cytaty z książek autora "Mick Herron"
Wiele pytań pozostaje bez odpowiedzi, bo nikomu nie przyszło do głowy, żeby je zadać.
To była kwestia równowagi. Albo żyje się w demokracji i akceptuje fakt, że pewne swobody wiążą się z konkretnymi niebezpieczeństwami, albo decyduje na system polegający na opresji na pełną skalę, która znacznie ogranicza okazje do nieoficjalnych rzezi, ale może w sposób istotny zwiększyć szanse na te oficjalne.
Bo ktoś zawsze obserwuje. Zadbaj, żeby widział tylko to, co mu się wydaje.
To przecież żadna nowość, że przysmaki dla rozpieszczanych uzyskuje się brutalnymi metodami. Według wszystkich cywilizowanych standardów to właśnie powinno być miara luksusu - bogactwo nic nie znaczyło, jeśli nie wynikało z czyjegoś cierpienia.
Lambowi nic nie wydawało się dziwne, może z wyjątkiem tego, że ludzie mają przyjaciół.
Myślałeś kiedyś o tym, żeby rzucić? Mógłbyś dłużej pożyć.
A czemu miałbym tego chcieć?
Słuszna uwaga.
Czyżby jeden z was, żartownisiów, położył pierdzącą poduszkę na moim krześle? Nie? Cóż, w takim razie po prostu się spierdziałem - Lamb rozparł się wygodnie i spojrzał na nich, promieniejąc dumą.".
Koła były tradycyjnie błędne. Catherine podejrzewała, że inne kształty też są wredne, mają tylko lepszy PR.
River nie czuł się dobrze z tym, że ma używać samochodu Ho bez pozwolenia Czuł się z tym fantastycznie.
- Tak, ale zanim popełnimy hare kriszna, zobaczmy, czy w ogóle mamy otwartą furtkę, jeśli chodzi o zwalanie na kogoś winy.
- Harakiri.
- Nie ma za co.
Nie chodzi o to, czy jesteś w stanie poradzić sobie z tym, co się
dzieje. Chodzi o to, czy poradzisz sobie później, kiedy to już się stanie. Kiedy jest po wszystkim.
Kiedy żyło się bez bagażu, każda chwila twojej opowieści wylatywała za burtę, gdy tylko się dokonała; przyszłość była nieskazitelna, nierozcieńczona wszystkim tym, co wydarzyło się wcześniej. W ten sposób zawsze było się na pierwszej stronie. Nigdy nie oglądało się za siebie, by ponownie przeżywać swoje błędy.
Jedynym powodem, dla którego nad drzwiami nie wisi tabliczka nawołująca wszystkich do porzucenia wszelkiej nadziei, jest fakt, że jak wie każdy pracownik biurowy - to nie nadzieja cię zabija.
Zabija cię świadomość, że zabija cię nadzieja.
Musisz brać pod uwagę – jak ujął to S.D. – że czasem dochodzi do najgorszego”.
(...) pozwalanie sobie na brak formy było powolnym samobójstwem.
Riverowi przypomniało się, że hipopotam jest jednym z najniebezpieczniejszych zwierząt na świecie. Niby beczkowaty i niezdarny, ale jeśli chcesz takiego wkurzyć, zrób to lepiej z helikoptera. A nie siedząc z nim w jednym samochodzie.
Zawsze przyjmuj przyjazne gesty, to wytwarza więź. Pomaga ci znaleźć sojuszników.
Ho pokręcił głową. Zastanawiał się skąd Lamb wiedział, że zmienił swoje dane. A tym bardziej skąd wiedział, gdzie mieszka. Wiedza Lamba o cyfrowym świecie zmieściłaby się w jednym pikselu. Nie było mowy, żeby poznał sekrety Ho w honorowy sposób: używając komputera. A to mu nasuwało straszliwą możliwość, że istnieją inne sposoby dobrania się do czyjegoś życia. I że bycie cyfrowym wojownikiem niekoniecznie zapewnia niezniszczalność.
Ale Ho nie chciał żyć w świecie, w którym coś takiego jest możliwe. Nie chciał wierzyć, że to się może stać. Potrząsnął więc jeszcze raz głową, by pozbyć się tej myśli i posłać ją trzepoczącą w noc, która dość szybko zmieniała się we wczesny poranek.
Niebiorący udziału w walkach, dla których rok 1914 był już
odległą przeszłością, nie zauważali ich ciężkiego uzbrojenia.
Zdjęła płaszcz i otrząsnęła go z deszczu. Kropelki zatańczyły szybko w świetle lampy. Na drzwiach był wieszak i powiesiła na nim płaszcz, a potem przeczesała palcami sięgające do ramion włosy. Odwróciła się do Lamba. - Mokra jestem - powiedziała. Ciebie też miło widzieć - odparł Lamb. - Ale nie dajmy się ponieść.
Najgorsze przyrastało w tempie wykładniczym przez ostatnich kilka lat.
To rozmowa telefoniczna, nie bzykanko. Nie potrzebuję kogoś, kto będzie się przyglądał, żeby się upewnić, czy robię to dobrze.
Gdy pasażerowie wylali się na zatłoczone perony, zapanował chaos, po czym podróżni uświadomili sobie, że nie wiedzą, dokąd pójść. Nie wiedział tego też Dickie Bow, ale jego obchodził tylko agent, który od razu zniknął w morzu ciał.
Lecz teraz chętnie poszukałby kawałka wolnego muru i wypalił przy nim papierosa. Tutaj było to niemożliwe, co nie powstrzymało głodu nikotynowego, który szarpał go od środka, ani nie złagodziło niespodziewanego ukłucia w udo, ostrego jak żądło osy, tak realistycznego, że aż zaparło mu dech w piersiach.