cytaty z książek autora "Annie Barrows"
Żadna historia nigdy nie jest opowiedziana do końca.
Jedyna rzecz, o której czas pozwala nam decydować to, czy się będziemy nienawidzić, czy nie.
Prawda innych ludzi to coś innego niż własna prawda. Usiłujemy wyrobić sobie opinię na jakiś temat, a potem krztusimy się skrzepem, który wytworzyliśmy sami.
Potrafię zachowywać się jak dama. Ba, potrafię być damą bardziej niż wszystkie, o ile tylko uda mi się powstrzymać od mówienia pierwszej rzeczy, jaka mi wpadnie do głowy.
I pomyślałam, że może dlatego Sam Spurling zdecydował się żyć wśród miliona kotów. Może milion kotów łatwiej zrozumieć niż jednego czy dwoje ludzi.
- A jaki jest Twój typ?
- Wysoki i płowy - odparła z miejsca. (...)
- Czysty - dodała.
- Czysty? W jakim sensie czysty? (...) W sensie...czysty, bo nie brudny? Czy w sensie czysty, bo przejrzysty? A może czysty, bo dobry?
- Miałam na myśli czysty w taki sposób, że człowiek naprawdę jest tym, kim się być wydaje - odparła. - Czyli czysty, bo nieposzlakowany. Ale i czysty, bo zrozumiały. Przejrzysty, jak sama powiedziałaś. (...) - A Ty? - zapytała. - Jaki jest Twój typ?
(...)pojawiła się za to ta dziewczyna, jaśniejąca, młodziutka i nieświadoma niczym świeżo zniesione jajko. Dziewczyna tak gładka i pusta, że jej myśli dało się czytać niczym telegramy.
Moja rada brzmi następująco: nie pytaj, jeśli wiesz, że odpowiedź Ci się nie spodoba. (...) Skąd mam wiedzieć, że odpowiedź mi się nie spodoba, jeśli najpierw nie zadam pytania? (...) Łatwizna. Zadaj sobie pytanie, czy istnieje jakaś odpowiedź, która zagroziłaby czemuś, co jest dla Ciebie cenne. A jeśli się okaże, że taka istnieje, to pytania nie zadawaj. (...) To bez sensu. W ten sposób nikt nigdy by się nie doczekał żadnej odpowiedzi! -Znajdowanie odpowiedzi jest przereklamowane, Sherlocku.
I dalej palił. Patrzyłam na niego i żałowałam (...) Żałowałam, że nie umiem się do niego przytulić tak, żeby nic mu nie spadło na stopę, i żałowałam, że nie umiem mu powiedzieć, że go kocham. Czytałam o córkach, które tak robią (...) Ich ojcowie to lubili. Ale moje usta nie chciały się otworzyć.
W książkach (...) wszystko się ze sobą łączyło, ludzie coś robili, a potem w efekcie tego działania coś się wydarzało. Mogłam ich zrozumieć. Ale na zewnątrz, tu, w realnym świecie rzeczy zdawały się wydarzać bez żadnego możliwego do stwierdzenia powodu. Może przyczyny nie istnieją. Może ludzie po prostu tylko dryfują przez świat, bezcelowo i niemądrze.
(...) przycupnęła tam jak kruk, ruina, spięta wyczerpaniem, z tym niezłomnym, nieprzejednanym sercem obojętnym na własne rany, znoszącym zniszczenie, przed którym każdy inny by zwiał. (...) nawet nie drgnęła.
Racja nic nie znaczy. Nie da się nią żyć. Można równie dobrze jeść popiół.
Ludzki umysł może z każdej rzeczy uczynić przyjaciela.
Pan McKubin wszystkich lubi, jest miły, ale dla Jottie nie to jest ważne, nie to, że ktoś jest miły. Miły to może być każdy. A poza tym... ona przy nim cichnie. Nie jest taka jak zawsze. Zupełnie jakby nie chciała rozmawiać, bo on nie rozumie, co ona ma na myśli.
Jottie, której nie było wszystko jedno, jak wyglądamy, kazała nam obmyć kolana, a potem wyszczotkowała loki Ptaszyny. Mnie próbowała zapleść włosy, ale okazało się to, jak zwykle, ponad możliwości zwykłego śmiertelnika. Śliskie miałam te włosy. Tak czy owak, wyglądałyśmy ładnie, a przynajmniej czysto, kiedy wyruszałyśmy na spotkanie panny Beck przyjeżdżającej z Waszyngtonu D.C. pociągiem o drugiej zero pięć. Ciotki pomachały nam na pożegnanie i poszły odpoczywać, Jottie w swoim fotelu we frontowym saloniku, a Minerva i Mae na górę, do pokoju, który dzieliły, kiedy spały u nas. Tam padły na łóżka i drzemały, robiąc wdech i wydech w tym samym rytmie, jak to bliźniaczki.
