkowywać, być wykonawcą poleceń, nie być nigdy nikim ważnym. Nieprawda. Jeśli pomożemy dziecku zdobyć pierwszy, drugi, trzeci sukces, to hodujemy przyszłego zwycięzcę, a zwycięstwo z niego zrobi krzepkiego człowieka".
Matka wchodziła do pokoju córek tylko wtedy, gdy Gloria lub Simona były chore albo trzeba było je ukarać. Kiedy w Jerzówce odbywały się przyjęcia, pilnowała, by nie wychodziły do gości. Miały też zakaz korzystania z łazienki. Na czas balu w ich pokoju guwernantka stawiała nocnik.
Bale odbywały się w Jerzówce wtedy, gdy nastąpił przypływ gotówki, czyli gdy Kossak sprzedał obraz. W salonie lał się wtedy szampan, Jerzy bawił się ze swoją pachnącą Antylopą żoną, a w tym czasie Simona najczęściej płakała w swoim pokoju. Może dlatego dzieliła się wspomnieniami krótko, prędko, niechętnie. Jakby chciała od nich uciec szybko jak antylopa.
Trafiało się zawsze każdego roku, że jakiś zdechły ptak leżał albo jakaś mysz. Ja to przywlekałam do domu i na kuchence normalnej, w której się gotuje obiady, w garczkach takich na sosik czy zupkę, wkładało się takiego trupka, podgotowywało i potem na deseczce (jak dziś pamiętam, do krojenia jarzyn) kładło takiego podgotowanego i się preparowało kościotrup, żeby drucikami zrobić z tego szkielecik.