cytaty z książki "Szatan z siódmej klasy"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Panienka zmarszczyła czoło, jak gdyby miała wygłosić uczoną rozprawę i pragnęła to uczynić z wielką rozwagą.
"Jak ona ślicznie marszczy czoło" - pomyślał Adam.
Gdyby panience przyszedł do głowy dość nieprawdopodobny pomysł, aby ni z tego, ni z owego kopnąć stół, Adaś pomyślałby z zachwytem: "Jak ona ślicznie kopie stół".
Przecie każda książka jest żywym stworzeniem... Każda ma duszę i każda ma serce.
Czemu ta dziewczyna ciągle płacze? - pomyślał profesor. - Dziwnym stworzeniem jest kobieta! Smutno jej było - płakała, teraz znowu płacze, bo jej wesoło. Jest to ponad rozumne pojęcie, że dwa odmienne uczucia kobieta umie tym samym wyrażać sposobem..."
- Profesor Gąsowski o Wandzie Gąsowskiej.
Wieczorem rozmowa nie kleiła się. Jedyną klejącą się rzeczą był kleik, pożerany w nadmiernych ilościach przez matematyka, który tej szpitalnej potrawie przypisywał wyborne właściwości, doskonale wpływające na substancje mózgowe.
- Na strych, na strych! Panie Adasiu, jazda! Stryjaszku!
- Pójdę z wami - rzekł profesor - ale pod jednym warunkiem.
- Pod jakim?
- Abyście mnie tam, jako starego grata, nie pozostawili wśród rodzinnych gratów.
Wstyd mi się do tego przyznać, ale mało kto dorówna mi w chytrości. Ale trudno, czasem trzeba być wężem wśród złych ludzi.
Wielkie rzeczy zostaw innym, co się na tym znają. Nie troskaj się o cudze sprawy... Świat da sobie radę bez Ciebie!
Świat mało go obchodził. Wobec świata odczuwał litościwą wzgardę; uważał go za fantastyczny, niepojęty błąd w genialnym rachunku Stwórcy. Czasem spojrzał na kwitnącą lub zieloną ziemię i wzruszał ramionami".
Mizerna dziura w mizernej głowie jest mizerną zapłatą za jej słodycz i dobroć. Należy poświęcić cały łeb, aby zgnębić troskę tego domu.
Trudno... Historia jest bigosem, ciężko strawną zbieraniną nie tylko z całego tygodnia, lecz z lat wielu tysięcy.
Zimno dręczyło jego ciało, ale i dusza w nim na poły skostniała.
Spojrzeli bezradnym wzrokiem na stosy gratów zapełniających strych. Kilka wieków chyba, odchodząc w wieczność, składało tutaj śmiecie i rupiecie. Wielki pisarz francuski Balzak, który w powieści „Jaszczur" genialnie opisał skład starożytności, wygramoliwszy się z trudem na ten strych (bo był wcale gruby), opuściłby ręce. Nikt nigdy nie wiedział, dlaczego chowa się na tym strychu skorupy naczyń lub dziurawe żelazne garnki. Każde pokolenie żywiło nadzieję, że ułomna noga zydla przyda się do jakiegoś nieznanego celu pokoleniom przyszłym. W tym samym dobrotliwym zamiarze następne pokolenia składały dla przyszłości kiepsko złocone ramy lub madejowe łoże, które się zapadło pod opasłym członkiem rodu. Największy podziw budziły zwisające z krokwi uschle badyle, a wśród nich zapomniany wianek czosnku. Odwieczne babki suszyły najdziwniejsze zioła, potem umierały, zapomniawszy o tej aptece.
Nie tylko patrzył bystrze, lecz i widział bystrze. Ze spokojną, cierpliwą namiętnością obserwował wszystko i wszystkich. Sklejał z przedziwną zręcznością niedopowiedziane słowo, ułamki zdarzeń, okruchy i szczątki i umiał skleić z tego znikomego materiału prawdopodobną całość. Posiadał wyobraźnię żywą, lotną i zataczającą ogromne koła; wybiegała ona daleko naprzód, umiała cofnąć się w zapadający i gęstniejący mrok przeszłości i widziała tam to, czego zwyczajne krótkowzroczne oczy już dojrzeć nie mogły.
