cytaty z książek autora "Gaja Grzegorzewska"
Wstyd to straszna rzecz. Ludzie robią głupie rzeczy ze strachu, by ich niesmaczne sekreciki nie wyszły na jaw, a obnażeni, stają się zupełnie bezbronni i łatwo ich zniszczyć.
Wbrew deklaracjom właśnie takie neandertalskie zachowanie, a nie jakieś tam kwiatki i całowanie rączek, działało na dziewuchy jak magnes. W życiu bym dupie kwiatków nie dał! Bukiet to mogę matce ewentualnie sprezentować.
I tak właśnie pierwszy raz od dwóch lat złamałem swoje postanowienie o nieużywaniu przemocy. Szybko do mnie dotarło, że ten pierwszy raz jest tylko początkiem i wprawką przed tym, co nieuchronnie nastąpi. Walenie się po mordach było w moim dawnym środowisku uważane za dosyć miły sposób spędzania wolnego czasu. Judym już wiedział o moim powrocie, zaraz dowiedzą się inni. Zaczną mi składać wizyty. Takie bez kwiatów i bombonierek. Potem ja wpadnę z rewizytą i zardzewiały mechanizm starych układów pójdzie w ruch. Dlatego przede wszystkim należało sobie skombinować jakąś metę. Nie mogłem przecież zostać w hotelu na zawsze.
Pierwszej nocy spałem czujnie, wsłuchując się w każdy podejrzany szmer. Sen przychodził na moment i zaraz odchodził, zostawiając mnie totalnie rozbudzonego, w pełnej gotowości. Próbowałem przywołać kojący szum fal, rozbijających się o piaszczystą plażę dwa kroki od mojej chaty. Nocne powietrze przesycone zapachem kwiatów, rozgrzanego piasku i wodorostów.
Zamiast morskiej bryzy od otwartego okna docierał do mnie doskonale znajomy, niedający się z niczym pomylić brutalny zapach miasta. Woń spalin, asfaltu, deszczu, ziemi. Bogaty bukiet, przywołujący obrazy z przeszłości i poruszający resztę zmysłów. Ból, faza, zmęczenie, smak kurzu i krwi w ustach. I dawne, znacznie przyjemniejsze wspomnienie jointa jarzącego się w ciemności, ciepłego podmuchu wiatru znad Wisły i widoku rozświetlonego miasta w dole. Muśnięcie jedwabistych włosów, gdy jej zmęczona, otumaniona oparami dymu głowa opadała na moje ramię, a rozpalone udo kleiło się do mojego. Te wieczory i noce zlały się w jeden obraz. Znowu poczułem w ustach tamtą suchość wywołaną jointem, pokonaną browarem, a potem wilgoć pocałunków.
Wieczór był parny. Makijaże zaczynały powoli spływać z dziobów, wokół unosił się zapach wielu spoconych ciał, słabo maskowany sztuczną wonią skisiałych dezodorantów i ciężkich perfum. Nie tak powinien pachnieć Ogród Botaniczny.
Wyobraziłem sobie, że biegnę między drzewami jak kompletny wariat, może nawet w podskokach.
‒ Ja pierdolę ‒ powiedziałem głośno. Odpowiedziało mi wątłe echo. Ten las był jakiś lewy. Taki warszawski. W krakowskim echo odpowiedziałoby mocnym głosem.
Niestety, pokój z widokiem na morze nie zawsze znaczy to samo.
Ludzie robili mu wszystko, co im przyszło do głowy. Rzadko byli mili. Traktowali go niby jak rzecz, ale taką, która czuje i cierpi, i to ich w tym chyba najbardziej ekscytowało. A ona była taka sama jak oni wszyscy. Taka jak tamte kobiety i mężczyźni, którzy mu rozkazywali. Wstrętna i okrutna. Bo taka właśnie jest natura wszystkich ludzi. Zła. Po prostu zła. Dać im tylko trochę władzy. I już pokazują, kim są.
Dziesięć czy dwanaście wyimaginowanych kobiet nie może się mylić.
-Daj mi dokończyć, zamiast się obrażać, że się znowu poczułeś mentalnie wykastrowany moimi słowami- przerwała mi.
Wyjął małą szklaną fiolkę. – Chciałbym wziąć od pani próbkę krwi. Zawiozę ją do zbadania jeszcze dziś. Zgadza się pani?
– Tak, oczywiście – odparła obojętnie Julia.
Duraj wyjął igłę, którą przyniósł ze sobą, przypalił jej końcówkę zapalniczką i podszedł do Julii. Wyciągnęła dłoń w jego kierunku. Sierżant szybkim ruchem nakłuł jej palec, ujął jej dłoń i ścisnął palec tak, że kilka kropli krwi stoczyło się do fiolki. Puścił rękę i zatkał fiolkę. Julia odruchowo włożyła palec do ust...
Odkąd przyjechałem, popełniałem jedna głupotę za druga. Ratowałem kurwy, rozganiałem pedofilów, przygarniałem sieroty. Tylko wszystko jakoś nie tak. Dziwka spod Kleparza mnie brzydziła, a jej nieestetyczna gęba ze złamanym nosem działała mi na nerwy, wiec jej zafundowałem wizytę u Judyma. Pedofil stanął mi na drodze. A sieroty nie umiałem się pozbyć, tak jak nie umiałem pozbyć się rozważań na temat tego, czego mógłbym od niej żądać za ciepły kąt i miskę strawy. I taki własnie był ze mnie filantrop. Żaden. Zaraz w mojej głowie pojawiły się dwie interesujące myśli. Pierwsza, że dobrymi uczynkami piekło jest wybrukowane. I druga, że jam jest częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąc, wiecznie czyni dobro.