Cisza po życiu Marek Sarjusz-Wolski 7,7
![Cisza po życiu](https://s.lubimyczytac.pl/upload/books/61000/61925/1093936-352x500.jpg)
ocenił(a) na 106 lata temu Niezwykle przejmująca, choć niezbyt długa książka o pasażerach, którzy wsiedli na pokład latającej trumny, by już nigdy nie zobaczyć swoich bliskich. Zawiera w sobie to, czego zazwyczaj nie dostrzegamy, mówiąc o katastrofach lotniczych - wielkie nadzieje i ostatnie dni tragicznie zmarłych, a także dalsze życie ich rodzin. Do bólu indywidualne historie, które nie pozwalają czytelnikowi dokonać normalnego w takich momentach wyparcia i sprowadzić pasażerów do suchego faktu "183 zabitych, w tym 11 członków załogi". Ogromne znaczenie ma też to, że reportaż ten został napisany dość krótko po katastrofie, kiedy ludzie bezpośrednio dotknięci zdarzeniem nie zdążyli jeszcze do końca przeżyć żałoby, wspomnienia nie zatarły się, a relacje stały się przez to bardziej emocjonalne.
Oczywiście wszyscy woleliby, żeby ta książka nigdy nie została wydana. Katastrofa Iła-62M "Tadeusz Kościuszko" o numerze rejestracyjnym SP-LBG to bez wątpienia najgorsza katastrofa lotnicza w historii Polski, nie tylko ze względu na liczbę ofiar, ale także na okoliczności, które jej towarzyszyły. Jak słusznie zauważa autor, pasażerowie "Kopernika", który rozbił się 7 lat wcześniej w okolicy Alei Krakowskiej, nie zdążyli nawet zorientować się, co się dzieje, bo cały dramat rozegrał się w ciągu 26 sekund. Gehenna "Kościuszki" trwała mniej więcej pół godziny, a pasażerowie mieli dość czasu, żeby domyślić się, że ich życie się kończy. Dowodem na to może być wpis w odnalezionym na miejscu katastrofy egzemplarzu Biblii "Dn. 9.05.1987 r. Awaria w samolocie co będzie Boże".
To, co uderzyło mnie najbardziej, to przeczucia ofiar, które są opisywane przez ich bliskich. Zadziwiające, jak wielu z nich, włącznie z kapitanem, jechało na Okęcie z dziwnym przeświadczeniem, że nie wrócą już z Ameryki. Może nie mieli na myśli akurat takiego wypadku, ale spieszyli się z uporządkowaniem spraw jak nigdy wcześniej, żegnali się bardziej wylewnie, a niektórzy wprost mówili, że już bliskich nie zobaczą. Oczywiście trauma zostawia ślad w psychice rodzin i należy założyć pewną nadinterpretację, ale jednak jest to dla mnie zaskakujące. Bo nie dotyczyło kilku osób, a praktycznie wszystkich, którzy są wspomniani w książce. Wzruszyła mnie także scena pożegnań na Okęciu, to, że jak wspomina jedna z osób "wprawdzie byli jeszcze wszyscy razem, ci, którzy odjeżdżali, i ci, którzy żegnali się z nimi,mogli ze sobą rozmawiać, mogli się dotknąć, ale coś między nimi wyrosło. Tamci, choć fizycznie obecni, byli już przypisani do innego świata. Zawsze tak jest, że odjeżdżający są jakby u celu podróży...".
Nie potrafię pisać o katastrofach bez emocji, zbyt wielu ludzi wysyłam codziennie w powietrze, żegnając ich odruchowym uprzejmym uśmiechem. Książka Marka Sarjusza-Wolskiego rzuciła jednak dla mnie nowe światło na przeżycia, które towarzyszą wypadkom lotniczym. Teraz to dla mnie już nie tylko przebieg zdarzenia, śledztwo, przyczyny i wnioski, które poprawiają bezpieczeństwo podróżnych w kolejnych latach. Tym bardziej chcę wierzyć, że dzisiejsze liniowce marzeń nigdy nam takich doświadczeń nie dostarczą.