W klasie jest zawsze więcej kandydatów na kiepskich poetów niż na wybitnych matematyków, co wzmaga niecierpliwość u mistrzów tej nauki. Znakomity matematyk nie może tego pojąć, że inni nie mogą pojąć wspaniałych zawiłości, dlatego tak patrzy na ludzi jak na nieznośne błędy w mądrym rachunku.
Trudniej na tym świecie o niewzruszony dąb niż o trzciny, szumnie rozgadane na wietrze.
Wiesz co jest najgorszym wrogiem uczciwej polskiej natury? Dyletantyzm...Imanie się nie swoich rzeczy... Szlachetne partactwo...
- Mój brat cierpi na polską chorobę, taką samą jak wielu innych: na przerost urojeń. Za wiele talentów, za mało męskiego, twardego charakteru! Ot, w tym rzecz... Robimy często to, co do nas nie należy, i robimy źle, mogąc robić dobrze. Nudzi nas i niecierpliwi chodzenie poz ziemi, więc chcemy latać po obłokach...
W pokojach spały leniwym snem stare meble, sędziwe gruchoty szlachetnego pochodzenia: brzuchate, wzdęte komody, pokraczne szafy i stoły, szeroko rozparte, jak znarowione konie. Krzesła, wygodne i ciężkie, kryte były pasiastym materiałem, zblakłym i przetartym. Każde dotknięte było ciężkim reumatyzmem, jęczało bowiem boleśnie zardzewiałym jękiem sprężyn, ile razy usiadł na nim człowiek. W „bawialni", dlatego tak nazwanej, że nikt się tam nigdy nie bawił - bo chyba tylko pokutująca dusza pląsała tam o północy - sterczało wielkie zwierciadło w czarnych ramach, tym się odznaczające, że nie dawało odbicia; zasnute bielmem, jakby zamarzłe, jedynie po prawej stronie odbijało wizerunek człowieka, co się w nim zapragnął przejrzeć. Nikt tego nigdy nie czynił, desperat taki bowiem uciekłby z krzykiem przerażenia, dojrzawszy w zaklętym zwierciadle, zamiast wdzięcznego odbicia, diabelsko wykrzywiony, koszmarny pysk. Tysiąc czterysta czterdzieści osiem pokoleń pracowitych much zgasiło przyrodzony blask tego pożytecznego sprzętu.
Powrót odbywał się w mrocznym milczeniu. Gromadka wlokła się ospale jak niedobitki Konrada Wallenroda z wyprawy lub szczątki cesarskiej armii po przebrnięciu przez czarne topiele Berezyny.
Rozumując z chłodnym spokojem, chłopak ten umiał rozwikłać najtrudniejsze zagadki. Nie tylko patrzył bystrze, lecz i widział bystrze. Ze spokojną, cierpliwą namiętnością obserwował wszystko i wszystkich. Sklejał z przedziwną zręcznością niedopowiedziane słowo, ułamki zdarzeń, okruchy i szczątki i umiał skleić z tego znikomego materiału prawdopodobną całość.
W klasie siódmej, jak w państwie hiszpańskiego króla, nigdy nie zachodziło słońce. Śmiały się radośnie młode oczy, śmiały się pyzate gęby i śmiały się usta, napełnione niepoliczoną ilością zdrowych zębów. Gdy się któremuś z klasy siódmej wykrzywił smutkiem młodzieńczy miły pysk, wierni towarzysze tak długo zamawiali tę nagłą i nieprzyjemną chorobę i tak długo pocieszali zasmucone koleżeńskie osierdzie, że smutek odlatywał z wrzaskliwym krakaniem wrony.
