Nic nie jest tym, czym się wydaje.
Małe, senne miasteczko. Lakoniczny inspektor Leo, który jako postać zdobył moje serce. Rozbuchany Estevez. Rybacy. I tajemnica. Zbrodnia.
Książkę czyta się z dużym zainteresowaniem od samego początku. Mimo, że teoretycznie każdy mógł zabić to w praktyce nikt nie ma powodu. Leo Caldas musiał wniknąć w małą rybacką społeczność, co nie było łatwe. Ludzie są tam skryci i przesądni. Jednak inspektor mimo częstego zakrapiania i palenia papierosów umie racjonalnie myśleć i na kilometr czuje kłamstwo. Dynamicznie robi się tylko w punkcie kulminacyjnym, ale powieść czyta się szybko, mimo że akcja jest raczej statyczna. Okazuje się, że w całą aferę zamieszane jest więcej osób niż przewidywano. Nikt nie jest tym, za kogo się podaje, każdy kłamie. Do tego wszystkiego dochodzą niewyjaśnione tajemnice przeszłości. Początkowo akcja skupia się jedynie na małej miejscowości Panxon, potem pojawiają się osoby spoza, aby nas oświetlić i żebyśmy myśleli, że zagadka jest rozwiązana. Ale wtedy historia zatacza koło i musimy wrócić do punktu wyjścia.
Dobra, ale nie wybitna. Trochę brakowało mi jakiejś większej akcji, chociaż samo śledztwo miało swoje przebłyski. Na plus:
- ciekawe rozwiązanie z definicją słów w ramach rozdziałów,
- postać głównego detektywa i jego pomocnika
- błyskotliwe dialogi (ukazanie mentalności lokalnej społeczności w zdawkowych odpowiedziach lub odpowiedziach w formie pytań)
Książkę polecam, a sam się zastanawiam czy nie założyć własnej "księgi głupków" ;)