cytaty z książek autora "Jan Grabowski"
W łapaniu Żydów brali udział miejscowi chłopi przymuszeni do udziału niemieckim rozkazem lub też zachęceni obietnicą łupu na ujętych (...) Nagonki na Żydów nie wzbudzały silnych negatywnych emocji, poza zrozumiałą niechęcią gospodarzy do marnowania dnia pracy na działalność dość nieproduktywną.
Pobożność, kontrola gestów i mimiki nie były jednak wystarczającą gwarancją przed uniknięciem podejrzeń ze strony polskich współobywateli. Pozostawała zawsze aktualna sprawa trudniejszego do zmiany „złego wyglądu”: „wiedzieliśmy, że nasze twarze z profilu są bardziej semickie niż en face. Dlatego staraliśmy się ustawiać w miarę możności twarzą do rozmówcy. Unikaliśmy pokazywania się razem […]. Obszerne studium poświęciliśmy włosom, ich czesaniu, prostowaniu, strzyżeniu. Każdy dzień, godzina, spotkanie, rozmowa były egzaminem”.
Jak notowali ocaleni, spotkania z żołnierzami (Wehrmachtu – przyp. mój) nie były tak groźne jak z polską policją czy żandarmerią: żołnierze nie mieli po prostu pojęcia, że napotkani w lesie cywile mogą być Żydami.
Ogromna większość ukrywających się Żydów wpadła i poniosła śmierć w wyniku zdrady – wydawano ich donosami lub też odstawiano bezpośrednio na najbliższy posterunek Policji Polskiej (tzw. granatowej) bądź żandarmerii.
Ostatecznie los Polaków udzielających pomocy Żydom tak czy inaczej nie zależał od „litery prawa”, lecz od widzimisię podoficera dowodzącego patrolem żandarmerii.
W ogólnym rozrachunku strat i zysków zagrożenie wspólnoty z racji ukrywania Żydów było niewspółmiernie większe od - trudnych do ocenienia, niewymiernych, nie do końca akceptowanych – imperatywów moralnych.
Podobnie wyglądały rozliczenia nabojów wystrzelonych do błąkających się po wsiach psów: policjanci mieli prawo zabijać psy, jeżeli istniało podejrzenie, że zwierzęta są bezpańskie lub chore.
Mówiono, że niebezpiecznie jest chodzić do lasów, bo pełno tam kryjówek żydowskich i ukrywający się mogą ze strachu strzelać.