Jest magistrem od teatru lalek, niespełnionym krytykiem teatralnym, aktorem, pisarzem i filozofem. W 1986 wyemigrował do Kalifornii. Zaczynał od zmywaka, jak wielu innych magistrów. Do pracy dojeżdżał rowerem po autostradzie. Nie wiedział, że nie wolno. Po kilku tygodniach pracy jako krajacz szynek w sieci sklepów Honey Baked Ham postanowił zostać wegetarianinem i jest nim do dzisiaj. Gdy pracował na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley jako programista Foxbase oraz pomoc techniczna dla pracowników i studentów, pomagał Czesławowi Miłoszowi odzyskać pliki z nieopublikowanymi jeszcze tekstami, zagubione w czeluściach Miłoszowego macintosha. W 1989 przeżył trzęsienie ziemi w San Francisco na czterdziestym piętrze w Charles Schwab Corp. Pracował tam jako programista samouk, pomagał brokerom korzystać z dBase, integrował serwis Bloomberga z Windows i instalował tam pierwszy firewall oraz serwer www. Późniejsze lata zawodowe to przekładaniec: PricewaterhouseCoopers, najpierw w Dolinie Krzemowej, a potem (2000–2002) w Warszawie, Oracle w Dolinie Krzemowej, znowu PwC, ale już w Seattle, i kolejno IOActive, Microsoft, iSEC Partners/NCC Group w Seattle. W Oracle był odpowiedzialny za bezpieczeństwo obu Ameryk i przy tej okazji zwiedził pół świata; najbardziej w pamięć zapadło mu podróżowanie po São Paulo opancerzoną toyotą z ochroniarzem. Pracując dla Microsoftu, zwiedził drugą połowę świata. Jako konsultant od "zarządzania ryzykiem" w iSEC Partners/NCC Group, pomagał wielu dzisiejszym "jednorożcom" zabezpieczyć się przed włamaniami i kradzieżą danych. Że niektóre z nich nie posłuchały tych rad, nie jego wina. Zadebiutował poetycko 11 listopada 1981 na łamach ostatniego numeru "Na przełaj". We wczesnych latach 90. został samozwańczym archiwistą pierwszych polskich periodyków istniejących tylko w internecie: "Donosów", "Dyrdymałek" i "Pigułek". Z jego serwera rozeszły się dziesiątki numerów "Gazety Prawiedziennika Polskiego Echa" Krzysztofa Leskiego. Walka o zdrowie i życie jego pasierbicy stała się kanwą powieści "Kamień w sercu" (2008),której był ukrytym współautorem oraz pierwowzorem jednego z bohaterów. Jest również współautorem powieści "Hakus pokus" (2011). Mieszka na Vashon Island w stanie Waszyngton z żoną i dwoma psami. W grudniu 2015 dowiedział się, że od 3 lat choruje na stwardnienie zanikowe boczne (ALS).
Cała jego dotychczasowa historia stanowiła modelowy dowód na to, że życiem rządzi mniej lub bardziej oczywisty przypadek. O ile przypadek mo...
Cała jego dotychczasowa historia stanowiła modelowy dowód na to, że życiem rządzi mniej lub bardziej oczywisty przypadek. O ile przypadek może być oczywisty.
Taka, ot sobie lektura lekka, łatwa i (dość) przyjemna. Historia dwóch pokiereszowanych przez los osób, jakich wiele w tego typu książkach. Język powieści jest poprawny. Nie unosi nas na wyżyny, ale też nie boli czytanie tego. Postaci, poza główną bohaterką, są raczej jednowymiarowe i nie poznajemy ich zbyt dobrze. Niektóre kwestie, w moim odczuciu, mocno naciągane (na przykład była żona głównego bohatera, ich argentyńska przyjaciółka, pół-Indianin - w ogóle nie byłam w stanie zrozumieć ich motywacji). Jedyne, co może wyróżniać tą pozycję, to dość szczegółowo przedstawiona kwestia bezpieczeństwa w sieci. Zagadnienie ciekawie opisane i dobrze udokumentowane (przypuszczam, że to zasługa współautora). Ale to za mało, by powstało coś wyjątkowego. Niemniej jednak, czytało mi się to bardzo dobrze - taka trochę zdrożna przyjemność.
Kiedyś obiecałam sobie, że nie będę czytać streszczeń umieszczonych na okładkach książek. Było to po lekturze powieści (nie pamiętam tytułu),w której przez trzy czwarte książki nic się nie działo. Dopiero w końcowej części nastąpiło bum, które na okładce było uwypuklone jako główna treść książki. Wściekła byłam nieziemsko, ponieważ z opisu wydawało się że książka warta jest wydania niemałej ilości gotówki, a tak naprawdę treści w niej było tyle co kot napłakał. Od wtedy nie czytam opisów z okładek przed lekturą, a dopiero po jej zakończeniu. "Hakus - pokus" to kolejna książka będąca dowodem na to, że czytanie opisów nie jest dobrym zwyczajem.
Treść na pozór banalna. Dwoje ludzi zagubionych na emigracji. Ona - pani psycholog o imieniu Beata, poraniona przez chorą psychicznie matkę i narzeczonego pedanta. On - Robert - programista poraniony równie mocno przez żonę, która w trakcie trwania małżeństwa odkryła, że właściwe powinna urodzić się w ciele faceta, a nie kobiety i niewiele robiąc sobie z uczuć męża, z Christyny zmieniła się w Chrisa. Spotykają się w firmie zatrudniającej programistów dbających o bezpieczeństwo systemów komputerowych dużych firm. Niestety nie wszystko co wydaje się dobre, takie właśnie jest. Informatyk swoją pracą może robić wiele dobrego; niestety umiejętności te można łatwo spożytkować w sposób bardzo szkodliwy i nieetyczny. Uczucie które rodzi się pomiędzy Beatą a Robertem zostaje wystawione na ciężką próbę wymagającą szybkiego podjęcia decyzji: zaufać, czy nie zaufać?
Książka napisana dobrze pozwala na delektowanie się treścią. Akcja płynie, toczy się, przelewa z miejsca na miejsce - jak na dobre czytadło przystało. Poznajemy rozterki Beaty, wątpliwości Roberta, oglądamy galerię dziwaków będących geniuszami w swojej profesji. W żadnym wypadku nie należy traktować książki jako sensacji. Dopiero gdzieś w drugiej połowie książki pojawia się zarys problemu, który pozwala rozwinąć się wątkowi sensacyjnemu.
Książka pokazuje w bardzo wyraźny sposób, że to co dla jednych jest przestępstwem, dla innych może być dopuszczalne, a jeszcze inni w danym zachowaniu nie widzą niczego złego. Podoba mi się bardzo teoria "białych i czarnych kapeluszy", które w westernach pokazują dobre i złe charaktery. Nie ma tam miejsca na odcienie szarości. Tymczasem książka każe się czytelnikowi zatrzymać i zastanowić czy rzeczywiście szarość nie występuje - co więcej, czy w niektórych przypadkach nie jest wręcz niezbędna.
Na zakończenie dodam tylko, że gdybym przeczytała opis z tylnej części okładki przed lekturą, byłabym znowu rozczarowana. Opis sugeruje, że jest to książka sensacyjna, a tak nie jest. Nie znając tego opisu delektowałam się dobrą prozą ukazującą uczucia dwójki zagubionych emigrantów, sensacja była tylko dobrym zakończeniem. Po przeczytaniu opisu ciągle czekałabym, kiedy akcja się zacznie, gubiąc po drodze to co w książce ważne.