cytaty z książek autora "Grzegorz Ryś"
Nikt nie jest stracony, bo Bóg nie rozdaje cukierków grzecznym dzieciom, ale podnosi w górę tych, którzy dotknęli dna.
Przez sprawiedliwość człowiek się nie zmieni, - sprawiedliwość jest dla satysfakcji tego, który ją wymierza. Miłosierdzie jest po to, by dać człowiekowi szansę przemiany.
Żeby odejść od Boga wcale nie trzeba opuszczać Kościoła. Można tkwić w samym jego sercu, ale nie znać Chrystusa. Można zgubić się we własnym domu.
W żydowskich midraszach można wyczytać i taką historię: kiedy wody Morza Czerwonego rozstąpiły się przed Żydami, a zalały Egipcjan, aniołowie w niebie z radości zaczęli śpiewać i tańczyć. Wtedy Pan Bóg powiedział do nich z bólem: "Moje dzieci toną, a wy się cieszycie...".
Miłosierdzie jest skandalem. Chociaż sami byśmy go oczekiwali, nie dajemy do niego prawa innym ludziom. Pytamy już nawet nie o to "dlaczego" miłosierdzie, ale "dlaczego dla tego drania" i "dlaczego za darmo". Dlaczego Bóg jest miłosierny wobec kogoś, kto sobie na to nie zasłużył?
(...) To nie człowiek szuka, jak naprawić zerwaną przez siebie więź z Bogiem. To Bóg szuka naprawienia tej relacji - bo po prostu nie potrafi bez niej żyć... Jest wszechmogący, ale tego nie "potrafi". Gdyby był "tylko" mądrością, może by potrafił... Ale On jest Sercem.
Nie ma innego uzasadnienia dla tego, bym był miłosierny wobec drugiego człowieka niż to, że sam najpierw doświadczyłem miłosierdzia od Boga. I nie ma innej drogi dla chrześcijaństwa niż droga miłosierdzia, bo każdy człowiek potrzebuje właśnie tej dobrej nowiny o Bogu, który przyszedł świat zbawić, a nie sądzić.
Benedykt mówił: człowiecze, ty się na coś w życiu musisz zdecydować! Zrób coś, co jest naprawdę na zawsze. Ta stałość jest czymś, nad czym absolutnie warto pomyśleć, bo nam się na ogół wydaje, że owszem, moglibyśmy być święci, tylko nie tutaj. Można być świętym, ale na przykład nie przy mojej żonie czy mężu. Człowiek jest kuszony przez diabła takim fantastycznym oszustwem: "Ty jesteś w porządku, tylko żyjesz w takich warunkach, że nie możesz być dobry".
W wierze ostatecznie liczy się nie tyle abstrakcyjna wiedza, co relacja - spotkanie z Jezusem.
Bo można odwracać porządek na zasadzie zwykłego buntu. (...) Ale tu nie chodzi o odwrócenie porządku na zasadzie buntu. Odwrócenie porządku musi wynikać z miłości. (...)
Nie chodzi o to, żebym się miał buntować, tylko o to, żebym chciał poznać, kim jest Bóg i na tyle kochać człowieka, by zaryzykować wyłamanie się z porządku. Często kładziemy uszy po sobie, podporządkowujemy się wszystkiemu: grupie, modzie, innym rzeczom, bo tak naprawdę niczego nie kochamy. Niczego nie kochamy!
Kiedy ten kamień będzie chwalił Boga? Wtedy, gdy zrobisz z niego taki użytek. Ale możesz też chwycić go i kogoś walnąć w łeb. I wtedy ten kamień nie jest narzędziem Bożym, tylko szatańskim. To człowiek nadaje sens stworzeniom.
... ostatecznie nie idzie o to, by śmierć i zmartwychwstanie Jezusa były przez nas jedynie celebrowane - by były przeżyciem zamkniętym w Liturgii. Chodzi o to, by śmierć i zmartwychwstanie Jezusa dokonały się w naszym życiu. I śmierci.
(...) masz przed sobą osobę, którą jest Jezus Chrystus, spotykasz się z Nim w miłości i nawet nie wiesz, jak to cię zmienia, bo ludzie, którzy się kochają, stają się do siebie podobni. Tym, co cię najbardziej zmienia, jest doświadczenie akceptacji, zmienia cię ten, kto cię kocha.
Jest taki rozżarzony węgiel, który możemy przyjąć, a wówczas - gdy w niego dmuchniemy - zajmiemy się ogniem miłosierdzia. Kto przyjmuje Eucharystię, ten połyka rozpalony węgiel.
Świętości/doskonałości nie osiąga się w izolacji - w metodycznym oddzieleniu od innych, dla potrzeb rytualnej samopuryfikacji. Inni nie są rodzajem natrętnych much, które trzeba wygonić za zamknięte następnie okno po to, by wreszcie zająć się pracą "nad sobą".
Czy można inaczej osiągnąć świętość i "nieskalaność" niż poprzez miłość? Wiemy dobrze, że ostatecznie tylko miłość jest jedynym właściwym powołaniem człowieka - wszystko inne jest tylko "formą", uszczegółowieniem owego jedynego powołania, jedynej drogi.