Jottie powiedziała, że Ptaszyna i ja mamy zrobić odpowiednie wrażenie. Odparłam, że się postaram, ale zbytnich nadziei dać jej nie mogę. Roześmiała się.
Trwało późne popołudnie, a przed najstarszą budowlą Macedonii aż roiło się od much. Ich idiotycznie zataczający się lot stanowił jedyny ruch w tej scenerii. Za połamany mi resztkami drewnianego parkanu Layla oganiała się od owadów i usiłowała znaleźć coś interesującego w stojącym przed nią zrujnowanym budynku - Caudy House, wybudowany w tysiąc osiemset dwudziestym czwartym roku. Czy to mogło być miejsce zgromadzeń? Może odbywały się tu tańce albo narady, albo doszło do czyjejś tragicznej śmierci? Przyglądała się lichym, chylącym się ścianom i wąskim okienkom i nie była w stanie się przejąć. To miejsce musiało razić brzydotą nawet w czasach swojej świetności. Jego istnienie stanowiło fakt bez znaczenia. A jednak oczekiwano, że jakiegoś znaczenia się w nim doszuka.
Przez ostatnich kilka tygodni sporo myślałam na temat historiografii i wierzę, że relacja historyczna nie zdaje egzaminu, jeśli stanowi jedynie suchą wyliczankę wydarzeń i dat. Dobrze napisana kronika to taka, która uchwyci bijący puls opinii, imaginacji i zadawnionych uraz.
Zastanawiałam się, czy coś Sama spotkało i uczyniło go takim, jakim jest, czy też stał się taki, sam tego nie dostrzegając. Jeśli ktoś może upodobnić się do Sama, nawet tego nie dostrzegając, to istniała szansa, że ja jestem równie dziwaczna i tylko tego nie widzę. Jaka zatem jestem? - zastanawiałam się. Czy większość dziewcząt w moim wieku ma podobne wrażenie, co ja? Jakby ludzie nagle okazali się posiadaczami tysięcy tuneli prowadzących gdzieś w dal od fasady, którą pokazywali światu? Czy to wszystkim poza mną już się udało zrozumieć? Ukryte sprawy, dotąd fascynujące, zaczynały się teraz robić groźne. I pomyślałam, że może dlatego Sam Spurling zdecydował się żyć wśród miliona kotów. Może milion kotów łatwiej zrozumieć niż jednego czy dwoje ludzi.
W książkach (...) wszystko się ze sobą łączyło, ludzie coś robili, a potem w efekcie tego działania coś się wydarzało. Mogłam ich zrozumieć. Ale na zewnątrz, tu, w realnym świecie rzeczy zdawały się wydarzać bez żadnego możliwego do stwierdzenia powodu. Może przyczyny nie istnieją. Może ludzie po prostu tylko dryfują przez świat, bezcelowo i niemądrze.
Co tydzień Ptaszyna i ja dostawałyśmy po dziesięć centów. Niewiele tego było, a jeszcze mniej zostawało, kiedy już wybuliłyśmy po pięciocentówce na tacę w niedzielę. Starczało na jedne lody tygodniowo, takie zwyczajne, po jednej gałce. Na koktajl mleczny trzeba było oszczędzać dwa tygodnie. Kiedy miałam dziesięć lat, poddałam się podszeptowi diabła i nauczyłam się wkładać rękę do koszyka na datki grzbietem do góry i bardzo szybko ją wyjmować, z pięciocentówką nadal bezpiecznie schowaną w garści. Ale ciążyło mi to na sumieniu. Więc przestałam dusić te drobne i wróciłam na drogę cnoty, a zaraz potem Pan mnie wynagrodził: zostałam zatrudniona do usuwania kleszczy psom po cencie za sztukę. Cent za jednego kleszcza! W głowie mi się nie mieściło.
Jeśli będziesz supergrzeczna, a twoje serce pozostanie czyste, zwierzęta pomyślą, że jesteś jedną z nich, pokochają cię i wszędzie będą za tobą chodziły.
Zanim Pestka poznała Lilkę, wcale jej nie lubiła. Mama Pestki ciągle powtarzała, że Pestka powinna spróbować zabawy z nową sąsiadką z naprzeciwka. Ale Pestka nie chciała.
Pestka położyła się na brzuchu.
- Umieram z nudów – jęknęła w nadziei, że mama ją usłyszy. – Umieee-eeram – zakaszlała jak umarlak. – He-EKKKHEM! – A potem legła bez ruchu.