cytaty z książek autora "Edward Redliński"
E tam, bajki bajecie, na to Handzia, nikt nie może wiedzieć, kiedy umrze. A tato:
Ale kiedyś ludzi wiedzieli wszystko o swojej śmierci, kiedy umrzo, dzie, jak. Aż raz Pambóg szed a za dziada był przybrany i widzi, człowiek łata płot słomo! Zdziwił się Pambóg: czemu ty nie łatasz płota łozino, Jak Bóg Przykazał, pyta sie, toż tobie słoma raz dwa zgnije! A ten człowiek mowi tak: A co ja mam za łozo chodzić, jak ja i tak w druge środe bekne. Zezłościł sie Pambóg: O, nie, bekniesz czy nie bekniesz, ale gównianej roboty ja nie lubie. I zrobił tak, że ludzi nie wiedzo, kiedy umrzo, i pracujo sprawiedliwie.
A Pana Boga możno chwalić i w stodole, mówi tato, kiedyś ludzi całkiem nie umieli pacierzów, a pobożnie żyli. Aż im czort księdza nasłał".
A diabeł chce zmieniać, powiada: ulepszać. Słyszycie? Ulepszać! Już jemu mało, że krowa cieli sie, dzie tam: on chce, żeby sie źrebiła! O, do czego idzie! Krowy bedo sie źrebili, kobyły cielili, owieczki prosili! Chłop z chłopem spać będzie, baba z babo, wilki latać, bociany pływać, słońce wzejdzie na zachodzie, zajdzie na wschodzie!
A bober? Toż to rybak! Łapał ryby, a szed Pan Bóg za dziada przebrany, prosi: daj rybe mnie biednemu. A rybak klepnoł sie po dópie: o, tu dla ciebie ryba, darmozjadu, mówi i piernoł. I od razu jemu rybięcy ogon wyrasta i sierść, i odtąd bobry w wodzie kisno i popierdujo z zimna.
Słuchaj, kurwa! Jeszcze raz powiesz do swojego >pan<, a dostaniesz w mordę. Jasne?
Ameryka po polsku (…) fałszuje mi bliskich, rodzinę, znajomych, telewizję, kino, ulice. (…) Amerykanizacja głów. (…) Amerykanizacja myślenia. Dolaryzacja wartości. Tam wszystko przeliczają na pieniądze. (…) Nie wiemy, czego chcemy, jacy jesteśmy - i przystaliśmy na to, żeby oceniał nas Zachód. (…) Zaczęliśmy pracować, ubierać się, tworzyć - pod zachód. walczymy o ich stopnie i nagrody. (…) tak tańczymy, jak nam zagrają".
Cyrano: Oczywiście. Zna pan to: mała wiedza prowadzi od Boga. Duża - do Boga.
tchórz umiera tysiąc razy, odważny - raz!
Ameryka (…) jest brutalna, okrutna, bezwzględna. Wymaga nieustającej gry, stalowych nerwów i życia w zakłamaniu.
(…) Polska - i to bardziej, niż jakikolwiek kraj na świecie (…) jest rozkochana w Ameryce. Wręcz - zaczadzona.
Amerykanie są geniuszami kultury masowej. Od indoktrynacji, reklamy i urabiania mas.
Nie ma autorytetów. ni osób, ni instytucji. (…) Hula pornografia i chamstwo.
(…) Inne dawniej szanujące się pisma ociekają burdelowymi ogłoszeniami. (…) telewizja zamerykanizowana poza granice mojej wytrzymałości, prawie nie oglądam. (…) Tak, hamburgeryzacja kultury, mody, obyczajów. Kompletne zaczadzenie, zagubienie samoświadomości i tożsamości. Powszechne samozakłamanie.
Od porządku, ludkowie, jest Pambóg, on pilnuje, żeby wszystko szło, było jak było. A diabeł chce zmieniać, powiada: ulepszać. Słyszycie? Ulepszać! Już jemu mało, że krowa cieli sie, dzie tam: on chce, żeby sie źrebiła! O, do czego idzie! Krowy bedo sie źrebili, kobyły cielili, owieczki prosili. Chłop z chłopem spać bedzie, baba z babo, wilki latać, bociany pływać, słońce wzejdzie na zachodzie, zajdzie na wschodzie! (...)
Wy wiecie ludkowie, co sie teraz na świecie wyprawia? Mężowie żony rzucajo, matki dzieci! Z ludziow mydło sie robi! Żyto kosami żno: bywajo całe wioski, że sierpa nie uraczysz! (...)
A w miastach, co w miastach się wyprawia! W dzień śpio, w nocy pracujo, w piątki nie poszczo, niedzielow nie świętujo! Sodomagomora!
(…)Największym zniewoleniem jest dla mnie w Ameryce obowiązek uśmiechania się. Przymus, niewola uprzejmości, płacą mi nie tylko za samą robotę, ale jeszcze za wdzięk, za sympatyczność.