Do wieczora Adaś spenetrował cały dom (...) Zwiedził park, zapuszczony i zielono kosmaty, przecięty leniwym strumykiem; obejrzał gospodarskie budynki, połatane jak stary but, chylące się ku upadkowi, a obszerne jak brzuch żarłoka. Szara, zblakła bieda wyglądała z każdego kąta. Porykujący i chrząkający inwentarz był nieliczny i miał skłonność do melancholii. Nad całym obejściem zwisała znużona i w letnim upale usmażona ospałość. Nawet dwa młode koguty, które porwały się do bijatyki, czyniły to bez entuzjazmu. Gospodarski teren zasypany był płowym kurzem, zaśmiecony słomą i zeschłym nawozem. Obok stajni drzemał pies, na pewno ten sam, którego Noe zabrał do arki; gdyby nie to, że czasem zastrzygł uchem, można by mniemać, że jest wypchany; nie podniósł zaropiałej powieki, chociaż obcy człowiek nad nim się pochylił. Adaś pomyślał, że włamywacze mieli ułatwioną robotę: mogli wynieść nie tylko drzwi, ale i psa.
Szara, zblakła bieda wyglądała z każdego kąta. Porykujący i chrząkający inwentarz był nieliczny i miał skłonność do melancholii.Nad całym obejściem zwisała znużona i w letnim upale usmażona ospałość.
Pokoik był malutką filharmonią, wszystko w nim bowiem dźwięcznie wydawało glosy: bolesnym skrzypieniem płakała szafa, skrzypiały deski w podłodze, a wiatr huczał w piecu.
Domek w parku dogorywał i dawno postanowił się rozlecieć. Jeśli tego jeszcze nie uczynił, to chyba z lenistwa.
Odwróciwszy się z pogardą od nocnego rzezimieszka, uśmiechnął się w stronę duchów białych i niewinnych: zacnego profesora, co czuwał przy nim zatroskany, i panny Wandy, co go niosła we własnych ramionach, przysadzistego dryblasa, co razem z ciężkim dowcipem musi ważyć jakąś ogromną ilość kilogramów.
Rzymianie pozostawili receptę dla młodego wieku: Septem horas dormire puero sat est... - "Wystarczy chłopcu siedem godzin snu".
-Mój brat cierpi na polską chorobę, taką samą jak wielu innych: na przerost urojeń. Za wiele talentów, za mało męskiego, twardego charakteru! Ot, w czym rzecz... Robimy często to, co do nas nie należy, i robimy źle, mogąc robić dobrze. Nudzi nas i niecierpliwi chodzenie po ziemi, więc chcemy latać po obłokach... Mnóstwo Jenialkiewiczów jest pośród nas... Jeszcześmy nie pojęli tej prostej prawdy, że jeden mocny, nieugięty i twardy charakter więcej wart niż rozwichrzone talenty; zresztą i najwybitniejszy, najprawdziwszy talent bez charakteru będzie zawsze bengalskim ogniem, co nie grzeje. Zawali się najświetniejszy dom, co nie posiada fundamentów. Tak, tak, miły chłopcze! Trudniej na tym świecie o niewzruszony dąb niż o trzciny, szumnie rozgadane na wietrze.
Pierwszy wykładał matematyk, wspaniała profesorska głowa, duch mocny, tylko ciało niecierpliwe, czemu się dziwić nie należy, albowiem żadnych wiadomości nie wbija się w zakute łby z większą trudnością niż wzniosłe wiadomości matematyczne. W klasie jest zawsze więcej kandydatów na kiepskich poetów niż na wybitnych matematyków, co wzmaga niecierpliwość u mistrzów tej nauki. Znakomity matematyk nie może tego pojąć, że inni nie mogą pojąć wspaniałych zawiłości, dlatego patrzy na ludzi jak na nieznośne błędy w mądrym rachunku. Może dlatego znakomity pewien mąż powiedział: “Najlepsze pojęcie nieskończoności daje ludzka głupota". Klasa siódma, mocna w historii, nie mogłaby gorzkiego tego powiedzenia obalić mizernym zasobem matematycznej wiedzy. Pan profesor matematyki słusznie przeto spozierał chmurnie na klasę siódmą.
Fiołki są piękniejsze od wszystkich diamentów świat!-pomyślał Adaś.- A czyste serce czerwieńsze od wszystkich rubinów...".