cytaty z książek autora "Drago Jančar"
Człowiekowi towarzyszy nie to, co zrobił, lecz to, czego nie zrobił. Co mógłby albo choćby próbował zrobić, ale nie zrobił.
Zabicie człowieka było tak oczywiste, jak rozjechanie żaby na drodze.
Może trochę daliśmy tam plamę, jak powiedział towarzysz Janko Kralj (...) Nie mieliśmy dość niezbitych dowodów, to prawda. Ale trzeba zrozumieć, byliśmy młodzi, w nieustannej walce, ścigali nas jak dzikie zwierzęta.
Nikt nie ceni tych, którzy chcieli tylko żyć, którzy kochali innych ludzi, naturę, zwierzęta, świat i czuli się z tym dobrze. W naszych czasach to za mało.
Skandal wywołany jej niespodziewanym zniknięciem, kiedy okazało się, że postąpiła haniebnie i niegodziwie, uciekając z kochankiem, oficerem kawalerii, był wprost niesłychany.
W tym czasie obłędu nie trzeba było żadnego powodu, by kogoś pozbawić życia.
Jeszcze długo miałem w pamięci tamten poranek, jej postać, jej głos, sportowy chód i smutne, spokojne, prawie nieruchome oczy, rozjaśnione promieniami wschodzącego słońca.
Okazała się zachwycającym zjawiskiem w barbarzyńskich czasach.
Chciała tylko żyć w zgodzie ze sobą i tylko rozumieć siebie i innych. Ale ją zabito.
Miałem nadzieję, że nie wystraszą Veroniki, przecież nie życzyłem jej tego, i nie chciałem, by spotkała ją krzywda, choć byłem na nią zły.
Nie było jej tamtej nocy i rano też jej nie było, i przez wszystkie dni i wszystkie noce, które potem nadeszły, nie było jej także.
Opinia publiczna - a trzeba ją sobie wyobrazić, jak siedzi w wygodnym fotelu z piwem i pogryza słone paluszki - może oglądać ciała ze wszystkich stron świata niemal każdego wieczoru, i to w różnych mundurach i różnych ubraniach, rożnych ras, w różnym wieku i różnej płci.
Tych kobiet najwyraźniej nie interesowało nic poza ich (zaginionymi) synami. Na ekranach pojawiły się autentycznie wstrząśnięte i zrozpaczone, choć rozjaśnione nadzieją twarze. Zapewne ów fakt, a nie jego przerażające tło, zmusił opinię publiczną do wygodniejszego usadowienia się w fotelu albo wyciągnięcia z lodówki kolejnego piwa.
Donikąd już nie będzie uciekał, nie będzie już ciągnął za sobą żadnej nadziei.
Pojawią się też mądrzy ludzie pióra, przekonani, że oni również na własne oczy widzieli misę z wyłupionymi gałkami oczu, które z daleka rzeczywiście mogły przypominać jakieś owoce, ale z całą pewnością były to oczy wyłupione bagnetami, oczy ludzi.
Śmiała się po prostu dlatego, że sama była młoda i starość wydawała się jej czymś niewyobrażalnie dalekim.
Należał do ludzi, którzy w poczekalni albo w autobusie, w każdym miejscu czytają cudze gazety i książki. W żaden sposób nie potrafią zapanować nad sobą i ukradkiem przebiegają wzrokiem (…). Wielu czyni to z lenistwa albo ze skąpstwa, inni zaś z powodu złodziejskich skłonności. (…) Nawet nie przyjdzie im do głowy, że pożerają czyjąś własność.
Gdy jednak świat wydaje się najszerszy, wtedy najgłębszy upadek jest blisko.
Los postawił Witolda na drodze Gojmira Blagaja (…). Z zaciśniętymi ustami idzie za nim Witold, mściciel całkiem innych dołów. I niczego nie zmieni tu fakt, że Gojmir z całą pewnością nie ma nic wspólnego z tamtymi dołami.
-Proszę cię – szepnął nagle jeniec – zwiąż słabo.
Strażnik patrzy zdziwiony.
- Mam syna – mówi – proszę.
- Nie mogę – odpowiada strażnik, rozglądając się wokół siebie. – Nie mogę.
- Ma na imię Gojmir – mówi głośno jeniec. (…)
- Co tam się dzieje? – krzyczy ktoś ze skraju lasu. Strażnik cofa się o krok. (…)
Kolumna rusza. Strzały rozlegają się coraz bliżej. W lesie są głębokie doły.
Słysząc w oddali grzmot zbliżającej się Armii Czerwonej, po raz pierwszy czuje grozę wielkiego, absurdalnego nieporozumienia.
Żadnej ucieczki, żadnego strasznego roku 1918 i jeszcze straszniejszego 1919 już nie będzie.
Wiem, że nie ma już niczego, nie ma Veroniki, nie ma króla, nie ma Jugosławii, świat rozpadł się na kawałki jak to popękane lustro, z którego spoglądają na mnie fragmenty mojej nieogolonej twarzy.
Ale trzeba zrozumieć, byliśmy młodzi, w nieustannej walce, ścigali nas jak dzikie zwierzęta, to są też słowa towarzysza Janka, musieliśmy więc bezlitośnie oddać cios. Miał rację. Mój syn Janko […] zrozumie to kiedyś, gdy mu o tym powiem. Że potrafiliśmy i musieliśmy oddać cios. [...] Niech wie, że cały czas byliśmy pomiędzy życiem a śmiercią, że cały czas trwała ta pora, gdy nie wiadomo, czy jest noc, czy dzień.
Krzyknąłem z podziwem: jeździsz jak polski ułan. Roześmiała się, ułanka, zawołała, polska ułanka.
Chorąży klepnął mnie po ramieniu: to koniec kariery, poruczniku. Chyba że wkrótce będziemy mieli jakąś wojnę. A wojna nadchodziła, nie jakaś, ale wielka, największa, straszna.