cytaty z książek autora "Jędrzej Soliński"
I tak najciekawsze pewnie jest to, czego nie pamiętasz.
To wszystko było wbrew pozorom bardzo proste - albo się przeżyło, albo nie, a jak się udało, to trzeba było żyć dalej.
... winylowa kolekcja przepadłą bezpowrotnie, w czym niestety mieliśmy swój udział - zachłyśnięci kasetami rzucaliśmy płytami niczym dyskiem. Jak się rzuciło za mocno - płyta uderzała o ścianę i spadała na ziemię martwa, popękana. Niewątpliwie był to jeden z występków, za które przyjdzie nam odpowiedzieć na Sądzie Ostatecznym.
Z całego ustrojstwa, które jak gałęzie obrastało ze wszystkich stron tę nieruchomą kierownicę, działał tylko kierunkowskaz. To znaczy dało się poruszyć wajchę migacza - ale tylko w dół i z powrotem, dlatego kiedy w starej skodzie dziadka odbywałem długie, samotne podróże, najczęściej skręcałem w lewo. Niekiedy tylko, mimo rozgrzanej do czerwoności wyobraźni, musiałem sobie dowyobrazić jeszcze ten prawy migacz, żeby nie było, że jeżdżę w kółko.
Przez kilka sekund mieliśmy jeszcze oczy otwarte, a przez deszcz złotych ziaren przebijały się pojedyncze promienie naszego Słońca od Żniw. Ten obraz, tak ulotny, chwytany w najlepszym razie raz do roku, który przypominał okrągłą, rzadko spotykaną twarz, obficie pokrytą piegami, mógłby mi służyć w zasadzie za całe wspomnienie dzieciństwa.
Strzelaliśmy do cmentarnej bramy, która nadawała się idealnie. Może była trochę za wysoka, ale nikt nie zwracał na to uwagi. Podobnie nikomu nie przeszkadzało bieganie z piłką po cmentarzu. Po grobach nie było już żadnego śladu, zresztą nagrobne płyty, często jeszcze z widocznymi niemieckimi napisami, walały się po ogródkach i obejściach, wykładano nimi ścieżki między grządkami, deptały je nogi ludzie i zwierzęce, więc tą poniemiecką trawą nikt się nie przejmował.
Schował się, uciekł, czy go w ogóle tej nocy w okolicy nie było, nikt nie wie. I całe rodziny, dzieci malutkie, kobiety i starców powyrzynali, a ten, co od lat już żyć nie chciał - ocalał.
A bo widzisz - dziadek podniósł wzrok znad kubka z herbatą i spojrzał mi w oczy - człowiek zazwyczaj ma życie tutaj, na górze i potem może jeszcze przez dwa pokolenia poleży sobie spokojnie na cmentarzu, jeszcze te dwa pokolenia mu znad głowy chwasty będą wyrastać i świeczkę palić, a potem znika, znika zupełnie, bo na jego miejscu pochowają następnego i potem następnego, i jeszcze następnego. A tego pierwszego to co, pamięta kto? A i to nie wszystkim się trafi, żeby mu te świeczki palili, bo jak jeden z drugim na froncie padnie, zakopią, gdzie padł, przeżegnają się i ot, masz tu swój własny cmentarz człowieku, masz tu swoją wieczność.
Ale wieczorem to im tłumaczył na spokojnie, bez nerwów, że grzech, grzech ciężki popełniają tym swoim marudzeniem, że "czego wam się zachciewa - mówił - wojny wam się zachciewa, śmierci wam się zachciewa, do okopów wam spieszno? Jeszcze Boga błagać będziecie, żeby was tu z powrotem przyprowadził. Frontu wam się zachciewa, gówniarze! A paszli won! Pić z durakami nie będę!".
A że młody i głupi, głupi bo już w nieśmiertelność swoją nie wierzył, jak my wtedy? Może już go naszło to wielkie zdziwienie, że jak to koniec przede mną, pustka? A kto wie, czy to nie jest największe zdziwienie, jakie się w życiu przydarza. Bo niby wiesz, ale jakbyś nie wiedział. Inni tak, ale ja nie.
Powiedziałem sobie, że nie będę pamiętał tych dni, wylatujących jeden za drugim jak kartki z kserokopiarki, identycznych, nudnych, beznadziejnych.
Co z tego, że różne czasy żeśmy wspominali. Miejsce to samo, to czasu już mogą być różne.
Taki byłem tym wszystkim podekscytowany, że zapomniałem już, jak bardzo mnie wkurzyli. Bez nich mój wyczyn nie znaczył nic. Ktoś musiał go docenić.
Znamy się? Nie? W końcu umówiliśmy się w tym samym miejscu, mniej więcej w tym samym czasie, więc co stoi na przeszkodzie, żebyśmy się poznali? No to chociaż ci, którzy czekają samotnie. Na pewno coś by z tego było. Mogłoby być. Kto wie? Z kimś się umówiliśmy, to znaczy, że mamy parę złotych w kieszeni, wspólnymi siłami starczyłoby na pewno na parę piw lub kaw. Może jedno z pary mieszka bliżej Rynku, to można by potem wpaść na chwilę, na dłużej, na zawsze.