Haker. Prawdziwa historia szefa cybermafii Kevin Poulsen 7,0
ocenił(a) na 69 lata temu Historia hakera, spisana przez innego hakera… i chyba dla hakerów głównie. Tak mi się przynajmniej wydawało - na początku.
Przeglądałem kiedyś recenzję „Zmęczenia materiału” Seana Williamsa na blogu pewnego literackiego specjalisty i moją uwagę przykuły rozważania autorki na temat tego, co wydawcy umieszczają w tzw. blurbach. Tak się zwykle składa, że czytam je dwukrotnie. Pierwszy raz, kupując książkę nieznanego mi autora, drugi raz już po zakończeniu lektury. Rzadko, bardzo rzadko rzucam się na książkę bezpośrednio po powrocie do domu, szczególnie na książkę autora, z którym nie miałem wcześniej do czynienia. Zwykle ląduje ona na półce. Tam sobie czeka i dojrzewa do mojego nastroju albo takiej czy innej zachcianki. Jak już po nią sięgnę, to do blurba nie wracam. On już spełnił swoja rolę – wydałem pieniądze, teraz przyjdzie sprawdzić, czy było warto. A z tym – jak to w życiu – bywa różnie.
„Haker” Kevina Poulsena to wręcz modelowy przykład opisanej wyżej sytuacji. W głowie kołatało mi, że to na faktach, i że taka „true story”, ale nie przypuszczałem że jak skończę czytać, to będę miał problemy (w sensie obawy) przy korzystaniu z bankomatu. Groźna twarz na okładce i podtytuł: „Prawdziwa historia szefa cybermafii” wzmocniły przekaz, i poszło…
To znaczy „szło”, ale wcale nie jak burza. Może nie tak, że „po grudzie” albo „orka na ugorze” czy „madejowe łoże” ale zaczynałem tak ze trzy razy. Na usprawiedliwienie nadmienię, że zaczynałem późno w nocy, po całym intensywnym dniu, ale usnąć w trakcie czytania listy głównych postaci „dramatu” nie zdarzyło mi się od czasów „Romea i Julii”, dawno temu w odległej podstawówce. Tak więc lista postaci, potem krótki prolog i mrożąca krew w żyłach opowieść, albo raczej czyszcząca twarde dyski historia, mogła się swobodnie potoczyć.
Kevin Poulsen zdecydowanie zna się na tym co opisuje – prawda jakie zgrabne zdanie? Nadaje się do recenzji, nieprawdaż? Teraz jeszcze pewnie powinienem dodać, że „autor z prawdziwym znawstwem odtwarza cybersferę amerykańskich hakerów i prowadzi nas, przez pełne zaskakujących tajemnic miejsca w sieci…”. Mógłbym tak napisać ale pewności nie mam czy tak jest naprawdę. Z punktu widzenia autora i jego bohatera, to ja jestem takim klasycznym „łosiem”, któremu można wyczyścić konto, albo kartę, albo dysk twardy, bo dla mnie komputer to telewizor z maszyną do pisania a dla nich… a dla nich to cały świat, albo jeszcze lepiej – cały wszechświat. Mimo, że jesteśmy mieszkańcami tego samego realnego świata to postrzegamy go tak odmiennie, że w przypadku ludzi typu Poulsena, czy opisywanego przez niego Icemana, można już chyba mówić o zmianach ewolucyjnych.
Iceman – właśnie, to główna postać tej opowieści. Twórca i głównodowodzący Cards Market. Cards Market zaś, to takie miejsce gdzie grupka ludzi stanowiących – wspomnianą już - boczną gałąź ewolucji z gatunku homo sapiens handlowała sobie w najlepsze danymi z kart kredytowych „pozyskiwanych” – cóż za eufemizm – z bardzo różnych źródeł. Skąd się wzięli, jak działali, jak wpadali w ręce wymiaru sprawiedliwości z tych samych co zawsze przyczyn (chciwość, nieostrożność, zawistna konkurencja, zdrada itp.) to z grubsza cała treść „Hakera”. Połowy terminów używanych przez autora nie zrozumiałbym bez sięgnięcia po pomoc wuja Googla i ciotki Wiki, ale i to co rozumiałem wystarczało, żeby jeżyły mi się włosy na głowie.
W czasach opisywanych w książce posługiwano się jeszcze powszechnie faksami i "wdzwanianym" dostępem do internetu a skala przedsięwzięcia, które zorganizował Iceman przeraża i powala na kolana. Nie trzeba specjalnie wybujałej wyobraźni aby zrozumieć co bohater opowieści Poulsena i jemu podobni mogą zrobić (robią) dziś w czasach niczym nieskrepowanego, szerokopasmowego dostępu do sieci.
Mój osobisty spec od cyberświata powtarzał mi wielokrotnie, że nie ma stuprocentowej metody na zapobieżenie atakowi hakera. Jeśli - niefartownie - dostaniemy się na celownik takiego osobnika, mamy przechlapane. Jedyne co możemy zrobić to po prostu nie ułatwiać . Ustawianie hasła dostępu do danych z wykorzystaniem daty urodzin czy imienia żony to dokładnie to samo co pozostawienie samochodu z kluczykami w stacyjce, czy publikowanie na FB lokalizacji i zdjęć wypasionego sprzętu RTV, który zajmuje połowę salonu.
Tak jak w procesie reedukacji kierowców, zbyt szybko nabijających sobie statystyki punktowe, używa się filmów pokazujących efekty wypadków drogowych, tak warto byłoby zalecać czytanie „Hakera” każdemu chyba użytkownikowi internetu. A oprócz niezaprzeczalnego - moim zdaniem - waloru edukacyjnego, ta książka ma jeszcze przynajmniej jedną zaletę: to bardzo wciągająca opowieść o świecie, z którego istnienia większość z nas chyba nie końca zdaje sobie sprawę.