Jest w Ameryce reżym (…)reżym pracy. Reżym wydajności, reżym opłacalności, reżym oszczędzania. Terror punktualności. Od poniedziałku do piątku, a dla wielu także w soboty i niedziele: praca, praca, praca!
(…)im kto bogatszy, tym więcej pracuje.
(…)cywilizacja jest zniewoleniem, im wyższa, tym zniewolenie większe.
Tajemnicą sukcesów Ameryki i amerykańskiego szczęścia jest wyścig, walka. Nie kontemplacja, nie zaduma, nie refleksja. Szczęście jest tu pochodną zwyciężania. Życie jest wyścigiem wieloetapowym, od przedszkola aż do grobu.(…)kto ściga się, istnieje. Nawet jeśli przegrywa. (…)kto nie ściga się, zerem jest. Odpadem. Puszką po coca coli.
Amerykanie ścigają się wszędzie - w farmach, sklepach, uniwersytetach, kościołach. W wyborach, na paradach, scenach, ekranach.
(…)gdybym mówił prawdę o sobie i o Polakach w Ameryce, to by mnie w Nowym Jorku zlinczowano. A kłamać - nadymać balon - przerabiać, jak to czynią prawie wszyscy, swoje sukcesiątka i sukcesiki na wyczyny i triumfy, nie mogłem i nie chciałem.
Moim największym sukcesem jest to, że wróciłem. Że dałem radę wrócić. I że wróciłem - prawie normalny. (…) Moim wielkim sukcesem jest to, że wytrwałem w moim absurdalno-dumno-polskim postanowieniu i nie zniżyłem się do amerykańskiej szmaty ni łopaty. Żyłem w nędzy, za nędzne honoraria, ale - z pisania. Nie sprzeniewierzyłem się sobie. Tak to najważniejsze.
(…) My przyswajamy Amerykę od końca. od tandety, od pornografii, gangsterstwa i gadżetów.
Odkaszlnęła i przedstawiła się "Teresa, teleholiczka".
Wychyliłem się do przodu, żeby ją zobaczyć. Rozpoznałem od razu: Maryl Streep.
Taka sława, taki masowy odbiór - wielka władza. Tak! Ja cesarzem, oni moim cesarstwem, moimi poddanymi. Rządzę ich duszami, ich uczuciami. Ma rację, pomyślałem. Daniel O. był potężnym władcą. Jako Azja, Kmicic, Borowiecki rządził milionami. Rządził moją rodziną. Odebrał mi żonę --
Wolność szczęścia nie daje, ale pozwala go szukać samodzielnie".
A potem, już w tej kurtce z kapuzo, z kajetem pod pacho, grzawszy ręce przed popielnikiem mówi, że dziś bedzie dalej spisywać dzieci do szkoły. A ciebie, Ziutek, od razu zapisze, i kajet rozpościera, obsadke roskłada: Józef jesteś, a jak dalej? No, pochwal sie.
Kaziukow, mówi chłopiec i oczy rękami zasłania.
Kazimierz, to twój tato. Ale ty masz i nazwisko. No, jak? Handzia pogania: Nu gadaj! Toż wiesz!
Kirelejson, on na to, a my w śmiech: Kirelejsonami przezywajo w wiosce nas i Michałow za tata, bo takie ich przymówisko.
A ona: Kirelejsony to wasz przydomek wioskowy? A nazwisko? Prawdziwe nazwisko? Ba, a jak dalej? No? Bar?
Bartoszko! nie wytrzymuje Handzia, tatko przeciwio sie zaras: Wcale nie! To tylko mówi sie Bartoszko. A naprawde jest Bartosz. Mój tato nazywali się Bartosz, Stanisław Bartosz! Uczycielka do mnie sie obraca, pyta, jak ksiądz zapisał nas przy ślubie? Bartosz czy Bartoszko?
Zdaje sie Bartosz.
A mnie sie zdaje, że Bartoszko, przypomina Handzia: Bartoszko Kaźmier i Hanna.
A żadnych dokumentów pan nie ma? pyta się uczycielka. Ja wstaje, ide na chate, jakieś papiery leżeli za Matkobosko, między nimi paszport, grubszy, twardziejszy z pieczątko, dali to jak do wojska brali: nie wzięli, bo coś im moje nogi nie pasowali. Daje jej te papiery i ten z pieczątko, ona pod okno niesie, czyta, czyta.
Bartoszewicz! ogłasza.
A dzie tam! złoszczo sie tatko: Bartoszewicze żyjo w Surażu. A w Taplarach Bartosze!
Najbardziej zdziwiło Handzie. Śmiać sie zaczeła: Bartosiewicz, hahaha, patrzajcie, Kazimierz, tyle lat z nim żyła, myślała, że z Kaźmierem, a on Kazimierz. I to Bartosiewicz! To ja Bartosiewicz Hanna? Ha, ha, ha, patrzajcie: Bartosiewicz!
Bartoszewicz, poprawia uczycielka i zapisuje: Bartoszewicz Józef! Zapamiętaj Ziutek. No, powtórz.