Coś ci sprawia radość w momencie, kiedy to robisz, ale potem czujesz do tego wstręt, a do siebie żal. I odwrotnie: robisz coś, co wydaje się przykre, ale potem staje się radosne, okazuje się czymś, co sprawia przyjemność widzianą w dłuższej perspektywie.
Ewangelia nie jest martwą rzeczywistością, abstrakcyjnym zbiorem prawd i praw; jest dynamiczną rzeczywistością - jest objawieniem Boga, który jest przeciwieństwem martwych bożków-idoli, które "mają oczy, ale nie widzą; mają uszy, ale nie słyszą; mają usta, ale nie mówią; mają nogi, ale nie chodzą".
Ojciec w każdym z nas dostrzega swego Pierworodnego - Jezusa, zjednoczonego z nami więzami prawdziwej komunii. Jezus, Pierworodny, nie zna w odniesieniu do siebie logiki przywilejów i pierwszeństwa. Chce być Pierworodnym wśród wielu... Pierworodnych. Ta właśnie - Jego logika i optyka jest dana i zadana Kościołowi.
To, co w świecie jest uważane za wielkie, tu uznaje się za małe. I odwrotnie: to, co w świecie uważa się za bzdurę, u nas jest wielkie.
Jezus nie jest czarodziejem. Nie przychodzi do naszego życia po to, by machnięciem różdżki i dwoma słowami zaklęcia usunąć z niego wszystkie problemy. Nie usuwa ich, ale w nie wchodzi. Jakiekolwiek by nie były. Staje się Bezdomnym z bezdomnymi, Ubogim z ubogimi, Opłakującym śmierć bliskich z płaczącymi z tego samego powodu, Zdradzonym ze zdradzonymi, Oplutym z oplutymi, Zabitym z zabijanymi... Jest blisko, jest razem z nami, jest Emmanuelem w samym środku naszych problemów. Jego bliskość, miłość i zrozumienie przeprowadza nas przez nie.
Kiedy Bóg przychodzi, chodzi o to, żeby Go nie przegapić. Żeby Mu wyjść naprzeciw. Żeby nie stało się tak, że nie rozpoznamy momentu nawiedzenia. Bo Jego przyjście może być momentem...
Wydarzenie wiary zaczyna się z momentem usłyszenia Słowa Bożego. Bóg mówi, człowiek stara się usłyszeć i zrozumieć kierowane doń Słowo. Wiara jest bowiem odpowiedzią na Słowo. "Rodzi się" (jak mówi św. Paweł) ze słuchania. Jest zawierzeniem Słowu wypowiedzianemu przez Boga. (...) Wiara jest zaproszeniem, by zdecydować się na to, co niemożliwe.
Bóg nie wypowiada słów na wiatr, nie mówi, żeby sobie pogadać... Bóg wypowiada Słowo, które szuka spełnienia. Jest powiedziane po to, by stać się wydarzeniem.
Wierzyć po chrześcijańsku nie znaczy bowiem uznać, że w ogóle istnieje Bóg, który "wszystko może", jest wszechmocny (...). Wierzyć po chrześcijańsku znaczy usłyszeć kierowane przez Niego do siebie słowo i zaufać, że jest ono (każde!) możliwe - może się we mnie i w moim życiu wypełnić.
ostatecznie w przyjęciu prawdy nie chodzi o to, by jej słuchać, ale by "być z prawdy". Człowiek "jest z prawdy", gdy ona staje się jego sposobem życia, a nie tylko myślenia. Nie chodzi o intelektualną akceptację - uznanie Jezusowego przesłania za "prawdziwe"; chodzi ostatecznie - także po stronie ucznia - o świadectwo: o spójność przeżywanego życia z usłyszaną nauką.
(...) ostatecznie w przyjęciu prawdy nie chodzi o to, by jej słuchać, ale by "być z prawdy". Człowiek "jest z prawdy", gdy ona staje się jego sposobem życia, a nie tylko myślenia. Nie chodzi o intelektualną akceptację - uznanie Jezusowego przesłania za "prawdziwe"; chodzi ostatecznie - także po stronie ucznia - o świadectwo: o spójność przeżywanego życia z usłyszaną nauką.
Nie jest tak, że jest inna chwała przeznaczona Chrystusowi, a inna przeznaczona ludziom, inna korona dla Chrystusa, a inna dla ludzi. [...] Gonimy nieraz za rozmaitymi rzeczami, które nam się wydają wielkie, wydają się nam ukoronowaniem naszego życia, naszych rozmaitych wysiłków. Mamy takie poczucie, że bez nich, bez osiągnięcia tego nie będziemy zaspokojeni, nie będziemy szczęśliwi. Dobrze jest się zapytać, co o tym wszystkim myśli Pan Bóg: czy te wszystkie rzeczy, których pożądamy, za którymi gonimy, są naprawdę ukoronowaniem nas w Jego oczach.
Doskonałość widać właśnie w relacjach, gdyż doskonałość to miłosierdzie, to myślenie o drugim człowieku.
Bóg umieścił człowieka w ogrodzie, a człowiek przez swój grzech zrobił z niego pustynię. [...] Co robi Jezus na pustyni? Zamienia ją w ogród.